„Po budowie domu chciałam w spokoju cieszyć się naszym gniazdkiem. Mąż miał jednak zupełnie inne plany”

kobieta zakrywa uszy przed hałasem fot. iStock by Getty Images, Pheelings Media
„Na dole trzaskano drzwiami, dało się słyszeć pełne zapału gwizdy, a także parę dosadnych przekleństw. Udało mi się zapaść w sen dopiero około godziny drugiej i przyszło mi to z niemałym wysiłkiem, bo panowie tak hałasowali”.
/ 03.09.2024 20:30
kobieta zakrywa uszy przed hałasem fot. iStock by Getty Images, Pheelings Media

Może to zabrzmi niedorzecznie, ale moim największym pragnieniem w nadchodzący weekend jest po prostu delektowanie się urokami naszego świeżo nabytego domu, spędzanie czasu z ukochanym mężem i beztroskie obijanie się bez wyrzutów sumienia. Czyż to rzeczywiście aż tak osobliwe?

Od trzech lat Łukasz, mój ukochany, z wielkim entuzjazmem planował postawienie naszego domku poza granicami miasta. Godzinami dyskutowaliśmy i ustalaliśmy wszystkie drobiazgi związane z projektem, później zastanawialiśmy się nad wyborem odpowiednich materiałów budowlanych i wykończeniem wnętrz.

Męskie spotkanie i domówka

Gdy nareszcie zamieszkaliśmy w naszym wymarzonym gniazdku, przepełniała mnie radość, ale czułam się też okropnie wyczerpana. Liczyłam na to, że pierwsze tygodnie spędzimy tylko we dwójkę, rozkoszując się swoim towarzystwem, jednak okazało się, że mój mąż ma zupełnie inne zamiary.

– Teraz zorganizujemy parapetówkę! – mój małżonek nie mógł się doczekać zabawy.

– Jeszcze nam zniszczą podłogi i zabrudzą ściany – mruknęłam, sugerując, że lepiej było zaprosić gości, gdy budowa wciąż trwała, a nie w tym momencie.

Mój mąż zbył to gestem ręki, twierdząc, że skoro w końcu mamy spokój od ciągłych wizyt teściów, to pora zaszaleć. Parapetówka okazała się głośna i dość udana. Jeśli nie liczyć potłuczonej lampy w toalecie oraz paru zbitych szklanek, to tak naprawdę nie było jakichś większych szkód.

– Wiedziałem, że będziemy się świetnie bawić – ucieszył się Łukasz, sprzątając brudne talerze ze stołu. – A w kolejny weekend planuję zorganizować męskie spotkanie. Trochę grillowania, oglądania meczów w telewizji i piwka – zakomunikował mi mój mężczyzna, nawet nie pytając mnie o zdanie w tej kwestii.

Cała ekipa wpadła do nas już w piątkowy wieczór i to w pełnym składzie – od Antka, przez Wojtka, aż po Pawła – to kumple mojego męża jeszcze z czasów studiów.

Za dużo męskich hormonów

Schowałam się na piętrze, chwytając za książkę i próbując nie zwracać uwagi na ich denerwujące wrzaski. Włączyli jakiś mecz w telewizji, a co ciekawsze zagrania kwitowali gromkimi brawami. Łukasz zajrzał na górę około dziewiątej wieczorem.

– A tu się ukrywasz – puścił do mnie oczko, namawiając, żebym na chwilkę do nich zeszła. – Wypijemy razem browarka, pogadamy... – kusił.

– Dzięki za propozycję, ale nie przepadam za imprezami dla facetów. Za dużo męskich hormonów – wymamrotałam, bo na samą myśl o tym, że jego kumple pewnie zasiedzą się u nas cały weekend, aż mnie telepało.

– No co jest, skarbie? Coś nie w sosie jesteś? To może chociaż przygotowałabyś nam coś do przegryzienia? – zaproponował małżonek. – No wiesz, jakieś kanapki, a może nawet upiekłabyś tę tartę, którą tak uwielbiam? – Łukaszowi aż ślinka pociekła na samą myśl.

– Jasne, skarbie. Zaraz będę na dole – odpowiedziałam słodkim głosikiem, ale ten wkurzający facet, który jest moim mężem, kompletnie nie wyczuł sarkazmu w moich słowach. – Robię sobie jaja! – rzuciłam zirytowana po chwili, mówiąc mu, że nie jestem jego służącą. – A ty może latasz wokół mnie z herbatką i ciastkami, jak wpadają moje kumpele? Nie, kotku. Ja sama muszę o wszystko zadbać, więc ty też se jakoś poradzisz beze mnie – dokończyłam, po czym demonstracyjnie powróciłam do czytania swojej książki.

Łukasz mruknął coś niewyraźnie o kobiecych zmianach nastroju i zrezygnowany zszedł na parter. Zmierzch przeszedł płynnie w noc, a impreza zdawała się nabierać rozpędu. Na dole trzaskano drzwiami, dało się słyszeć pełne zapału gwizdy, a także parę dosadnych przekleństw. Udało mi się zapaść w sen dopiero około godziny drugiej i przyszło mi to z niemałym wysiłkiem, bo panowie tak hałasowali.

Byłam potwornie zmęczona

Kiedy się ocknęłam, słońce wisiało już wysoko na niebie. Byłam potwornie zmęczona i zła jak osa. Cała paczka facetów smacznie chrapała na parterze, zajmując nowiutką sofę i pokój dla gości. Ze zwykłej przekory zrobiłam im pobudkę, puszczając muzykę na cały regulator. 

Mój mąż rzucił mi spojrzenie pełne pretensji, ale powstrzymał się od komentarza. Zaserwował mi nawet śniadanie, a następnie oznajmił, że wybiera się z kumplami nad wodę.

– Połowimy ryby, popijając zimne piwko – oznajmił, wspominając też o tym, że obiad zjedzą w tym drewnianym zajeździe na skraju lasu. – Bo ty najwyraźniej nie masz ochoty udawać pani domu – rzucił z przekąsem.

„No to cześć” – rzuciłam w myślach, ciesząc się na myśl o tym, że sobotni poranek spędzę w ciszy i spokoju. Jak tylko opuścili dom, zostawiając w pokoju dziennym niezły bałagan, postanowiłam wyjść do ogrodu i zażyć trochę słońca. W mgnieniu oka mój nastrój się poprawił. Niestety, trwało to krótko. Faceci wrócili z wędkowania już... przed godziną pierwszą!

– Eee, ryby jakoś nie chciały dzisiaj współpracować, knajpa zamknięta, bo ją remontują, no to stwierdziliśmy, że wrócimy do domu – wytłumaczył mi mój facet.

Gościom należy się szacunek

A mnie szlag trafiał ze złości. Zamiast cieszyć się słońcem i relaksować na leżaku, byłam zmuszona asystować im przy grillowaniu, a na dodatek przygotować deser, na który nalegali goście. Szarlotka i jeszcze raz szarlotka, no do licha!

Łukaszowi pewnie bym odmówiła, ale głupio mi było powiedzieć nie jego kumplom. W końcu gościom należy się szacunek...Wzięłam się więc za pieczenie, później ogarnęłam chałupę, zrobiłam im jakąś sałatkę na wieczór i tak minął mi cały sobotni dzień. 

W każdą niedzielę było to samo – faceci kręcili się po wszystkich pokojach albo siedzieli godzinami w garażu, dłubiąc przy wysłużonym motorze Łukasza, a ja biegałam dookoła nich, starając się być idealną panią domu.

– Kiedy wreszcie to się skończy? – fuknęłam zirytowana na mojego męża, gdy wybiła szósta po południu, a jego kumple nawet nie planowali wracać do siebie.

– Dlaczego jesteś taka podminowana, myszko? – Łukasz wydawał się autentycznie zaskoczony. – Jeszcze tylko obejrzymy razem jakiś film, pogadamy trochę i zaraz się zbiorą – wytłumaczył.

Nie chciałam udawać pani domu

Ruszyli tuż przed dwunastą w nocy... Kiedy nastał poniedziałek, mój nastrój był straszny, niczym skazańca idącego na szubienicę.

– Najbliższa sobota i niedziela to czas tylko dla nas, nikomu nie pozwolę się tu kręcić – oświadczyłam swojemu facetowi. On tylko niedbale poruszył ramionami i mruknął pod nosem, że chyba zdziczałam.

W kolejnym tygodniu ponownie poinformowałam swojego małżonka, iż nie mam ochoty na przyjmowanie gości w weekend. On zapewnił mnie, że nikogo nie będzie namawiał do odwiedzin.

Jednak tuż po godzinie 12 w sobotę niespodzianie zjawili się u nas Mariusz z Justyną – nasi wieloletni przyjaciele. Przybyli razem ze swoim nieokrzesanym czworonogiem oraz 2-letnim dzieckiem.

– Zaprosiłeś ich? – warknęłam, mając chęć udusić Łukasza.

– Ależ skąd – wykręcał się, wspominając, że prawdopodobnie kiedyś nadmienił im o naszej przeprowadzce do własnego domu i to zapewne skłoniło ich do złożenia nam niezapowiedzianej wizyty.

Kolejny raz spędziłam weekend na przyjmowaniu gości! Sałatki, szaszłyki, przeklęte ciastka i napoje! W sobotni wieczór rozbolała mnie głowa, plecy i nogi.

– Jeżeli nasze każde weekendy będą tak wyglądać, to ja wracam do mieszkania rodziców! – syknęłam wieczorem, kiedy nasi nieproszeni goście wyszli.

– O co ci właściwie chodzi?! Nie przepadasz za ludźmi, czy co? – zdenerwował się Łukasz.

– Nienawidzę wokół nich latać! – warknęłam, mówiąc, że dla niego goście to tylko dobra zabawa, a dla mnie taka impreza oznacza góry tłustych naczyń i wkurzającą rolę pani domu, której nie trawię.

Babskim pogaduszkom nie było końca

W zeszły weekend było całkiem nieźle. Łukasz chyba próbował mnie udobruchać, bo nawet zorganizował kolację we dwoje ze świeczkami. No ale po tygodniu znowu się zaczęło…

– Kochanie, postaraj się zachować spokój, ale jest taka możliwość, że Jacek z Marysią wpadną do nas w sobotę. No wiesz, zadzwonili, to byłoby niezręcznie im odmówić… – rzucił mój mężulek.

Kolejny raz byłam zmuszona lawirować pomiędzy wizytującymi. W następny weekend wpadłam na świetne rozwiązanie. „Czas, żeby mąż poczuł, jak to jest, gdy nie można chwilkę odpocząć we własnych czterech kątach!" – taka myśl przyszła mi do głowy i… zaprosiłam kilka moich przyjaciółek.

Chichotom i babskim pogaduszkom nie było końca. Biegałyśmy po całym domu i podwórku, jedna przez drugą, wygrzewałyśmy się na słońcu przy altanie i robiłyśmy naprawdę niezłą rozróbę.

Liczyłam na to, że Łukasz będzie gdzieś siedział ukryty z korkami w uszach, pienił się ze złości, ale nic z tego.

– Ojej, ale się napatrzyłem. Zaprosiłaś tyle atrakcyjnych panienek – stwierdził wieczorową porą mój mąż, wspominając jeszcze, że powinnam regularnie organizować takie spotkania. – Ta ruda jest naprawdę niezła, czemu dopiero teraz ją poznałem? – dociekał, nim opuściłam kuchnię, zostawiając go totalnie skołowanego.

„Czemu tylko ja mam z tym kłopot?” – zastanawiam się i przygotowuję na najazd kolejnych stad gości, których zaprosi mój mąż.

Patrycja, 35 lat

Czytaj także:
„Mój facet był hiszpańskim chorizo, ja zwykłym pasztetem. By na niego zasłużyć, chodziłam na bardzo krótkiej smyczy”
„Wszyscy się bali, że Karola zostanie starą panną. Po 30. urodzinach ciągle nie miała obrączki, a jej kwiat przekwitał”
„Zerwałam z facetem, bo randki musiałam spędzać w toalecie. Nie byłam w stanie wytrzymać, a wystarczyło odstawić gluten”

Redakcja poleca

REKLAMA