Z Bartkiem zaprzyjaźniłem się jeszcze w szkole. Mieliśmy podobne zainteresowania, pasje, więc szybko znaleźliśmy wspólny język. Od tamtej pory zawsze trzymaliśmy się razem. Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy dorośliśmy i rozpoczęliśmy samodzielne życie. Choć skończyliśmy różne kierunki studiów i pracowaliśmy w innych firmach, zawsze mieliśmy czas, żeby się spotkać, pogadać i w razie potrzeby wesprzeć w trudnych chwilach.
Gdy potrzebowałem rady, biegłem do niego
Gdy on miał jakiś problem, przychodził do mnie. Nawet nasze dziewczyny – które dość często zmienialiśmy – godziły się z tym, że do towarzystwa biorą w pakiecie tego drugiego. Byłem przekonany, że nic nie jest w stanie zniszczyć naszej przyjaźni. Ale dwa lata temu Bartek zakochał się w Sylwii. I to był początek kłopotów. Trzeba przyznać, niezła z niej była laska. Może nie jakaś wyjątkowa piękność, ale miała w sobie to coś. I umiała to wykorzystać.
Wystarczyło, że spojrzała, uśmiechnęła się, zarzuciła długimi blond włosami i już człowiek miał miękkie nogi. Wiem, bo sam byłem pod wrażeniem, gdy ją zobaczyłem. Zamierzałem nawet do niej wystartować, ale od razu dała mi do zrozumienia, że nie zamierza tracić czasu na faceta, który pracuje na etacie i spłaca kredyt na mieszkanie. Chciała kogoś, kto da jej wszystko, o czym sobie tylko zamarzy.
Wycofałem się z zalotów bez żalu, bo nie lubię takich księżniczek. Ale Bartka to nie zraziło. Tak go zauroczyła, że postanowił o nią zawalczyć. Jak się zapewne domyślacie, z miernym skutkiem, bo był przecież takim samym szaraczkiem jak ja. Choć więc Sylwia lekceważyła go, wyśmiewała i niemal na jego oczach wsiadała do samochodu kolejnego faceta z grubym portfelem, on i tak łaził za nią jak pies i skamlał choć o chwilę rozmowy, bo na nic więcej nie mógł liczyć.
Bolało mnie, że mój najlepszy przyjaciel tak się poniża. Był przecież facetem, a nie jakimś podnóżkiem czy workiem do kopania. Któregoś dnia zebrałem się więc w sobie i postanowiłem przemówić mu do rozumu.
Tłumaczyłem, że Sylwia to wstrętna, wyrachowana dziewucha, której zależy tylko na forsie, przypominałem, jak podle go traktuje i z iloma mężczyznami się spotykała. Nic to nie dało. Zamiast posłuchać, przemyśleć sprawę na spokojnie, Bartek bronił jej jak lew.
– Nie masz racji. Sylwia to dobra i bardzo wrażliwa dziewczyna. Tylko trochę się pogubiła w życiu. Ale lada chwila odnajdzie właściwą drogę – przekonywał.
– No jasne… I wtedy od razu doceni takiego rycerza jak ty. Rzuci ci się w ramiona i będziecie żyli jak w bajce długo i szczęśliwie – zachichotałem, bo nie mogłem uwierzyć, że Bartek jest aż tak naiwny.
– A żebyś wiedział! I lepiej nie obrażaj więcej Sylwii, bo zapomnę, że się kumplujemy – zagroził.
Czułem, że mówi poważnie, więc od tamtej pory milczałem jak grób. Nie chciałem stracić przyjaciela. Jedyne, co mi pozostało, to mieć nadzieję, że wkrótce sam zrozumie, jakim jest idiotą. Mijały tygodnie, potem miesiące, a Sylwia ciągle nie rzucała się Bartkowi na szyję.
Cieszyłem się z tego
Liczyłem na to, że mój przyjaciel w końcu wyleczy się z miłości do tej larwy. I rzeczywiście w miarę upływu czasu jego gorące uczucie zaczęło jakby trochę przygasać. Coraz częściej wspominał, że musi się rozejrzeć za jakąś panienką. I kiedy już się wydawało, że lada dzień odzyska całkowicie rozum i przestanie wierzyć w bajki, stało się najgorsze.
To było na początku wiosny ubiegłego roku. Zaprosiłem do siebie Bartka na piwo. Normalnie spotykaliśmy się w naszym ulubionym pubie, ale właśnie ogłoszono lockdown i wszystkie lokale były zamknięte. Miał wpaść wieczorem, ale się nie pojawił. Nie odbierał też telefonu. Odezwał się dopiero następnego dnia.
– Co się z tobą działo? Zapomniałeś o naszym spotkaniu? Mogłeś chociaż dać znać, że nie przyjdziesz! Wiesz, że nie lubię pić sam! – napadłem na niego.
– Sorki, ale byłem u Sylwii. Zadzwoniła niespodziewanie i zaprosiła mnie do siebie na kolację. Sam rozumiesz… Nie mogłem odmówić… – tłumaczył rozgorączkowany.
– Naprawdę? I co? Rzuciła ci się na szyję z okrzykiem: ratuj mnie, mój rycerzu? – zakpiłem, w myślach zgrzytając zębami.
– A żebyś wiedział! I nie chcę słyszeć żadnych komentarzy! Po prostu przyjmij do wiadomości, że od teraz jesteśmy razem – odburknął i się rozłączył.
Byłem w szoku. Zastanawiałem się, skąd nagle taka zmiana w zachowaniu Sylwii. Przez tyle miesięcy opędzała się od Bartka jak od natrętnej muchy. A teraz nagle zapałała do niego wielką miłością? Wiem, że kobiety bywają zmienne ale ona? Nigdy! Za dobrze ją znałem, by w to uwierzyć. Podejrzewałem, że ta cała sprawa ma jakieś drugie dno.
Nie podzieliłem się jednak z kumplem swoimi wątpliwościami. Wiedziałem, że to nic nie da, bo po nocy spędzonej z Sylwią stracił tę odrobinę rozumu, którą już udało mu się odzyskać. Przez następne dni udawałem więc, że cieszę się jego szczęściem, a tak naprawdę czekałem na to, co się stanie. Czułem, że tajemnica przypływu miłości ze strony Sylwii wkrótce się wyjaśni.
Bomba wybuchła jakieś dwa miesiące później. Bartek przyleciał do mnie i oświadczył, że Sylwia jest w ciąży.
– A wie chociaż z kim zaszła? – nie wytrzymałem, niestety.
– Jak to z kim? Ze mną! To efekt tamtej romantycznej kolacji. Zostanę ojcem! Wyobrażasz to sobie? – uśmiechnął się.
Gdy to usłyszałem, aż przysiadłem z wrażenia. Nagle wszystko stało się jasne. Panienka wpadła z którymś ze swoich bogatych kochasiów, a teraz na gwałt poszukiwała tatusia dla bachora. Bo ten prawdziwy wystawił ją do wiatru.
– Jesteś pewien, że to twoje dziecko? – zapytałem ostrożnie.
– Oczywiście! Skoro Sylwia tak twierdzi, to tak jest! Tylko nie mów, że masz jakieś wątpliwości bo…
– Wiem, wiem, bo zapomnisz, że jesteśmy kumplami – dokończyłem za niego.
Byłem na sto procent pewien, że panienka bezczelnie wrabia go w ojcostwo, ale nic nie mogłem zrobić. Wiedziałem, że do Bartka nie trafią żadne argumenty. Postanowiłem się więc znowu przyczaić i poczekać na rozwój wypadków. A dokładniej – policzyć, po ilu miesiącach od ich pierwszego spotkania urodzi się dziecko…
Mijały tygodnie, Sylwia zamieszkała z Bartkiem
Kumpel dwoił się i troił, żeby jej dogodzić. Spełniał wszystkie zachcianki, biegał po sklepach w poszukiwaniu łóżeczka, wanienki, wózka, bo ku jego ogromnej radości znowu otwarto galerie handlowe. Był taki zajęty, że nawet nie miał czasu się ze mną spotkać. Gadaliśmy głównie przez telefon. Temat był oczywiście jeden – Sylwia i dziecko. Gdy słyszałem, jaka to wspaniała kobieta i jak to razem stworzą szczęśliwą rodzinę, to aż mi się na wymioty zbierało. Ale ciągle milczałem. Cierpliwie czekałem, aż dziecko przyjdzie na świat. I oszustwo będzie można udowodnić. Sylwia urodziła Kubę po niecałych siedmiu miesiącach od pamiętnej randki z Bartkiem.
Wiem, wiem, kobiety czasem rodzą przed terminem, ale Kubuś na wcześniaka absolutnie nie wyglądał. Przeczytałem w internecie, że taki noworodek waży niewiele ponad kilogram i przez kilka tygodni musi być w inkubatorze, bo nie może jeszcze samodzielnie oddychać. A to dziecko ważyło prawie trzy i pół kilograma i żadnego wspomagania przy oddychaniu nie potrzebowało. Po trzech dniach Sylwia zabrała go ze szpitala do domu!
Myślałem, że Bartek wreszcie przejrzy na oczy, zrozumie, że jego ukochana bezczelnie wrabia go w ojcostwo. Ale on nadal był ślepy! Nie dość, że bez zmrużenia oka uznał syna, to jeszcze paplał przez telefon, jak bardzo go kocha i jaki jest dumny.
