„Oskarżyłam sąsiada o to, że jego kot zżarł nam chomika. Nie wiedziałam, że rozmawiam z przyszłym mężem”

Sąsiadka uprzykrzała mi życie fot. Adobe Stock, Srdjan
„Nić sąsiedzkiej sympatii stopniowo zaczęła się przeradzać w coś więcej, choć oboje uważaliśmy się za życiowych rozbitków. Ja, głęboko zraniona rozwódka, nie ufałam facetom i nie wierzyłam już w miłość; on, młody wdowiec, ciężko doświadczony chorobą żony, nie sądził, że odważy się jeszcze raz zakochać”.
/ 15.04.2023 22:30
Sąsiadka uprzykrzała mi życie fot. Adobe Stock, Srdjan

– Gdzie jesteś, podły zwierzaku?! – krzyknęłam w stronę pustej klatki. – Gdzie znowu polazłeś? – rozejrzałam się uważnie wokół, ale ani na parapecie, na którym stała klatka, ani na stole pod oknem, ani nawet na regale obok nie znalazłam zbiega.

Opadłam na kolana i z nosem przy podłodze kontynuowałam poszukiwania.

Cip, cip, taś, taś, kici, kici… – nawoływałam, próbując wszelkich czułych wezwań. – Pysiek, no, Pysiek, chodź do pani, dam ci sałaty, no, przecież mądry z ciebie chomiczek… – przekupywałam i podlizywałam się na całego.

Bez skutku

– No nie rób mi tego! – krzyknęłam zrozpaczona. – Natychmiast masz się znaleźć, słyszysz?! Liczę do trzech! Raz, dwa…

Nawet jeżeli słyszał, ani pisnął. Nie wiem czemu, ale chomik mojego synka po prostu mnie nie lubił. Jak tylko mógł, płatał mi figle. Pierwszy raz zwiał, kiedy był na tyle mały, że przecisnął się między prętami klatki. Znalazłam go przypadkiem w koszu na brudną bieliznę. Mało go nie wyprałam!

– Do czasu, gdy nie urośnie, zamieszka w akwarium – zdecydowałam.

Mieliśmy małe akwarium po złotej rybce. Oczywiście z niego Pysiek też zwiał. Włożyłam mu ładny, duży liść sałaty, żeby spojrzał na mnie przychylniejszym okiem; a on po tym liściu, jak po drabinie, uciekł! Tym razem dopadłam drania jeszcze na parapecie. W nagrodę mnie ugryzł. Co ten chomik miał do mnie? Kiedy Piotrek był w domu, nawet wąsów nie wyściubił ze swojej norki. A jak tylko mój syn wychodził do szkoły albo na podwórko – natychmiast zaczynał kombinować. Przedostatnim razem zwiał na całe dwa dni. No dobrze, zapomniałam zamknąć drzwiczki po nakarmieniu bestii, ale żeby zaraz tak się mścić… Znalazł się, a raczej został znaleziony przez sąsiadkę z góry.

– Mysz! Mysz! – usłyszałam przeraźliwy krzyk. – Biało-ruda mysz! Mutant! Zabij ją, Zdzisiek, zabij!

Pognałam na górę jak szalona

Z pomocą mocno rozbawionego męża sąsiadki złapaliśmy Pyśka do pudełka po butach.

– Zaklej wszystkie dziury! Zabetonuj, słyszysz?! Żeby to paskudztwo nigdy więcej tu nie przylazło! – słyszałam rozkazy rozeźlonej małżonki, kiedy dziękując i przepraszając, cofałam się do drzwi.

A teraz znowu to samo! Znowu nawiał. Na czworakach tropiłam paskudę po całym domu.

– Pysiek, no, Pysiaczek, chodź do pani… O, bobek! – ucieszyłam się. – I kolejny, i jeszcze jeden…

Śladami bobków dotarłam do przewodu kominowego w kuchni. No, tak. Za szafką była mała niepozorna dziurka w podłodze. Tędy zwiał. Ale nie do sąsiadów na górę, bo tam na pewno każda dziura została zagipsowana. Czyli powędrował do sąsiada z dołu. Nie znałam go. Wprowadził się niedawno i jeszcze nie zdążyłam powitać go szarlotką. Trochę głupio mi było zawierać znajomość z powodu znikającej myszy, ale nie miałam wyboru. Piotrek mi nie wybaczy, jeżeli Pysiek się nie znajdzie. Jego poprzednie wagary okupił dwugodzinnym chlipaniem w poduszkę.

Ogarnęłam się i ruszyłam piętro niżej

– Tak? – zapytał sąsiad, ale ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. – Halo, dzień dobry! O co chodzi? – chciał wiedzieć, a ja stałam w drzwiach jak posąg.

– Koo…ot! – wyjąkałam w końcu. – Ma pan kota!

Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie, ale potaknął.

– Tak, mam kota – pochylił się i pogłaskał ocierającego się o jego nogi szarobiałego kocura. – Pedro, przedstaw się pani.

O dziwo, kot podszedł do mnie i zaczął obwąchiwać nogawki moich dżinsów. Tupnęłam nogą. Pedro momentalnie się zjeżył i nastroszył ogon.

– Co pani robi? – zdenerwował się mężczyzna. – Czemu go pani straszy?

– Chomik! – jęknęłam. – Mój chomik! Co zrobił z nim ten bandyta? – wskazałam oskarżycielsko palcem na zjeżonego Pedra. – Morderca! Zeżarł mi chomika!

Znów tupnęłam.

– To chomik mojego dziecka! Nie miał prawa pożreć go bez pytania!

– Zapewniam panią, że Pedro niczego nie pożarł. To dżentelmen i on się dobrze odżywia. Na pewno nie połasiłby się na jakiegoś głupiego chomika…

– Tylko nie głupiego! – zaprotestowałam. – Zwiał już czwarty raz, więc nie jest taki głupi…

– Czwarty? – zdziwił się uprzejmie sąsiad. – Co mu pani robi, że tak wciąż ucieka? Głodzi go pani, bije?

– Niech pan mnie nie zagaduje, dobra? Gdzie Pysiek? Jeśli nie w paszczy tego potwora, to gdzie, ja się pytam?

Mężczyzna popatrzył na mnie, na kota, uśmiechnął się…

– Proszę, niech pani wejdzie, poszukamy razem…

Jeżeli myślał, że nie wejdę, to się pomylił

Lekceważąc wszelkie zasady dobrego wychowania, wkroczyłam do cudzego mieszkania i zaczęłam je przeszukiwać. Opadłam na czworaki i tokowałam:

Cip, cip, taś, taś, kici, kici… Paszoł! – syknęłam, gdy Pedro przyłączył się do mnie. – Niech go pan trzyma z daleka.

Mężczyzna wziął kota na ręce. Godzinę przeszukiwałam dom obcego człowieka, który tylko z sobie wiadomych powodów mi na to pozwalał. Ale nie znalazłam ani chomika, ani nawet pół bobka po nim. W końcu dałam za wygraną.

– Nie ma go tu… On jednak musiał go zeżreć – wskazałam na kota. – To ja już pójdę – mruknęłam. – Przepraszam.

Jak zobaczę jakiegoś chomika, przechowam go dla pani – powiedział sąsiad.

– Dobrze – chlipnęłam, bo czułam, że chomik przepadł na amen.

Piotrek będzie nieszczęśliwy. Jak ja mu to powiem?

– Kochanie… – zaczęłam.

Przygotowałam ulubione danie mojego syna: naleśniki. Rzucił się na nie zaraz po przyjściu ze szkoły, zanim zajrzał do Pyśka.

Skarbie, muszę ci coś powiedzieć…

W tym momencie usłyszałam pukanie do drzwi.

Zerwałam się od stołu

Każdy pretekst dobry, byle uniknąć rozmowy.

– To pan? – zdziwiłam się. – Już przepraszałam. O co znowu chodzi, muszę synowi powiedzieć…

– Nie musi pani. Proszę! – mężczyzna wyciągnął przed siebie płaski pojemnik z dziwnymi, zbrylonymi trocinami.

– Co to, kocia kuweta?

Tak, Pedro woli załatwiać się w trociny niż w piasek…

– No to co? – rozzłościłam się. – Będzie mi tu pan pokazywał kupy swojego kota?!

– Skąd! Niech pani spojrzy, chomik.

– W kupie? – warknęłam, a potem zbladłam z przerażenia. – Boże, tylko nie to! Ten bydlak zjadł go, a nawet już przetrawił, to straszne…!

– Nie! – facet prawie krzyknął. – Niechże pani spojrzy, w rogu!

Istotnie w rogu kuwety kupka trocin poruszała się w rytm małego, znajomego oddechu… Spojrzałam na faceta i zabrakło mi słów. Mój chomik spał w najlepsze w kuwecie jego wielkiego biało-szarego kocura.

– Trzeba przyznać, że odważna z niego mysz – mruknął gość z podziwem. – I z fantazją…

– No pewnie! – prychnęłam z dumą. – Ma to po mnie!

Po czym wyłuskałam Pyśka z trocin i szybko odniosłam do klatki. Na szczęście Piotrek w niczym się nie zorientował. A ja wcale nie zamierzałam mu się chwalić, ani tym, że Pysiek znowu uciekł, ani tym bardziej faktem, gdzie się odnalazł. Na coś jednak wagary nieznośnego chomika się przydały – poznałam Karola. Nić sąsiedzkiej sympatii stopniowo zaczęła się przeradzać w coś więcej, choć oboje uważaliśmy się za życiowych rozbitków. Ja, głęboko zraniona rozwódka, nie ufałam facetom i nie wierzyłam już w miłość; on, młody wdowiec, ciężko doświadczony chorobą żony, nie sądził, że odważy się jeszcze raz zakochać.

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA