Byłam zziębnięta do granic możliwości. Przez ostatnią godzinę zjeżdżałam już głównie po to, aby „wyjeździć karnet” kupiony za ciężkie pieniądze. No i nacieszyć się zjeżdżaniem na nartach tak, żeby mi wystarczyło na cały kolejny rok. Ten wyjazd do Austrii to był dla mnie naprawdę spory wydatek, ale wolałam to niż tylko odrobinę tańsze, za to kompletnie bezśnieżne w owym roku polskie góry. Postanowiłam za to przez kolejne miesiące zacisnąć pasa.
„Jakoś to będzie” – pomyślałam, pokonując ostatnią prostą na stoku. Przede mną jaśniały światła wyciągu, w które wpatrzyłam się szusując, gdy nagle… poczułam uderzenie, a potem przekoziołkowałam po śniegu. Nie miałam pojęcia, co się stało, byłam kompletnie oszołomiona. Jedna narta mi się wypięła, drugą ciągle miałam na nodze. Bałam się poruszyć, zastanawiałam się, czy przypadkiem sobie czegoś nie złamałam.
– Nic ci nie jest? – nagle pochylił się nade mną jakiś facet.
Zapytał po angielsku, więc odpowiedziałam mu w tym samym języku. Dopiero potem zaklęłam sobie siarczyście pod nosem. Po polsku.
– Polka? – podchwycił od razu.
– Owszem – nawet za bardzo się nie zdziwiłam, że mówi w tym samym języku, bo na stoku było sporo Polaków.
– Bardzo przepraszam, straciłem panowanie nad deską – powiedział.
– Nic mi się nie stało… – podniosłam się z pewnym trudem.
Byłam poobijana, ale cała
– Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić. Mogę zaprosić cię na grzane wino? – spytał wyraźnie strapiony.
„W sumie, dlaczego nie? Sądząc po tym co ma na sobie, i po jego desce, stać go na wino na austriackim stoku, w przeciwieństwie do mnie – przebiegło mi przez głowę. – A siniaki po tym naszym zderzeniu będę miała na pewno, więc szklaneczka wina może mi to trochę zrekompensować…”.
Zgodziłam się. Marek okazał się przemiłym rozmówcą i bawiłam się z nim naprawdę dobrze. Ale na kolację nie dałam się zaprosić.
– Jestem zmęczona, cały dzień zjeżdżałam – wytłumaczyłam się.
– To może jutro? – nie dawał za wygraną. Wyglądał zresztą na takiego, co się łatwo nie poddaje.
– Dobrze – skinęłam głową, choć wiedziałam, że jutro mnie już nie będzie.
Wrócę do Polski, do swojego zwyczajnego szarego życia…
– Dasz mi swój numer telefonu?
No tak…
– Jasne – podałam mu numer, przestawiając ostatnie cyfry.
W sumie nie chciałam przecież w żaden sposób kontynuować tej znajomości, bo i po co? On był wyraźnie zamożny, a ja co? Brak gotówki nadrabiałam dobrym gustem, umiałam ubrać się w ciucholandach i sieciówkach tak, że wyglądałam „drogo”. Ale to było tylko złudzenie, tak naprawdę bardzo liczyłam się z pieniędzmi…
Wprawdzie po powrocie do kraju kilka razy myślałam o Marku, ale dość szybko o nim zapomniałam. Nie sądziłam, że kiedykolwiek znowu go zobaczę, ale widać los tego chciał. Przez ostatnie miesiące nie dogadywałam się za dobrze ze swoim szefem i w końcu podjęłam jednak decyzję o zmianie pracy.
To był on! Marek ze stoku narciarskiego!
Zaczęłam rozsyłać swoje CV, które nawet nie było takie złe, bo miałam dość bogate doświadczenie. Odezwano się do mnie z dwóch agencji, zastanawiałam się, którą z nich wybrać, gdy mój telefon zadzwonił ponownie.
– Dzień dobry, mówi Marek – usłyszałam w telefonie głęboki męski głos.
„Jaki Marek?” – zdziwiłam się, bo to imię nie kojarzyło mi się z nikim.
– Strasznie się cieszę, że wysłałaś swoje CV do mojej firmy, dzięki czemu mogłem do ciebie zadzwonić. Zrobiłbym to wcześniej, ale najwyraźniej, oczarowany twoim towarzystwem, błędnie zapisałem twój numer – usłyszałam i wtedy dopiero skojarzyłam.
Najwyraźniej był pewny, że to on przestawił cyfry w moim numerze podczas zapisywania. Nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Byłam oszołomiona takim zbiegiem okoliczności. Wyglądało na to, że dobrze oceniłam w Austrii potencjał finansowy Marka. Był właścicielem jednej z najlepiej zarabiających agencji reklamowych na polskim rynku.
Teraz wahałam się tylko sekundę, czy się z nim spotkać, w końcu przecież wysłałam do niego podanie o pracę i gdybym go zlekceważyła, mogłam mieć kłopoty – był wpływowy. Kto wie, jak potraktowałby moją odmowę. Może by się na mnie obraził?
Nasze spotkanie jednak nie przypominało normalnej rozmowy kwalifikacyjnej. Marek nalegał, abyśmy spotkali się po południu i w kawiarni – nieoficjalnie. Uległam. Byłam jednak trochę rozczarowana, gdy faktycznie sporo rozmawialiśmy o służbowych sprawach, kampaniach, które realizowałam. Czyżbym jednak spodziewała się randki?
– Powiem krótko: jestem zainteresowany zatrudnieniem ciebie, masz bogate doświadczenie, pasujesz świetnie do mojego zespołu – Marek ocenił mnie na chłodno, po czym zaproponował mi naprawdę sensowne warunki finansowe.
Nie ukrywał, że jest mną oczarowany
Zgodziłam się od razu, myśląc sobie, że jeśli nawet podobałam mu się prywatnie, to najwyraźniej woli mnie w roli współpracowniczki, bo pożegnał się ze mną jak z pracownikiem, a nie z kimś, na kim mu zależy.
Kolejne dni w pracy mijały mi naprawdę szybko i dobrze. Moi nowi koledzy okazali się świetni jako fachowcy i bardzo mili jako kumple. Wsiąkłam w ich grupę, jakbym należała do niej zawsze, już po tygodniu chodziłam z nimi na piwo. Bez Marka, który zachowywał uprzejmy dystans. W agencji chodziły słuchy, że kogoś ma, chociaż nikt tej kobiety jeszcze nie widział. Nie miałam jednak złudzeń, że taki przystojniak jest sam, nie wydawało mi się to możliwe.
Mijały miesiące, robiliśmy jedną kampanię za drugą, było ciężko, ale zaczęłam zarabiać całkiem niezłe pieniądze. Kolejnej zimy wykupiłam w Austrii dużo lepszy hotel i cieszyłam się na wieczory po nartach przy grzanym winie. Teraz było mnie na nie wreszcie stać.
Drugiego dnia urlopu, kiedy nacieszyłam się jazdą, wróciłam do swojego hotelu i pod wieczór zeszłam do baru. Zamawiałam właśnie coś do jedzenia, kiedy usłyszałam znajomy głos:
– Czy mogę się przysiąść? Nie lubię jadać sam… – to był Marek.
Wpatrywałam się w niego z ogromnym zaskoczeniem.
– Nie ukrywam, że sprawdziłem, do którego jedziesz hotelu. Robiłaś rezerwację ze służbowego adresu mailowego – usprawiedliwił się.
Nie byłam gotowa na bycie matką
Nie wiem, czy byłam bardziej oburzona, czy miło połechtana. Nie ukrywał, że jest mną oczarowany, od początku nie zachowywał się jak szef, ale jak mężczyzna, któremu się bardzo podobam. Nie spodziewałam się tego po sobie, ale bardzo mi to odpowiadało. Najwyraźniej w głębi duszy marzyłam o tym, aby mnie adorował…
Już pierwszego wieczoru wylądowaliśmy razem w łóżku i było wprost cudownie! Obudziłam się wtulona w Marka, czując, że to mężczyzna mojego życia. Do Polski wróciliśmy już jako para i choć początkowo ukrywaliśmy to przed zespołem, to jednak w końcu wszyscy się domyślili.
Koledzy zaczęli ode mnie stronić, co nie było miłe, ale rozumiałam ich obawy. W końcu byłam w związku z szefem, więc mogli mieć podejrzenia, że w rozmaitych sprawach będę trzymała stronę Marka, a nawet mu donosiła. Skończyły się wspólne wyprawy na piwo i praca także nie była już taka przyjemna. Dlatego po jakimś czasie zdecydowałam się na poważną rozmowę z Markiem i ustaliłam z nim, że powinnam odejść z pracy.
Rozesłałam swoje CV i szybko dostałam ofertę z innej agencji. Marek wydawał się zadowolony, ale w dniu, kiedy położyłam na jego biurku wypowiedzenie, oznajmił, że się nie zgadza.
– Jak to? – byłam tym strasznie zaskoczona. – Przecież ustaliliśmy…
– Nie mogę pozwolić na to, abyś odeszła do konkurencji, jesteś na to zdecydowanie za dobra – powiedział, po czym… padł przede mną na kolana i poprosił mnie o rękę!
Oczywiście się zgodziłam, bo jakżeby inaczej? Kochałam Marka, naprawdę. Chociaż mało kto w pracy w to wierzył. Wszyscy raczej byli zdania, że poleciałam na jego pieniądze…
Tego już było za wiele! Niby kiedy?
Kiedy wyszłam za mąż za Marka, on nalegał, abym przestała pracować. To znaczy oficjalnie, bo nieoficjalnie miałam doradzać mu we wszystkich możliwych sprawach. Wierzyłam, że faktycznie tak będzie i nie wypadnę z obiegu, jednak już w trzy miesiące po naszym weselu zaszłam w ciążę. W dodatku w ciążę podwyższonego ryzyka…
– To będą bliźniaki. Ale super! – cieszył się Marek, podczas kiedy ja leżałam w szpitalu pod kroplówką.
Ja też byłam szczęśliwa, choć nie planowałam jeszcze zostać matką. Kiedy wróciłam z dziećmi do domu, pochłonęły mnie matczyne obowiązki. Wiedziałam, że macierzyństwo będzie wyzwaniem, ale nie sądziłam, że aż takim. Nie zgodziłam się na zatrudnienie niani, chciałam wszystko przy dzieciach robić sama. To mnie jednak przerosło. Nie miałam czasu na nic, ciągle byłam zmęczona i Marek przychodzący do domu wieczorem tylko mnie denerwował.
„On śmie mówić o zmęczeniu? O tym, że klient był trudny? Przecież takie projekty reklamowe to bułka z masłem w porównaniu z wychowaniem dzieci!” – myślałam z niechęcią.
Kiedy podtykał mi pod nos rozmaite projekty, abym je oceniła, często nawet dobrze im się nie przyglądałam. Ledwo przecież żyłam po całym dniu ganiania i zajmowania się dwoma synami, którzy oczywiście wszystko musieli robić w tym samym czasie. Jak jeden płakał, to zaczynał również drugi. Gdy jeden jadł, to braciszek także musiał. Czułam się jak dojna krowa, a nie kobieta i chyba dlatego mąż, taki wymuskany, wydawał mi się kimś zupełnie z innego świata.
Pewnego wieczoru, kiedy znowu przyszedł do mnie, abym oceniła jakąś „bardzo ważną kampanię” wściekłam się i oznajmiłam, że jest do niczego.
– Też mi się nie podoba… – Marek pokiwał głową. – Potrafisz to poprawić? – zapytał z nadzieją.
Mąż był zachwycony!
Między jednym karmieniem a drugim? Nie dałam jednak po sobie poznać złości i zniechęcenia, tylko skinęłam głową. Bałam się, że stanę się dla Marka mało atrakcyjna, jeśli pokażę mu się jako zmęczona matka, która potrafi gadać tylko o dzieciach i prowadzeniu domu. Wiedziałam przecież, że w pracy jest zawsze dużo młodych dziewczyn, które chętnie uwiodą szefa na swoje długie nogi i piękny uśmiech. Bardzo długo nic nie mogłam wymyślić
Marek wyraźnie poweselał, liczył na moją pomoc. Mijał jednak dzień za dniem, a ja nawet nie tknęłam tego projektu. Nie miałam na to czasu ani pomysłu. Żeby wpaść na jakiś ciekawy koncept, trzeba się wyciszyć, odpocząć. A jak ja miałam odpoczywać z dwójką dzieci w domu?