– Naprawdę nie masz żadnych watpliwości? Ja bym przynajmniej zrobił badania DNA – nie wytrzymałem.
– O rany, znowu zaczynasz?! Stary, skończ już z tymi podejrzeniami! Kubuś to mój syn, a Sylwia to wspaniała, dobra dziewczyna. Wiem, że nie lubisz przegrywać, ale pogódź się z tym, że to ja miałem rację! – uciął stanowczo.
Nie zamierzałem uszanować prośby kumpla. Nie mogłem pozwolić, by dalej pakował się w to bagno. Nie chodziło już tylko o dzieciaka.
Nie ufałem Sylwii
Przez skórę czułem, że gdy minie pół roku – a więc czas, gdy Bartek może jeszcze założyć sprawę o zaprzeczenie ojcostwa i matka musi się zgodzić na badania – przestanie być dla niego kochająca i słodka.
Zostawi mu dzieciaka na głowie i jak dawniej będzie szukać szczęścia z facetami z grubym portfelem. A Bartek będzie wył z rozpaczy i zastanawiał się, dlaczego był taki ślepy i głupi. Po trzech miesiącach kumpel zaprosił mnie w końcu na pępkowe. Udawałem, że się zachwycam dzieciakiem (zupełnie niepodobnym do Bartka), a potem w łazience ze szczotki i grzebienia zebrałem do torebek po kilka włosów jego i malucha. Następnego dnia wysłałem próbki na badania DNA. Zapłaciłem z własnej kieszeni, ale czego nie robi się dla przyjaciela!
Wynik dostałem po 10 dniach. Był taki, jak podejrzewałem: Bartek nie jest ojcem Kubusia. Nie było na to nawet cienia szansy. Teraz musiałem mu tylko mu o tym powiedzieć… Nie chciałem tego robić przy Sylwii, więc zaprosiłem go do siebie. Skrzynkę piwa kupiłem, żeby mógł sobie wypić na otarcie łez.
Spodziewałem się, że jak już ochłonie, przetrawi wiadomość, to będzie mi wdzięczny za moją troskę o jego przyszłość i szczęście. Natychmiast pobiegnie do sądu i założy sprawę o zaprzeczenie ojcostwa. Tymczasem spotkała mnie przykra niespodzianka. Nigdy nie zapomnę chwili, w której pokazałem mu kartkę z wynikami badań. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami, jakby nie dowierzał w to, co tam jest napisane.
– Co to jest? – wykrztusił w końcu.
– Dowód na to, że twoja kochana Sylwunia zrobiła cię w balona! Kuba to nie twój syn. Panienka cię wrabia!
– Ale jak to? Skąd wiesz? Jakim cudem?
– Nie cudem, tylko małym podstępem. Jak byłem u was na pępkowym, to zebrałem trochę włosów. Twoich i Kuby. Jak widzisz, w laboratorium nie mieli żadnych watpliwości – nie kryłem dumy.
Bartek podniósł głowę. Na jego twarzy malowała się wściekłość.
– Jakim prawem?! Po cholerę się wtrącasz?! – aż się trząsł z gniewu.
Nigdy go w takim stanie nie widziałem.
– Człowieku, przecież zrobiłem to dla twojego dobra. Naprawdę chcesz wychowywać cudzego bachora? Przecież możesz mieć własne dziecko. I to z porządną dziewczyną, a nie z tą małpą…
– Zamknij się wreszcie! Nie prosiłem cię o pomoc! I wiesz co? Zapomnij, że kiedykolwiek byliśmy przyjaciółmi! Nie chcę cię więcej widzieć na oczy! Jesteś parszywym bydlakiem! – wrzasnął, a potem wyszedł, trzaskając drzwiami.
Bartek się do mnie nie odzywa
Nie pobiegłem za nim, bo siedziałem jak przymurowany do fotela. Nie takiej reakcji się przecież spodziewałem. Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Bartek się do mnie nie odzywa. Wydzwaniałem do niego, pisałem maile… Zero reakcji. Jakbyśmy się nigdy nie przyjaźnili. Martwi mnie to, bo od znajomych wiem, że moje przypuszczenia na temat Sylwii się sprawdzają. Podobno już teraz zostawia małego pod opieką Bartka i znika na całe wieczory, a nawet noce.
Nie wytrzymała więc nawet pół roku od dnia jego narodzin! Chyba więc zapomnę o tym, co mi wykrzyczał Bartek, pojadę do niego i jeszcze raz spróbuję z nim pogadać. Jest jeszcze trochę czasu, by się wyplątał z tego bagna. Niewiele, ale jest. Oby tylko chciał…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”