„Pewnego dnia mąż po prostu zniknął. Uciekł do innej? Zginął? Ktoś go porwał? Niepewność doprowadzała mnie do szału”

Moja siostra odwołała ślub na 3 dni przed fot. Adobe Stock, Siam
„– Wiem, jak to brzmi i co sobie pani myśli, ale muszę o to zapytać – powiedział. – Nawet w najlepszej rodzinie zdarzają się różne tajemnice. Być może pani mąż jednak się z kimś spotykał… Proszę sobie przypomnieć, czy nie zdarzało się, że dziwnie się zachowywał? Dzwonił do kogoś ukradkiem? Wyjeżdżał na pół dnia i nie chciał, by ktoś z nim jechał?”.
/ 30.04.2023 07:15
Moja siostra odwołała ślub na 3 dni przed fot. Adobe Stock, Siam

Mój każdy dzień od ponad pół roku wygląda tak samo. Najpierw nerwowo sprawdzam w komórce, czy nie ma żadnych wiadomości. Bo może dzwonił ktoś w nocy, a ja, zmęczona tym wszystkim, zestresowana, nie słyszałam dzwonka? Potem wchodzę na stronę internetową, na portale społecznościowe. Co kilka dni odnawiam ogłoszenie: „20 czerwca mój mąż wyszedł z domu i do tej pory nie wrócił. Ma 57 lat, 178 wzrostu, piwne oczy, przerzedzone, siwe włosy. Ubrany był w dżinsy i koszulę z krótkimi rękawami, w jasno niebieską kratkę. Ktokolwiek go widział lub wie coś o losie zaginionego, proszę o kontakt pod numer…”.

Codziennie mam nadzieję, że dostanę informację

Z policji, Itaki, od znajomych. Ale jak na razie jest cisza. Co prawda, za każdym razem, gdy ktoś dzwoni, boję się, że to będzie ta najgorsza wiadomość: „Znaleźliśmy pani męża. Niestety, nie żyje”. Chociaż czasami myślę, że jednak najgorsza jest niepewność. Bo cały czas mam nadzieję, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że im więcej upływa czasu, tym jest ona coraz bardziej złudna. Minęło już pół roku. Człowiek nie może tak po prostu zniknąć. Gdzieś zostawiłby jakiś ślad. A skoro jest cisza… Tydzień temu robiłam porządki w szafie. Wyjęłam jego pulower i popłakałam się. Piotrek zaginął latem, teraz w tej cienkiej koszulce na pewno jest mu zimno. Pamiętam ten dzień. Odtwarzałam go tyle razy, podając szczegóły policji, wspominając, rozmawiając z najbliższymi.

To był czwartek, świeciło słońce. Mój mąż miał urlop i stwierdził, że wykorzysta go na porządki na działce. Ja nie mogłam jechać, bo chodziłam do pracy, a wolne dni zostawiłam sobie na wyjazd nad morze. Piotrek wstał rano, ubrał się. Dałam mu jeszcze przed wyjściem zupę w słoiku, żeby sobie odgrzał na działce. Powiedział, że wróci późno, bo chce wykorzystać pogodę i pomalować altanę. Dzwoniłam do niego wieczorem, po 20.00, ale nie odebrał. Wtedy się jeszcze nie denerwowałam, bo przecież mógł po prostu zostawić aparat w domku i nie słyszeć dzwonka. Ale gdy była 22.00. a on nie wracał i nie dzwonił, zaczęłam się martwić. Po 23.00 zadzwoniłam do syna.

– Marcin, nie śpisz jeszcze? – zapytałam zdenerwowana. – Tata nie wrócił z działki, nie odbiera telefonu. Bardzo się denerwuję. Może coś się stało?

– Chcesz, żebyśmy tam pojechali? – zapytał mój syn. – Zaraz u ciebie będę.

Na działce było pusto. Mam drugi klucz, więc weszliśmy do środka.

– Wygląda na to, że tata w ogóle tu nie dojechał – Marcin westchnął. – Kurczę. Myślę, że trzeba to zgłosić na policję.

– Jakby miał wypadek, toby chyba zawiadomili, nie? – zrobiło mi się słabo i musiałam na chwilę usiąść. – Przecież tata ma komórkę, są jego dokumenty…

– Raczej tak – Marcin niepewnie przytaknął. – Dobra, chodź, nic tu nie wymyślimy, szkoda czasu.

Na komendzie policjant przyjął nas życzliwie, ale niespecjalnie przejął się zaginięciem Piotra.

– Rozumiem pani obawy, ale mąż jest dorosły – powiedział. – Procedura wygląda tak, że w przypadku osób samodzielnych i dorosłych, poszukiwania rozpoczynamy dopiero po 48 godzinach. Z naszych doświadczeń wynika bowiem, że większość to zwykłe zapomnienie czy wyjście z kumplem na wódkę.

