„Okłamałam faceta, że jestem w ciąży, żeby zamieszkać w jego wielkim domu. W końcu nie gnieżdżę się w bloku”

uwiodłam mężczyznę dla jego domu fot. Adobe Stock, Comeback Images
„– Powiedziałem, że wybudowaliśmy ten dom razem z żoną. Niestety 2 lata po ślubie żona mnie zostawiła. No i tak jestem tu sam. Po tych słowach poczułam się, jakbym wiatru w żagle dostała. Już wiedziałam, co mam robić! Musiałam, jeśli chciałam szczęścia dla swoich dzieci. Musiałam rozkochać w sobie Pawła, żebyśmy w końcu żyli w wygodzie”.
/ 24.09.2022 15:15
uwiodłam mężczyznę dla jego domu fot. Adobe Stock, Comeback Images

Życie nigdy nie obchodziło się ze mną łagodnie. Cóż, tak bywa. Jednak w pewnej chwili poczułam, że balansuję na krawędzi i to może się źle skończyć. Kiedy więc nadarzyła się okazja, nie wahałam się. Plan wydawał się doskonały, lecz, jak mówią, najgorzej, gdy się komuś coś wydaje.

Podejmowałam głupie decyzje

Kiedy wychodziłam za Zbyszka, miałam ledwie co skończone osiemnaście lat i brzuch, który na próżno usiłowałam ukryć pod białą sukienką. Wiedziałam, że Zbyszek nie jest materiałem na męża, ale co miałam robić, skoro już wtedy spodziewałam się pierworodnego synka. Wspólne życie szybko pokazało, że ostatnią rzeczą, do jakiej nadaje się Zbyszek, to zakładanie rodziny. W żadnej pracy dłużej miejsca nie zagrzał. Choć był całkiem zdolnym mechanikiem, z każdego zakładu wyrzucali go za picie. A jemu tylko w to było graj. Przestawał całe dnie przed sklepem z butelką w dłoni i niewiele lepszymi od niego kolegami. A kiedy wracał do domu… Oj, wtedy to dopiero zaczynał się „bal”.

Nieraz przychodziło mi uciekać do teściowej przed jego pięścią. Mimo to nigdy na poważnie nie myślałam, żeby odejść od męża. Los rozstrzygnął to za mnie. Pewnego dnia Zbyszek nie wrócił do domu. Od policji dowiedziałam się, że pijany jechał rowerem i wpadł prosto pod koła ciężarówki. Nie miałam czasu długo rozpaczać po śmierci męża. Zostałam sama z czwórką dzieci w dwupokojowym mieszkaniu, które latami nie widziało remontu. Momentami wydawało mi się, że już nie dam rady. I wtedy odwiedziła mnie kuzynka.

– Boże, jak ty tu żyjesz, Grażynko! – załamała ręce na widok naszej zaniedbanej klitki. – Widać, że urabiasz się po łokcie.

– Co mi innego pozostało? – warknęłam, bo zawsze uważałam, że Marzenę spotkało w życiu szczęście, na jakie sobie nie zasłużyła.

Wyszła za mąż za bogatego kolegę. Nigdy nie musiała pracować.

Co ona wiedziała o życiu?

– Wiadomo, że jesteś pracowita i radzisz sobie, jak możesz – zaświergotała na moje słowa Marzena. – Ale przecież tak nie można. Zaharujesz się na śmierć. Zobacz, jak schudłaś. Jeszcze jakaś choroba się przyplącze. I co? Dzieciaczki same zostaną! Tak nie można.

– Na spa mnie nie stać – warknęłam, obrzucając Marzenę jawnie nieprzychylnym spojrzeniem.

– Zaraz tam spa! – wzniosła teatralnie do góry ręce kuzynka. – Co ty, już zapomniałaś, jak to jest na zwykłej polskiej wsi wypocząć? Świeżego jabłka zjeść? Rano po rosie pobiegać?

– I gdzie ja miałabym na tę wieś jechać? – mruknęłam nieco przychylniej, bo słowa kuzynki wywołały u mnie miłe spojrzenia.

Niejedne wakacje razem na takiej wsi spędziłyśmy. I jakiż to był cudowny czas. Człowiek o niczym nie myślał, o nic się nie troskał… Marzena jakby czytała w moich myślach, bo nagle zaklaskała w ręce.

– Wiesz co, mój Marek pobudował taki domek na wsi. Żadne luksusy – uśmiechnęła się fałszywie, machając lekceważąco ręką. – Ale może byś przyjechała z dziećmi choć na kilka dni? Przyda się wam trochę wiejskiego powietrza. Teraz wieczory już chłodne, ale dni nadal piękne. Letników nie ma, dom stoi pusty.

Już miałam oburzona odmówić i powiedzieć, że łaski nie potrzebujemy, gdy… mój wzrok padł na najmłodszego synka. Nie wyglądał dobrze. Był blady, pod oczami miał głębokie cienie… Najwyraźniej życie w ciasnym mieszkaniu z grzybem na ścianach nie wpływało dobrze na jego zdrowie. Czy jako matka miałam prawo pozbawiać swoje dzieci szansy na choćby krótki odpoczynek? Przez głupio rozumianą dumę? Przełknęłam ślinę i powiedziałam głośno, układając usta w fałszywy uśmiech.

– Z przyjemnością skorzystamy, Marzenko.

W w ten oto sposób dwa tygodnie później znaleźliśmy się na malowniczej podlaskiej wsi. Wystarczył rzut oka na okolicę, by przekonać się, że kuzynka miała doskonały gust wybierając właśnie to miejsce. Dokoła były pełne grzybów lasy. Jak okiem sięgnąć ciągnęły się malownicze pola, gdzieniegdzie tylko przecięte miedzą. A sam dom…

To było po prostu marzenie

Drewniany, ciepły i przestronny. Od pierwszej chwili poczułam się w jego wnętrzu jak w baśniowej chatce. Dzieci na widok tego miejsca oszalały z radości, ja też.

– Jak tu pięknie! – krzyczały jeden przez drugiego. – Mogę zająć tamten pokój? A kto będzie spał na górze? A rozpalimy któregoś dnia w kominku?

Robiły taki rwetes, że z trudem o jedenastej udało mi się zagonić ich do łóżek. Dopiero wtedy wyszłam na werandę z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Jak dawno nie czułam podobnego spokoju i radości. I to otoczenie… Rozejrzałam się z zachwytem po okolicy. I wtedy mój wzrok nagle padł na stojący w pewnej odległości budynek. Otoczony był zabudowaniami gospodarskimi i na pierwszy rzut oka nie różnił się od innych domów w okolicy. Ale było coś takiego w tym miejscu, że serce zabiło mi mocniej.

Nie potrafiłabym powiedzieć, co to było takiego. Ale tak chyba działa intuicja. Podpowiada nam miejsca, które są dla nas dobre albo staną się ważne – nim w ogóle ogarniemy rozumem, na co patrzymy. Myślałam o tym następnego dnia, gdy wybrałam się niby przypadkiem z dziećmi na spacer w okolice tajemniczego domu. W obejściu krzątał się mężczyzna mniej więcej w moim wieku, który na nasz widok podniósł rękę.

Spóźnione wakacje? Pozazdrościć!

– Kuzynka użyczyła nam domu po sezonie – odpowiedziałam, nie potrafiąc zapanować nad rumieńcem, który wypełzł mi na twarz. – A pan pewnie nawet nie wie, co to urlop?

– Proszę pani! – roześmiał się mężczyzna. – Na gospodarce zawsze jest co robić! No i taki duży dom… – mężczyzna wskazał na domiszcze, które w świetle dnia prezentowało się jeszcze okazalej. – A jak człowiek jest sam, to robota nie ma końca.

– Nie chcę być wścibska, ale w takim dużym domu jest pan sam? – spytałam ostrożnie, przyglądając się posesji.

Dom był piękny

Nie wiem dlaczego, ale w przyszło mi na myśl, że idealnie nadawałby się dla naszej rodziny. Dzieciom najwyraźniej bardzo podobało się na wsi. Każdy miałby swój pokój. Ja nie musiałabym pracować na dwa etaty… Od czasu do czasu nakarmiłabym zwierzęta i posprzątała obejście. Dla takiej nawykłej do roboty kobiety jak ja to żadna praca. Tak się zatopiłam w swoich rozmyślaniach, że nawet nie usłyszałam odpowiedzi mężczyzny. Najwyraźniej zauważył moje rozkojarzenie, bo roześmiał się beztrosko i powiedział:

– Rozumiem panią. Smutnych historii nikt nie lubi słuchać.

