Motocykle kochałem już jako dzieciak. Mogłem godzinami się na nie gapić, marząc, że kiedyś kupię sobie taki superszybki motor, wsiądę na niego i pomknę autostradą z prędkością światła. Rodzice oczywiście nie chcieli nawet o tym słyszeć. Bali się o mnie i dlatego nie zgodzili się, bym zrobił prawko A1, gdy skończyłem szesnaście lat.
Ale ja byłem uparty. Wiedziałem, że prędzej czy później dopnę swego. Już w technikum zacząłem szukać dorywczej pracy, żeby zarobić na prawo jazdy i własną maszynę. Rodzice zastrzegli, że nigdy w życiu nie dołożą mi się do motocykla. Szczególnie mama protestowała – auto tak, motocykl nie, bo nie chce stracić syna. Ale nie brałem sobie jej obaw i sprzeciwów do serca.
Udało mi się zaczepić na stacji benzynowej. Kiedy do tankowania podjeżdżał motocykl, ręce same mi się do niego rwały. Z zainteresowaniem oglądałem maszynę, wypytywałem kierowcę o szczegóły i o to, co interesowało mnie najbardziej. Ile wyciąga, jak szybko poleci… Tylko to się dla mnie liczyło: moc silnika i możliwa do osiągnięcia prędkość.
Udało mi się zdać egzamin na prawo jazdy i byłbym najszczęśliwszym chłopakiem na świecie, gdyby jakiś idiota nie zmienił przepisów. By prowadzić motocykl taki, jaki chciałem, musiałem najpierw skończyć dwadzieścia cztery lata. No i mieć kategorię A. Albo zdać na A2, a po dwóch latach ubiegać się o A. No ale wtedy nie mógłbym prowadzić auta.
Zrobiłem więc prawo jazdy kategorii B, na co usilnie nalegali rodzice. Zresztą wypadało, aby uczeń technikum samochodowego miał takie prawko. Starsi kupili mi nawet używany wóz, bylebym tylko nie próbował wsiadać na motocykl. Nie wiem, czego się bali. Przecież i tak nie mogłem, przynajmniej legalnie.
Nadmiar ostrożności to tchórzostwo
Z prawem jazdy kategorii B mogłem sobie pojeździć na skuterze albo czymś o niskiej pojemności, czyli na zwykłym motorowerze czy popularnej 125, zwanej złośliwie piździkiem. Daleko im było do mojego wymarzonego motocykla. Rany, kto wymyślił taką bzdurę z tymi wymogami, utrudnieniami? Pewnie chodziło o to, by wyłudzić kasę od pasjonatów motocykli.
Na razie w internecie odszukałem fora tematyczne i chciwie czytałem wszelkie wpisy. Kto ma jaką maszynę, ile ona wyciąga, jak przerobić sprzęt, żeby jechał szybciej. W myślach już planowałem zakup swojego pierwszego motocykla. Chciałem, by miał co najmniej litr pojemności i puszczałem mimo uszu uwagi, że na początek to zły wybór i powinienem zacząć od czegoś mniejszego. A co ja baba jestem, żeby zaczynać od czegoś, co nie pojedzie nawet stówy?
Niestety na razie nie miałem wystarczająco dużo pieniędzy, żeby kupić to, co chciałem. Mogłem sobie pozwolić zaledwie na motorower albo ową nieszczęsną 125. Cóż… lepszy rydz niż nic. Schowałem ambicję do kieszeni i niebawem w garażu pojawił się motor o pojemności 125 centymetrów sześciennych, stylizowany na ścigacz.
W duchu wyśmiewałem pierników i trzęsidupy, jak ich w myślach nazywałem, którzy pisali na forum, że oprócz paliwa w baku trzeba mieć też olej w głowie. Głupie gadanie. Zwykłe wymówki, by wyjaśnić brak jaj. Kupuje się motocykl po to, żeby jeździć szybko, a nie wlec się jak flaki z olejem. Nadmiar ostrożności to zwykłe tchórzostwo. Asekuranci niech tramwajami jeżdżą, a nie drażnią innych na drodze. Turla się taki, jakby rowerem jechał, a nie porządnej maszyny dosiadał. Śmiech na sali i zwykłe marnotrawstwo.