Mój mąż nie pije – prawie krzyknęłam. – A poza tym jestem pewna, że gdyby miał zmienić plany, toby zadzwonił do mnie. A on nie odbiera telefonu!

– A… Przepraszam, ale muszę o to zapytać – policjant wyglądał na zakłopotanego. – Czy dobrze się pomiędzy państwem układa? Mąż nie wychodzi wieczorami z domu, nie znika na całe dnie?

Chce pan zapytać, czy ma kochankę? – czułam rosnącą w sobie furię. – Nie, nie ma. I gwarantuję, że nie mamy przed sobą tajemnic.

– Proszę pana, wiem, o co chodzi i jak wygląda ta procedura – wtrącił się Marcin.

Widziałam, że usiłuje zachować spokój

– Ale obawiam się, że tacie naprawdę coś się stało. Rano miał jechać na działkę, a nie dojechał tam. Telefonu nie odbiera, także ode mnie, a to nie zdarzyło mu się nigdy. Czy może pan chociaż sprawdzić zgłoszenia o wypadkach?

– To już zacząłem sprawdzać – wskazał ręką na monitor, chociaż i tak nic nie widzieliśmy, bo stał tyłem do nas. – Mogę przyjąć zgłoszenie zaginięcia, ale uprzedzam, że zaczniemy działać dopiero jutro – policjant westchnął. – Prywatnie państwa rozumiem, służbowo nie mogę łamać zasad. Proszę mi na razie podać markę i numer rejestracyjny jego samochodu, sprawdzę w zgłoszeniach.

Nic nie znalazł. Zadzwonił też do najbliższych szpitali, jednak i tam nie przyjęto dziś pacjentów odpowiadających rysopisowi Piotra.

– Proszę jutro przynieść zdjęcie męża – powiedział policjant, podając nam dokumenty do wypełnienia. – Dałem znać do komisariatów i izby wytrzeźwień, że zaginął. Ale musimy mieć jego fotografię, to ułatwi poszukiwania.

Jednak ani następnego dnia, ani przez kolejne nic się nie działo. Piotrek przepadł. Po czterech dniach zadzwonił do mnie ktoś z policji.

– Znaleźliśmy samochód męża – powiedziała jakaś kobieta do słuchawki. – Proszę przyjechać, rozpozna pani auto.

– A mąż? – zapytałam drżącym głosem. – W środku nikogo nie było, przeszukaliśmy okolicę. Poinformowaliśmy tamtejszą komendę, prowadzą śledztwo.

– Tamtejszą, to znaczy jaką? Gdzie?

– Proszę przyjechać do komendy głównej, tu wszystkiego się pani dowie.

Samochód nie był uszkodzony, nie miał nawet śladu wgniecenia. Policjant, do którego zostałam skierowana, powiedział, że znaleźli go na leśnej drodze, stał prawidłowo zaparkowany na poboczu.

– To rzadko uczęszczana przecinka – powiedział. – Znalazł go leśniczy, który przypadkiem zmienił trasę obchodu. Samochód nie był zamknięty, a w środku leżały dokumenty i telefon.

– Jak to? – nic nie rozumiałam. – Wyszedł z samochodu i wszystko zostawił? To do niego niepodobne.

– Sprawdzamy to – policjant pokręcił głową – ale też wydaje mi się mało prawdopodobne, by poszedł po prostu na spacer. W schowku był portfel z pieniędzmi. Musi pani sprawdzić, czy nic nie zginęło.

– I tak nie wiem, ile miał przy sobie gotówki – wzruszyłam ramionami. – A gdzie stał ten samochód?

– Niedaleko Chorzeli – wyciągnął mapę. – Macie tam jakichś znajomych, rodzinę?

– Nie, pierwszy raz słyszę tę nazwę – spojrzałam na mapę. – Ależ to jest 150 kilometrów stąd! Co on tam robił? Miał jechać na działkę, to w innym kierunku.

– Na to pytanie pani nie odpowiem – policjant wziął do ręki jakąś grubą kopertę. – Proszę, tu są rzeczy z samochodu. A co do tych Chorzeli… Proszę popytać znajomych męża, może ktoś coś wie.

Policjant w mojej komendzie też rozmawiał ze mną na ten temat.

Sugerował, że Piotr może tam kogoś mieć

– Wiem, jak to brzmi i co sobie pani myśli, ale muszę o to zapytać – powiedział. – Wie pani, nawet w najlepszej rodzinie zdarzają się różne tajemnice. Być może pani mąż jednak się z kimś spotykał… Każda informacja może nam pomóc. Proszę sobie przypomnieć, czy nie zdarzało się, że dziwnie się zachowywał? Dzwonił do kogoś ukradkiem? Wyjeżdżał na pół dnia i nie chciał, by ktoś z nim jechał? Proszę przejrzeć jego rzeczy, może znajdzie pani coś, co naprowadzi na jego ślad.

Byłam wściekła, rozdrażniona tymi podejrzeniami, ale wiedziałam, że facet ma rację. Przecież nieraz słyszałam opowieści o z pozoru przykładnym małżeństwie, w którym po latach okazywało się, że on ma dziecko z inną. Żona, rzecz jasna, o wszystkim dowiadywała się ostatnia. Ale nic nie znalazłam w jego rzeczach. Sprawdziłam też fakturę za telefon komórkowy – akurat przyszła – ale i tam nie odkryłam nic podejrzanego. Owszem, było kilka połączeń na nieznane mi numery, ale po sprawdzeniu okazało się, że to kumple z pracy. Policja także niczego nie znalazła. Przeszukali las z psami gończymi. Psy podjęły trop, który prowadził do szosy i tam się urywał.

– Prawdopodobnie mąż wsiadł do jakiegoś pojazdu – wyjaśnili. – Sprawdzamy okoliczne wsie, niestety, nikt nic nie wie, nikt nie widział obcego.

No dobrze, ale co on robi, gdzie jest? – pytałam zrozpaczona, czując, jak obezwładnia mnie bezsilność.

– Szukamy – usłyszałam tę samą odpowiedź co zawsze.

Policjanci mieli różne pomysły na to, co się stało, ale niestety – te koncepcje nie pomagały w poszukiwaniach.

– Mógł uciec świadomie, chcieć zmienić tożsamość – tłumaczyli mi cierpliwie, chociaż ja od razu odrzuciłam tę wersję. – Zdarza się, że ludzie z pozoru szczęśliwi, nagle wpadają w dół.

– Nie porzuciłby syna i wnuczki – protestowałam. – Jestem w stanie zrozumieć, że miał dosyć mnie. Ale nie dzieci!

– Trop urywa się na szosie, a tamtędy jeżdżą PKS-y – mówił policjant. – W tym trzy dalekobieżne. Mógł wsiąść do dowolnego, pojechać w dowolnym kierunku.

– Tylko po co – biedziłam się. – I za co? Przecież portfel został w samochodzie.

– Ale w środku było tylko trochę bilonu, sama pani powiedziała, że nie wie, ile mąż miał gotówki przy sobie.

Fakt. Co prawda, ile by nie miał, to już na pewno wszystko wydał – a z konta nic nie ściągał. Zresztą, jego karta została w portfelu. Więc z czego żyje? Jeśli żyje…

Popadałam w coraz większe zwątpienie

Do tej pory miałam jeszcze nadzieję, że mąż wróci na naszą rocznicę. Rozpłakałam się się z żalu, z bezsilności. Od ponad pół roku nie było chwili, żebym nie myślała o Piotrze. Wydaje mi się, że go widzę na ulicy, że słyszę jego kroki, że czuję zapach jego wody kolońskiej. Od rana do nocy żyję tylko jedną myślą: „Gdzie jest? Co się z nim dzieje?”. Nagle od wspomnień oderwał mnie telefon. Rzuciłam się jak oszalała i nie patrząc nawet na wyświetlacz, odebrałam.

– Cześć, mamo – usłyszałam głos Marcina i napięcie natychmiast ze mnie zeszło. – Słuchaj, Dorota oglądała w telewizji program o węglarzach bieszczadzkich. I mówi, że jeden wyglądał jak tata…

– Ależ co ty mówisz, synku – musiałam usiąść. – Jesteś pewien?

– Mamo, ja nie widziałem tego programu – Marcin starał się mówić spokojnie, chociaż słyszałam, że jest poruszony. – Dorota oglądała i do mnie zadzwoniła…

– To ja włączę telewizor – krzyknęłam.

– Już się skończył, to była jakaś migawka z „Ekspresu reporterów” czy coś takiego – Marcin zatrzymał mnie w pół kroku. – Ja zaraz spróbuję zadzwonić do telewizji, dowiem się czegoś o tym programie.

– To oddzwoń natychmiast do mnie.

Udało mu się dotrzeć do redaktora tego programu. Zgodził się, by Marcin obejrzał program, ale nie chciał wydać kopii do domu, trzeba było pojechać do telewizji.

– Jadę z tobą – zadecydowałam.