– Przepraszam, to nie o to chodzi – zmieszałam się. – Zamyśliłam się po prostu…

– Powiedziałem, że wybudowaliśmy ten dom razem z żoną. Niestety dwa lata po ślubie żona mnie zostawiła. Dzieci nie mieliśmy. No i tak jestem tu sam.

Po tych słowach poczułam się, jakbym wiatru w żagle dostała. Już wiedziałam, co mam robić! Choć pomysł nawet mnie samej wydawał się absurdalny, postanowiłam działać. Musiałam to zrobić, jeśli chciałam szczęścia dla swoich dzieci. Jakkolwiek dziwnie by to brzmiało, musiałam rozkochać w sobie mężczyznę i zamieszkać w jego pięknym domu.

Do zadania zabrałam się metodycznie. Po śmierci Zbyszka całkowicie przestałam o siebie dbać. A i przedtem nie chodziłam do fryzjera ani nie robiłam paznokci. Zawsze szkoda mi było na podobne fanaberie pieniędzy. Ale teraz czas było to zmienić. Ufarbowałam włosy, ułożyłam je, umalowałam paznokcie. Ba, kupiłam sobie na targu nową sukienkę! Upiekłam też ciasto, bo przecież ciuszki ciuszkami, ale każda kobieta wie, że do serca mężczyzny najłatwiej trafić przez żołądek.

Wiedziałam, że nie mam dużo czasu

Przecież za kilka dni musiałam wracać do swojej zapleśniałej klitki. Tym bardziej zależało mi, żeby jak najszybciej zrobić na Pawle wrażenie. Na szczęście mężczyzna nie był oporny. Musiało mu się bardzo przykrzyć za kobiecą ręką, bo z wdzięcznością przyjmował moje wizyty. Ani się obejrzałam, a zaproponował mi spacer, a później i kolację.

Ale co ja zrobię z dziećmi? – krygowałam się fałszywie, bo w głębi duszy liczyłam, że kolacja przerodzi się w coś więcej.

– Przed północą będziesz w domu – uśmiechał się tylko tajemniczo Paweł.

Spojrzałam na jego piękny dom, który przez te kilka dni zdążyłam lepiej poznać – i który coraz bardziej mi się podobał – i ubrałam usta w rozmarzony uśmiech.

– Skoro tak – szepnęłam stłumionym głosem.

Muszę przyznać, że to był miły wieczór. Choć nie darzyłam Pawła cieplejszym uczuciem, przyjemnie było jeść kolację przy boku mężczyzny, któremu wyraźnie nie byłam obojętna. Dlatego tym łatwiej było mi wlewać w siebie kolejne kieliszki wina. Kiedy poczułam, że alkohol zaszumiał mi w głowie, było już za późno. Paweł mnie całował, a ja biernie poddawałam się jego pieszczotom.

Później wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Dwa dni później wyjechaliśmy. Ale ja nie mogłam przestać myśleć o Pawle. Nie dlatego, że spędziłam z nim tak upojny wieczór. Nic podobnego. Mnie chodziło tylko o jego komfortowy dom, wprost wymarzony dla naszej rodziny.

– Dlaczego on się nie odzywa? – kołatało mi się po głowie. – Dlaczego nie chce kontynuować znajomości? Przecież nie mieszkam na końcu świata!

Po kilku tygodniach postanowiłam sama do niego zadzwonić. Ale on przywitał mnie chłodno, jak daleką znajomą.

Nie tego się spodziewałam

Może gdyby nie urażona duma i nagły krach marzeń, które rozbiły się w mojej głowie niczym szklana kula w rękach nieuważnej wróżki, nie powiedziałabym tego, co powiedziałam. Ale słowa padły i żadną siłą nie mogłam ich już cofnąć.

– Może nie chcesz mnie znać, ale mam dla ciebie wiadomość.

– Coś się stało? – w głosie Pawła wyczułam zaniepokojenie.

Jestem w ciąży – wypaliłam i, zanim zdążył cokolwiek dodać, powiedziałam szybko: – I oczywiście ty jesteś ojcem. Nie chcesz się chyba wypierać, że spędziliśmy razem upojne chwile?

Paweł nie chciał się wypierać. Wydawał się być tak oszołomiony, że nawet nie zadawał wielu pytań. Umówiliśmy się na weekend, żeby omówić szczegóły, a ja… Kiedy tylko odłożyłam słuchawkę, otworzyłam wino. Przecież nie byłam w żadnej ciąży, mogłam pić. Plan działał perfekcyjnie, tak jak sobie to wymarzyłam! Paweł połknął haczyk.

Teraz wydarzenia miały potoczyć się błyskawicznie. On zaproponuje mi wprowadzenie się do siebie. Ja z pewnym – kurtuazyjnym – wahaniem, przyjmę propozycję. Zamieszkam w pięknym domu razem z dziećmi. Każde dostanie swój pokoik. Czyste powietrze, wolny czas, spokój i przyjazne otoczenie… Wszyscy zasługiwaliśmy na odrobinę dobra w życiu.

Nie martwiłam się, co będzie, kiedy Paweł zorientuje się w mistyfikacji. Planowałam mu wtedy powiedzieć po prostu, że poroniłam. Takie rzeczy się zdarzają, prawda? Do tego momentu wszystko szło idealnie. A nawet dalej. Paweł rzeczywiście zaprosił mnie do siebie razem z dziećmi.

– Możecie zostać, ile tylko chcecie. W końcu niedługo będziemy rodziną – powtarzał, z trudem ukrywając wzruszenie.

„Biedny człowieku” – pomyślałam o nim nawet wtedy, widząc, z jaką trudnością przychodzi mu mówienie o uczuciach.

Tak go postrzegałam

Jako dobrego, ciepłego – ale nieskończenie naiwnego człowieka. Dlatego tak się zdziwiłam, gdy następnego dnia o piątej rano zobaczyłam go… w drzwiach mojego pokoju.

– Wstawaj – usłyszałam.

Ale, Pawełku, jest piąta... – z trudem przetarłam oczy. – W moim stanie…

– Dość tych bajek – Paweł uśmiechnął się nieprzyjemnie. – Myślisz, że od razu cię nie przejrzałem? Przejrzałem. Od pierwszej chwili widziałem, jak patrzysz na ten dom i jak wyobrażasz sobie, że się tu wprowadzasz… Nie, nie przerywaj mi – machnął ręką, jakby opędzał się od natrętnej muchy. – I nie kłam, że jesteś w ciąży. Jestem bezpłodny. Nie mogę mieć dzieci. Ale postanowiłem udawać, że wierzę w tę twoją bajeczkę. Po co? Chciałem, żebyś wpadła we własne sidła. Wydawało ci się, że życie na wsi to wieczna sielanka? Chyba dla letników! – prychnął. – Bo dla nas to ciężka praca. Sama się przekonasz. A teraz wstawaj. Krowy trzeba wydoić!

Moje życie w domu Pawła w niczym nie przypomina sielanki. Wstaję codziennie o piątej rano. Krzątam się w obejściu. Potem gotuję śniadanie. Pomagam mężowi w polu. Wyprawiam dzieci do szkoły. Sprzątam te wszystkie pokoje… Boże, jak ja nienawidzę tego, że jest ich tak dużo! Ile to się kurzu gromadzi!

Człowiek przez cały tydzień nie dałby rady tego sprzątnąć. A Pawłowi ciągle źle, ciągle narzeka… To niedokładnie, tamto źle sprzątnięte. Uwijam się jak mróweczka. Wieczorami muszę jeszcze słuchać utyskiwań dzieci, że wolałyby żyć w mieście, bo tu ani się do kogo odezwać ani nawet filmu obejrzeć, bo zasięg internetu jest, ale jakby go nie było. Dlaczego w takim razie nie wrócę do siebie? Nie mogę.

Paweł zagroził mi, że jeśli wyjadę, to wszystkim rozpowie, jak się zachowałam. Takiego wstydu bym chyba nie zniosła. Więc nie pozostaje mi nic innego jak być jego służącą – i z każdym dniem coraz mocniej nienawidzić tego pięknego domu, który opętał mnie tak – że najwyraźniej straciłam rozum. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA