Pieniądze szczęścia nie dają

Pieniądze szczęścia nie dają
Kilkadziesiąt tysięcy funtów! Kto by się nie ucieszył z takiego spadku? Ja już snułem plany, jak wydam pieniądze. Ale przewrotny los spłatał mi figla.
/ 01.06.2009 10:10
Pieniądze szczęścia nie dają
Wujka prawie nie znałem. Od wielu lat mieszkał samotnie w Anglii. Wyjechał tam na krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego, gdy ja dopiero zaczynałem szkolną edukację. Kojarzył mi się z zapachem czekolady, którą przynosił zawsze, gdy nas odwiedzał. Podczas tych wizyt siadywał z tatą w salonie i gadali do późnej nocy, popijając owocową nalewkę, robioną według patentu taty. Nigdy nie brakowało im tematów do rozmowy, byli przecież braćmi.
To było dawno, w szczęśliwych czasach mojego dzieciństwa. Ale potem – gdy ojciec zmarł – mój kontakt z wujkiem się urwał. Może on nie chciał wracać do miejsc i ludzi kojarzących mu się z przeszłością, a może po prostu nie miał takiej możliwości. Nie wiem. Czasem tylko – raz lub dwa razy do roku – przysyłał pocztówki z Tadżykistanu, Kolumbii czy Pakistanu… Był geologiem. Pracował dla jakiejś norweskiej firmy zajmującej się poszukiwaniem nafty
i gazu, więc bardzo dużo podróżował.
Tak naprawdę mogłem go poznać dopiero na swoim weselu. Przyjechał wtedy na krótko, tylko po to, by wziąć udział w tej uroczystości. Był moim chrzestnym, a to – jak twierdził – zobowiązuje.

Przysiadł się do nas – to znaczy do mnie i do mojej żony Kasi – i zaczął rozmawiać. Pytał o nasze plany, co zamierzamy robić po studiach, ale też dużo opowiadał o sobie – swoim dzieciństwie, o emigracji, o pracy… Pięknie opisywał kraje, które odwiedzał. Mówił tak ciekawie i sugestywnie, że momentami miałem wrażenie, jakbym tam był.
– Zazdroszczę ci wujku tych podróży – powiedziałem. – Podróżowanie jest moim marzeniem, które pewnie nigdy się nie spełni, a ja chciałbym kiedyś – jeśli będzie mnie na to stać – zwiedzić cały świat. Ty musisz być bardzo szczęśliwym człowiekiem, skoro możesz tak jeździć i nie martwić się o pieniądze.
– Wiesz, Rysiu... – zaczął i zapalił papierosa. – A ja zazdroszczę tobie. Masz piękną żonę i wszystko przed sobą. Pieniądze też kiedyś będziesz miał. One przyjdą, jeśli będziesz pracowity i konsekwentny w tym, co robisz. Wtedy może spełnisz marzenia. Ale pamiętaj, że pieniądze szczęścia nie dają, zwłaszcza jeśli nie masz nikogo, z kim mógłbyś się nimi podzielić. Wiem coś o tym, bo jestem sam. Choć mam tak liczną rodzinę i wielu znajomych, to jednak nie mam przyjaciół, a to jest najważniejsze. Podróże przynoszą szczęście na chwilę, jak narkotyk, a potem to uczucie znika. One pomagają zaspokoić zachcianki, ale to działa przez krótki moment.
Nie bardzo wiedziałem, co miał na myśli, mówiąc to. Później dopiero dowiedziałem się, że jego stosunki z resztą rodziny nie były najlepsze. Nie czuł się dobrze
w familijnym gronie. Po północy pożegnał się i wyszedł. Tłumaczył się zmęczeniem i czekającym go następnego dnia długim lotem do domu.
Nie pamiętałem o tej rozmowie aż do dnia, kiedy do moich drzwi zadzwonił listonosz, trzymający w ręku kopertę upstrzoną czerwonymi urzędowymi stemplami. W pierwszej chwili myślałam, że to jakaś pomyłka, ale na kopercie napisane było wyraźnie moje imię
i nazwisko. Otworzyłem list i zacząłem czytać (angielski na szczęście mam opanowany perfekcyjnie). W pewnej chwili zamarłem. Pisał do mnie pełnomocnik prawny wujka, zmarłego dwa lata temu (zajęty pracą nawet nie mogłem być na jego pogrzebie) i zawiadamiał mnie, że właśnie skończyło się postępowanie spadkowe, w wyniku którego po odliczeniu kosztów sądowo-administracyjnych otrzymałem w spadku... 250 tysięcy funtów brytyjskich! Pieniądze zostały ulokowane na koncie w jednym z angielskich banków, mających swoją siedzibę w Warszawie. Omal nie upadłem z wrażenia. Mimo urzędowego powiadomienia trzymanego w ręku nie mogłem w to uwierzyć.
Szybko narzuciłem kurtkę, wsunąłem list do kieszeni i pobiegłem do samochodu. Chciałem jak najszybciej potwierdzić tę wiadomość w siedzibie banku wskazanego w zawiadomieniu. Byłem podniecony. W głowie miałem galopadę myśli. Zastanawiałem się, jakie plany i marzenia uda mi się teraz zrealizować. W tej euforii nie zauważyłem, że światło na skrzyżowaniu zmieniło się na czerwone, a ja się nie zatrzymałem. Usłyszałem potężny huk, a potem pociemniało mi w oczach.
Gdy odzyskałem przytomność zobaczyłem wiszącą nad sobą kroplówkę. Moja prawa noga i prawa ręka tkwiły na wyciągach. Nie mogłem się poruszyć. Na sąsiednim łóżku ktoś leżał. Odwróciłem głowę.
– Nareszcie się obudziłeś, piracie – usłyszałem.
Skądś znałem ten głos. Przyjrzałem się i oniemiałem z wrażenia. To był Andrzej – mój serdeczny kumpel ze szkoły, którego nie widziałem chyba od matury.
Jeszcze kilka lat temu byliśmy nierozłączni. Ale później praca, kariera, pogoń za pieniędzmi, rodzina… Nie widziałem go od dobrych dziesięciu lat.
– O kurczę, co się stało? Co my tu robimy? – spytałem zdziwiony.
– Staranowałeś ciężarówkę – odparł. – Ale nie martw się, lekarz twierdzi, że to nic poważnego – masz tylko kilka złamań i wstrząs mózgu. Jesteś cholernym szczęściarzem. Zazdroszczę ci. Za dwa miesiące będziesz biegał.
– A ty, co tutaj robisz? – zapytałem.
– Ja… no cóż, czekam na moment, kiedy zmienię się w roślinę. Pół roku temu skoczyłem na główkę do jeziora i złamałem kręgosłup. Sparaliżowało mnie od pasa w dół. Przesiadłem się na wózek. Ale teraz jestem tu znowu, bo wyniknęły komplikacje, chyba przez jakieś odłamki kości, które tkwią w moim rdzeniu… Nie znam się na tym. W każdym razie powoli tracę czucie w lewej ręce i zaczynam mieć problem z jeżdżeniem na wózku – posmutniał i zamilkł na chwilę. – Omal nie spadłem z łóżka, gdy zobaczyłem, jak cię przywożą – rzucił po krótkiej przerwie, jakby chciał zmienić temat.
– Ale jak to? Nic nie można z tym zrobić? – spytałem, wracając do tematu.
– Tu nic… – powiedział z wisielczą miną. – Jest taki ośrodek, gdzie leczą takie przypadki operacyjnie, a później poprzez wszczepianie w szpik komórek macierzystych, ale to aż w Noworosyjsku. Dla mnie to jest tylko bajka… Operacja tam kosztuje 120 tysięcy. To suma z kosmosu. Wiesz, pieniądze ponoć szczęścia nie dają – westchnął po chwili namysłu. – Ale mnie się zdaje, że to powiedzenie wymyślili bogaci, żeby tym biedniejszym nie było smutno.

Przyjrzałem mu się uważnie. To był ten sam Andrzej, z którym jeszcze kilka lat temu grałem w piłkę i przesiadywałem wieczorami na podwórku. Ten sam, tylko smutny i przygaszony. Człowiek, z którym rozumiałem się kiedyś bez słów i którego uważałem za swojego najlepszego przyjaciela.
– Wiesz, Andrzej – powiedziałem. – Mnie ktoś kiedyś powiedział, że pieniądze tylko wtedy dają szczęście, jeśli można się nimi z kimś podzielić. Chcę sprawdzić, czy miał rację. Przed samym wypadkiem dostałem trochę pieniędzy w spadku i myślałem, że nareszcie spełnię swoje marzenia, zrobię sobie wycieczkę dookoła świata, ale wiesz co, chyba na razie zostanę domatorem… A ty pojedziesz do tego swojego Noworosyjska i jak wrócisz, pogadamy o tym jeszcze raz. To zdecydowanie najlepsze, co mogę zrobić z tymi pieniędzmi!

Redakcja poleca

REKLAMA