„Ojciec milioner nie akceptował jej ubogiego chłopaka. Upozorowali porwanie, żeby w końcu mogła z nim być”

Porwano córkę milionera fot. Adobe Stock, dglimages
Musiałem dopaść żonę klienta na osobności, ale prawie ciągle jej pilnował. – Pani doskonale wie, gdzie i z kim jest córka – powiedziałem, zanim kobieta zdążyła zamknąć mi drzwi przed nosem. – Mam iść z tym prosto do męża?
/ 24.03.2022 21:42
Porwano córkę milionera fot. Adobe Stock, dglimages

Normalnie nie byłoby mnie stać na ten hotel. Podejrzewam, że nawet na parking bym nie ośmielił się wjechać. Ale szczęście się do mnie uśmiechnęło. Skoro pobraliśmy się z Magdą cicho i bez fajerwerków, to przynajmniej podróż poślubna należała nam się przyzwoita.

I wtedy, jak na zamówienie, pojawiła się ta oferta

Nie była nawet „last minute”, lecz „very, very last minute”! Odwołałem wyjazd do Chorwacji i pomknęliśmy na Riwierę Francuską. Hotel, w którym się zatrzymaliśmy gwiazdek miał tyle, że mieniło się w oczach, a w zwyczajnej ofercie tydzień kosztował więcej niż moje półroczne średnie zarobki.

Podejrzewałem, że właściciel biura podróży coś dla mnie specjalnie zachachmęcił, żeby odwdzięczyć się za sprawę, którą parę miesięcy wcześniej dla niego prowadziłem. Nie zdarłem z człowieka skóry, chociaż mogłem, a dzięki mnie sporo zaoszczędził. Jak było, tak było, wylądowaliśmy w hotelu dla bogaczy. Przy przeszło osiemdziesięcioprocentowej zniżce i tak dopłaciłem do oferty tyle, że włos się jeży. Ale w końcu podróż poślubną odbywa się tylko raz.

Pławiliśmy się więc w luksusie

Ciepłe morze z plażą należącą do hotelu, baseny wewnątrz i na zewnątrz, drinki i jedzenie bez ograniczeń.

– Cudownie – westchnęła Magda, kiedy siedzieliśmy na piasku, wpatrzeni w purpurowy zachód słońca.

To był drugi dzień pobytu, jeszcze nie całkiem przywykłem do sytuacji. Czułem się trochę jak w jakimś tandetnym filmie, którego bym pewnie nigdy nie obejrzał.

– Tak, cudownie, kochanie… – odpowiedziałem. – Ale to tylko dzięki tobie świat jest taki piękny.

– Komplemenciarz – roześmiała się, niby kpiąc, ale widziałem, że te słowa sprawiły jej przyjemność.

Zresztą, były prawdziwe. Miłość w dojrzałym wieku ma to do siebie, że człowiek już wie, czego chce, czego oczekiwać, a na co nie zwracać uwagi. W nocy ze snu wyrwał mnie harmider za drzwiami.

– Co się dzieje? – zaniepokojona Magda usiadła na łóżku.

– Nie wiem, wyjdę zobaczyć.

Na hotelowym korytarzu paliły się wszystkie lampy, gość zajmujący apartament na tym samym piętrze, ale bliżej schodów stał z wykrzywioną twarzą i mówił coś po francusku. Niestety, nie znam zbyt dobrze tego języka. Jednak w pewnym momencie, kiedy chłopak z obsługi coś mu odpowiedział, zaklął. Po polsku! Soczyście i z nienagannym akcentem.

– Co się stało? – spytałem.

– Pan jest z Polski? – zdziwił się.

– Tak. Jakiś problem? – podszedłem do niego.

– Cholera, córkę mi porwali, a ci tutaj tylko biegają i paplają bez sensu!

– Kto panu porwał córkę? – zdziwiłem się.

– A bo ja wiem? Była wieczorem w swoim pokoju, o tam – wskazał następne drzwi. – A teraz jej nie ma! Rzeczy porozrzucane, bałagan…

W pierwszym odruchu chciałem tam zajrzeć, ale z miejsca pomyślałem, że nie mogę przecież uprzedzać w działaniach policji.

– Jest pan pewien, że to porwanie? Może z kimś wyszła?

