Mówi się, że pierwsza miłość jest najtrwalsza, bo pamięta się o niej do końca życia. Moja chodziła do tego samego liceum co ja, miała na imię Agnieszka, długi, złoty jak pszenica warkocz, piękną twarz greckiej bogini, promienny uśmiech oraz oczy granatowe i głębokie jak ocean.
Nie miałem u niej szans
Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia i wiedziałem, że to nie jest przelotne uczucie. Myślałem nawet o tym, by ją zdobyć. Ale na marzeniach się skończyło, bo okazało się, że wpadła w oko nie tylko mnie. Kiedy zjawiała się w szkole, natychmiast otaczał ją wianuszek chłopaków wpatrzonych w nią jak w obrazek i gotowych spełnić każde jej życzenie. Nie miałem przy nich żadnych szans, bo nie byłem ani wysoki, ani przystojny, ani wygadany, więc – choć serce mi krwawiło – wycofałem się z walki o jej względy.
Nie próbowałem jej lepiej poznać, dłużej z nią porozmawiać. Bałem się, że mnie odrzuci i wyśmieje. Obserwowałem ją więc dyskretnie, podziwiałem, wzdychałem po nocach, ale skrywałem swoje uczucia. Wolałem cierpieć z miłości, niż się ośmieszyć.
Wciąż o niej myślałem
Po maturze wyjechałem na studia do Krakowa i tam już zostałem. Liczyłem na to, że zapomnę o Agnieszce. Ale choć spotykałem się z kilkoma dziewczynami, ciągle pamiętałem o szkolnej ukochanej – o jej pięknym uśmiechu, złotych jak pszenica włosach i niesamowitych oczach. Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy się ożeniłem.
Kochałem Basię, byłem z nią szczęśliwy i wdzięczny za dwójkę wspaniałych dzieci, ale wspomnienie o Agnieszce wciąż tkwiło w mojej głowie. Często zastanawiałem się, co porabia, jak jej się ułożyło w życiu. Od rodziców wiedziałem, że kilka lat po moim wyjeździe wyszła za mąż za jakiegoś nadzianego faceta i także wyjechała. Dokąd? Nie potrafili powiedzieć. Czasem, gdy przyjeżdżałem do domu na święta, korciło mnie, żeby pójść do jej mamy, zapytać, ale rezygnowałem. No bo po co była mi ta wiedza, skoro każde z nas miało już swoje życie. Wydawało się więc, że nasze drogi rozeszły się na zawsze i nigdy się nie spotkamy. A jednak…
Miałem jechać do sanatorium
Wszystko zaczęło się pół roku temu. Kilka miesięcy wcześniej przeszedłem na zasłużoną emeryturę i wcale nie byłem z tego faktu zadowolony. Kiedyś planowaliśmy z Basią, że spędzimy jesień życia aktywnie. Będziemy podróżować po Polsce i odwiedzać miejsca, które zawsze chcieliśmy zobaczyć, ale z powodu licznych obowiązków nie zdążyliśmy. Ale żona zmarła i zapomniałem o tych planach.
Zamiast tego siedziałem w domu i na zmianę narzekałem na zdrowie i użalałem się nad swoim losem. Dzieci, które często mnie odwiedzały, najpierw znosiły te jęki ze względnym spokojem, ale w końcu nie wytrzymały. Za moimi plecami wykupiły mi trzytygodniowy pobyt w jednym z pensjonatów w Ciechocinku.
– Dziękuję, ale po co mi to? Aż tak źle się jeszcze nie czuję! – zaprotestowałem.
– No i co z tego? Zabiegi i spacery na świeżym powietrzu jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Zobaczysz, wrócisz jak nowo narodzony – przekonywała córka.
– No właśnie. I może jeszcze z jakąś miłą panią pod rękę? Wiem, że kochałeś mamę, ale nie powinieneś być sam – zawtórował jej syn.
– Nie mam ochoty na romanse. Jestem już na to za stary – odburknąłem.
– W takim razie ogranicz się tylko do spacerów i zabiegów. Ale gdyby jednak, to wiedz, że nie będziemy protestować – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Byłem w szoku
Kiedy tydzień później wsadzali mnie do autokaru jadącego do Ciechocinka, przez myśl mi nie przeszło, że to „gdyby jednak” się wydarzy. I to już pierwszego dnia.
Po przyjeździe na miejsce rozpakowałem rzeczy i wybrałem się na spacer. Uznałem, że skoro już tu przyjechałem, to nie będę siedział w czterech ścianach i gapił się w telewizor. W parku zdrojowym panował jednak olbrzymi tłok. Czułem się jak na krakowskim rynku w szczycie sezonu turystycznego. Nigdy nie lubiłem takich tłumów, więc po kilku minutach postanowiłem wrócić do pokoju. Zrobiłem w tył zwrot i niespodziewanie… wpadłem na jakąś starszą kobietę. Zaskoczona nagłym zderzeniem, wypuściła z ręki torebkę.
– Przepraszam, bardzo panią przepraszam, nie chciałem… Nie umiem się poruszać w takim tłoku – zacząłem tłumaczyć, schylając się po torebkę.
– Henryk, to ty? – usłyszałem.
Podniosłem głowę i serce zaczęło mi bić jak szalone. To była moja Agnieszka! Jej piękne włosy koloru pszenicy co prawda posiwiały, granatowe oczy zbladły, a twarz greckiej bogini pokrywały zmarszczki, ale to była ona.
– Aga? – chciałem się jeszcze upewnić.
– Aga, Aga… Trochę się zmieniłam, prawda? – westchnęła.
Wciąż była piękna
– Ależ skąd! Przecież od razu cię poznałem… Wyglądasz tak samo pięknie jak kiedyś – zapewniłem gorąco.
– No proszę, pierwszy komplement, jaki od ciebie usłyszałam. Szkoda, że w szkole nie byłeś taki miły – spojrzała na mnie zalotnie.
– A chciałaś, żebym był? – wykrztusiłem, czerwieniąc się jak sztubak.
– Pewnie, że chciałam. I to bardzo. Ale ty zawsze trzymałeś się z boku i traktowałeś mnie jak powietrze. No to pomyślałam, że nie mam u ciebie szans. I nawet nie próbowałam cię podrywać.
– Mówisz poważnie? – nie dowierzałem jeszcze
– Jak najpoważniej! – patrzyła mi prosto w oczy.
– W takim razie musimy koniecznie pogadać. Bo coś mi się wydaje, że oboje się pomyliliśmy – uśmiechnąłem się.
Straciliśmy tyle lat
Usiedliśmy na ławce i zaczęliśmy rozmawiać. Przegadaliśmy prawie cztery godziny. Ja opowiedziałem jej o tym, jak zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia, ale z obawy przed śmiesznością skrywałem swoje uczucia, jak cierpiałem, wzdychałem, próbowałem o niej zapomnieć przez te wszystkie lata, ale mi się nie udawało. Ona – jak była zawiedziona moim brakiem zainteresowania i załamana, gdy wyjechałem na studia bez pożegnania. I zła, że nigdy się do niej nie odezwałem.
– Przez własną głupotę rozminęliśmy się w życiu. Szkoda… Kto wie, może bylibyśmy razem szczęśliwi – westchnęła głęboko.
– No właśnie, też żałuję – pokiwałem głową. – A straconego czasu nadrobić się, niestety, nie da. Masz przecież swoje życie, męża, dzieci, gromadkę wnuków…
– Rozwiodłam się wiele lat temu – przerwała mi. – Mój wspaniały przed ślubem mąż okazał się pozbawionym wszelkich uczuć egoistą i tyranem. Nawet dzieci nie mieliśmy, bo uważał, że tylko przeszkadzałyby w domu.
– O Boże, bardzo mi przykro. Nie wiedziałem… I z nikim się już nie związałaś?
– Nie. Może nawet bym chciała, bo samotnej kobiecie trudno jest w życiu, ale jakoś nie wyszło… Zresztą, po takim horrorze nie potrafiłam zaufać żadnemu mężczyźnie – uśmiechnęła się smutno.
Nie mogłem jej stracić drugi raz
– A mnie… Mnie zdołałabyś zaufać? Zaraz? Teraz? – wypaliłem bez zastanowienia.
– Ale jak to? Jakim cudem? Ty… ty też jesteś sam?
– Też… To znaczy nie do końca… Mam dwójkę dzieci i trójkę wnucząt, ale żona zmarła kilka lat temu, więc…? – wpatrywałem się w nią.
Zastanawiała się przez chwilę.
– Jeśli to są oświadczyny, to przyjmuję. Jedną szansę już przegapiliśmy. Tej drugiej chyba nie możemy, prawda? – uśmiechnęła się promiennie.
A ja poczułem, jak zalewa mnie fala gorąca i dawne uczucie wraca. Znowu byłem zakochany w Agnieszce. Jak wtedy, gdy miała długi złoty jak pszenica warkocz, piękną twarz greckiej bogini oraz oczy granatowe i głębokie jak ocean.
Syn śmiał się ze mnie
Do końca pobytu w sanatorium prawie nie rozstawałem się z ukochaną. Razem chodziliśmy na potańcówki, spacery, zwiedzaliśmy okolice. I dużo rozmawialiśmy. Okazało się, że kochamy te same książki, filmy, że oboje lubimy włoską kuchnię. Do domu też wróciliśmy razem, bo okazało się, że mieszka w Krakowie.
– No i co, tato? Wyszło na moje. Jednak nabrałeś ochoty na romanse? – zapytał ze śmiechem syn, gdy oświadczyłem mu, że już wkrótce wprowadzi się do mnie pewna pani.
– To nie jakiś tam romans, mój drogi, tylko wielka miłość. Która wreszcie ma szansę się spełnić – odparłem z przekonaniem w głosie.
Bo choć nie mam pojęcia, ile lat mi pozostało na tym świecie, jestem przekonany, że spędzę je z Agnieszką. I jednak nadrobimy stracony czas…
Czytaj także: „Siostra zostawiła mi w spadku swoją córkę. Zostałam matką z przymusu, ale nie umiem pokochać tego dziecka”
„Przez matkę mam dwie lewe ręce. Traktowała mnie jak księżniczkę i teraz nawet nie potrafię zrobić prania”
„Byłam starą panną i z samotności zaczęłam staczać się na samo dno. Miłość spotkałam, walcząc z nałogiem”