„Plotkara ze wsi ostrzegała mnie przed sąsiadem, ale jej nie słuchałam. Teraz drżę o swoje życie”

przestraszona zamyślona dziewczyna fot. Getty Images, Xavier Lorenzo
„Dopiero teraz struchlałam. On chce tu przyjść? Po co?! Pewnie to bandyta. W panice rzuciłam się do ucieczki. Dopadłam samochodu, ale przypomniałam sobie, że kluczyki zostały w kieszeni kurtki”.
/ 21.09.2023 07:15
przestraszona zamyślona dziewczyna fot. Getty Images, Xavier Lorenzo

Na działce nie byłam od dawna. Po śmierci taty to miejsce straciło swój urok. Ale gdy wpadłam w kłopoty, to właśnie tam się schroniłam.

Miejsce z dzieciństwa

– Słyszała pani? Z. sprzedali działkę! Ma pani nowego sąsiada, ale szczerze mówiąc, nie zazdroszczę… – usłyszałam zaraz po przyjeździe do mojego letniskowego domku, gdy poszłam do Tośkowej na plotki.

Dawno mnie tu nie było, chciałam dowiedzieć się co i jak. A Tośkowa zawsze miała najświeższe informacje. Wiekowa, ale niebywale żwawa pani, wdowa po Antonim, jak sama kazała do siebie mówić.

– Jaka tam ze mnie pani! – śmiała się bezzębnymi ustami. – Ja gospodyni jestem, Tosiek, świętej pamięci, jaki był, taki był, ale na ziemi się znał. Teraz syn gospodarkę przejął, wszystko unowocześnia, a ja u niego dożywam swoich dni.

„Daj Boże każdemu!” – myślałam zawsze, widząc ją cały dzień na nogach.
Wciąż wykazywała chęci na pogaduszki, zbierała informacje i opinie, a potem puszczała je w obieg. Miała w sobie życiową mądrość, ufałam jej sądom. Jeżeli więc nie spodobał jej się nowy sąsiad, musiało coś być na rzeczy.

Zaniepokoiłam się, choć właściwie nie powinno mnie to obchodzić. Z leśnej działki odziedziczonej po rodzicach prawie nie korzystałam. Łączyły mnie z nią wspomnienia. Stary dom pamiętał czasy, kiedy byłam dzieckiem; spędzałam tu część wakacji i weekendy. A potem tata umarł i wszystko się skończyło. To on był duszą tego miejsca. Kiedy taty zabrakło, dom zaczął się sypać.

Dach wymagał naprawy, rynny ukradziono, a stara elektryczna pompa dostarczająca wodę odstraszała nawet najbardziej zdeterminowanych hydraulików. Ja miałam swoje życie w Warszawie i nawet nie zauważyłam, kiedy przestałam jeździć na działkę.

Chciałam tam przemyśleć swoje sprawy

Przypomniałam sobie o działce dopiero gdy dopadły mnie kłopoty. Po rozmowie z szefem, podczas której padły poważne zarzuty. Nie mogłam się pozbierać. Zostałam oskarżona o zaniedbania, że przez moje niedopatrzenia firma poniosła straty. Najpierw nie brałam tych zarzutów poważnie, bo przecież nie były prawdziwe. Okazało się jednak, że ktoś musi być winien, a tym kimś zostałam ja.

Znałam te metody. Kilka lat wcześniej w ten sam sposób załatwili moją koleżankę.  Wiedziałam, że nawet jeżeli uda mi się odeprzeć zarzuty, w branży PR jestem spalona. To zamknięte środowisko, wszyscy tutaj się znają i pewnie już wiedzą o mojej rzekomej winie. Zostałam osądzona i skazana, chociaż oficjalnie nikt tego nie powiedział. I nie powie. Być może nawet uda mi się zachować stanowisko, ale na jak długo?

Jaki poważny klient zechce ze mną współpracować? W końcu będę musiała zrezygnować z pracy, o ile szef szybciej nie podejmie decyzji o zwolnieniu.
Musiałam wszystko przemyśleć. Wsiadłam do samochodu i po prostu uciekłam. Byle dalej od szefa… Odruchowo skierowałam się na wschód – jechałam znaną od lat trasą, nie myśląc dokąd.

Dobrze, że klucze od furtki zawsze woziłam w schowku. Na wszelki wypadek. Nie mogłam już liczyć na to, że tato wyjdzie z domku i otworzy mi bramę… Od lat sama troszczyłam się o siebie i nawet dobrze mi to wychodziło. Tylko czasem robiło mi się smutno. Prawdę mówiąc, byłam sama. Otoczona ludźmi, ale samotna. Nie zawsze tak się czułam, w wirze pracy i zobowiązań człowiek nie ma czasu na rozmyślania.

W końcu jednak przychodzi czas refleksji. Od poprzedniego dnia mój telefon milczał. Tak to jest w branży: stałam się niewygodna, za znajomość ze mną można było podpaść, dlatego koleżanki i koledzy  nagle zapadli się pod ziemię. Nie szukałam z nimi kontaktu, i tak by to nic nie dało. Nie chciałam słyszeć wykrętów. Wiedziałam, że nikt nie zechce się ze mną spotkać, pogadać, pocieszyć. Zostałam sama na placu boju i musiałam zebrać siły do walki o dobre imię. Mogłam zrobić tylko tyle i aż tyle.

Sąsiedztwo wydawało się spokojne

Stary dom powitał mnie wilgotnym powiewem, zimnym i zatęchłym.
„Jeszcze trochę i zalęgnie się tutaj grzyb” – pomyślałam, wchodząc do środka. Otworzyłam okna i wyszłam na ganek. Stare sosny uspokajająco kołysały się na wietrze. Słońce przeświecało przez zielone igliwie, znacząc pnie złotymi refleksami. Sielanka.

Włączyłam prąd i wlałam wodę do elektrycznego czajnika. Kawa smakowała mi jak nigdy. Zaciekawiona zerknęłam na gospodarstwo obok, które przez lata stało puste. Przez leśną gęstwinę niewiele było widać, ale wypatrzyłam samochód sąsiada.

– Stary jeep – mruknęłam z uznaniem. – Facet musi być fanem motoryzacji i pewnie potrafi wszystko naprawić…

Ten model jeepa to wiekowy i kapryśny samochód, sporo wymaga od właściciela. Ciekawa byłam, jaki jest ten człowiek i dlaczego nie spodobał się Tośkowej.

Dzień spędziłam leniwie, kręcąc się po działce i notując w pamięci szkody, jakie poczyniły lata zaniedbania. O zachodzie słońca poszłam nad pobliską rzeczkę, zanurzyłam na chwilę stopy w zimnej wodzie i jeszcze szybciej je cofnęłam. Usiadłam na łące, bijąc się z myślami. Chciałam się wyluzować, ale w głowie huczało mi od natrętnych myśli. Wciąż na nowo przeżywałam upokorzenie w pracy.

„Poniosę konsekwencje, chociaż w niczym nie zawiniłam – myślałam. – Po prostu współpracowałam z tym klientem, a kiedy się wycofał, zostałam kozłem ofiarnym. Jak się z tego wyplątać?”. Zajęta myślami nie zauważyłam, że zapadł zmrok. Na łące było naprawdę pięknie. Światło księżyca odbijało się od tafli wody jak od lustra, rozjaśniając noc. Noga za nogą powlokłam się do domu.

Na działce było ciemno choć oko wykol. Drzewa zasłaniały księżyc, ich cienie potęgowały mrok. Trafiłam kluczem do zamka tylko dlatego, że przyświecałam sobie komórką. Czym prędzej zapaliłam światło
i wyszłam na ganek. Poczułam się niepewnie. Sama w lesie, wokół nie było żywego ducha. U sąsiada cicho i ciemno, tylko jeep świadczył o obecności człowieka. Weszłam do domu i starannie zamknęłam drzwi. Nie żebym się bała, ale samotna noc w leśnym domku to stanowczo przyjemność dla ludzi pozbawionych wyobraźni.

Po zachodzie słońca las ożywa. Wydaje z siebie różne dziwne odgłosy. Czasem trudno je rozsądnie wyjaśnić. „Nie ma w tym nic przerażającego, po prostu zwierzęta wyruszają na łowy” – przekonywałam samą siebie i dobrze mi to wychodziło.

Zaczęło mnie to przerażać

Do czasu, aż usłyszałam na dachu wyraźny chrobot pazurów. A potem głuchy łomot i coś jakby kroki. Aż się skuliłam. Nie panikowałam, bo niejedną noc przespałam w tym domu. Wiedziałam, że nawet myszy, mieszkające w piwnicy, potrafią zrobić wiele hałasu, nie mówiąc o polujących na nie łasicach. Nawet leśne ptactwo urządzało sobie czasem głośny bal, kręcąc się po dachu. Ale żadne zwierzę nigdy nie próbowało dostać się do domu!
Huk ciała, które uderzyło w uchylone okno, zlał się w jedno z dzikim zwierzęcym wrzaskiem, a także okrzykiem:

– Bandyta!

Zerwałam się na równe nogi, drżącymi rękami wyszukałam starą latarkę taty, złapałam w przelocie duży kuchenny nóż i ostrożnie uchyliłam drzwi. Hałasy ustały. Rozejrzałam się wokół, ale niczego nie zobaczyłam. Krąg światła z żarówki na werandzie sięgał nie dalej niż cztery metry.

– Jest tu kto? – spytałam, nie licząc na odpowiedź, i żałując, że nie zamknęłam się w domu i nie zawiadomiłam policji.

– Na prawo – padło krótkie polecenie.

Skierowałam światło w żądanym kierunku i aż się cofnęłam. Przy ogrodzeniu stał nieruchomo mężczyzna. Patrzył na mnie bez słowa. Ciarki przebiegły mi po plecach. Pomyślałam, że to pewnie ten słynny sąsiad, i że Tośkowa miała stuprocentową rację. Dziwny człowiek. Jesteśmy tu sami. Ja, on i las. Jutro znajdą moje zwłoki, a sąsiad zniknie. Tyle zdążyłam pomyśleć, zanim obcy znowu się odezwał.

– Przejdę przez ogrodzenie, chyba że pani otworzy mi furtkę.

On szukał Bandyty!

Dopiero teraz struchlałam. On chce tu przyjść? Po co?! Pewnie to bandyta! Morderca! Psychopata! Hannibal Lecter!!! W panice rzuciłam się do ucieczki. Dopadłam samochodu, ale przypomniałam sobie, że kluczyki zostały w kieszeni kurtki. A kurtka wisiała na wieszaku! Strach dodał mi sił. Odwróciłam się. Na skrzydłach adrenaliny pokonałam schodki
i zabarykadowałam się w domu.

„Cholera! Okno! – przypomniałam sobie. – Zostawiłam uchylone!”
Zamykałam właśnie oporne skrzydło, kiedy za szybą zamajaczyła twarz. Krzyknęłam i odskoczyłam do tyłu. Wymacałam nóż.

– Tak łatwo się nie poddam! – krzyknęłam, bo strach ustąpił miejsca wściekłości.

Zawsze tak reagowałam w obliczu zagrożenia.

– Proszę się nie bać, to ja. Szukam Bandyty, słyszałem go u pani – psychol przemawiał uspokajająco, a jego łagodnie modulowany głos robił upiorne wrażenie.

– Sam jesteś bandyta! – krzyknęłam. – Policja już tu jedzie – skłamałam.

– Zaraz, chwileczkę, o czym pani mówi? – zdenerwował się psychol. – Ja kota szukam! Bandyta znowu gdzieś polazł, usłyszałem bitewne wrzaski i przybiegłem na ratunek. On bierze straszne cięgi od wiejskich kotów. Przychodzą do niego i próbują wygonić go ze wsi. Bandyta walczy
o terytorium, stracił już pół ucha, dlatego
go pilnuję. A pani co myślała?!

Psychol pieklił się za oknem jak najnormalniejszy człowiek. Na potwierdzenie jego słów z drugiego pokoju dobiegło ciche „miau” i wielki czarny kocur wmaszerował do kuchni, po czym otarł się o moją nogę. Nagle uszło ze mnie powietrze. Schyliłam się, by pogłaskać Bandytę, i niespodziewanie zaczęłam płakać. Sama nie wiem czemu.