Od chwili, gdy Marcin zadzwonił, że Dorota widziała Piotra w telewizji, wstąpiły we mnie nowe siły. Odżyła nadzieja! Początkowo program nas rozczarował. To było zaledwie kilka migawek, zbliżenie pieca, w którym wypalają węgiel, baraku, w którym śpią. I zaledwie kilka ujęć węglarzy. Wszyscy wyglądali identycznie – niechlujni, z ogorzałymi, czarnymi od dymu twarzami… Nagle zrobiło mi się gorąco. Te oczy. Piwne oczy jednego z węglarzy. Jadł zupę z metalowej menażki i tylko na chwilę kamera zatrzymała się na jego twarzy. Chudej, brudnej, zarośniętej – niepodobnej do twarzy Piotra. Ale te oczy…

To może być tata – Marcin ścisnął mnie za rękę.

Decyzję podjęliśmy od razu – jedziemy

Miałam nadzieję, że zdążymy dziś. Nie wytrzymałabym jeszcze jednego dnia... Jednak zdążyliśmy. Trochę pobłądziliśmy, kilka razy pytaliśmy o drogę, ale wreszcie wyjechaliśmy na wielką polanę w lesie. Kilka byle jak skleconych bud, jakiś barak, mnóstwo ściętych pni. I blaszane piece do wypalania. Marcin zatrzymał samochód. Wysiedliśmy. Wokół nikogo nie było widać, zainteresował się nami tylko jakiś kundel, wściekle ujadający. Drzwi od baraku się otworzyły i jakiś zachrypnięty głos zawołał:

Spokój, Czarny, do budy.

Facet zobaczył nas, cofnął się do środka i wyszedł po chwili, wkładając kufajkę.

– Państwo zabłądzili? Pokażę drogę.

– Nie – odezwałam się. – My szukamy… Czy tu jest Piotr?

– Słucham? – facet spojrzał zdziwiony. – Kogoś szukacie?

– Taty – Marcin z trudem przełknął ślinę. – Zaginął pół roku temu. A ostatnio widzieliśmy go w telewizji, był taki program o was.

– A tak, był tu jakiś redaktorek z Warszawy – facet uśmiechnął się, pokazując żółte od tytoniu zęby. – Strasznie się bał, że się pobrudzi, nawet herbaty nie chciał z nami wypić.

– Ale czy jest tu Piotr? – zapytałam, łapiąc go za rękaw.

– Tu dużo ludzi się przewija – spojrzał na mnie z uwagą. – Pół roku temu, pani mówi? To nie wiem, nie kojarzę. Ale tak jakoś na jesieni przyszedł nowy. Mówił, że jest Marcin… A my o nic nie pytamy, papierów nie sprawdzamy. Tu trafiają tacy, co chcą uciec od świata. Szanujemy prywatność – węglarz splunął pod nogi.

– I jest tu?

– Jest. O tam, w tym barakowozie mieszka, z Andrzejkiem i Zenkiem – facet machnął ręką w kierunku barakowozu.

W tym samym momencie wyszedł z niego jakiś zarośnięty, brudny facet. Aż jęknęłam w duchu. Chód ten sam, sylwetka taka sama. Mój Piotr… Zemdlałam. Gdy się ocknęłam, pochylali się nade mną obaj – mój syn i mąż.

Jak się czujesz, mamo? – pytał Marcin zaniepokojony. – To tata. Znaleźliśmy go. On nic nie pamięta. Chociaż nas poznał!

Wróciliśmy do hotelu we trójkę

Piotrek umył się, ogolił. Schudł kilka kilogramów, ale poza tym niewiele się zmienił. I niestety – niewiele potrafił wyjaśnić.

– Nie wiem, jak tu trafiłem – powiedział. – Pamiętam, że obudziłem się w lesie, bolała mnie głowa. Szedłem przed siebie, dotarłem do jakiejś szosy i wsiadłem do autobusu. Przywiózł mnie w Bieszczady. Nic nie pamiętałem, nawet, jak się nazywam. Nie miałem dokumentów. Ludzie mi powiedzieli, że pracę znajdę u węglarzy. Tu zostałem. Kojarzyło mi się imię Marcin i tak na mnie wołali. Z czasem przypominały mi się jakieś fragmenty, obrazy, urywki. Wiedziałem, że gdzieś mam dom, ale nic poza tym...

Kiedy wróciliśmy do domu, poszłam z Piotrem do lekarza. Nie potrafił wyjaśnić jego amnezji.

– Możliwe, że miał jakiś uraz – powiedział. – Są ślady pęknięcia na czaszce. Być może, przewrócił się, uderzył i stracił przytomność. Badania małe zmiany, ale nie ma guzów. Jest szansa, że mąż odzyska pamięć, ale to potrwa. Proszę uzbroić się w cierpliwość.

No więc będę czekać. Tym razem z Piotrem. I z nadzieją, że będzie dobrze. Najważniejsze, że żyje, że znowu jest z nami. Być może nigdy się nie dowiemy, co się stało w lesie, po co w ogóle tam pojechał i co działo się z nim przez kilka miesięcy, zanim trafił do węglarzy. Ale to nieważne.

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA