„Ożeniłem się z prostą dziewczyną ze wsi. Moi znajomi i rodzina mają ją za głupią gęś i ciągle sobie z niej żartują”

Związek z dziewczyną ze wsi fot. Adobe Stock, DisobeyArt
Pokochałem Melę, bo była prostoduszna i łagodna. Jednak właśnie przez to nie pasowała do naszego towarzystwa.
/ 26.05.2021 15:55
Związek z dziewczyną ze wsi fot. Adobe Stock, DisobeyArt

Ostrzegałam cię, że to błąd. Ty i ta… ta wiejska dziewoja! – wycedziła mama z nietypową dla siebie wyniosłością. Starannie wypielęgnowane paznokcie zastukały nerwowo w stół. Staliśmy nieco z boku; nie potrzebowałem świadków.
– Mamo… – westchnąłem.
– Nie przeczę – matka nie dała sobie przerwać – niektórym może się podobać. Ale ciebie posądzałam o lepszy gust. Cóż, stało się. Nie rozumiem tylko, czemu ja mam cierpieć.
– Mamo, proszę cię tylko, żebyś zaopiekowała się Melanią w czasie tego przyjęcia – powiedziałem z naciskiem. – To chyba nie tak wiele. Służ jej radą, powstrzymaj od popełnienia gafy…
– Ona cała to chodzący nietakt.
Czemu tak jej nie lubisz? – zapytałem, bardziej zaciekawiony niż zły. – Te złośliwości nie są w twoim stylu.

Chyba ją zaskoczyłem. Uniosła brwi i zamrugała szybko powiekami. Moja matka to dama. Nie chodzi mi o wygląd, choć ten jest zawsze bez zarzutu, tylko o cały jej sposób bycia. Uprzejmy, taktowny, życzliwy, pozbawiony zarówno wyższości, jak i wszelkiej jowialności.

Zawsze uważałem ją za kobietę delikatną i pełną uroku, dyskretną, nieco zdystansowaną, ale wyrozumiałą dla cudzych słabości. Aż tu nagle pojawia się Melania i moja cudowna matka przeistacza się w jędzę. Widzi w synowej same wady, krytykuje ją na każdym kroku, nawet nie próbuje polubić. Zachowuje się jak typowa teściowa…

Niewiarygodne! Zawsze miałem z nią świetny kontakt, bardziej jak z przyjaciółką niż z matką. Nie wątpiłem, że wcześniej czy później zaakceptuje mój wybór. Niestety minęło prawie pół roku od ślubu, a mama wciąż patrzyła na moją żonę jak na grudkę błota pośrodku idealnie czystego parkietu.
– Więc – ponagliłem ją – czemu? Przecież nie jesteś snobką.

Matka milczała uparcie; tylko coraz szybszy stukot paznokci o stół świadczył, że intensywnie zastanawia się nad odpowiedzią. Wreszcie spojrzała mi prosto w oczy i wyznała: – Nie wiem, synku. Zresztą, czy to ważne?! – lekko podniosła głos, choć przecież ona nigdy nie krzyczy. – Nie podoba mi się i już. Denerwuje mnie!

Jej palce ustały nagle w nerwowej galopadzie. Spojrzała na mnie z nieskrywanym wyrzutem.
– Dlaczego musiałeś ożenić się akurat z nią? Dlaczego popełniłeś ten… mezalians? Nie rozumiem tego!

Mezalians? W XXI wieku?! Chciałem zaprzeczyć, obruszyć się, jednak co by to dało? I tak nie przekonałabym matki, tym bardziej… tym bardziej, że ja sam ostatnio… Nie! Szybko odrzuciłem nielojalną myśl.

Tamten wypad do stadniny zawdzięczam siostrze

Mezalians. Czy związek dziennikarza i córki rolnika jest w dzisiejszych czasach czymś niestosownym? „Jeżeli ten rolnik jest posłem albo ma odpowiednio dużo hektarów, to można się żenić ” – skwitowałby cynik. Ale mój teść nie zaliczał się do najbogatszych gospodarzy.

Melania musiała zrezygnować z nauki, żeby pomóc w utrzymaniu rodziny. Najęła się do pracy w pobliskiej stadninie koni jako stajenna, a potem instruktorka. Tam ją poznałem, rok temu – hożą amazonkę w butach ubrudzonych końskim łajnem. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj…

– Uważam, że to nie najlepszy pomysł, naprawdę nie sądzę…
– Obiecałeś – przerwała mi twardo siostra. – Więc dalej, zakładaj kask i nie marudź. Masz siedzącą pracę, trzydziestkę na karku i zaczątki brzuszka. Obojgu nam dobrze zrobi jazda konna. – rzuciła, lustrując nas oboje krytycznym wzrokiem. – Chodźże już!

Westchnąłem ciężko. Jak Agata coś sobie wbiła do głowy, parła do przodu niczym buldożer. Nie odziedziczyła ani grama wdzięku naszej matki. Trudno. Słowo się rzekło. Ruszyłem za siostrą. Podszedłem do ogrodzenia. Pośrodku stała osiodłana klacz, a obok dziewczyna ubrana w obcisłe bryczesy i przylegający do ciała golf. Ależ miała figurę!

Długie, smukłe nogi, jędrne pośladki, wąska talia, mocne ramiona. Istna bogini łowów. Nieświadoma moich zachwyconych spojrzeń poprawiła coś przy siodle i wróciła do głowy konia. Pogłaskała go czule po chrapach, potargała grzywkę, załapała za ucho. Klacz znosiła to ze stoickim spokojem. W pewnej chwili wyciągnęła pysk i złapała zębami włosy dziewczyny. Ta skarciła ją z lekkim rozbawieniem. Klacz zarżała i zabrzmiało to, jakby odpowiedziała śmiechem na śmiech.

To była jedna z najbardziej magicznych chwil w moim życiu. Nigdy nie myślałem, że jest możliwa aż taka więź między człowiekiem a zwierzęciem. Amazonkę i jej konia łączyło coś, co nie dane jest każdemu. Poczułem zazdrość. O konia! A nawet jeszcze nie widziałem twarzy tej zgrabnej dziewczyny…. Z pierwszej lekcji zapamiętałem spokojny ton Melanii i moje usilne starania, żeby się przed nią nie zbłaźnić.
– Nieźle – usłyszałem na koniec lakoniczną pochwałę.

Agata stwierdziła, że w ogóle nie znam kobiet

Szybko przekonałem się, że oszczędność w słowach i gestach charakteryzowała Melanię na równi z łagodnością i brakiem pośpiechu. Te cechy w niej dominowały. Jakby przez cały czas się pilnowała, żeby nie spłoszyć jakiegoś prawdziwego czy wyimaginowanego konia, który mógłby znajdować się w pobliżu. Żadnych gwałtownych ruchów, zbyt głośnych słów, nagłych wybuchów śmiechów. Za to umiała słuchać, a ja odkryłem w sobie niewyczerpane źródło elokwencji.

Stałem się pilnym uczniem, ćwiczyłem prawie codziennie. Oczywiście Agata rozgryzła mnie raz-dwa.
– Tokujesz niczym głuszec! – zadrwiła. – Tylko uważaj, nie narób głupstw. Lubię i cenię Melanię, ma rzadki dar, ale to mimo wszystko prosta dziewczyna, bez wykształcenia, dużo młodsza od ciebie, jej świat ogranicza się do koni i wsi. Zrobisz jej krzywdę…
– Czym? Tym, że ją kocham? – wyrwało mi się i choć zaczerwieniłam się jak sztubak, brnąłem dalej. – Tak, kocham ją, co w tym złego? Już myślałem, że wielka miłość jest nie dla mnie. Aż tu zjawia się ona i tylko o niej mogę myśleć, tylko jej pragnę…
– A więc chcesz się żenić – Agata nie pytała, tylko stwierdzała fakt. – Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że mama jej nie zaakceptuje.
– Niby dlaczego? – zdziwiłem się.
– Obie są silne, każda na swój sposób, i obie się z tym nie afiszują. Kiedy dojdzie do spotkania, aż iskry pójdą.
– Co ty bredzisz? Melka to najłagodniejsza istota na świecie, a mama to dama, delikatna, wrażliwa…
Siostra zmierzyła mnie spojrzeniem pełnym wyższości.
– Boże, jak ty nie znasz kobiet!