Przez neta poznałem też nowych kumpli. Grupkę zapaleńców podobnych do mnie i pochodzących z mojej okolicy. Liczyło się tylko to, kto pojedzie szybciej, a ja bardzo chciałem im udowodnić, że zasługuję na ich przyjaźń i podziw. Może dlatego, że w szkole nigdy nie miałem zbyt wielu kolegów, trzymałem się raczej na uboczu. W pracy też jakoś nie zawarłem bliższych znajomości. Aż wreszcie trafiłem na kogoś, z kim mogłem pogadać o tym, co lubię. I robić to, co uwielbiałem, czyli ścigać się.
Spotykaliśmy się pod miastem. Tutaj mogliśmy odpalić nasze maszyny, pośmigać po placu i odchodzących w bok ulicach. Większość nowo poznanych kolegów miała popularne 125, więc nie czułem się jak cienias. Bardziej przypominało to motorower niż motocykl, ale dawało się wyciągnąć powyżej setki na godzinę, a to już było coś. No i imponowaliśmy dziewczynom. Ciemnowłosa Majka oczu ode mnie nie odrywała, kiedy paliłem gumy na placu…
Pewnego dnia ktoś na forum rzucił hasło, żeby pojechać nad morze. Oczywiście zabrałem ze sobą Majkę, która była już wtedy moją dziewczyną. Okazało się, że jedzie też kilka starszych od nas osób – na mocniejszych, znacznie szybszych maszynach.
– Nie martwcie się, pojedziemy powoli, nadążycie – powiedział z uśmiechem gruby, brodaty facet.
– Spoko, spoko, dam radę, panie starszy – burknąłem, urażony jego protekcjonalnym tonem.
Zazdrościłem facetowi.
– To super. Możemy lecieć, tylko niech panna coś wrzuci na siebie – poradził, a kilka osób przytaknęło.
Denerwowało mnie ględzenie tej babki
Majka nie rozumiała, o co chodzi. Ja też nie. Przecież było ciepło, a ona miała na sobie spodenki, bluzkę i tenisówki. Futro ma założyć czy jak?
– Ty też jakąś kurtkę skombinuj – odezwała się dziewczyna, która jechała jako pasażerka brodatego.
A tej co się z kolei nie spodobało w mojej koszulce? Chyba nie sądzili, że w taki upał ubiorę się tak jak oni, w skórzane wdzianka i kombinezony? Ja nie muszę szpanować strojem.
Ostatecznie zrezygnowałem z jazdy z nimi nad morze. Uznałem, że się wymądrzają, bo mają lepsze motocykle. Snoby. Pojechaliśmy wtedy z Majką sami. Wypadliśmy na autostradę i pomknęliśmy jak wiatr. Majka piszczała, ściskała mnie mocno, a ja czułem, że mogę dosłownie wszystko. Kiedy na liczniku ujrzałem sto dziesięć, byłem z siebie niemal dumny. Niemal, bo jednak chciałem więcej, szybciej. Chciałem ścigać się z wiatrem! Nie pozostało mi nic innego, jak uparcie odkładać na wymarzony litrowy motocykl.
Pewnego dnia na stację zajechała kobieta, która miała właśnie takie cudo. Przyglądałem się pięknej maszynie niemal z zachwytem.
– Ile wyciąga? – spytałem, gdy babeczka tankowała.
– Podobno sto dziewięćdziesiąt pojedzie – oznajmiła z uśmiechem.
Byłem zawiedziony.
– Tylko tyle nim pani jechała?
Spojrzała na mnie dziwnie, jakbym zapytał ją o coś mocno niestosownego.
– Najwięcej jechałam nim sto czterdzieści na autostradzie – oznajmiła. – Przepisów należy przestrzegać.
– E tam – mruknąłem niedbale. – Ja to bym nim więcej pojechał.
– Na torze dlaczego nie – odparła. – Ale torów u nas nie ma zbyt dużo.
– A po co mi tor? – zaśmiałem się lekceważąco. – Mało to dróg? Po co płacić za tor, skoro można wyskoczyć na trasę i po prostu śmignąć.
Kobieta pokręciła głową.
– Czyli taki z ciebie zawodnik…
– Niby jaki? – zaperzyłem się.
– Drzewa z drogi, bo jadę – uśmiechnęła się z politowaniem, ale zaraz spoważniała. – Manetkę odkręca się łatwo, raz-dwa przyspieszysz, gorzej z zapanowaniem nad motocyklem przy dużej prędkości, gdy na przykład wpadniesz w poślizg. Trzeba o tym pamiętać, bo można przesadzić…
Rany! Motor ma babka jak marzenie, a fantazji tyle, co kot napłakał. I zero umiejętności. Poślizg? Jak nie umie porządnie jeździć, to niech sobie odpuści. Ja tam śmigałem, ile się dało na mojej podrasowanej 125, i nigdy nie wpadłem w żaden poślizg.
Truła zupełnie jak moja matka
– E tam – wzruszyłem ramionami. – Niedługo kupię sobie tysiąca – pochwaliłem się zadowolony. – I wtedy dopiero rozwinę skrzydła.
Kobieta znowu pokręciła głową. Myślałem, że sobie daruje dalsze trucie, pójdzie zapłacić za benzynę i uwolni mnie od swojej obecności, ale zaczęła kazanie. Musisz, chłopcze, opanować jazdę i maszynę, musisz mieć odpowiedni ubiór, uważać na siebie i innych, myśleć na drodze i tak dalej w ten deseń, aż się odechciewało wszystkiego.
Czy wszystkie baby są takie tchórzliwe i upierdliwe? Czy każdą przyjemność muszą człowiekowi zepsuć? Bo i Majka od jakiegoś czasu marudziła, że jeżdżę jak wariat. Z trudem to znosiłem, bo ją kochałem, ale zrzędzenia obcej baby nie musiałem słuchać, więc poprosiłem, by się łaskawie ode mnie odwaliła.
– Gdybyś tylko sobie zagrażał… – westchnęła. – To krzyż ci na drogę. Zabijesz się, jednego idioty na świecie mniej. Ale ty jesteś jak tykająca bomba, która wcześniej czy później wybuchnie. Pytanie, komu oprócz siebie życie zmarnujesz albo odbierzesz – rzuciła i poszła zapłacić za paliwo.
Nie zamierzałem się przejmować jej tragicznymi wizjami. Po to je snuła, żeby mnie przestraszyć, żeby pokazać, jaka sama jest mądra i przewidująca. „Na pewno nie zmienię zdania przez takie głupie gadanie” – pomyślałem zirytowany. Bo co taka baba może wiedzieć? Zwyczajnie tchórzy! Zamierzałem jak najszybciej kupić sobie porządny motor, solidnego smoka, na którym wreszcie pokażę, co potrafię.
Okazja nadarzyła się niebawem. Ktoś odsprzedawał motocykl, który mi się spodobał, o dużej pojemności, za w miarę niewielkie pieniądze. Akurat tyle uzbierałem. To musiał być znak, przeznaczenie!
Po załatwieniu formalności motocykl był mój. Prawka na niego nie miałem, ale i tak się cieszyłem, jakbym dostał gwiazdkę z nieba. Rodzice załamywali ręce, prosili, grozili, a ja i tak jeździłem. Sto pięćdziesiąt, dwieście, dwieście dwadzieścia… Drogi były moje. Kilka razy musiałem uciekać przed policją. Kilka razy uniknąłem zderzenia, kiedy niespodziewanie wyjechało mi gdzieś z boku auto. Kląłem wtedy na czym świat stoi. Jak te barany jeżdżą? Nie widzą mnie czy co?
To przynajmniej słyszeć powinni, bo mój smok ryczał potężnie. Koledzy podziwiali mnie. Kobiety też… Majka była coraz bardziej niezadowolona z tego, co robię. Nie chciała ze mną jeździć, mówiła, że się boi, że życie jej jeszcze miłe. Truła zupełnie jak moja matka. Co ją napadło?
Ignorowałem jej pretensje, tak jak nie przejmowałam się biadoleniem starszej. Grunt, że miałem wymarzony motocykl i mogłem na nim jeździć tak szybko, jak tylko chciałem. Kumple patrzyli na mnie z szacunkiem i podziwem. Mówili często: „Marcin, ty to jesteś istny kozak”.
Dziewczyny same mnie zaczepiały
Byłem z siebie dumny. I coraz bardziej pewny siebie, coraz bardziej do przodu. Czułem, że mogę wszystko, że jestem panem wszechświata. I prosiły, żebym je przewiózł. Nie miały takich oporów jak Majka. Zresztą gdy Majka się dowiedziała, że zabrałem jedną, drugą, trzecią pannę na przejażdżkę, zerwała ze mną.
– Baba z wozu, koniom lżej – mówiłem do kolegów, udając, że rozstanie spłynęło po mnie jak woda po kaczce.
W głębi serca było mi żal tego wszystkiego, co nas łączyło i mogło połączyć. W końcu zaczęliśmy już rozmawiać o małżeństwie i dzieciach, o własnym warsztacie, w którym mógłbym motocykle naprawiać… Ale skoro Majka nie rozumiała mojej pasji, to może lepiej, że odeszła. Mało to dziewczyn? I to takich, które patrzą na mnie z podziwem, a nie z wyrzutem albo troską. Tak pocieszałem samego siebie.
Tamtego pamiętnego dnia planowałem pojechać w góry. Znałem drogę jak własną kieszeń. Wiedziałem, że po drodze jest mnóstwo świetnych zakrętów. Pokonywałem je z łatwością, niemal ocierając się kolanem o asfalt. Byłem już prawie u celu, kiedy nagle zza jednego z zakrętów wyskoczył tir. Nie miałem pojęcia, skąd się tam wziął. W wiraż wszedłem za szybko, zniosło mnie na przeciwny pas. Gdyby tira tam nie było… Ale był, a ja nie miałem czasu na reakcję. Nic nie mogłem zrobić. Poczułem potężne uderzenie, a potem zapadła ciemność.
Obudziłem się w szpitalu po tygodniu śpiączki. Podobno było ze mną bardzo źle… Kierowca tira na szczęście jechał powoli i wyhamował. Niemniej rozbiłem się o jego maskę jak komar o szybkę kasku. Jakimś cudem lekarze poskładali mnie z powrotem do kupy. Żyłem, oddychałem, chodziłem, ale czekała mnie jeszcze długa, wieloletnia rehabilitacja. O sprawie w sądzie już nawet nie wspomnę.
Gdy musisz trzy miesiące leżeć na wyciągu, masz czas na myślenie i odkrywanie prawd oczywistych, choć dotąd uważałeś je za bzdury. Czy musiałem porządnie się połamać, otrzeć o śmierć, zmierzyć z perspektywą kalectwa, żeby zmądrzeć? Czy nie da się uczyć na cudzym przykładzie?
Widać tak jest świat urządzony, że trzeba osobiście dostać w łeb, żeby coś zrozumieć. Dopiero gdy leżałam nieruchomo, gapiąc się w sufit, zaczęły do mnie docierać słowa tych, którzy mówili o oleju w głowie, o odpowiedzialności, myśleniu, rozsądku. Przestrzegali przed młodzieńczą brawurą, uzależnieniem od adrenaliny, przed nałogiem szybkości. Nie słuchałem, i o mały włos nie straciłem życia. Ważne, by było się do kogo spieszyć
Co do kolegów, którzy tak mnie podziwiali… żaden z nich nawet mnie nie odwiedził. Szybko zapomnieli o kozaku. Dziewczyny, którym imponowałem pewnością siebie i brawurą, też się nie pojawiły. Tylko rodzice nie zawiedli. Osiwieli, ale dzielnie mnie wspierali. I Majka. Naprawdę nie wiem, czym sobie zasłużyłem na tę wspaniałą dziewczynę. Mogła mnie olać, jak ja ją olałem, ale z jakichś tajemniczych powodów wciąż mnie kochała i wróciła, choć wtedy nie wiedziała jeszcze, czy wyjdę ze szpitala na własnych nogach, czy wyjadę na wózku.
Co więcej, teraz sama robi prawo jazdy na motocykl i już mi zapowiedziała, że jeśli pozwoli mi jeszcze kiedyś wsiąść na dwa kółka, to tylko w roli pasażera. Pewnie pojedziemy wtedy przepisową pięćdziesiątką, ale co mi tam. Wreszcie pojąłem, co jest ważne: nie szybkość, ale byś miał się do kogo spieszyć.
Czytaj także:
„Zerwałem z dziewczyną, a ona nawet nie zapłakała. Może trzeba było walczyć o ten związek?”
„Prawie zginęłam. A potem... postanowiłam zmienić swoje życie. Zerwałam z narzeczonym, by w pełni zaznać miłości”
„Zerwałam z facetem, bo bardziej niż mnie kochał sport. Ale gdy spotkaliśmy się u wspólnych znajomych, namiętność wróciła”