– Ale jak? Z kim? Nikogo tu nie zna, języka też. Duka ledwie parę słów, bo się uparła, że angielski i hiszpański są potrzebniejsze. A tutaj sam pan wie, jak jest.

Przekonałem się już na własnej skórze, że Francuzi niechętnie uczą się języków obcych.

– Kto miał dostęp do pokoju córki? – spytałem.

Obudził się we mnie oczywiście instynkt tropiciela, jak zawsze w takich sytuacjach.

– Ona sama i obsługa hotelowa… Ja mogłem co najwyżej zapukać.

– Nikt nie posiadał dodatkowej karty?

– Nic o tym nie wiem – odparł.

– A czy córka poznała kogoś ostatnio? Z kimś wychodziła?

Zastanowił się i potrząsnął głową.

– Nie. Zasadniczo trzymała się nas, chociażby dlatego, że nie porozumiewa się swobodnie. Miała iść jutro na jakiś koncert czy tańce, ale sama.

– A może posprzeczaliście się wczoraj? – dociekałem.

Spojrzał na mnie uważnie, zmrużył oczy.

– Zadaje pan pytania jak glina – zauważył.

– Tak się składa, że jestem prywatnym detektywem. Wie pan, odruch zawodowy…

Chciał coś powiedzieć, ale w tej chwili na korytarzu pojawili się funkcjonariusze policji. Wycofałem się. Nie miałem tu teraz czego szukać, a z doświadczenia wiedziałem, jak irytujący są ludzie pętający się pod nogami podczas śledztwa.

– Powodzenia – mruknąłem tylko.

Facet przyszedł następnego dnia po południu. Szczerze mówiąc, nie zaprzątałem sobie głowy sprawą tego porwania, Magda była chyba bardziej przejęta. Ja chciałem odpocząć od pracy. Tyle że nie było mi to dane.

– Te cholerne francuskie gliny ruszają się jak muchy w smole! – warknął mężczyzna, kiedy tylko przekroczył próg naszego apartamentu. – Prędzej znajdą wczorajszy dzień niż moją Hankę!

Zaraz za nim do pomieszczenia weszła drobna kobieta. Miała czerwone od płaczu oczy. O ile jej małżonek wkroczył do nas, o tyle ona przydreptała.

– Nasprowadzali sobie tutaj tych Arabów – mówił dalej facet – i dzieją się takie cuda! A jeszcze parę lat temu Lazurowe Wybrzeże było bezpieczne jak bank państwowy!

– Ale czym mogę służyć? – spytałem, wiedząc już, jaka będzie odpowiedź.

– Jest pan detektywem – powiedział mężczyzna. – Tak pan mówił.

– Zgadza się – potwierdziłem, klnąc się jednocześnie w duchu za zbyt długi jęzor.

– Chciałbym pana wynająć – oświadczył. – Skoro żabojady się nie śpieszą, muszę sam się zająć sprawą. A skoro pan już się trafił.

Wyglądał jak milion dolarów, na koncie miał pewnie wiele milionów w różnej walucie, ale wysławiał się jak prostak i najwyraźniej miał duszę prostaka.

– Cena nie gra roli – dodał. – Jeśli pan nie przesadzi, oczywiście.

Cholera, przejmował się zniknięciem córki, ale złotówy w oczach połyskiwały mu bez przerwy. Właśnie dlatego niekoniecznie zazdroszczę wielkim bogaczom.

Ciągle muszą myśleć o pieniądzach

A ja bym chciał po prostu mieć tyle, żeby o nich nie myśleć…

– Ale ja jestem tylko turystą – zaprotestowałem. – Miejscowa policja nie zechce ze mną rozmawiać…

– Toteż ja nie chcę, żeby pan z nimi gawędził, tylko wziął się za poszukiwania Hanki!

Chciałem mu już dość ostro odpowiedzieć, bo mnie irytował, ale pomyślałem, że przecież ta dziewczyna niczemu nie zawiniła. Podobnie jak jej milcząca matka. Westchnąłem ciężko. Pokój córki niespodziewanego klienta naprawdę wyglądał jak pobojowisko. Porozrzucane rzeczy, ściągnięta pościel. Na szczęście nigdzie nie dostrzegłem śladów krwi. Może porywacz spodziewał się znaleźć cenne przedmioty? Ale dlaczego nie powywalał również szuflad?

Tak czy inaczej, dziewczyna zniknęła bez śladu

Oczywiście zacząłem od przepytania obsługi hotelowej. Jak praktycznie wszyscy pracownicy tego typu miejsc, okazali się mało rozmowni do chwili, kiedy kładłem na stół nominały wartości mniej więcej dziesięciu euro. Wtedy, dziwnym trafem, rozwiązywał im się język…

– Nikt podejrzany się tu nie kręcił – powiedziała recepcjonistka, która miała wówczas dyżur. – Nie widziałam też, żeby ta panienka wychodziła w nocy z hotelu. Kręcili się tylko mieszkańcy i nasza obsługa. Ten pan Kriwicki – śmiesznie wymówiła nazwisko klienta – to bardzo nieuprzejmy jegomość. Potrafi narobić sporo problemów, dlatego pilnujemy się, żeby nie wchodzić mu w drogę i zwracamy szczególną uwagę na potrzeby jego i jego rodziny.

Podobne informacje uzyskałem od wszystkich, których pytałem. Wyszedłem na taras i powiedziałem do opalającej się Magdy.

– Ty znasz dobrze francuski, musisz mi pomóc…

Zanim dotarliśmy do inspektora prowadzącego sprawę, minęła prawie godzina. Ludzie południa zasadniczo są dość porywczy w sprawach osobistych, lecz pracę traktują z należytym szacunkiem, a nawet z dystansem. Ale kiedy wreszcie policjant nas przyjął, czekała mnie miła niespodzianka.

– Mówię po angielsku – powiedział z zabawnym francuskim akcentem, widząc, że Magda ma służyć jako tłumacz. – Jeśli pan rozmawia w tym języku…

– Jasne – ucieszyłem się. – Widzi pan, w Polsce pracuję jako prywatny detektyw. Zdaję sobie sprawę, że tutejsze władze nie będą respektować mojej licencji…

– Ale wynajął pana Krzywicki – nazwisko klienta wymówił starannie i prawie dobrze. – Bo uważa, że się tutaj obijamy.

– Nie inaczej – kiwnąłem głową. – Nie chcę panu zabierać czasu, ale jestem zwyczajnie ciekaw, co pan o tym sądzi. Oglądał pan pokój na świeżo, na pewno zbieraliście ślady. Z pewnością orientuje się pan w sprawie lepiej ode mnie.

– O! – uniósł brwi. – Widzę, że w waszym kraju prywatni detektywi podchodzą do pracy policji z większym respektem. Nasi uważają, podobnie jak ten pana klient, że tylko jemy kanapki i popijamy kawę.

– Sam byłem wiele lat policjantem – uśmiechnąłem się. – Trudno, żebym nie doceniał pańskich działań.

– Co pan chce wiedzieć?

– Problem polega na tym – odparłem – że to wszystko nie bardzo pasuje mi na porwanie… Obejrzałem pokój dziewczyny i wprawdzie panuje tam bałagan, ale nie wygląda na to, że to skutek aktu przemocy. Zupełnie jakby te rzeczy zostały ot tak porozrzucane, a potem sprawcy po prostu wyszli. Dywany są tam porządne, więc gdyby walczyła… Wie pan, jakieś ślady butów, krechy obcasów, czy nawet palców… No i nikt się nie zgłosił po okup. Chyba że została uprowadzona przez handlarzy żywym towarem.

Patrzył na mnie z coraz większym zainteresowaniem i jakby sympatią.

– Uważam, że to raczej ucieczka niż porwanie – powiedziałem.

– Pana obserwacje dokładnie pokrywają się z moimi. Oczywiście, włączyliśmy procedury poszukiwań, jednak nie mamy żadnego punktu zaczepienia. A do tego ostatnio jest mnóstwo pracy, jak to w pełni sezonu. Moce przerobowe… – urwał i machnął ręką. – Może panu się uda. W razie czego, proszę, to numer mojego telefonu komórkowego.

Podał mi wizytówkę. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni, ale przecież byłem w podróży poślubnej, nie brałem biura ze sobą. Z przepraszającym uśmiechem zapisałem na karteczce moje dane.

– Jest jeszcze jedna rzecz – powiedział policjant. – Pan widział w ogóle tę dziewczynę?

Kiedy zaprzeczyłem, rzucił na biurko fotografię.

– To raczej nie jest łakomy kąsek dla handlarzy kobietami – zauważył.

Spojrzałem na zdjęcie. Miał rację. Dziewczyna nie była może strasznie brzydka, ale do piękności wiele jej brakowało. Przypominała swoją matkę.

– Ucieczka?! Ucieczka?! – wściekał się Krzywicki. – Nie za to panu płacę! Moja córka ma się znaleźć, inaczej nie zobaczy pan grosza! Jest pan takim samym nierobem, jak te żabojady w mundurach!

Mogłem zrozumieć wzburzenie, ale nie musiałem znosić chamstwa. Trzasnąłem drzwiami.

Ale sprawa nie dawała mi spokoju

W końcu ta dziewczyna zniknęła, a klient mnie nie zwolnił… Powinienem porozmawiać z jej matką na osobności. Ale to nie było proste, bo przez cały dzień milioner był przy niej bez przerwy. Dziwił mnie wzrok kobiety, kiedy ją mijałem na korytarzu. Wydawał się raczej smutny niż przerażony. Tak nie patrzy matka, które obawia się, że jej dziecku grozi wielkie niebezpieczeństwo. Tylko jeśli Hanka uciekła, po co robiła ten bałagan w pokoju? No tak, wydawało jej się, że skieruje podejrzenia na ślepy tor. Jeśli z kolei zostałaby porwana, dlaczego nikt nie zażądał okupu? Bo rzeczywiście nie mogłem uwierzyć, aby jakiś szejk chciał ją sobie sprowadzić do haremu.

Schodziłem po schodach, żeby dołączyć do Magdy na plaży. Kiedy byłem na dole, usłyszałem syknięcie. Ktoś chciał zwrócić na siebie moją uwagę. Rzeczywiście, w ciemnym korytarzyku gospodarczym stał chłopak w jasnej marynarce. Zdążyłem się zorientować, że taki uniform należy do obsługi technicznej. Ten był chyba elektrykiem, bo z kieszeni na piersi wystawały kolorowe druciki.

– Pan szuka tej Polki, prawda? – spytał łamaną angielszczyzną.

Przyjrzałem mu się uważnie. Nawet w skąpym oświetleniu było widać, że pochodzi z jakiegoś kraju arabskiego. Tunezja? Być może. Ale równie dobrze Maroko albo Egipt. Wzmogłem czujność.

– Ja ją widziałem tamtej nocy – oznajmił. – Wychodziła z hotelu.

Zamilkł i spojrzał wymownie na moje kieszenie. Z westchnieniem wydobyłem dziesięć euro. Przechwycił zręcznie banknot, nie dostrzegłem nawet, kiedy i gdzie go schował.

– Nie była sama – mówił dalej. – Wychodziła z takim młodym.

– Francuzem czy ciemnoskórym?

– Nie, nie z Arabem. Z całkiem białym. Rozmawiali w tym waszym języku. On tak szeleści.

Znów zamilkł i patrzył wyczekująco. Kolejna dziesiątka zniknęła.

– Była przestraszona? – spytałem.

– Była uśmiechnięta – odparł.

– Wsiedli do samochodu?

– Do taksówki. Z tych najtańszych.

Zamyśliłem się na chwilę.

– Gdzie jest jakiś hotel, hostel, coś w tym rodzaju, w którym zatrzymują się niezbyt bogaci studenci? – spytałem, a kiedy znów zapatrzył się na moje kieszenie, warknąłem: – Nie przesadzaj! Bo wezwę policję i im się wyspowiadasz.

– Nie, policję nie, błagam! Powiem.

Zrozumiałem, że przebywał tu nielegalnie i kiedy policja prowadziła przesłuchania, kierownik kazał mu się pewnie schować. To było coś w rodzaju schroniska turystycznego. Towarzystwo międzynarodowe, w pewnej części zapewne szemrane, bo kiedy weszliśmy z inspektorem i dwoma mundurowymi, niektórzy goście pośpiesznie się zmyli. Nie mogli przecież wiedzieć, że nie o nich chodzi stróżom prawa.

Oczywiście, zawiadomiłem prowadzącego dochodzenie funkcjonariusza o ustaleniach, nie podając rzecz jasna źródła informacji. Zresztą, policjant nawet nie zapytał. Stojący za kontuarem recepcjonista, barman, odźwierny i ochroniarz w jednej osobie spojrzał na zdjęcie dziewczyny i pokiwał głową. Popatrzył na towarzyszącą mi Magdę i uśmiechnął się.

– Była tutaj, razem z takim blondynkiem. Dzisiaj rano oddali klucze. – Żona tłumaczyła mi, co facet mówi. – Mówili, że wyjeżdżają z Lazurowego Wybrzeża.

– Wyglądali na zakochanych? – spytałem, a Magda przetłumaczyła.

– Jak większość z młodziaków, co tu mieszkają – zaśmiał się. – Zakochani, zakochani, a potem do mamy.

– Na pewno wyjechali? – spytał surowo inspektor. – Bo jeśli kłamiesz, zarządzę codzienne naloty na tę budę i pójdziesz z torbami.

– Mówię prawdę. – Gość położył rękę na sercu. – Aha – dorzucił, zanim odeszliśmy – wczoraj była tutaj taka mała kobietka, starsza. Rozmawiała z dziewczyną. Podobne do siebie, jakby jej krewna.

Musiałem dopaść żonę klienta na osobności. Uznałem, że to niemożliwe, aby pilnował jej dwadzieścia cztery godziny na dobę. Był zaborczy, owszem, ale wieczorem schodził na dół, do baru, widziałem go tam i w dzień przyjazdu, i później. I właśnie z tego skorzystałem. Ledwie zniknął za załomem korytarza, zapukałem do drzwi apartamentu.

– Pani doskonale wie, gdzie i z kim jest córka – powiedziałem, zanim kobieta zdążyła zamknąć mi drzwi przed nosem. – Mam iść z tym prosto do męża?

Wtedy mnie wpuściła. Historia była mało skomplikowana, lecz romantyczna. Ich córka zakochała się w – jak go określał jej ojciec – zupełnym gołodupcu.

Milioner nie chciał słyszeć o takim związku

Wyjechali z Polski, żeby młodej wywietrzała trochę ta miłość. Student tymczasem wydał wszystko, co miał, żeby tu dotrzeć. Zakradał się do hotelu, pewnie za wiedzą części obsługi, i spędzał noce z wybranką.

– Pewnego ranka obudził się zbyt późno i zastałam go u córki – powiedziała kobieta. – Wie pan, wtedy zrozumiałam, że nie wolno niszczyć takiej miłości.

– I postanowiła im pani pomóc – uzupełniłem.

Spuściła oczy.

– Oni chcą udowodnić mężowi, że nie zależy im na jego pieniądzach. Ale uznaliśmy, że najpierw powinien się trochę pomartwić, wtedy będzie bardziej skłonny do ustępstw. Jednak teraz, kiedy pan mu o tym opowie…

Roześmiałem się.

– Nie opowiem, proszę pani. To wasze rodzinne sprawy, nie widzę powodu, aby się w nie mieszać, skoro dziewczyna jest bezpieczna. A bez honorarium jakoś przeżyję.

– Jednak poniósł pan na pewno jakieś wydatki – zauważyła.

– Ryzyko zawodowe – roześmiałem się, żegnając w myślach euro wydane na rozwiązanie języków. – Ale powinna pani mężowi już powiedzieć, co się dzieje. W końcu jest ojcem. A poza tym, gotów się zupełnie zaciąć.

Wyjechali następnego dnia. Wieczorem, kiedy wyszedłem na taras słyszałem przytłumione odgłosy kłótni. Wreszcie mogłem oddać się przeżywaniu miesiąca miodowego. Ale kiedy schodziliśmy na obiad – bo śniadanie przyniesiono nam do łóżka – portier poprosił mnie na chwilę. W przegródce czekała koperta z krótkim „Dziękuję”, napisanym po polsku. A w środku znalazłem kilkanaście banknotów o wysokich nominałach. To był pobyt „all inclusive” pod każdym względem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA