Jeszcze kilka lat temu w życiu bym nie pomyślał, że moje życie może przybrać taki obrót. Wydawało mi się, że mam wszystko: piękną żonę, dobrą pracę i w miarę stabilne, poukładane życie. Aż nagle wdarł się kryzys i zwątpienie we wszystkie wartości, które miałem. Po czym na własne życzenie zniszczyłem wszystko, na co pracowałem.
Nie wyszalałem się
Z Anną wzięliśmy ślub dość młodo. Mieliśmy po dwadzieścia pięć lat. Ale nie było na co czekać, byliśmy pewni, że kochamy się nad życie i że to właśnie ze sobą chcemy spędzać swoją codzienność, smutki i radości, wzloty i upadki.
Dzisiaj myślę, że nie daliśmy sobie wystarczająco dużo czasu, żeby się wyszaleć. Zresztą, nawet przed ślubem nie było takiej możliwości, bo byliśmy razem praktycznie od końca liceum. O ile byłem szczęśliwy, że trafiłem na kogoś takiego jak Ania i bardzo ją kochałem, myślę, że za mało w życiu doświadczyłem. Nigdy nie byłem z inną kobietą niż Ania. Nigdy nie kochałem innej kobiety. I choć wielu mogłoby mi tego pozazdrościć, ja sam z czasem poczułem, że nie skorzystałem z życia jak należy.
I tak właśnie świeżo po 40. urodzinach zaczął się mój kryzys. Czułem się, jakby życie przeciekło mi przez palcami. Niby miałem wszystko, o czym marzyli wszyscy moi znajomi, ale nagle poczułem, że to za mało.
Czułem się staro
Czułem się, jak stary człowiek, znacznie starszy niż faktycznie byłem. Wszystko mieliśmy poukładane: stały związek, kredyt na mieszkanie, wakacje zawsze we wrześniu, stała kwota odkładana na konto oszczędnościowe co miesiąc. Gdy niektórzy przyjaciele łowili przygody w klubach, na egzotycznych wakacjach i w aplikacjach randkowych, my z Anią zasypialiśmy na kanapie z paczką chipsów, oglądając jakiś kiepski film. I chyba to zaczęło mi ciążyć.
– Ale o co ci chodzi, Radek? – żona zupełnie nie rozumiała, o co mi chodzi.
– Nie uważasz, że za szybko się zestarzeliśmy? – pytałem.
– Ale przecież mamy dopiero 40 lat. Ja się wcale nie czuję stara – roześmiała się Ania.
– Nie chodzi mi o to, że jesteśmy starzy, ale że... zachowujemy się jak starzy.
– A jak powinniśmy się zachowywać?
– Nie wiem... Eksperymentować, imprezować, podróżować z plecakiem i nie wiedzieć, gdzie znajdziemy się następnego dnia! – snułem przed nią swoje wizje.
– Radek, ale przecież nie mamy już dwudziestu lat – zachichotała. – Mamy pracę, mamy kredyt. Chyba czas wydorośleć, nie?
Milczałem, patrząc w dal za oknem.
– Taa... Pewnie masz rację – odparłem cicho.
No właśnie, o to mi chodziło. Miałem potrzeby, pragnienia i tęsknoty, których żona zupełnie nie rozumiała. Nie chcę, żeby to brzmiało jak usprawiedliwienie, ale wtedy... chyba odrobinę tak to traktowałem. I wtedy w naszym biurze pojawiła się Zosia.
Miała to, czego mi brakowało
Zosia była jedną z trzech stażystek, które zostały zatrudnione w moim biurze. Z reguły stażystów traktuje się jak zupełnie odrębną grupę – rozchichotanych, nie do końca poważnych, nierozeznanych z biznesie, ale i dorosłym życiu, nastolatków. Od razu zauważyłem, że Zosia jest inna. Była niezwykle bystra, odpowiedzialna i profesjonalna, ale mimo to, w bardziej prywatnych sytuacjach, pokazywała swoją żywiołowość, pasję i głód emocji. Nie wspominając o tym, że była niezwykle piękna: długowłosa, z wielkimi, brązowymi oczami, świadoma swoich atutów.
– Robisz kurs jogi, uczysz się trzech języków, lubisz festiwale muzyczne i jeszcze jeździsz na motorze po Europie? Jak ty znajdujesz na to wszystko siłę i czas? – zachwycałem się, gdy rozmawialiśmy przy obiedzie w biurowej kuchni.
Zosia wyglądała, jakby zupełnie nie zrozumiała tego pytania.
– Jak to? Po prostu mi się chce! Mam dwadzieścia trzy lata. Kiedy mam mieć na to czas i siłę, jeśli nie teraz? – zachichotała perliście.
Zachwyciła mnie tą odpowiedzią. Dokładnie takiej oczekiwałem, kiedy zdradziłem się ze swoimi pragnieniami przed żoną...
Byłem nią oczarowany
Im częściej miałem okazję rozmawiać z Zosią, tym bardziej byłem nią oczarowany. W którymś momencie zacząłem się bać, że, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja, mogę przekroczyć pewną granicę. Wstyd mi, ale nie myślałem o tym z obawą, że żona się dowie. Bałem się jedynie o to, jak Zosia mogłaby odebrać coś podobnego. No i może odrobinę o swoją przyszłość w firmie, ale i to zeszło na dalszy plan. Stażystka zupełnie zawładnęła moimi myślami.
Co gorsza, zbliżał się wyjazd integracyjny, na którym atmosfera miała być znacznie mniej zobowiązująca niż na co dzień w biurze. Obawiałem się, że będąc z dala od domu, w jakiejś ciemnej altance w ogrodzie, pod lekkim wpływem alkoholu, nie będę w stanie się powstrzymać i zapragnę Zosi tak bardzo, że zapomnę o wszystkich konsekwencjach.
Szybko jej uległem
I tak właśnie się stało... Wystarczyła nam godzina flirtu i dwa kieliszki wina, żebyśmy nagle zaczęli się namiętnie całować za drzewem w hotelowym ogrodzie.
– Chcesz pójść do mojego pokoju? Mam cały dla siebie – zaproponowałem.
Nie oponowała. Gdy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi, spełniłem wszystkie swoje najskrytsze fantazje z ostatnich tygodni. Chciałem, żeby ta noc trwała wiecznie, bo budziła we mnie wszystkie emocje, za którymi tak bardzo tęskniłem. Znowu czułem się młody, pełen wigoru, pożądany, zabawny. Przez chwilę nie byłem smutnym, przytłoczonym pracą, zdziadziałym trzydziestolatkiem, który musi brać nadgodziny, żeby sfinansować remont i odkładać na przyszłość. Żyłem chwilą, która była piękna, kolorowa i elektryzująca.
– Jesteś niesamowita – szeptałem do ucha Zosi, a ona odwdzięczała mi się pocałunkami.
Było cudownie i błogo, po prostu. A potem nadszedł poranek.
Jak mogłem tak wszystko zniszczyć?
Gdy tylko do sypialni wlał się blask porannego słońca, a ja uchyliłem oko, poczułem, jak zalewają mnie gorycz, poczucie winy i potworny wstyd.
– Hej, przystojniaku – mruknęła do mnie Zosia, gdy tylko się obudziła. – Masz ochotę na powtórkę?
– Hej... – mruknąłem niepewnie. – Przepraszam cię, ale obiecałem Pawłowi, że pomogę mu zapakować materiały szkoleniowe do samochodu... I tak już zaspałem.
– No, jak uważasz... Ale mam nadzieję, że jeszcze to powtórzymy – odparła puszczając do mnie oko i powoli wychodząc z łóżka.
Nerwowo spoglądałem na zegarek, gdy się ubierała. Wiedziałem, że chcę jak najszybciej wrócić do domu. Gdy Zosia wyszła, szybko się spakowałem i po cichu ulotniłem z hotelu.
Przez całą drogę do domu bilem się z myślami: czy powinienem od razu powiedzieć o wszystkim Ani? Czy może nie ma sensu jej ranić, skoro wiem, że ten wybryk zupełnie nic dla mnie nie znaczył? Rześkość poranka otrzeźwiła moją otępiałą poprzedniego wieczoru ocenę sytuacji. Zauroczenie Zosią wyparowało jak kropla rosy na rozgrzanym chodniku. Paradoksalnie, gdy tylko zaspokoiłem potrzebę szaleństwa, zrozumiałem, jak niewiele było ono w rzeczywistości warte.
„Co ja w ogóle wyrabiam?! Mam w domu cudowną, kochającą żonę, a uganiam się za małolatą? Jak mogłem coś takiego zrobić?”, obwiniałem się.
Miałem wyrzuty sumienia
Gdy zajechałem pod dom, moje serce ważyło chyba tonę, a w gardle rosła wielka gula.
– Hej, jak było? – Ania powitała mnie siedząc na kanapie i przeglądając czasopismo.
– W porządku. Strasznie jestem zmęczony, siedzieliśmy z chłopakami do późna. Położę się na godzinkę, ok? – wyrecytowałem formułkę, którą zaplanowałem sobie jeszcze w aucie.
– Jasne, nie ma sprawy – odpowiedziała żona.
Cicho zatrzasnąłem za sobą drzwi od sypialni i głęboko westchnąłem.
„Co ja najlepszego narobiłem?”, pomyślałem. Widok Ani, tak nieświadomej, tak ufnej i zrelaksowanej, był dla mnie katorgą. Widok mojej żony, której przysięgałem miłość i wierność, na kanapie, którą wspólnie wybraliśmy, w mieszkaniu, które wspólnie spłacaliśmy. Nie potrafiłem znieść tego, jakie świństwo jej zrobiłem. I po co? W imię czego? Podbudowania własnego ego? Chwili uciechy, grzesznej przyjemności, momentu beztroski?
Nie wierzę w to, że mogłem wzgardzić życiem, które miałem. I nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na pytanie: czy dalej mogę je mieć? Czy jest już za późno i wszystko zniszczyłem?
Radosław, 40 lat
Czytaj także: „Znaleziony wiosną list miłosny zburzył mój spokój. Bałam się, że idealne małżeństwo dziadków było czystą fikcją”
„Żona zażądała rozwodu, żeby nie dzielić się ze mną fortuną. Wygrana w totka migiem zajęła moje miejsce w jej sercu”
„Ciężko pracowałam na awans, wyrabiając nadgodziny z szefem. Teraz zamiast na wymarzoną premię czekam na 800 plus”