Straciłam już cierpliwość. Po trzech dekadach związku małżeńskiego marzyłam o tym, żeby mój mężczyzna na nowo dostrzegł we mnie płeć piękną. Ratunek nadszedł od mojej koleżanki, która wpadła na świetny pomysł. Zwyczajnie spakowałam walizki i opuściłam dom. Wzięłam nogi za pas, aby mój ślubny uświadomił sobie, że pranie i porządki same się nie zrobią.
Miał do mnie pretensje
Z ledwością dotarłam do domu po całym dniu harówki, taszcząc ze sobą torby wyładowane zakupami. Dopiero pod samymi drzwiami olśniło mnie, że zapomniałam o kartoflach. "Cóż, Olgierd będzie musiał zadowolić się dzisiaj kaszą" - przeszło mi przez myśl. "Raczej nie będzie zachwycony...".
Jak na złość, znowu mu coś nie pasowało. Zaczął mi robić wyrzuty, jakby mu krzywda się stała
– A co, kartofle też miałam taszczyć?! – odparowałam, pokazując na zakupy, które rozłożyłam na pół blatu.
– No przecież nie chciałem, żebyś od razu ciągnęła cały wór, ale jakiś kilo chyba dałabyś radę! – zrzędził. – Zamiast pakować te jabłka…
– Te jabłka to dla mnie! – wytłumaczyłam mężowi. Dobrze wiesz, jak lubię sobie pochrupać! Albo raczej powinieneś to wiedzieć.
– Jak zawsze, o mnie to ty w ogóle nie myślisz… – zaczął swoje narzekania.
Że co?! Niby ja go mam gdzieś? Spojrzałam na siatki z zakupami: schab, który Olgierd uwielbia, bułki, które zawsze kupuje, kabanosy do podjadania przy piwku. No i samo piwko, aż cztery butelki! Tak naprawdę dla siebie wzięłam jedynie te przeklęte jabłuszka. A ten jeszcze śmiał mi z tego powodu prawić kazania!
Sprzeczaliśmy się
Poczułam, jak ogarnia mnie smutek. Dodatkowo mój małżonek wyszedł z pomieszczenia, demonstrując niezadowolenie i rozsiadł się wygodnie na kanapie przed telewizorem, od razu zwiększając poziom głośności. Przeraźliwie wysokie dźwięki trąb kibiców bez wyjątku sprawiają, że boli mnie głowa.
– Czy mógłbyś ściszyć? – zapytałam. – Czuję się wyczerpana…
– Ja również, ale to właśnie mnie relaksuje! – odpowiedział, nawet nie spoglądając w moją stronę.
Straciłam zapał do wszystkiego, zwłaszcza do przyrządzania posiłków. Przyszło mi do głowy: „Jaki jest sens tak się katować? Jasne, pędziłam do chałupy, gdy musiałam dać coś do jedzenia dzieciakom. Ale aktualnie? Czyżby Olgierd nie potrafił po prostu wrzucić sobie jajek na patelnię? No i przy okazji mi też? Owszem, dałby radę, tylko… nie ma na to ochoty".
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że mój małżonek od dłuższego czasu przestał pełnić rolę męża, a zaczął zachowywać się niczym gość w hotelu. I to taki wybredny gość. Był przekonany, że wszystkie obowiązki spoczywają wyłącznie na moich barkach, jakbym faktycznie prowadziła pensjonat. A przecież nie od zawsze był takim leniem!
Zastanawiam się zatem, jak do tego doszło? Kiedy przestał postrzegać mnie jako kobietę, życiową towarzyszkę, powierniczkę, a być może nawet… istotę ludzką? I czemu dopiero teraz otworzyły mi się oczy na tę sytuację?
Miałam dość
Przez kolejne tygodnie cztery starałam się po cichu przemeblować naszą relację, ale gdzie tam! Totalna porażka. Irytacja we mnie buzowała niczym drożdże w cieście, aż w pewnym momencie doszłam do wniosku, że mam dość. Pora na poważną gadkę z facetem.
Dochodziła dwunasta w nocy. Wylegiwałam się pod kołdrą, wyczekując momentu, aż mój partner wreszcie odklei się od telewizora i łaskawie podaruje mi odrobinę uwagi. Gdy w końcu wpełzł do pokoju, drapiąc się po swoim wielkim brzuszysku, nawet nie zdążyłam się odezwać, a on od razu z wyrzutem rzucił:
– Może byś już odłożyła to czytadło? Pora iść spać! – po czym nie fatygując się, by poczekać, aż skończę czytać, po prostu wyłączył lampkę!
Sytuacja stała się nie do zniesienia! Kiedy leżałam po ciemku, rozmyślałam nad swoim związkiem małżeńskim. Przekroczyłam już pięćdziesiątkę, a mój mąż kompletnie ignorował moje pragnienia, a co gorsza, odnosił się do mnie jak do sprzątaczki.
„Koniec, nie dam rady tak dalej funkcjonować! – postanowiłam. – Chyba… chyba czas zakończyć to małżeństwo!"
Koleżanka podsunęła mi pomysł
– Rozstanie na dobre? – koleżanka, której opowiedziałam o wszystkim następnego dnia, nie zareagowała wielkim zaskoczeniem, ale też nie wykazała nadmiernego entuzjazmu wobec tej koncepcji. – Znam Olgierda i wiem, jaki potrafi być, ale prawdę mówiąc, widziałam facetów, którzy byli gorsi jako mężowie – stwierdziła.
– Pewnie masz rację – przyznałam jej. – Ale nie chcę się skupiać na myśleniu o tym, ile kobiet jest w gorszej sytuacji niż ja. Czuję się fatalnie w tym małżeństwie i to mi wystarczy, by podjąć decyzję o odejściu.
– Wstrzymaj się, nie podejmuj pochopnych kroków, złożenie pozwu rozwodowego może poczekać… – próbowała mnie przekonać Iwona. – Daj mi trochę czasu, może uda mi się coś wykombinować…
Faktycznie, po siedmiu dniach Iwona skontaktowała się ze mną, przedstawiając dość zwariowany, ale intrygujący plan...
– Rozwód to drastyczne posunięcie. – przekonywała mnie. – Kłopoty z podziałem wspólnego dobytku i inne komplikacje... A gdybyś tak na początek "rozwiodła się" nieoficjalnie, po prostu się wyprowadzając?
– Wyprowadzić się? Ale gdzie miałabym zamieszkać? – perspektywa ta kompletnie mnie zaskoczyła.
Nagle się wyprowadziłam
– A więc do lokum mojej kuzynki! – Iwona z entuzjazmem ogłosiła. – Monia leci na sześć miesięcy do Irlandii, no wiesz, naprawiać swój związek małżeński, który cierpi przez odległość. Nie ma ochoty wynajmować obcym, bo z najemcami bywa różnie. Ale tobie z chęcią przekaże klucze, jeśli będziesz jej opłacać na czas rachunki i zadbasz o rośliny...
– To wszystko? – nie dowierzałam.
– Dokładnie tak – potwierdziła Iwona.
O mało co nie rzuciłam się jej w ramiona, ta oferta to był dla mnie dar od losu. Na Olgierda za to spadła jak piorun z jasnego nieba. Wyglądał, jakby go prąd kopnął, kiedy oznajmiłam mu, że się wynoszę.
– Masz kochasia! – oskarżył mnie, a ja parsknęłam śmiechem.
– Ja? W moim wieku? – odpowiedziałam pytaniem.
– Wcale nie jesteś taka wiekowa! – zaprzeczył, co było miłe, ale nie na tyle, żebym zmieniła plany.
– Nie zmienisz decyzji? – dopytywał raz za razem, chodząc wokół mnie w kółko jak jakiś zwierz w klatce, gdy się pakowałam.
Tylko kręciłam głową na "nie". W końcu się obraził i rozsiadł przed telewizorem. "Nic nowego" – przemknęło mi przez myśl, gdy targałam walizę za drzwi.
Poczułam spokój
Pierwszej nocy, gdy w końcu miałam okazję w spokoju poczytać do poduszki, ogarnęło mnie cudowne uczucie. Zupełnie, jakbym była na wakacjach czy w uzdrowisku… A później było już tylko cudowniej. Zero kpin z mojego ukochanego serialu, nikt nie przeskakiwał na kanał sportowy, ani nie wypytywał co będzie na obiad. Gotowałam, kiedy miałam na to ochotę, a jak nie, to nie. Gdyby nie telefony od rodziny, która się o mnie martwiła, to naprawdę czułabym się jak na wycieczce.
Na wieść o moich planach, dzieciaki zareagowały jako pierwsze.
– Chcecie się rozejść? Planujesz wziąć rozwód? – córka wpadła w histerię.
Syn zachował więcej rozsądku:
– W razie czego pogadam z tatą – zadeklarował.
Mama niepokoiła się o okres świąteczny.
– Ale jak to? – nie kryłam zdumienia.
– Masz zamiar spędzić je osobno?
„Rany, czy wyście kompletnie powariowali?" – kiwałam głową z niedowierzaniem. Wszystko w trakcie świąt będzie po staremu, ja tylko pragnę trochę odpocząć od małżonka, ot co!
A może nawet nie tylko to... Chciałam go także zmusić, by nauczył się samodzielności, od której się odzwyczaił, bo przy mnie miał zbyt dużo wygody. Dotarło to do mnie dopiero po pewnym czasie.
Mąż jednak miał dwie sprawne ręce
Z każdym dniem Olgierd radził sobie lepiej. Gdy od czasu do czasu zaglądałam do naszego mieszkania, żeby zabrać jakieś swoje drobiazgi, zauważałam z uznaniem, że panuje tam porządek i czystość. Nierzadko dało się nawet wyczuć przyjemny zapach domowego obiadu... Pewnego razu, ku mojemu zaskoczeniu, w lodówce czekała na mnie pieczeń ze śliwkami.
O rany, prawie się wzruszyłam na ten widok, bo właśnie taką potrawą Olgierd poczęstował mnie podczas jednego z naszych pierwszych spotkań.
– Masz ochotę na kawałek? – usłyszałam niespodziewanie za plecami jego głos.
– Z miłą chęcią... – odparłam. – A co powiesz na to, żebym wpadła do ciebie w sobotę na kolację?
To była randka
Atmosfera przypominała randkę — było romantycznie i nastrojowo... Ponownie poczułam się adorowana. Olgierd do niczego nie dążył, po prostu przyjemnie spędziliśmy czas we dwoje. Kiedy szłam spać, pierwszy raz przyszło mi do głowy, że fajnie byłoby wrócić do mieszkania. No i tak zrobiłam po dwóch tygodniach.
Ta rozłąka przyniosła nam naprawdę sporo korzyści. Mój małżonek w końcu zrozumiał, że sprzątanie i pranie nie robią się same. Ponownie mamy ustalone, kto, za co odpowiada w domu. Ale co najważniejsze… zatęskniliśmy za sobą jak facet za kobietą i teraz przeżywamy nasz słodki miesiąc. Niech on nigdy się nie kończy!
Regina, 53 lata
Czytaj także: „Mojego syna uwiodła kobieta starsza od niego o 8 lat. Nie wiem, po co dorosła baba umawia się z takim smarkaczem”
„Teściowa nie przyszła na nasz ślub, a potem zaczęła udzielać złotych rad. Nie zamierzam słuchać rozwódki”
„Teściowa ma więcej absztyfikantów niż w lesie jest grzybów. Ukrywam to przed mężem, bo biedak ma mamę za wzór cnót”