Hektor przywędrował do naszego domu miesiąc temu. Nagle – i prawie bez żadnego uprzedzenia.
– Mam dla ciebie superniespodziankę! – poinformował mnie przez telefon Zbyszek, mój mąż. – Przez dwa tygodnie będziemy opiekować się najfajniejszym pieskiem pod słońcem. Mój kumpel z pracy wyjeżdża do Stanów i nie ma z kim zostawić zwierza.
– Jakiego znowu zwierza? Co ty wymyśliłeś? – zapytałam zaskoczona. – Nie zgadzam się na żadnego psa. Kto będzie z nim wychodził?!
– Ojej, on jest naprawdę mało kłopotliwy… A wystarczą mu trzy spacery dziennie. Podzielimy się! Ruch dobrze nam zrobi – odparł podekscytowany.
– Tak? Pewnie wszystko znowu będzie na mojej głowie! Kiedy zamierzasz go przyprowadzić – spytałam.
– Jak ci powiem, to nie będzie niespodzianki. No dobra, przyprowadzimy go z Wojtkiem dzisiaj, spodoba ci się.
– No nie wiem, musimy jeszcze pogadać… – próbowałam protestować, ale mąż jakby mnie nie słyszał.
– No to do zobaczenia wieczorem! – krzyknął i odłożył słuchawkę.
Nocami przychodził do naszej sypialni
Zjawili się tuż po osiemnastej. Pierwszy wszedł Wojtek, kolega męża. Z trudem wtaszczył do mieszkania wór z karmą i sporych rozmiarów materac w kratkę. Pomyślałam, że spokojnie mógłby się na nim wyspać człowiek. Z torby wystawały mu dwie wielkie miski podobne do tych, w których moczę stopy po ciężkim dniu, i kość-zabawka wielkości piszczeli dinozaura.
– To są rzeczy Hektorka – wyjaśnił i rzucił wszystko w przedpokoju, przez co od razu zrobiło się ciasno.
– Zbyszek za chwilę ci go przedstawi. Na razie się zaprzyjaźniają! Za dwa tygodnie wracam, to go zabiorę – dodał i w pośpiechu wybiegł z mieszkania.
– Dzięki stary i trzymam kciuki – dobiegł mnie zza drzwi jego głos.
– Będzie dobrze, nie martw się. Kornelia lubi zwierzęta. Ale na wszelki wypadek znikaj – zaśmiał się Zbyszek.
Poczułam nagle dziwny niepokój. Przecisnęłam się jakoś przez ekwipunek Hektorka, podeszłam do drzwi i gwałtownie je otworzyłam. Na klatce schodowej stał Zbyszek. Na smyczy, grubości liny holowniczej, trzymał czarnego psa. Nie, nie psa… Cielaka, krówkę, byczka, potwora, co tam sobie wybierzecie. Warzącego na oko jakieś osiemdziesiąt kilogramów.
– To jest właśnie Hektor, dog niemiecki. Prawda, że fajny zwierzak? – powiedział trochę zmieszany.
Omal nie zemdlałam na ten widok. Przecież ja nigdy nie chciałam psa!
Uważałam, że trzymanie w bloku nawet małego kundelka to barbarzyństwo. A tu nagle miałam przyjąć takiego olbrzyma? Za nic w świecie!
– Po moim trupie! Zabieraj go tam, skąd wziąłeś. Jeszcze nas pozagryza – oświadczyłam, gdy wreszcie odzyskałam równowagę emocjonalną.
Na twarzy męża pojawiło się zdziwienie pomieszane z irytacją.
– Co ty za bzdury wygadujesz! Przecież wiesz, że to niemożliwe, Wojtek jest już w drodze na lotnisko – zaczął tłumaczyć. – A Hektor to najłagodniejszy piesek pod słońcem. Taka ciapa na czterech łapach. Wojtek mówił, że tylko je, śpi i czasami wolno spaceruje. Nie ma się czego bać. Zobaczysz, dwa tygodnie szybko zlecą… Przecież nie wyrzucę biedaka na ulicę!
– Dobra – odparłam niepewnie. – Zostaje dwa tygodnie. I ani dnia dłużej.
Wojtek powiedział prawdę. Ale tylko częściowo. Hektor faktycznie był bardzo spokojny. Na spacerach nie biegał tylko majestatycznie kroczył, ze stoickim spokojem przyjmował też zaczepki kundelków z sąsiedztwa. Gdy wracał do domu, kładł się od razu na swoim materacu i zasypiał.
Niestety, zachowywał się tak tylko w dzień. Gdy nadchodził wieczór, porzucał materac i przychodził do naszej sypialni. Żeby chociaż układał się na dywanie, ale nie. Bezczelnie ładował się do łóżka. Kładł się na grzbiecie, rozrzucał łapy na bok i domagał się pieszczot. Żeby potem chociaż wrócił na swoje miejsce. Ale nie! Zasypiał!
Oczywiście, pierwszej i drugiej nocy próbowaliśmy go jakoś zepchnąć, ale nic z tego nie wychodziło. Śpiący Hektor ważył tonę i nawet we dwójkę nie mogliśmy go ruszyć. Trzeciej nocy zamknęliśmy drzwi do sypialni. Oparł się o nie i… wszedł razem z nimi.
– Tak dłużej być nie może! Zrób z nim coś! – krzyczałam do męża.
Ale jemu ta sytuacja już nie przeszkadzała. Zaprzyjaźnił się z psem.
Wyrośli przede mną jak spod ziemi
– Ojej, czego się wściekasz. Biedny Hektor, pewnie tęskni za Wojtkiem i potrzebuje czułości. Za parę dni wróci do równowagi i wszystko będzie w porządku. Nie zwracaj na niego uwagi. Odwróć się na bok i śpij! – odpowiadał, drapiąc Hektora za uchem.
– Łatwo ci powiedzieć „śpij”! Jak tu można spać? Przecież on zajmuje prawie całe łóżko! – denerwowałam się.
– Nie przesadzaj, zmieścimy się – odpowiadał, zasypiając spokojnie.
Nie potrafiłam zrozumieć, jak on może w ogóle zasnąć. Bo Hektor nie dość, że rozwalał się na łóżku, to jeszcze chrapał tak, że żyrandol się trząsł…
Mijały dni, a ja wyglądałam coraz gorzej. Z niewyspania miałam podkrążone oczy, stałam się nerwowa. Nawet w pracy zauważyli, że coś ze mną nie tak.
– Nic takiego, chwilowe kłopoty w domu. Za kilka dni będę w świetnej formie – odpowiadałam, gdy ktoś pytał, czy wszystko u mnie w porządku.
Ciągle miałam nadzieję, że po dwóch tygodniach Wojtek przyjedzie i po Hektorku nie zostanie nawet ślad. Niestety. Na dzień przed tak wyczekiwanym przeze mnie terminem, mąż obwieścił mi, że pies zostaje.
– Wojtek na razie nie wraca. Złapał chyba jakąś ekstra robotę. Powiedziałem, że zaopiekujemy się Hektorem. To przecież takie miłe psisko…
Przed oczami stanęły mi przeżyte dwa koszmarne tygodnie. Brak snu, zmęczenie, codzienna zmiana pościeli, bo Hektor przynosił do łóżka mnóstwo piachu. A na dodatek się ślinił.
– Nie! – wrzasnęłam. – Masz tydzień na znalezienie mu innego domu. Jeśli nie – wyprowadzicie się obaj!
Byłam gotowa spełnić swoją groźbę. Aż do wczorajszego wieczora…
Wróciłam z pracy bardzo zmęczona i głodna. Marzyłam tylko o tym, by zjeść kolację i walnąć się do łóżka. Lodówka i pojemnik na chleb były jednak puste. Mąż wyjechał w delegację i, chcąc nie chcąc, sama musiałam wybrać się do sklepu. Na dodatek Hektor kręcił się przy drzwiach i przestępował z łapy na łapę, sygnalizując chęć wyjścia. „No dobra, załatwię dwie sprawy za jednym zamachem” – pomyślałam.
Droga do sklepu minęła nam spokojnie. Hektor trzymał się nogi, a przed wejściem usiadł i grzecznie na mnie czekał. Zrobiłam zakupy i ruszyliśmy w stronę domu. Było ciemno, zimno, wiał wiatr i chciałam jak najszybciej znaleźć się w cieplutkim mieszkanku. Ale w Hektora wstąpiła nagle niespotykana dotąd energia. Szarpnął, a gdy puściłam smycz, popędził przed siebie jak szalony. Straciłam go z oczu.
– A uciekaj! – krzyknęłam za nim.
Wcale nie zamierzałam go szukać ani wołać. Pomyślałam nawet, że gdyby nie wrócił, miałabym problem z głowy. Przyspieszyłam kroku. Byłam już prawie pod domem, gdy nagle, jak spod ziemi, wyrosło przede mną dwóch pijanych drabów. Chciałam ich ominąć, ale jeden złapał mnie za rękę.
– Wyskakuj z kaski! – usłyszałam.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało
W ręku drugiego zobaczyłam nóż. Byłam przerażona, nie mogłam z siebie wydobyć słowa. Zresztą w okolicy nie było żywego ducha. I wtedy usłyszałam dziwny dźwięk. Był coraz głośniejszy. Jakby w naszą stronę pędziło wielkie, dzikie zwierzę. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Hektora. Wyłonił się z ciemności jak zjawa. W pełnym pędzie skoczył na mężczyznę, który mnie trzymał. Odepchnął go, przewrócił, a potem przycisnął całym ciałem do ziemi. Drugi napastnik od razu uciekł...
Przez chwilę stałam jak zaczarowana. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Potem ostrożnie nachyliłam się nad bandziorem. Z satysfakcją zauważyłam, że był blady ze strachu jak śnieg, w którym leżał. Nawet nie próbował się uwolnić. Bo gdy tylko chciał ruszyć ręką, pies jeszcze mocniej przyciskał go do ziemi.
– Niech pani zabierze psa – szepnął.
– Jak przyjedzie policja – odparłam, wystukując w komórce numer.
Radiowóz przyjechał bardzo szybko. Opowiedziałam o tym, co się przed chwilą stało. No i o Hektorze.
– Niezły z niego ochroniarz – powiedzieli policjanci z podziwem, po czym zakuli bandziora w kajdanki i wsadzili do radiowozu. – Skąd go pani ma?
– To bardzo długa i skomplikowana historia. Zresztą on dopiero będzie mój – odpowiedziałam ze śmiechem.
Wróciliśmy do domu. Hektor jak zwykle wpakował się do sypialni. Ale po raz pierwszy w ogóle mi to nie przeszkadzało. Usiadłam przy nim i zaczęłam głaskać go za uszami. „Kochany zwierzak. Kto wie, co mogłoby się zdarzyć, gdyby nie on…” – myślałam. Kiedy Hektor zasnął, wyszłam z pokoju i zadzwoniłam do Marka.
– Pies może zostać – powiedziałam.
Mąż bardzo się ucieszył, ale po chwili nabrał jakichś podejrzeń.
– Tak nagle zmieniłaś zdanie… Stało się coś? – zapytał zaciekawiony.
– To niespodzianka, opowiem ci jak wrócisz. Ale kup mu po drodze coś pysznego. Zasłużył sobie na to! – odparłam i odłożyłam słuchawkę.
Czytaj także:
„Nie sądziłam, że pies przyniesie mi w zębach... męża. Wziął go za złodzieja i słusznie, bo tajemniczy kochanek skradł moje serce”
„Kundel-przybłęda okazał się bohaterem. Wszyscy we wsi pomstowali na tego psa, lecz gdyby nie on, doszłoby do tragedii”
„Znajomi kupili córce psa, choć nigdy nie lubili zwierząt. Gdy zaczął im przeszkadzać, pozbyli się go jak starego mebla”