Chyba rzeczywiście nie znałem, bo nie miałem pojęcia, o co jej chodzi. Ślub wzięliśmy skromny, cichy. Zamieszkaliśmy u mnie. Melania powoli się zadomawiała, a ja cieszyłem się, że tyle mogę jej dać i tylu rzeczy nauczyć. Była bystra i patrzyła we mnie jak w obraz. Wierzyłem, że z czasem nauczy się wszystkiego, co trzeba.

Nie przewidziałem tylko jednego. Musiałem bywać. Taka praca. Nie mogłem zamknąć się z żoną w domu albo chodzić na przyjęcia bez niej. Nie wypadało, tym bardziej że sporo mówiono o moim „niestosownym” mariażu. Okazało się, że naturalna prostota Melanii, jej łagodność, brak pośpiechu – tak na miejscu w kontaktach ze zwierzętami – wśród ludzi przywykłych do szybkiego, błyskotliwego życia sprawiały wrażenie pewnej ociężałości i nijakości.

Podkpiwano sobie z niej; czasem dobrotliwie, czasem dużo złośliwiej, czasem prosto w oczy. A ona otwierała je szeroko i przyjmowała kpiny za dobrą monetę. To było najgorsze. Nie rozumiała salonowej gry. Nie wychwytywała dwuznaczności, nie szukała zastawionych pułapek. Była na to zbyt prostoduszna. Gdy nie zrozumiała dowcipu albo aluzji, prosiła, żeby jej wytłumaczyć. Pytana, odpowiadała, odwołując się do swoich doświadczeń, które niestety tyczyły głównie stajni i obory. Wychodziła na prowincjuszkę i… absolutnie nic sobie z tego nie robiła!

Ja, zakłopotany za nas oboje, próbowałem ratować sytuację. A ona nic – żadnego oburzenia, rumieńca zażenowania, jakby niczego nie zauważyła. Czyżby była aż tak… głupiutka, tak kompletnie bez wyczucia?! Nie mogłem, nie chciałem w to uwierzyć. Mimo to kochałem ją. Gdy wracaliśmy do domu, wątpliwości znikały. Cieszyłem się, że nie ma w niej grama podejrzliwości i podstępu. I, do diabła, nie chciałem, by się pojawiły!

W stadninie z kolei stawała się na powrót fascynującą boginią łowów. Piękna, smukła jak topola, czarowała, zaklinała mnie tak samo jak swoje konie, wywracała mi serce na drugą stronę… A potem znów szliśmy na jakieś banalne spotkanie towarzyskie i znowu wstydziłem się za moją naiwną, młodziutką żonę, dla której świat zaczynał się i kończył na końskim ogonie. Nie potrafiłem powstrzymać tego uczucia, pojawiało się wbrew mojej woli. A teraz…

