Czekałam tak długo… Liczyłam dni, miesiące, lata, czekając. Liczyłam bezsenne noce, wakacje, święta, urlopy. Wszystkie te chwile, kiedy chciałam krzyczeć, a musiałam milczeć, kiedy powstrzymywałam płacz, choć piekły mnie oczy i bolało serce, gdy próbowałam łapać oddech w palące płuca, bo tak się dusiłam w tym dobrym życiu, w którym utknęłam.
Wyszłam za mąż dość wcześnie
Na pierwszym roku anglistyki poznałam miłego chłopaka. Nie byłam skomplikowaną dziewczyną, nie szukałam przygód, szaleństw, wolałam spokój i stabilizację. I Leszek mi to dał. Dwa lata później wzięliśmy ślub i rozpoczęliśmy wspólne życie. Wynajmowaliśmy kawalerkę, ja dorabiałam na korepetycjach z angielskiego, Leszek chwytał się różnych zajęć: rozwoził pizzę naszym starym gruchotem, roznosił ulotki, pracował fizycznie na budowie. Dawaliśmy radę.
Najpierw pojawił się na świecie Adaś, a potem, na trzy tygodnie przed obroną magisterki – Justysia. Dobrze nam się żyło, częściej się śmialiśmy, niż płakaliśmy, a ja uważałam, że to spokojne zadowolenie to właśnie szczęście. Zaczęłam uczyć w prywatnej szkole językowej, a gdy trzeba było coś dorobić, korepetycje jak zawsze ratowały nas w potrzebie. Leszek założył firmę pośrednictwa pracy. Szukał pracowników dla kilku firm w województwie, a że w tamtych czasach o zatrudnienie się walczyło, radził sobie naprawdę dobrze. Dzieciaki rosły…
To było wyzwanie zawodowe
Gdy Adaś miał niecałe pięć lat, a Justysia trzy, trafił mi się wyjazd na konferencję, gdzie miałam być tłumaczem. Koleżanka zachorowała i poprosiła mnie o zastępstwo. Nie wiedziałam, jak Leszek poradzi sobie przez trzy dni sam z dziećmi, ale ponieważ w grę wchodził porządny zarobek, nie potrafiłam odmówić. Ustaliliśmy, że w razie czego Leszek po prostu zadzwoni po nianię, która czasem pilnowała naszych dzieci, gdy chcieliśmy gdzieś wyskoczyć albo zmuszał nas do tego nadmiar pracy.
Konferencja była spora, pojawiło się na niej mnóstwo wystawców, debaty ciągnęły się godzinami, ale nie narzekałam. To było fascynujące, bo stanowiło wyzwanie – robić coś więcej, coś bardziej wymagającego od tłumaczenia dzieciom czasów czy serwowania im kolejnej porcji słówek. Dyskusje na temat przyszłości nauczania, wydawnictw, strategii…
Miałam jedynie tłumaczyć słowa, być biernym uczestnikiem toczących dyskusji, ale to nie przeszkadzało mi słuchać i chłonąć wiedzę. Podczas jednej z przerw kawowych jakaś kobieta potrąciła mnie i wylała mi kawę na sukienkę. Nawet się nie obejrzała, nie przeprosiła, tylko wmieszała się w tłum.
Ależ on był przystojny
– Cholera! – mruknęłam pod nosem i złapałam garść serwetek. – No cholera jasna… – zaklęłam ponownie, bo plamy na niebieskiej sukience mimo osuszania były doskonale widoczne. – Będę musiała biec do hotelu, żeby się przebrać. Szlag!
– Pomogę… – w moją stronę wyciągnęła się ręka z kolejnymi serwetkami. – Nie poparzyła się pani?
– Na szczęście nie, dziękuję – podniosłam głowę, by spojrzeć temu miłemu człowiekowi w twarz i… zamarłam.
Nigdy nie sądziłam, że wyrażenie „jak trafiony piorunem” może być prawdziwe. A jednak. To był zdecydowanie najprzystojniejszy facet, jakiego widziałam. I nie chodzi o to, że wyglądał jak model. Po prostu na mnie zrobił piorunujące wrażenie. Miał ciemne, doskonale przystrzyżone włosy i ciemne oczy, które patrzyły z powagą. Nie uśmiechał się, a jednak jego głos był pełen życzliwości i troski. Potrząsnęłam głową, żeby wrócić do rzeczywistości.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc, muszę iść się przebrać – odstawiłam kubeczek na tacę, odwróciłam się i po prostu uciekłam.
Pewnie byłam czerwona jak burak, o czym świadczyły palące policzki. Wróciłam do hotelu i oprócz szybkiej zmiany sukienki, ochlapałam twarz zimną wodą oraz poprawiłam makijaż. Czułam się… jakbym zdradziła męża, choć przecież nic takiego nie zrobiłam. Ale patrzyłaś na niego jak na ulubione ciastko z kremem, upomniałam się w myślach. Dobrze, że się nie oblizywałaś. Ale ok, każdemu się może zdarzyć, wziął cię z zaskoczenia, nie spodziewałaś się spotkać ideału serwującego ci chusteczki, stało się, teraz spokój, opanowanie, zmieniasz się na powrót w odpowiedzialną kobietę, żonę, matkę, tłumaczkę, która jest w pracy, i wracasz na konferencję.
– Ta sukienka jest zdecydowanie ładniejsza – usłyszałam za sobą, gdy tylko pojawiłam się w centrum wystawienniczym.
Serce zatrzepotało mi jak listek na wietrze. Poczułam ścisk w dołku. Boże, i z co tym byciem poważną, odpowiedzialną? Wszystko diabli wzięli!
– Paweł – przedstawił się i wyciągnął rękę.
– Julia – odparłam i po chwili wahania uścisnęłam jego dłoń.
Wiedziałam! Jakby iskry przeskoczyły między nami. Nie puścił mojej ręki, tylko przyciągnął mnie pół kroku bliżej.
– Też to czujesz, prawda? – szepnął.
To było szaleństwo
Czyste szaleństwo, któremu poddaliśmy się oboje. Całą noc spędziliśmy w moim pokoju hotelowym, kochając się do utraty sił. Nie mogliśmy przestać się całować. Następnego ranka, czerwona jak piwonia, pożegnałam go na zawsze. Nie chciałam tego rozpamiętywać, miałam ogromne wyrzuty sumienia. Co ja najlepszego zrobiłam? Dałam się ponieść jakiemuś fatalnemu zauroczeniu, poszłam na całość z obcym facetem! Jak ja teraz spojrzę Leszkowi w oczy? A moim dzieciom? Nie mówiąc już o tym, że bałam się spojrzeć w oczy samej sobie.
Bo mi się podobało. Strasznie mi się podobało. Jednorazowy poryw, głupi, niebezpieczny, ale… niesamowity. Jak nic innego, co dotąd przeżyłam. Mam po czymś takim udawać, że nic się nie stało? Mam zapomnieć i wrócić do normalnego życia? Jak gdyby nigdy nic?
A miałam inne wyjście? Musiałam zamknąć to wydarzenie w szkatule „nigdy więcej” i wrócić do domu. Do stęsknionych dzieci, do wyczerpanego Leszka, do pracy. I wróciłam.
Byłam zaskoczona
Jakiś miesiąc później zdumiał mnie i zelektryzował telefon od Pawła. Musiał się wysilić, by zdobyć moje namiary. Byłam pod wrażeniem. Pochlebiało mi to i trwożyło zarazem. Bo czemu mnie szukał?
– Nie mogę o tobie zapomnieć…
– Ale powinieneś. Nie wolno nam tego ciągnąć. Oboje mamy rodziny. To się nie może powtórzyć.
– Tak, wiem – zgodził się i zaraz dodał: – W weekend będę w twoim mieście…
To było groźne jak igranie z ogniem i nie powinno się wydarzyć, ale się spotkaliśmy. A potem… nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku, ust, rąk. Ciągnęło nas do siebie jak dwa magnesy o przeciwstawnych biegunach. Do męża nigdy nie czułam czegoś tak silnego, nieokiełznanego, nie do opanowania. On do żony również. Dzwoniliśmy do siebie i gadaliśmy godzinami. O wszystkim. O rzeczach poważnych i totalnych bzdurach, o drobiazgach codziennego życia i o filozoficznych dylematach. O tym, jak by było, gdyby…
Ale żadne „gdyby” nie wchodziło w grę. Miałam dwójkę dzieci, a Leszek był cudownym mężczyzną, którego spotkałam trochę za wcześnie. Nie mogłam go rzucić, bo mi się nagle odwidziało. Nie miałam prawa rozdzielać rodziny, burzyć jej spokoju, jedności. Leszek był wspaniałym ojcem, dzieciaki go uwielbiały, nie mogłam tego samolubnie niszczyć. Wybrałam więc drogę kłamstwa i zdrady. Dla dobra rodziny i dla siebie, żebym nie zwariowała, bo wykreślić Pawła też już nie potrafiłam.
Zaczęłam kłamać
Wykradaliśmy pojedyncze chwile na rozmowy oraz kilka dni w roku na spotkania. Nie mogliśmy poświęcić sobie więcej czasu. Ja ciągle między pracą a domem. Paweł w rozjazdach jako przedstawiciel wydawnictwa i mąż kobiety chorej na padaczkę. Tęskniłam za nim, czułam się, jakby mi wyrwali serce, ilekroć musieliśmy się pożegnać.
Najgorsze były Święta. Boże Narodzenie, Sylwester, moje urodziny, jego urodziny… Kiedy chcieliśmy być razem, trzymać się za ręce, przytulić się do osoby, która była najbliższa na świecie, choć nieobecna i odległa. Łzy tłumione w łazience, wysyłane ukradkiem zdjęcia. Pełne bezsilności: „chciałabym…”, „chciałbym…” rzucane do słuchawki.
Spotykając się tak rzadko, widzieliśmy, jak się zmieniamy. Czas nie stał dla nas w miejscu, ale to nie miało żadnego znaczenia. Ważne było to, że ciągle, tak samo jak na początku, kiedy tylko splataliśmy palce, czuliśmy przeskakując między opuszkami iskry, i ekscytujące dreszcze, kiedy się całowaliśmy.
Stałam się inną kobietą
Dzieci dorastały, stawały się nastolatkami, przechodziły fazę buntu, potem zdmuchiwały osiemnaście świeczek na torcie. Miałam ponad czterdzieści lat i nie przypominałam dziewczyny, którą byłam, gdy wychodziłam za mąż. Teraz chciałam od życia czegoś innego, czegoś więcej.
Miałam dość uczenia kolejny rok tego samego, bez wyzwań, bez jakiejkolwiek ekscytacji. Chciałam zrobić ten pierwszy odważny krok, by za nim postawić następny i kolejny, by wreszcie przestać tkwić w miejscu. Chciałam ruszyć w nowe życie, po szczęście, za którym tęskniłam, na które czekałam. Kiedy, jak nie teraz? Na emeryturze?
– Zmieniam pracę – oznajmiłam przy obiedzie. – Dostałam propozycję tłumaczeń na konferencjach. Wy i tak zaraz idziecie na studia. Dacie sobie radę bez matki od czasu do czasu, hm? – zwróciłam się do dzieci.
Tylko wzruszyły ramionami. Za to Leszek patrzył na mnie uważnie, długo nic nie mówiąc.
– Gratulacje – powiedział w końcu. – To jest to, co kiedyś chciałaś robić.
Racja, zanim wybrałam specjalizację nauczycielską, zastanawiałam się, czy nie iść w kierunku tłumaczeń. Rodzice przekonali mnie jednak, że szkoły angielskiego to bardziej pewne zajęcie, i lepsze, gdy samemu ma się małe dzieci.
– Tak, zawsze tego chciałam.
Ciągle tęskniłam
Nie mogłam przecież powiedzieć, że Paweł od lat mnie do tego namawiał i wreszcie się zdecydowałam. Naprawdę miałam dość jednostajnej pracy w szkole, a poza tym częściej widywałabym się z Pawłem. Nie robiliśmy się młodsi i dość mieliśmy potajemnych schadzek, pokątnych rozmów i wykradanych na miłość chwil.
Trzy lata wcześniej Paweł został wdowcem. Był na konferencji, kiedy jego żona dostała ataku padaczki, a zaraz potem udaru. Nie zdążyli jej uratować. Moje dzieci nie potrzebowały mnie już tak jak kiedyś. Nie musiałam być ciągle na miejscu, by sprawdzać im lekcje, gotować obiady i chuchać, gdy stłuką kolano. To byli młodzi dorośli, stojący u progu własnego życia. Odczekaliśmy jeszcze rok.
Kiedy Adam i Justyna dostali się na studia, każde w innym mieście, a ja zdobyłam w nowej pracy na tyle silną pozycję, by czuć się pewnie i zyskać życiową niezależność, postanowiliśmy wreszcie zawalczyć o nasze szczęście. Miałam 45 lat, więc ile jeszcze miałam czekać? Poświęciłam 20 lat życia na to, by wychować dzieci, by być dobrą matką i żoną. Teraz chcę jeszcze poczuć się kobietą.
Mam dość oszukiwania Leszka
Wstydziłam się tego każdego dnia. To nie jego wina, że po kilku latach małżeństwa się zmieniłam i zapragnęłam czegoś innego. A Paweł nie był skokiem w bok, krótkim romansem. Nie jestem dumna, że zdradzałam męża, ale nie żałuję, że pokochałam Pawła. I nadal kocham. Nasza więź przetrwała 20 lat. Dwadzieścia lat tajemnic, kłamstw, momentów szczęścia, wyszarpywanych rzeczywistości, i długich okresów samotności. Dwadzieścia lat poznawania drugiego człowieka, jego słabości i mocnych stron.
Przygotowałam się do tej rozmowy. Przygotowywałam się do niej od 20 lat, choć nie miałam pewności, czy kiedykolwiek ją odbędę. Czuję się podle, bo wiem, że ostatecznie skrzywdzę dobrego człowieka, który przez kilka lat był dla mnie najważniejszy na świecie, a potem bardzo bliski. A jednak dłużej nie mogę tak żyć.
Chcę wreszcie odetchnąć pełną piersią i wyznać całemu światu, kogo tak naprawdę kocham, kogo pragnę. Wiem, że Leszkowi będzie ciężko, że świat mu się zawali, ale on też jest jeszcze dość młody, by ułożyć sobie życie od nowa. Ma firmę, dom, samochód, ja chcę zabrać tylko swoje ubrania i książki.
Dzieci…? Mam nadzieję, że zrozumieją i wybaczą, nawet jeśli nie od razu. Nie potrzebuję niczego więcej ze starego życia. Teraz tylko muszę zebrać się na odwagę.
Julia, 46 lat
Czytaj także: „W Święta zawsze czuję się jak służąca. Ja odwalam całą robotę, a bratowa podziwia swoje tipsy”
„Planowałam wymarzone święta, a dostałam piękną katastrofę. Na czele rodzinnej porażki stanął teść i mój mąż”
„Choć w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, moja teściowa wciąż syczy z wściekłością. Nie pójdę do niej na kolację”