Termin prezentacji się zbliżał, mąż patrzył na mnie z nadzieją, a ja czułam się jak pusta czara i byłam coraz bardziej zdenerwowana. Kiedy bliźniaki zasypiały, krążyłam po internecie w poszukiwaniu pomysłów. Pewnego dnia natrafiłam na kampanię niezbyt znanej duńskiej marki, która wydała mi się fajna. Wiedziałam, że nie powinnam korzystać z cudzego pomysłu, lecz pokusa była zbyt silna.
„To stara kampania, pewnie nikt już o niej nie pamięta, a poza tym, co kogo obchodzą Duńczycy?” – myślałam.
Koniec końców „pożyczyłam” sobie ten koncept i oparłam na nim pomysł na kampanię dla klienta Marka.
– Wiedziałem, że mi pomożesz, jesteś jak zwykle świetna! Śmiem twierdzić, że macierzyństwo ci służy na każdym polu, także zawodowym – komplementował mnie.
Dostałam od niego ogromny bukiet kwiatów, zabrał mnie na kolację. Było mi trochę głupio, kiedy jednak przybiegł z biura z informacją, że klientowi projekt kampanii także się spodobał, przestałam mieć wyrzuty sumienia…
Bomba wybuchła, kiedy kampania weszła na rynek i w mediach pojawiły się pierwsze reklamy, a na ulicach miast zawisły billboardy. Branża reklamowa to stado rekinów, które wyczuły plagiat i od razu rzuciły się na mojego męża. Marek był zdumiony, bo naprawdę nie pamiętał, czy nawet nie znał tamtej duńskiej kampanii, a ja także szłam w zaparte, że wcale się nią nie podpierałam.
Przeraził mnie ton jego głosu
– Pomysły krążą w powietrzu – mówiłam. – To nie moja wina…
Niestety, pewnego dnia Marek został w domu z powodu przeziębienia. Po raz pierwszy od dawna miał sporo czasu i wykorzystał go… Poszłam na spacer z synami, a kiedy wróciłam, zastałam męża z marsową miną.
– Pracowałem na naszym domowym komputerze. Natrafiłem na historię przeglądania stron w internecie, i wiesz, co zobaczyłem? – zapytał.
Wiedziałam. Zobaczył, że byłam na stronie tej duńskiej kampanii reklamowej, więc musiałam ją znać i zwyczajnie go okłamałam.
– Naraziłaś moją firmę na śmieszność, zniszczyłaś moją reputację, na którą pracowałem latami. Nawet nie chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłaś. Przecież nie musiałaś mi pomagać, chciałaś – powiedział cicho.
– Byłam przemęczona obowiązkami – bąknęłam, chociaż Marek proponował mi wcześniej, że zatrudni nianię.
Teraz pokręcił tylko głową i zamknął się w swoim pokoju. W naszym małżeństwie nastały ciche dni. Nie wiem, jak to wszystko się skończy, czy Marek zdecyduje się zostać ze mną dla dobra naszych dzieci, czy odejdzie. Wiem jedno: straciłam wiarygodność w jego oczach, zawiodłam go i nie mam pojęcia, czy uda mi się to kiedykolwiek naprawić. Jak mogłam być taka głupia?
Czytaj także:
„Córka chciała wyjść za pierwszego lepszego faceta, byle tylko mieć wymarzone wesele. Impreza była ważniejsza niż miłość”
„Z dziadka był kawał drania. Za życia napsuł wszystkim krwi, a kiedy już stał nad grobem, jeszcze nam zagrał na nosie”
„Kumpel pouczał mnie, jak nie dać się uwiązać żonie, a sam miał tylko psa. Gdy dorobił się syna, zaczął śpiewać inaczej”