„Oddałam portfel wypchany pieniędzmi. Od właściciela nie dostałam nawet znaleźnego, ale los wynagrodził mi moją uczciwość”

kobieta, która oddała portfel fot. Adobe Stock, Rido
„– Wierzę, że dobre uczynki wracają… – powiedział, a mnie natychmiast przypomniała się historia z portfelem. – A tak w ogóle, to Marek jestem – podał mi rękę. – W ramach rewanżu możesz mnie zaprosić na kawę… albo nawet kawę i spacer! – dodał zachęcająco”.
/ 18.06.2022 11:30
kobieta, która oddała portfel fot. Adobe Stock, Rido

Rzecz się działa kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze na studiach. Od dziecka wierzyłam, że dobre uczynki zawsze do nas wracają. A wówczas zyskałam na to niezbity dowód.

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytała moja przyjaciółka, spoglądając na mnie z nieskrywanym zdziwieniem.

Siedziałyśmy w naszej ulubionej knajpce i rozmawiałyśmy o tym, co się wydarzyło parę godzin wcześniej… Otóż wybrałyśmy się do kina i po zakupie biletów okazało się, że mamy jeszcze sporo wolnego czasu. Zaopatrzone w popcorn postanowiłyśmy usiąść na jednej z kanap znajdujących się w holu. Kiedy już wygodnie się usadziłyśmy, zauważyłam, że w zagłębieniu między oparciem a siedziskiem kanapy tkwi portfel. Musiał komuś wypaść.

Z lekkim wahaniem wzięłam go do ręki. Spojrzałam na Aśkę…

– Sprawdźmy, co jest w środku, może jakieś dokumenty, i uda nam się znaleźć właściciela – poradziła mi.

Zawartość portfela przedstawiała się następująco: dowód osobisty, prawo jazdy ze zdjęciem chłopaka niewiele starszego od nas, parę zużytych biletów oraz… cztery tysiące złotych!

Kusiło mnie, ach, jak kusiło!

W mojej obecnej sytuacji życiowej była to niebagatelna kwota. Zresztą nie tylko w mojej – razem z przyjaciółką jechałyśmy na tym samym wózku. Obie na ostatnim roku stomatologii i niskopłatnych stażach, z których ledwo starczało na opłatę wspólnie przez nas wynajmowanego pokoju.

O rany… To kupa kasiory… Co teraz zrobisz? – zapytała moja przyjaciółka.

W jej oczach zobaczyłam błysk… Czy to była zazdrość, czy tylko mi się wydawało? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Pieniądze znacznie odciążyłyby mój budżet. Odciążyły? Szczerze mówiąc, to by go uratowały! Na wszystkim musiałam oszczędzać i nawet ta nasza wyprawa do kina była okupiona wieloma wyrzeczeniami. Co zrobię? Łatwo by było schować portfel do torebki i po prostu pójść na film. To było stare kino, bez monitoringu, a obsługa na pewno niczego nie zauważyła. Cztery tysiące… Fajnie się było rozmarzyć, na co je wydam…

– Halo? Mańka, pytam, co z tym zrobisz? – przyjaciółka ponowiła pytanie, wyrywając mnie z głębokiej zadumy.

– Jak to, co zrobię? Oddam ten portfel obsłudze, na pewno ktoś się po niego zgłosi.

I tak zrobiłam. Oddałam portfel pani w kasie i poszłyśmy na film. Kiedy wychodziłyśmy z kina, w drzwiach minął nas mężczyzna ze zdjęcia. Był bardzo zdenerwowany i pędził w stronę kas, ciągnąc za rękę kilkuletnią dziewczynkę… Stanęłam jak słup soli, jednak szybko się zreflektowałam.

– Halo! Proszę pana! – zawołałam, chcąc go zatrzymać.

Odwrócił się w moją stronę zaskoczony.

– Tak?

– Czy pan czegoś szuka?

– Tak, zgubiłem portfel!

Czeka na pana w kasach… Przed chwilą go tam oddałam.

– Naprawdę?! – na jego twarzy malował się wyraz ogromnej ulgi, ale też zaskoczenia. – Nie wiem, jak pani dziękować! Miałem tam sporo pieniędzy, które właśnie chciałem wpłacić do banku, jednak najpierw obiecałem córeczce kino… Naprawdę nie wiem, jak pani dziękować!

– Nie ma sprawy… – odpowiedziałam lekko zawstydzona. – Każdy by tak zrobił.

– Oj, nie każdy… Jeszcze raz pani dziękuję! – odpowiedział i… popędził z córką w stronę kas, już na nas nie spoglądając.

– Ale palant! Mógł, chociaż odpalić ci jakieś znaleźne! – tak skwitowała tę sytuację Aśka.

Nie powiem… Też odczułam lekkie rozczarowanie.

– Nie żałujesz? – jeszcze dopytywała przyjaciółka.

– No pewnie, że żałuję… Żałuję, że ta kasa w ogóle nie była moja. Bo nie była, więc nie ma o czym dyskutować – zakończyłam temat i nigdy więcej do niego nie wracałyśmy.

Nadszedł piękny, słoneczny i upalny czerwiec. Wkrótce miałam obronę pracy magisterskiej. Wyszłam właśnie zadowolona od promotora, bo pracę już miałam praktycznie napisaną. Zostały mi jeszcze tylko ostatnie poprawki, więc byłam spokojna, że zdążę do piątku oddać ją do dziekanatu – wtedy był ostatni termin. Kiedy w domu usiadłam do pracy przy komputerze, po krótkiej chwili mój ekran zaczął migać, po czym nagle zgasł… i za nic nie chciał się włączyć. Zdenerwowana zadzwoniłam po kolegę. Przyjechał, popatrzył, coś tam ponaciskał…

– Spalona płyta główna! – skwitował. – Oddaj go, bo jest na gwarancji.

Łatwo powiedzieć… Na szczęście całą pracę miałam skopiowaną na przenośny dysk, jednak i tak utrata laptopa była dla mnie poważnym problemem. Zaniosłam sprzęt do sklepu, w którym go kupiłam, a potem popędziłam do kafejki internetowej, żeby dokończyć poprawki. Zajęło mi to parę godzin, jednak ostatecznie, mimo mniej komfortowych warunków, skończyłam pracę, wydrukowałam ją w pobliskim punkcie ksero i razem z pendrivem wrzuciłam do teczki. Akurat zaczęło kropić, więc poszłam w stronę przystanku.

Wsiadłam do tramwaju, żeby wrócić do domu. Szczęśliwa zadzwoniłam jeszcze do mamy, aby zdać jej relację z moich postępów, i wróciłam do mieszkania na późny obiad… Już przekraczając próg, wiedziałam, że coś jest nie tak. Szybka chwila zastanowienia – i nagle ogarnęła mnie panika, ponieważ… Nie miałam przy sobie teczki! Musiałam ją zostawić na przystanku lub w tramwaju!

Oto moja zapłata za uczciwość

W tym momencie do przedpokoju weszła Aśka i widząc moją minę, zapytała, co jest grane.

– O Boże, co za pech! – krzyknęła. – Pracę trzeba oddać do piątku, a dziś środa…

– Miałam na tym pendrivie wszystko, pracę, poprawki, wyniki badań… – lamentowałam. – Co ja teraz zrobię?!

– Chodźmy jej szukać!

Aśka narzuciła na siebie kurtkę, przytomnie wzięła parasol i wybiegłyśmy z mieszkania. Pędziłyśmy „moją” trasą, dokładnie rozglądając się po drodze. Na przystanku stało tylko kilkoro zmokniętych ludzi, ale nikt z nich nie widział mojej teczki. Chwytając się ostatniej deski ratunku, zadzwoniłam do MPK i zapytałam, czy motorniczy nie zgłosił znalezienia teczki… Niestety – nie.

Pocieszałam się drugim terminem obron, który był za trzy miesiące… Wprawdzie uniemożliwiało mi to wyjazd do Hiszpanii, gdzie mieszkała koleżanka, która obiecała mi wakacyjną pracę, ale trudno. Będę musiała przysiąść i odtworzyć moje badania. Aśka, chcąc mnie pocieszyć, kupiła wino, przy którym spędziłyśmy reszt wieczoru. Następnego dnia zadzwoniłam do promotora. Bardzo mi współczuł i bez problemu zgodził się na przesunięcie terminu obrony. Wydawało się, że w tej sprawie jest już, jak to się mówi, pozamiatane…

W piątek rano obudził mnie natarczywy dzwonek do drzwi. Przez wizjer ujrzałam przystojnego chłopaka. Na pewno nie był moim sąsiadem, bo bym go zapamiętała!

– Tak? – zapytałam, lekko uchylając drzwi.

– Czy pani się nazywa Maria Z.? – odpowiedział pytaniem.

– Tak, to ja – odparłam.

– O, jak dobrze! – uśmiechnął się. – Tyle czasu pani szukałem!

– Ale o co chodzi? – nie kryłam zaskoczenia.

– Znalazłem pani pracę magisterską – powiedział z szerokim uśmiechem, wyciągając ku mnie… moją teczkę!

Zaniemówiłam z wrażenia.

– Leżała na przystanku, więc ją zabrałem, żeby nie zmokła – kontynuował chłopak. – Ciężko było panią znaleźć! Na szczęście w teczce był rachunek z drukarni, a tam obsługa panią pamiętała… Wiedzieli, że mieszka pani niedaleko, więc angażując znajomych i nieznajomych, szukałem pani… I udało się! – dodał bardzo z siebie zadowolony.

– Dziękuję! – wydukałam, gdy zdołałam odzyskać głos. – Jestem panu bardzo wdzięczna…

– Nie ma sprawy. Wierzę, że dobre uczynki wracają…

Gdy to powiedział, przypomniała mi się historia z portfelem sprzed kilku miesięcy i po prostu nie mogłam się z nim nie zgodzić.

– A tak w ogóle, to Marek jestem – podał mi rękę. – W ramach rewanżu możesz mnie zaprosić na kawę… albo nawet kawę i spacer! – dodał zachęcająco.

Nie mogłam mu odmówić. Zresztą, nawet bym nie chciała… Jednak najpierw zaprosiłam go do środka, a sama zadzwoniłam do promotora – z nadzieją, że uda mi się odkręcić zmianę terminu obrony.

Czytaj także:
„Całe dzieciństwo spędziłem w domu dziecka. Po latach, moja wyrodna matka zażądała, żebym ją utrzymywał i się nią zajął”
„Mama wyrwała mnie ze szponów męża alkoholika i obiecała pomoc. Gdy zmarła, obwiniałam ją za to, że mnie zostawiła”
„Ja po wykańczającym rozwodzie, on po szokującej śmierci żony. Ta miłość spadła na nas jak grom z jasnego nieba”

Redakcja poleca

REKLAMA