Jedno znamienne słowo: „mezalians”, a myśli i wspomnienia zerwały się niczym stado spłoszonych ptaków. W głowie mi huczało. Matka patrzyła na mnie z powagą i troską. O co mnie pytała? O coś ważnego.
– Ożeniłem się z nią, bo… – urwałem dziwnie onieśmielony – bo musiałem. Zakochałem się jak w nikim…nigdy… – wyduszałem z siebie; trudno mówić o tak intymnych sprawach, nawet z matką. – Tylko teraz się pogubiłem. Nie chcę jej zmieniać, nadal ją kocham, ale… – tu gwałtownie przeczesałam włosy. – Gdyby się wściekła, tupnęła nogą, rozpłakała się! A ona nic. Własne gafy, kpiny innych spływają po niej jak po gęsi. I nie wiem, czy ona tak doskonale nad sobą panuje, czy… czy… – zająknąłem się.
Czy jest zwyczajnie głupia jak gęś – wyręczyła mnie matka bez śladu satysfakcji w głosie, za to z nutą osobliwego zakłopotania. – Wiesz, nie sądzę… – powiedziała wolno, z pewnym oporem, jak przy wyjawianiu wstydliwego sekretu. – Parę razy przyłapała mnie, jak ją obserwuję. Nie kryję, mało przyjaźnie. Odpowiedziała takim dziwnym spojrzeniem, ostrzegawczym, niemal wyzywającym, jakby wiedziała, że patrzę i czekam na jej wpadkę. Jest niedoświadczona, nieobyta, ale coś w niej jest…
– O co ci chodzi? – zdenerwowałem się, węsząc podstęp. – Skąd ta nagła zmiana frontu? Myślałem, że jej nie cierpisz, bo jest wiejską dziewoją!
– Boże! – zirytowała się matka. – Jak ty nie znasz kobiet! Czy byłabym tak zazdrosna o jakąś prostaczkę?
– Za… zazdrosna? – wydukałem kompletnie oszołomiony.
– Od razu wyczułam, że może mi ciebie odebrać – wyjaśniła matka, a jej policzki zabarwiały się lekko pod makijażem. – Ma dość siły i sprytu, żeby z czasem zastąpić mnie w twoim życiu. 
Zareagowałam instynktownie. Musiałem wyładować frustrację, więc wyżywałam się na niej. Jak typowa urażona świekra czepiałam się synowej, bo zabrała mi ukochanego synka. Powinnam być bardziej wyważona, a ty mądrzejszy. Nie myślałam, że weźmiesz na serio moje gadanie. Teraz wstydzisz się jej prostolinijności, szczerości, tego, kim jest i skąd pochodzi. Tak cię wychowałam? A nie wstyd ci za tych pseudoprzyjaciół, którzy wciąż wystawiają ją na próbę?
– Chwileczkę, pogubiłem się. Czy chcesz powiedzieć, że lubisz Melanię?
– Zaraz tam lubisz! – prychnęła. – Ale dziewczyna ma klasę. Spójrz, jak chodzi… Jak sunie płynnie, odważnie, chociaż ostrożnie, wśród tych obcych, nie zawsze miłych ludzi. Jak panuje nad głosem i gestami, jakby poruszała się… – matce zabrakło porównania – wśród stada dzikich koni.

Odszukałem żonę wzrokiem. Stała pod oknem w towarzystwie kilku osób. Jej smukła postać nie rzucała się w oczy. Jej spokój i łagodna rezerwa tonęły w wesołości towarzystwa, w ich rozgestykulowaniu. A jednak…
– Nie błyszczy – matka szła tropem moich myśli. – Ale jest jak cenny kamień. Jak nieoszlifowany diament.

Nagle zrozumiałem. Mojej żony nie imały się kpiny i głupie aluzje. Nie przejmowała się nimi, bo nie były tego warte. Prawdziwej klasy nie można się nauczyć. Trzeba się z tym urodzić. Jak moja matka. Jak Melania. Były tak różne, a jednak tak do siebie podobne! Dzieliła je przepaść wieku, wiedzy, doświadczeń i owego szlifu, ale obie należały do ginącego gatunku dam. Jakim byłem głupcem! Na szczęście Melania niczego nie zauważyła. Nie zniósłbym wyrzutu i rozczarowania w jej łagodnych oczach…

Żona wiedziała więcej, niż mi się wydawało

Wtem, jak przyciągnięta magnesem moich myśli, Mela odwróciła głowę i obdarzyła mnie lekkim uśmieszkiem.
– O, znowu tak patrzy! – szepnęła matka. – O co jej chodzi? Wiesz?
– Wiem – mruknąłem i aż mi się zrobiło gorąco ze wstydu. Już kiedyś widziałem ten lekko drapieżny grymas ust. Błyszczała w nim stal. Wtedy poparła je gwałtownym, ale celowym ruchem rąk i głośnym okrzykiem, którymi odpędziła próbującego zaatakować ją ogiera. Zapomniałem, że nie zawsze bywa łagodna. Przy koniach refleks i zdecydowanie są równie ważne co zachowanie spokoju. Poczułem się skarcony i przywołany do porządku. 
Pojąłem, że nic nie umknie jej uwadze. Schyliłem głowę, przyłożyłem dłoń do piersi, z całego serca prosząc o wybaczenie. Na szczęście moja bogini nie trzyma długo urazy. 

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA