Kiedy skończyłam czterdzieści lat, koleżanki, składając mi życzenia, powtarzały: „Wszystko przed tobą. Życie zaczyna się po czterdziestce!”. Bardzo chciałam w to wierzyć. Niestety, szybko okazało się, że wbrew temu optymistycznemu powiedzeniu nie tylko nic się nie zaczęło, a wręcz przeciwnie – coś się skończyło. Nagle stałam się bowiem niewidzialna dla mężczyzn.
Wcześniej panowie ze mną flirtowali, zapraszali mnie na randki, nierzadko podrywali na ulicy. Teraz, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, z atrakcyjnej kobiety zmieniłam się w matronę, z którą można co najwyżej pogawędzić o pogodzie.
Patrzyłam w lustro i zastanawiałam się, co się stało. Przecież nadal o siebie dbałam, miałam całkiem jeszcze niezłą figurę i niewiele zmarszczek, które starannie ukrywałam pod warstwą podkładu. Farbowałam włosy, malowałam usta i paznokcie, starałam się modnie ubierać. Mimo to przez trzy lata, które minęły od przekroczenia magicznego wieku, żaden facet nie próbował się ze mną umówić.
To była pierwsza randka od lat
Od lat byłam po rozwodzie. Córka wyjechała na studia na drugi koniec Polski i od tego czasu mieszkałam sama. Miałam kilka przyjaciółek, ale większość zamężnych, nie rozumiały więc moich narzekań na samotność. Wspierała mnie tylko Aśka, która tak jak ja wciąż była sama. To ona wpadła na pomysł, abyśmy zalogowały się na internetowym portalu towarzyskim.
Początkowo miałam obawy przed taką formą poszukiwań partnera, lecz w przypływie jesiennej chandry postanowiłam spróbować. Udało mi się sklecić dość zgrabny anons, który podpisałam „Truskawka” … I tak się zaczęła moja przygoda. Już pierwszego dnia po zamieszczeniu ogłoszenia zainteresował się mną tajemniczy Don Pedro. Miał pięćdziesiąt lat i serce złamane przez żonę, która opuściła go dla jakiegoś przystojniaka. Marzył o zbudowaniu trwałego związku ze szczerą, wrażliwą domatorką. „Wypisz, wymaluj ja” – pomyślałam.
Trzęsłam się jak osika, kiedy szłam na tę randkę, pierwszą od lat. I słusznie. Facet był łysy i miał nadwagę.
– Taka piękna kobieta! – wykrzyknął na mój widok i rzucił się całować mnie po rękach.
Skonsternowana przycupnęłam na brzegu krzesła.
– Co ci zamówić, Truskaweczko? – dopytywał się troskliwie. – Kawę czy herbatę?
– Poproszę kawę z mlekiem – próbowałam się uśmiechnąć, choć jego poufałość wcale nie przypadła mi do gustu.
– Pozwolisz, że dla siebie wezmę torcik marcepanowy? – powiedział, po czym zaczął opowiadać o swojej eks i o tym, jak bardzo go skrzywdziła.
Mówił i mówił, nie dając mi dojść do słowa. W ciągu niespełna godziny dowiedziałam się, jakie pierogi najczęściej robiła szanowna małżonka, jak mocno wysmażała jajecznicę i z jakim sosem podawała mielone. Z niecierpliwością czekałam, aż Don Pedro weźmie głębszy oddech, żeby jakoś grzecznie przerwać ten kulinarny monolog. W końcu mi się to udało.
– To ja już się pożegnam – rzuciłam zdesperowana, zrywając się z krzesła i w pośpiechu ruszając w stronę wyjścia.
Byłam skazana na przegraną
Nie najlepsze doświadczenia z pierwszej randki nie zraziły mnie do dalszych poszukiwań. Już w następną niedzielę umówiłam się z Panem Tygrysem. Wyobrażałam go sobie jako postawnego, silnego mężczyznę, tymczasem Pan Tygrys okazał się chudziutkim, drobniutkim, niższym ode mnie o pół głowy tygrysiątkiem. W dodatku bardzo nieśmiałym. Przez całe spotkanie wpatrywał się w stojącą na stoliku cukiernicę, jakby sama myśl o podniesieniu wzroku wyżej była dla niego nie do zniesienia.
– Opowie mi pan coś o sobie? – poprosiłam. – Pracuje pan?
– Yhm – odparł.
– A co pan robi?
– Jestem ekonomistą – mruknął niewyraźnie pod nosem.
– To chyba ciekawe zajęcie – brnęłam dalej. – Lubi je pan?
– Yhm.
I tak dalej, i tak dalej... Próbowałam go ośmielić. Opowiedziałam trochę o sobie, rzuciłam jakiś żart, na który zareagował, unosząc lekko kąciki ust. W końcu wywiesiłam białą flagę. Ta walka była skazana na przegraną.
Co za koszmar...
Tak mnie zmęczyła randka z Panem Tygrysem, że dałam sobie po niej miesiąc odpoczynku. Potem jednak pomyślałam: „Do trzech razy sztuka” i umówiłam się z kolejnym kandydatem. Tym razem, chcąc uniknąć rozczarowania, poprosiłam o przysłanie zdjęcia. Rysio wydawał się całkiem do rzeczy. Nawet się zdziwiłam, że taki przystojny mężczyzna szuka kobiety przez internet. Wkrótce zrozumiałam dlaczego...
– Kawusię pijasz, słonko, z mleczkiem czy czarną? – spytał na dzień dobry.
– Z mlekiem poproszę.
– To tak jak ja! – ucieszył się nie wiedzieć czemu i przywołał dłonią kelnerkę, aby złożyć zamówienie. – Czym się zajmujesz, słonko? – tym razem to on wziął na siebie ciężar rozmowy.
– Jestem korektorką. I redaguję książki – odparłam.
– Wspaniale! Uwielbiam książki! Najbardziej przygodowe.
– Ja redaguję naukowe.
– Ach, naukowe? Fantastycznie! Naukowe też uwielbiam.
– Doprawdy? – skrzywiłam się, bo zaczynałam podejrzewać, że z facetem jest coś nie tak.
– A jakiej muzyki słuchasz, słonko? – wypytywał dalej.
– Najbardziej lubię jazz…
– Jazz?! Niesamowite! Podzielam twoje zainteresowania!
Marzyłam o zwykłym, dojrzałym facecie; tymczasem przede mną siedział chłop o umyśle dziecka. Co za koszmar!
Po Rysiu miałam się poddać, lecz Aśka, która miała doświadczenia porównywalne z moimi, namówiła mnie, żebyśmy jeszcze spróbowały. W końcu gdzieś muszą być jacyś fajni faceci!
– No dobra, do czterech razy sztuka – powiedziałam sobie i umówiłam się z Krzychem44.
Ten był nawet sympatyczny i niegłupi. Zaprosił mnie do restauracji na obiad, gawędziliśmy sobie miło o tym i tamtym. Już zaczynałam się nawet cieszyć, że w końcu dobrze trafiłam, gdy się okazało, że...
– Zapłacisz za mnie, dobrze? – uśmiechnął się, odsuwając od siebie opróżniony talerz po najdroższym chyba daniu z karty.
Co miałam robić? Zapłaciłam. Jednak wtedy już wiedziałam, że więcej się nie spotkamy.
Piąty był Lech, który przyznał otwarcie, że jest żonaty i szuka kochanki. Szósty przyszedł pijany, a siódmy na dzień dobry spytał, czy będzie mógł u mnie zamieszkać, bo chwilowo jest bezrobotny i musi się wyprowadzić z wynajmowanego lokum. Ósmego nie było. Doszłam do wniosku, że dłużej tego nie zniosę i usunęłam swój anons z portalu. Aśka była chyba bardziej zdeterminowana, a może bardziej tolerancyjna ode mnie, bo dotrwała aż do dwunastego. Potem też się poddała.
Zostałyśmy więc same ze swoją samotnością, dwie atrakcyjne kobiety, niewierzące w brednie, że życie zaczyna się po czterdziestce. Tęsknota za bliskością mnie nie opuściła, lecz po internetowych doświadczeniach przynajmniej przestałam się obwiniać i zastanawiać, co jest ze mną nie tak. O nie! To faceci są do bani!
Danka pracowała w tym samym wydawnictwie co ja. Nie przyjaźniłyśmy się specjalnie, czasem zamieniłyśmy kilka słów na korytarzu. Wiedziałam tyle, że jest rozwódką i kilka miesięcy temu skończyła czterdzieści lat. Po urlopie Danka wróciła odmieniona. Wciąż się uśmiechała.
– Zakochałam się – odpowiadała pytana o powody radości.
Kim jest jej wybranek, nie chciała powiedzieć. Poznałam tę tajemnicę przez przypadek. Spotkałam Dankę w hipermarkecie. Szła z dumnie podniesioną głową, a obok niej, pchając wózek, podążał Don Pedro.
Czytaj także:
„Mąż pracował za granicą, żeby zarobić na dom. Gdybym nie zmusiła go do powrotu, już zawsze mieszkałabym w nim sama”
„W domu opieki teściowa zmieniła się w swój cień. Codziennie patrzyła jak jej bliscy odchodzą, musiałam ją uratować”
„Mój dom przypominał lodową grotę, nie było w nim miłości. To dzięki psu uwolniłem się z tej nieczułej pułapki”