„Obawiałam się, że Artur będzie alkoholikiem, bo pochodził z patologii. Nie chciałam, żeby był chrzestnym naszego syna”

kobieta, która martwi się o los chrzestnego swojego syna fot. Adobe Stock, altanaka
„Jego matka zwyzywała kiedyś ukochaną Artura od najgorszych, żądając pieniędzy. Ogólnie mówiąc, jego rodzice mieszkali w największej w całej wsi melinie. Byłam pewna, że w Arturze kiedyś też odezwą się alkoholowe geny. A co, jeśli przekaże zły wzorzec naszemu dziecku?!”.
/ 05.10.2021 10:38
kobieta, która martwi się o los chrzestnego swojego syna fot. Adobe Stock, altanaka

Nie byłam zachwycona, gdy Leszek poprosił swojego przyjaciela z dzieciństwa, żeby został ojcem chrzestnym naszej Marysi. Artur nic mi nie zrobił, zawsze był grzeczny i uprzejmy, ale podświadomie miałam co do niego rozmaite wątpliwości. Może dlatego, że trochę się nasłuchałam o jego rodzinie. Mąż zawsze podkreślał, że to była straszna patologia. Nawet jak na niskie standardy ich wsi, rodzina Artura plasowała się na samym dole.

– Wszystko zawdzięcza sobie – podkreślał mój mąż. – Matura, studia, firma… Nikt mu w niczym nie pomagał.

Powinnam mieć więc szacunek do tego człowieka i miałam go, ale…

Znam rodziny alkoholików, w mojej okolicy także ich nie brakowało, i trudno mi uwierzyć w to, że ktoś się może skutecznie wyrwać z takiego nałogu. Moim zdaniem, nawet jeśli zmieni środowisko, kiedyś i tak odezwą się w nim alkoholowe geny. Co najwyżej zamiast jabola będzie pił markowe wódki. Dlatego przyglądałam się Arturowi z nieufnością podczas wszystkich uroczystości, gdy na stół wjeżdżał alkohol, i choć nigdy nie pił wiele, uznałam, że jest tylko kwestią czasu, kiedy zacznie.

Jednak, choć miałam ochotę, co do wyboru chrzestnego sprzeciwiać się Leszkowi, nie mogłam. Sama na matkę chrzestną poprosiłam przyjaciółkę. Jakież było moje zaskoczenie, gdy podczas imprezy w restauracji odkryłam, że Justyna i Artur mają się ku sobie! To było jasne od pierwszego momentu. Przyjaciel męża otwarcie adorował Justynę, a ona promieniała szczęściem. Już następnego dnia zadzwoniła do mnie z nowiną, że umówili się do kina!

Ich romans kwitł i wyglądało na to, że w szybkim tempie zmierzają do tego, aby zamieszkać razem, a nawet stanąć na ślubnym kobiercu. Postanowiłam, że jeśli Justyna zechce wypytać mnie o Artura, będę szczera. Nie zamierzałam przed nią ukrywać ani swojej wiedzy o pijackich korzeniach Artka, ani swoich wątpliwości. Najzwyczajniej niepokoiłam się o przyszłość przyjaciółki.

– Jak sobie wyobrażasz wspólne wesele, a potem wasze wspólne życie? Będziesz z nim jeździła do teściów? Poślesz do tej meliny dzieci? – pytałam ją, a ona z niedowierzaniem kręciła głową. – Widziałaś, że on nigdy nie odmawia alkoholu? – rzucałam innym razem. – Kto wie, jakie jeszcze cechy odziedziczył po swoim tatuśku.

Ziarno zasiane przeze mnie zaczynało powoli kiełkować… Traf chciał, że któregoś dnia do mieszkania Artura, w którym pomieszkiwała teraz moja przyjaciółka, zadzwoniła jego matka. W sztok pijana zwyzywała Justynę od k*** i zażądała przesłania pieniędzy, bo rodzina syna zdycha z głodu. Kiedy Artur wrócił z pracy, zastał swoją dziewczynę w histerii i długo nie mógł jej uspokoić…

Potem szybko poszło. Nazbierało się między nimi trochę nieporozumień, jak to w każdym związku, aż w końcu na moich imieninach wybuchła bomba.

Artur się spił i Justyna natychmiast go rzuciła!

Nie pomogły tłumaczenia, że brał akurat leki, które najwyraźniej przyśpieszyły działanie alkoholu. Moja przyjaciółka nie chciała go znać! Czyżby biedaczka wpadła z deszczu pod rynnę? Przyznam, że kiedy potem widywałam Artura i Justynę – każde osobno – raz czy dwa przyszło mi do głowy, że jednak fajnie wyglądali razem. Jednak wyrzutów sumienia nie odczuwałam żadnych. Przyjaciółka usłyszała ode mnie tylko to, co było faktem. Nigdy jej nie skłamałam na temat Artura. Co najwyżej dorzuciłam własny komentarz…

Wkrótce przestałam sobie zaprzątać głowę cudzymi sprawami, ponieważ zaczęło się walić moje życie. Leszek okazał się niedojrzały do związku, wydały się jego liczne romanse i po nieudanej próbie ratowania małżeństwa postanowiliśmy się rozstać. Cała ta rodzinna przepychanka zajęła mi trzy lata. W tym czasie coraz rzadziej widywałam się z Justyną. Szkoda, bo w gruncie rzeczy właśnie wtedy była mi bardzo potrzebna. Jednak nawet kiedy się spotkałyśmy, rozmowa dziwnie się nie kleiła. Justyna siedziała osowiała, jakby nieobecna. Miałam wrażenie, że ona mnie oskarża o rozpad swojego związku…

Nasze kontakty prawie zupełnie ustały, bo żadna z nas nie kwapiła się do tego, aby je podtrzymywać. Ale mimo to po czterech latach zostałam zaproszona na ślub Justyny… Wyszła za mąż za faceta poznanego w pracy. I muszę przyznać, że akurat Jarek przypadł mi od razu do gustu. Wydawał się spokojny i stateczny, może dlatego, że był od Justyny sporo starszy. Był wdowcem po czterdziestce, kilka lat wcześniej pochował żonę.

Ale wydawało się, że to właśnie dobrze wróży małżeństwu z Justyną. Wierzyłam, że Jarek odnajdzie przy niej na nowo radość życia, a ona przy nim swoją spokojną przystań. Po weselu nasze kontakty nieco się ożywiły. Ja także byłam już w związku z nowym partnerem, a przyjaciółka wkrótce urodziła syna i zajęła się jego wychowywaniem, rezygnując z pracy. „Wreszcie jest szczęśliwa” – cieszyłam się, niestety, przy którymś z kolei spotkaniu zauważyłam, że Justyna robi się jakaś dziwna. Była jakby zalękniona, nieswoja, znowu wyobcowana. Niepokoiłam się, lecz nie bardzo mogłam z nią porozmawiać – zawsze był z nami Jarek i podążał za żoną jak cień.

Jakby bał się, że Justyna coś wygada. W dodatku na twarzy i rękach przyjaciółki dostrzegłam siniaki! To wtedy wpadłam na pomysł, że Justyna stała się ofiarą przemocy domowej, a Jarek ma dwa oblicza. Przy ludziach spokojny i opiekuńczy, w domu zmienia się w damskiego boksera i furiata.

Zastanawiałam się, jak mogę pomóc przyjaciółce

Pewnego dnia zaskoczył mnie telefon od Justyny, że chce się spotkać.

– Akurat jestem niedaleko ciebie, wpadnę, dobra? – usłyszałam.

Byłam pewna, że wyrwała się na chwilę swojemu oprawcy i chce pomówić o tym, co mąż jej robi! Ale nie. Justyna zapytała tylko, czy mogę jej pożyczyć dwa tysiące złotych. Miała przy tym takie rozbiegane oczy, zachowywała się cokolwiek dziwnie. To były niemałe pieniądze, lecz czego się nie robi dla przyjaciółki w potrzebie! Z jej zachowania wywnioskowałam, że się boi, i wyraźnie potrzebuje pieniędzy na coś, czego jej mąż nie pochwala.

– Pewnie na rozwód! – powiedziałam swojemu partnerowi.

Jakże się pomyliłam! Kilka dni później odebrałam telefon od mamy Justyny. Kobieta poprosiła, abym pod żadnym pozorem nie pożyczała jej córce pieniędzy!

– Justynka pije – wyznała zgnębionym tonem. – Razem z Jarkiem chcemy ją powstrzymać, leczyć. Ale to się nie uda, jeśli będzie wspierana z boku. Wiem, że chodzi po znajomych i pożycza pieniądze. Coraz większe sumy. Zięć już nie nadąża ich oddawać, a moja córka wszystko przepija!
– O Boże, u mnie też była! – przyznałam się, zszokowana.

Gdyby zadzwonił do mnie Jarek z taką straszną nowiną, pewne bym nie uwierzyła w nałóg przyjaciółki. Skoro jednak zrobiła to jej matka…

– Co za ironia losu! – powiedziałam jeszcze tego samego dnia mojemu ukochanemu. – Kiedyś byłam przeciwna jej małżeństwu z Arturem, bo uważałam, że facet może wpaść w alkoholizm i zniszczyć Justynie życie. A teraz co? To ona stała się alkoholiczką.

Zadzwoniłam potem do Jarka, aby powiedzieć mu, żeby się nie przejmował tymi dwoma tysiącami, które pożyczyła ode mnie jego żona:

– Oddasz, jeśli i kiedy będziesz mógł.

Był mi niezmiernie wdzięczny i od tamtej pory to właśnie on, a nie Justyna utrzymywał ze mną kontakt. Pomyliłam się co do Artura, pomyliłam się co do przyjaciółki, na szczęście w wypadku Jarka pierwsze wrażenie mnie nie zawiodło. Okazał się naprawdę wspaniałym facetem, bardzo oddanym żonie. Praktycznie sam wychowywał syna, bo Justyna nie była w stanie tego robić. A dodatkowo walczył o każdy dzień bez alkoholu swojej żony.

Nie była to łatwa walka, bo Justyna, jak każdy nałogowiec, umiała chować alkohol i dobrze się maskować. Początkowo piła w domu, potem jednak zaczęła z niego uciekać „na wolność”. Nieraz Jarek szukał jej w parku i po melinach. Przynosił do domu na własnych plecach brudną i śmierdząca. Bywało, że udawało mu się namówić ją na leczenie. Poszła na przykład na odwyk, kiedy ich syn miał pierwszą komunię. Pamiętam, że była w kościele zupełnie trzeźwa i wyglądała naprawdę dobrze. Ale okresy abstynencji nie trwały długo.

Moja przyjaciółka wracała do nałogu, a jej mąż znowu stawał z nim do walki

Niestety, miał na to coraz mniej siły, bo sam także zaczął chorować. Widać było po Jarku, że słabnie, ale nie chciał o tym ze mną rozmawiać, mimo że go zagadywałam.

– Poradzę sobie! – mawiał. – Muszę!

To „poradzę sobie” trwało jeszcze kilka lat, dopóki ich syn nie stał się pełnoletni i samodzielny. Kiedy chłopak poszedł na studia, jego tata zmarł. Okazało się, że Jarek już od wielu lat był poważnie chory na serce i powinien był dbać o siebie, unikać stresów, a nie szukać swojej żony po melinach. Poświęcił dla niej swoje zdrowie i życie! Po odejściu Jarka Justyna została praktycznie sama ze swoim nałogiem. Syn bowiem studiował w innym mieście i rzadko przyjeżdżał w odwiedziny.

Jej matka była natomiast już mocno starszą osobą i nie miała siły opiekować się córką na co dzień. Czasami tylko wpadała, aby zrobić jej coś do jedzenia i jako tako posprzątać mieszkanie, które powoli popadało w ruinę. Przyznam, że wiele razy wybierałam się do Justyny, aby z nią pogadać, pomóc. Raz nawet podeszłam już pod jej drzwi i nacisnęłam dzwonek, ale nikt mi nie otworzył, chociaż wyczuwałam, że ktoś się czai po drugiej stronie. A więc i ona nie szukała ze mną kontaktu.

Zapukałam, jakaś kobieta otworzyła mi drzwi…

Czas szybko płynie i któregoś dnia nagle uzmysłowiłam sobie, że od śmierci Jarka minęły już dwa lata. „Co tam u mojej przyjaciółki?” – odezwały się we mnie wyrzuty sumienia. Czułam, że powinnam to sprawdzić. Z duszą na ramieniu stanęłam ponownie pod jej drzwiami, spodziewając się, że albo mi nie otworzy tak jak kiedyś, albo zobaczę mieszkanie zamienione w pijacką norę. Tymczasem, kiedy jednak drzwi się uchyliły, zobaczyłam na progu uroczą, zadbaną kobietę. W pierwszej chwili zwyczajnie jej nie poznałam, spodziewając się innego widoku. Dlatego dopiero po sekundzie wykrzyknęłam zdumiona:

– Justyna?!

Wyglądała wspaniale! Na moje zdziwienie wcale się nie obraziła, tylko roześmiała i zaprosiła mnie do środka. Mieszkanie lśniło, pachniało świeżo upieczonym ciastem, i wszystko było po prostu tak jak w programie o perfekcyjnej pani domu. Justyna zaparzyła kawę, a ja przyglądałam się jej zupełnie otwarcie. Idealna cera, błyszczące oczy, pięknie ułożone włosy. Ani śladu dawnej pijaczki o rozbieganym wzroku i niezdrowej skórze. Tylko pozazdrościć.

– Jestem zakochana! I szczęśliwa! – wyznała mi w końcu.

Byłam strasznie ciekawa, kim jest jej wybranek, ale odpowiedzi doczekałam się bardzo szybko. Rozległ się dzwonek.

– Mój ukochany wrócił z pracy – Justyna poderwała się jak na sprężynie i pobiegła do drzwi.

Usłyszałam radosne powitanie wypowiedziane jakby znajomym głosem, a po chwili na progu stanął… Artur. Tak , to był on! Poznałabym go od razu nawet na końcu świata, chociaż przecież widzieliśmy się ostatni raz ponad dwadzieścia lat temu!

– Ja… Nie wierzę własnym oczom! – wykrztusiłam w końcu szczerze. – Wy razem? No coś podobnego!
– Jak widzisz, byliśmy jednak sobie pisani – powiedział z uśmiechem Artur, siadając obok mnie. – O, upiekłaś sernik, skarbie? – ucieszył się.

Oczywiście umierałam z ciekawości, jak to się stało, że się znowu spotkali. Chciałam wiedzieć wszystko, a oni wcale nie zamierzali niczego ukrywać.

– Artur mnie znalazł pewnego dnia na chodniku niedaleko mojego bloku. Pijaną, brudną, ohydną i nieprzytomną – wyznała Justyna, jakby chodziło o banalne spotkanie w kawiarni. – Poznał mnie, sama nie wiem jakim cudem. Znalazł w mojej kieszeni klucze, a ludzie pokazali mu, gdzie mieszka „ta pijaczka”. Kiedy się obudziłam następnego dnia, siedział przy mnie w pokoju i pilnował, żeby nic mi się nie stało. W pierwszym momencie byłam przerażona, że widzi mnie w takim stanie. Chciałam go wyrzucić. Ale on wcale nie zamierzał wyjść.

Już nigdy nikomu nie będę niczego doradzać!

– Już raz cię straciłem i nie zamierzam znowu cię utracić! – powiedział niespodziewanie Artur.

Justyna dotknęła jego dłoni i ciągnęła:

Przez całe życie było mi źle, bo tylko jego kochałam. Nie miej do mnie żalu, Iwonko, wiem, jak ceniłaś Jarka. Ja także doceniam to, że przez tyle lat chciał wyciągnąć mnie z nałogu, ale… jednocześnie mnie w niego wpędzał tylko dlatego, że… nie był Arturem – uśmiechnęła się smutno. – Teraz Artur postawił mi ultimatum. Będzie ze mną, ale koniec z alkoholem! I od przeszło roku nie piję.

„Jak to się można pomylić! – pomyślałam, patrząc na nich, takich szczęśliwych, rozpromienionych. – Stawiałam na to, że rozpije się Artur, i chciałam przed nim chronić Justynę. Tymczasem ona popadła w nałóg, a on ją z niego wyciągnął. Wygrała ich miłość”.

Justyna i Artur niedawno wzięli ślub. Ich druhną zostałam ja, poproszona o to przez moją przyjaciółkę. Kiedy przed ołtarzem Justyna wypowiadała słowa przysięgi, poczułam, jakbym odbywała swego rodzaju pokutę. Oto przed laty rozbiłam związek dwojga sobie przeznaczonych ludzi. Teraz mogłam zaświadczyć o tym, że naprawdę się kochają. I prosić o wybaczenie mojej pychy. 

Czytaj także:
Latami staraliśmy się o dziecko. Zaszłam w ciążę, gdy adoptowaliśmy Marysię
Mąż i synowie traktowali mnie jak służbę i nazywali ryczącą czterdziestką
Mój mąż nie dbał o siebie. Zmobilizował się dopiero, gdy poznał przyszłego teścia

Redakcja poleca

REKLAMA