– Niech pani coś otworzy, drzwi, albo okno – mruknął były psychol.

Otworzyłam okno, a sąsiad zgrabnie przeskoczył przez parapet.

– No już, nie ma co się mazać, przepraszam. Zaraz zabiorę kota i znikam.

Rozpłakałam się głośniej. Szloch przeszedł w spazmy, dostałam czkawki. Sąsiad zapomniał o kocie i ruszył mi na ratunek.

– Co za noc – powiedział, patrząc, jak piję zimną wodę. – Najpierw Bandyta,
a potem pani. I pomyśleć, że zamieszkałem tu, żeby mieć święty spokój. Co pani chciała zrobić z tym nożem? – zaciekawił się nagle.

Chlipnęłam.

– Dobra, niech pani nie mówi. Jeszcze raz przepraszam za wszystko. Wiem, że to za mało, dlatego proszę uważać mnie za dłużnika. Jeżeli kiedykolwiek będę mógł dla pani coś zrobić, proszę mi to powiedzieć.

Zabrzmiało to tak poważnie, że zachciało mi się śmiać. Zbawca świata się znalazł! Ciekawe, co by mógł dla mnie zrobić? Postanowiłam zaproponować mu naprawę dachu. Ciekawe, co na to powie…

Był ciekawym człowiekiem

Ranek przyniósł kolejną niespodziankę. Wyszłam na ganek odetchnąć świeżym powietrzem i zobaczyłam sąsiada. Stał przy płocie z patelnią w ręce. Dziwak.

– Jajecznica na przeprosiny! – krzyknął.

Tym razem otworzyłam furtkę. Jadłam śniadanie i nie mogłam oderwać wzroku od tego człowieka. Nic dziwnego, ze Tośkowa mnie przed nim ostrzegała. Półdługie, lekko siwiejące włosy zebrane były w kitkę. Szczupłą twarz przecinała blizna, która dodawała mu srogiego wyrazu. Tylko wypłowiałe jasnoniebieskie oczy robiły dobre wrażenie. Sąsiad w końcu zdecydował się przedstawić. Jan. A nazwisko… Znałam je, chociaż nie potrafiłam przypomnieć sobie skąd. W branży PR poznaje się tylu ludzi.

– Wiem! – olśniło mnie znienacka. – Jest pan informatykiem! Programistą! Jak mogłam to przeoczyć! Takie znane nazwisko! Nieraz widziałam pana projekty…

– Dobrze, już dobrze, niech się pani nie gorączkuje – uśmiechnął się sąsiad. – To dawne dzieje. Wyszedłem z korporacji.

– Emerytura? Tak wcześnie? – spytałam.

Ten człowiek nie musiał pracować; mógł żyć do końca z tego, co zarobił. Aż dziw, że postanowił zamieszkać na takim zadupiu.

– Pracuję, ale po swojemu – odparł krótko. – A poza tym niewiele mi potrzeba. Chodzimy z Bandytą własnymi ścieżkami, bardzo trudno nas udomowić.

To prawda, że przebywanie z mądrymi ludźmi dużo daje. Po kilku dniach spędzonych z Janem podjęłam decyzję. Zrezygnowałam z pracy. Wymówienie wysłałam mejlem, z satysfakcją wyobrażając sobie wściekłość szefa. Postanowiłam zostać dłużej na działce, odpocząć, nabrać dystansu, no i lepiej poznać sąsiada. Jan, jak na nieudomowionego, całkiem chętnie spędza ze mną czas. Co prawda mało mówi, ale jest w nim coś, co mnie fascynuje.

Wciąż pamiętam o tym, że jest moim dłużnikiem. Mogę zażądać czegokolwiek…

Czytaj także:
„Dla kasy i prestiżu zadałam się z lokalnym bandytą. Przez chciwość i głupotę zgotowałam swojemu dziecku marny los”
„Mąż uważa, że wychowuję syna na dziwaka, ja że jest dla niego zbyt surowy. Żremy się jak pies z kotem, a dziecko cierpi”
„Cichy układ z sąsiadami sprawił, że poczułam się potrzebna. Mogłabym zarabiać krocie na swoim talencie”

Redakcja poleca

REKLAMA