„Piec kaflowy jest bardziej romantyczny niż mój mąż. On potrafi naprawić silnik, ale nie własne małżeństwo”

para kłóci się fot. Adobe Stock
„Czarek na urodziny kupił mi suszarkę z dyfuzorem. Pierwsze kwiaty, jakie od niego dostałam, były sadzonkami w plastikowych doniczkach”.
/ 07.10.2022 16:41
para kłóci się fot. Adobe Stock

– Wziął mnie za rękę i kazał zamknąć oczy. Szliśmy jakimś korytarzem, do góry po schodach, a potem usłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi i… Pola, mówię ci, co to był za widok. Byliśmy na dachu naszego biurowca, wszędzie pozapalane świeczki, na środku stał nakryty stół z chłodzącym się szampanem i… ten widok. Wyobraź sobie: cała panorama miasta nocą. Miliony świateł u naszych stóp. I wtedy on powiedział, że jestem warta tylu brylantów, ile świateł przed sobą widzę. Czujesz to, Pola? No powiedz, czujesz, jakie to było ROMANTYCZNE?!

Ostatnie słowo Kaja wyskandowała takim tonem, jakim prowadzący galę Oscarów wyczytują nazwisko zwycięzcy. Z teatralną ekscytacją, wyraźnie oczekując burzy oklasków.
– Fakt – przytaknęłam słabo. – Robert naprawdę potrafi zadbać o nastrój.
– A twój Czarek daje radę? – zainteresowała się nagle. – Po ślubie dalej jest romantyczny? Daje ci kwiaty? Robi niespodzianki? Zaprasza na kolację do restauracji?
– No… po ślubie niewiele się zmieniło – bąknęłam. – Po narodzinach Adasia w sumie też.
– No to super! – Pola wyraźnie odetchnęła. – Czyli, że ślub, dzieci i kredyty wcale nie niszczą romantyzmu w związku. Dobrze wiedzieć.

Nie okłamałam jej, ale też nie poprawiłam...

Bo w moim małżeństwie faktycznie niewiele się pod interesującym Kaję względem zmieniło, ale wyłącznie dlatego, że mój ukochany od pierwszego spotkania prezentował poziom romantyzmu mniej więcej pieca kaflowego. Serio. Cezary był facetem na wskroś pragmatycznym. Na pierwszej randce zdiagnozował silnik mojego starego opla i zaoferował, że „trochę w nim pogrzebie”. Właśnie taka propozycja padła z jego ust jakieś 5 minut po tym, jak się spotkaliśmy na parkingu przed kinem – „że mi pogrzebie pod maską”.

Dosłownie! Potem było równie poetycko. Czarek na urodziny kupił mi suszarkę z dyfuzorem, a pierwsze kwiaty, jakie od niego dostałam, były sadzonkami w plastikowych doniczkach.
– Bo cięte to zdechną za parę dni, a te wsadzę ci pod balkonem i będziesz na nie mogła patrzeć cały miesiąc.

Najlepsze było to, że właściwie to mój luby zawsze miał rację z tym swoim pragmatyzmem. Suszarka przydała mi się bardziej niż kolejna błyskotka, a hiacynty oszałamiały zapachem i urodą przez cały sezon. Taki mi się podobał i takiemu powiedziałam „tak”, kiedy z całym liryzmem, na jaki go było stać, zapytał:
Nie wyszłabyś za mnie, Pola? Bo myślę, że mielibyśmy fajne dzieciaki.
I jak tu się zastanawiać? Wyszłam za niego i jeszcze podczas wesela doceniłam jego praktyczne podejście do życia.
– Obtarłaś sobie nogi? Czekaj, pojadę do domu i przywiozę ci jakieś wygodniejsze buty na zmianę.

A potem wrócił z moimi… białymi tenisówkami. W których zresztą przetańczyłam całą noc i mam najlepsze wspomnienia z własnego wesela ze wszystkich moich koleżanek, umordowanych po kilkunastu godzinach w szpilkach.

Kocha mnie wariacko i nie potrzebowałam bukietów

Zamiast nich wystarczyły mi takie drobiazgi jak to, że w moim aucie zawsze był uzupełniony płyn w spryskiwaczu i nigdy nie musiałam sama jeździć zmieniać opon. I że kiedy urodziłam Adasia, Czarek zamknął warsztat na dwa tygodnie, bo moja mama nie zdążyła wrócić z Kanady. Nie musiał mi śpiewać serenad, żebym wiedziała, że zawsze mogę na niego liczyć.

No ale potem pojawiła się Kaja. Była moją zastępczynią, kiedy poszłam na urlop macierzyński, a potem została w firmie. Kiedy wróciłam, romansowała już z Robertem, naszym specjalistą od marketingu, który odpowiadał za wizerunek marki. Robert – jak uważałam po cichu – potrafił równie skutecznie dbać o własny wizerunek i z powodzeniem kreował się na ostatniego rycerza na Ziemi.

– Widziałaś, co mi dał na naszą jedenastą miesięcznicę? – Kaja potrząsnęła głową, żeby zademonstrować pobłyskujące metalicznie kolczyki. – Rozumiesz? Są ze stali, bo to stalowa rocznica. Tyle że my na razie nie obchodzimy rocznicy, tylko miesięcznice naszej pierwszej randki. Robert zawsze daje mi jakiś prezent, kwiaty… A ty z Czarkiem jak obchodzicie jubileusze?

Mruknęłam coś, że bez specjalnych fajerwerków, bo jakoś nie miałam ochoty jej opowiadać o garnku do gotowania w podciśnieniu, który Czarek mi sprezentował na nasze trzecie gody. Szybkowar był moim marzeniem od dawna, ale nie prosiłam męża o niego ze względu na cenę. Okazało się jednak, że luby słuchał, co mówiłam do mamy i spełnił moje ciche życzenie bez proszenia. Czy to nie lepsze niż kolczyki ze stali szczotkowanej?

A jednak opowieści Kai zaczęły zaszczepiać we mnie potrzeby, których wcześniej nie odczuwałam. „A może je wypierałam?” – zastanawiałam się. W każdym razie zaczęłam zazdrościć Kai, że jej chłopak zaskakuje ją widokiem miasta nocą z dachu wieżowca, pamięta datę ich pierwszej randki i pisze do niej SMS-y z gorącymi wyznaniami. Zaczęłam fantazjować, że Czarek zachowuje się podobnie. A potem tego oczekiwać.

– Pamiętasz, że za tydzień nasza rocznica? – zagaiłam.
– Co ty mówisz? Przecież myśmy się pobierali w zimie, a teraz jest czerwiec – zdziwił się mąż.
– No bo ja nie mówię o rocznicy ślubu, tylko naszego pierwszego spotkania – uśmiechnęłam się czarująco. – Pamiętasz? Poszliśmy do kina…
– No, pamiętam – zamyślił się. – Jeden cylinder w silniku ci nie pracował, od razu się zorientowałem, jak zajechałaś na ten parking.

Jęknęłam z rozczarowaniem, ale nie odpuściłam.
– Tak, tak – machnęłam ręką – ale potem byliśmy na filmie z Georgem Clooney’em i jak wychodziliśmy, nasze ręce spotkały się na szybie drzwi… No i wtedy się w tobie zakochałam. To ważna data – nie ustępowałam. – Zróbmy coś we dwoje.
– Oj, no nie wiem… Wiesz, jaki ja przychodzę z warsztatu zharowany… Ale skoro to takie ważne, to może zamówimy pizzę i pooglądamy „Niezniszczalnych”?
– Myślałam raczej o kolacji przy świecach – prychnęłam.

Niestety, mój błąd polegał na tym, że przyznałam się Kai i innym koleżankom w pracy, że mamy z mężem tę rocznicę pierwszej randki. Po prostu miałam dosyć opowieści Kai i chciałam też jej jakoś zaimponować. No i palnęłam głupotę: powiedziałam, że my też zawsze w rocznicę pierwszej randki robimy z Czarkiem coś niesamowicie romantycznego.
– Tym razem to ma być niespodzianka – brnęłam w temat, kiedy Kaja i inne dziewczyny pytały o szczegóły. – Czuję, że Czarek mnie mocno zaskoczy.

W domu nie zrezygnowałam z tematu

Wierciłam mężowi dziurę w brzuchu, żebyśmy „zrobili coś ekstra tylko we dwoje”. Podsuwałam pomysły, a potem zaczęłam całkiem otwarcie domagać się inicjatywy. Ale mąż nie rozumiał, co mnie nagle napadło.
– Kotku, jak czegoś potrzebujesz, to po prostu powiedz – rzucił raz. – Nie musisz mieć pretekstu ani ciągnąć mnie do jakiejś knajpy, żebyśmy kupili nową frytkownicę albo to urządzenie do zwalczania cellulozo… tofitu.
– Cellulitu! – krzyknęłam, zirytowana jego kompletnym brakiem zrozumienia. – Tak, chcę to mieć, ale nie o to chodzi. Ani o frytkownicę. Ja chcę, żebyś ty był choć trochę bardziej romantyczny, rozumiesz?! Kwiatów chcę. I żebyś zapalił dla mnie tysiąc świeczek na dachu. Co tak patrzysz? Nic nie rozumiesz!!

Długo jeszcze tego wieczoru chodziłam z zaczerwienionym nosem, rzucając uwagi na temat tego, że mam swoje potrzeby, ale nikogo to nie obchodzi. Czarka wyraźnie to przygnębiało, ale kompletnie nie wiedział, co zrobić. „No pewnie” – pomyślałam ze złością. „Umie naprawić silnik, ale nie potrafi naprawić relacji z żoną. A wystarczy bukiet kwiatów i komplement. Robert Kai jakoś to wie”.

Do łóżka położyłam się wciąż obrażona na mojego gruboskórnego męża. Zanim zasnęłam, z płonną nadzieją czekałam, że mnie przeprosi i powie coś czułego, ale doczekałam się tylko pytania, czy mi nie duszno, bo chyba w nocy będzie burza. Faktycznie, było duszno i bałam się, że nie będę mogła zasnąć, a rano miałam jechać organizować konferencję z Anglikami. Musiałam być przytomna i w miarę wyspana, a przecież czekała mnie pobudka o 5 rano, żeby zdążyć z makijażem i układaniem włosów. W końcu udało mi się zapaść w sen krótko przed północą.

Obudził mnie wrzask. To Adasia wyrwał ze snu grzmot za oknem. Burza właściwie przeszła bokiem, ale synek rozdarł się jak syrena strażacka. Trzeba było pójść i położyć się obok niego na podłodze, żeby znowu spokojnie usnął. Miał 14 miesięcy i spał jeszcze w łóżeczku ze szczebelkami. Zwykle, kiedy płakał w nocy, brałam swoją poduszkę, koc i kładłam się na dywaniku w pieski, głaszcząc synka po rączce. Na naszej kanapie naprawdę nie było miejsca na trzy osoby. A najgorsze było to, że kiedy Adaś raz się w nocy obudził, płakał co godzinę do białego rana.

Ocknęłam się więc i usiadłam na łóżku. Płacz Adasia się nasilał, a ja wciąż nie mogłam otworzyć oczu zaklejonych snem. Każda komórka mojego ciała błagała o to, by runąć z powrotem na poduszkę i dospać do rana na wygodnej kanapie, a nie katować się na twardym dywaniku, ale dziecko tak płakało…

Wtedy usłyszałam najpiękniejsze słowa, jakie kobieta może usłyszeć od swojego mężczyzny. Brzmiały one:
– Śpij, ja do niego pójdę.
Właśnie tak. Nie było tysiąca świeczek na dachu, szampana i walca w blasku księżyca. Była za to zwykła sytuacja, okropne zmęczenie i konieczność wczesnej pobudki. Mój mąż, który sam wstawał do pracy przed szóstą, nie podarował mi biżuterii ani nie obsypał płatkami róż, ale za to dał mi kilka godzin snu na wygodnym łóżku, sam usypiając naszego syna i śpiąc do rana na podłodze.

– Pola, jeśli chcesz, możemy zjeść kolację przy świecach na tę rocznicę – powiedział rano Czarek. – Zamówię w restauracji, wezmę na wynos, wpadnę po drodze pod cmentarz i skombinuję świeczki… O rany, przepraszam. Wiem, że to głupi…

Zaczęłam się śmiać

Trochę z tych świeczek, które zamierzał kupić pod cmentarzem, trochę z jego zbolałej miny, z jaką mi proponował tę całą romantyczną kolację, a najbardziej z siebie. Z tego, że chciałam z tego pragmatycznego faceta zrobić błędnego rycerza na białym koniu.
– Lepiej po prostu zamówmy pizzę i obejrzyjmy „Niezniszczalnych” – odpowiedziałam, zarzucając mu ręce na szyję. – Dla mnie ważne jest, że od tylu lat jesteśmy razem. Nic innego się nie liczy.
– Serio? – odsunął się lekko. – Na pewno nie chcesz, żeby było romantycznie? Bo wiesz, pomyślałem, że moglibyśmy…
Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na jakiś niebywale ekscentryczny pomysł.
– … jeść tę pizzę, trzymając się za ręce.
Taki to właśnie jest romantyk z mojego męża. I takiego go kocham! A świeczki na dachu i taniec pod gwiazdami zostawiam innym, bez żalu ani zazdrości, daję słowo.

Czytaj także:„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

Redakcja poleca

REKLAMA