Miałem niespełna dwadzieścia lat, kiedy ojciec zaprosił mnie na męską rozmowę w cztery oczy.
– Jeśli chcesz mnie uświadamiać, to lepiej żebyś nie zaczynał od pszczółek i motylków. Coś tam już wiem – zażartowałem, żeby rozładować obustronne skrępowanie.
– Zostaniesz starszym bratem – wypalił ojciec, nie słuchając tego, co mówię.
– Że co?
Minę musiałem mieć głupią, bo i głupio się czułem. Przecież to niemożliwe, żeby moi starzy, w tym wieku myśleli o TYCH sprawach. To okropne! To się nie dzieje naprawdę!
– Dziecko urodzi się za kilka miesięcy, dokładnie za sześć – dorzucił ojciec i spojrzał mi w oczy. – Cieszysz się?
– O mamo – jęknąłem. – Ale będzie młyn! Pieluchy i te rzeczy. Nie, ja wymiękam. Ale oczywiście gratuluję.
Uściskałem ojca i uciekłem. Pół roku później na świecie pojawił się Franio
Łysy, cały w czerwonych plamach i strasznie brzydki.
– Też tak wyglądałeś – zapewniła mnie mama, kiedy ostrożnie wyraziłem wątpliwości co do jego urody. – Na pewno nie. Patrz, jakie robi bąble ze śliny. I ma dziwną minę. Jesteś pewna, że wszystko z nim w porządku?
– Jest cudowny, niczego mu nie brakuje – mama patrzyła na synka rozkochanym wzrokiem.
Naszły mnie wątpliwości, czy stać ją na obiektywną ocenę niemowlaka.
– Llle lle – zabełkotał Franio.
Zupełnie jakby chciał potwierdzić moje najgorsze podejrzenia. Całkiem mnie załamał. Zwinąłem się ze szpitala najszybciej jak umiałem, pozostawiając szczęśliwych rodziców sam na sam z młodszym synem. Miałem własne, niecierpiące zwłoki sprawy: właśnie dopinaliśmy z kumplem wynajem kawalerki, dość zapuszczonej, ale wówczas zamieszkałbym nawet pod mostem, byleby na swoim.
Nie mogłem się doczekać, kiedy rozpocznę samodzielne życie, z dala od rodziny, którą oczywiście bardzo kochałem, ale bez której czułem się równie dobrze, jeśli nie lepiej. Znalazłem pracę, poszedłem na studia i odkryłem, że życie może być piękne.
Za co ten mały tak mnie uwielbia? Nie mam pojęcia
Najpierw imprezowaliśmy z Maćkiem do upadłego, ryzykując utratę zdrowia i pieniędzy. Wpadali znajomi, niektórzy zostawali na noc, zwłaszcza jeśli nie mogli opuścić gościnnych progów o własnych siłach. Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie interwencja właściciela lokalu, który powiadomiony przez udręczonych sąsiadów, zagroził nam eksmisją. Trochę się uspokoiliśmy, bo w gruncie rzeczy porządne z nas chłopaki. I dobrze, bo jak tu zapraszać do takiego chlewu dziewczyny. Coś za coś.
Posprzątaliśmy, wygoniliśmy z mieszkania stałych bywalców i byliśmy gotowi rozpocząć nowy, porządny etap życia. Dobrze się złożyło, bo akurat zakochałem się w Edycie. Przelotnie jak się okazało, bo zaraz jej miejsce zajęła Iga wymiennie z Roksaną. Nie żebym był taki amoroso, po prostu dziewczyny leciały na mnie, więc dlaczego miałem nie skorzystać. Żyje się tylko raz, nie miałem zadatków na mnicha. Do domu wpadałem rzadko, na ogół wtedy, gdy rodzice się o to upomnieli.
– Kiedy przyjdziesz? Dawno nie widziałeś Frania, bardzo urósł, to już całkiem duży chłopiec – mówiła mama.
– Niedługo do was zajrzę – obiecywałem i wyskrobywałem godzinkę, żeby uściskać starych i obejrzeć nowy ząbek braciszka; po każdej wizycie upewniałem się, że nie lubię małych dzieci.
Miałem trochę wyrzutów sumienia, bo ten nieudany projekt człowieka był jednak moim bratem, więc obiecałem sobie, że jak Franek podrośnie i upodobni się do ludzi, zabiorę go na mecz albo na gokarty. Nie wcześniej. Trzy lata później Franio prezentował się o niebo lepiej, za to zrobił się strasznie namolny. Upodobał sobie moje towarzystwo bez żadnego racjonalnego powodu, bo nadal rzadko bywałem w rodzinnym domu i nie starałem się specjalnie zasłużyć na jego względy. Jak tylko przekraczałem próg, przyklejał się do mnie na amen.
– On cię uwielbia – rozpływała się nad Franiem mama.
– Fajnie mieć takiego dużego brata, co Franiu? – pytał ojciec, podrzucając w górę synka.
Ze mną chyba nigdy tak się nie bawił.
– Chyba nie jesteś zazdrosny o brata? – mama bez trudu mnie przejrzała.
– Skąd, w przeciwieństwie do tego smarkacza jestem dorosły – odparłem z naciskiem na ostatnie słowo.
– Czasem nie mogę w to uwierzyć, dla mnie zawsze będziesz małym syneczkiem – chciała mnie przytulić, ale byłem za wysoki, więc po krótkiej przepychance ostatecznie to ja zamknąłem ją w mocnym uścisku.
Zapamiętałem tę scenę, została ze mną, mam ją zawsze przed oczami. Mama, tata, Franio i ja
Jeszcze razem, nieprzeczuwający, że spędzimy ze sobą już niewiele czasu. Rok później zostaliśmy z Frankiem sami. Żaden z nas nie uronił na pogrzebie ani jednej łzy, Franio niewiele rozumiał z tego co się dzieje, a ja byłem zbyt zszokowany, by płakać. Jeden głupi wypadek samochodowy odebrał nam nagle rodziców. Nie mogłem w to uwierzyć, to wszystko nie miało najmniejszego sensu. O przyszłości na razie nie myślałem, dopiero ciotka Ela uświadomiła mi, przed jakim wyzwaniem stanąłem.
– Martwię się o was, jak sobie poradzicie? Zabiorę Franka na trochę, będzie ci lżej. I tak nie umiesz opiekować się dzieckiem – zaproponowała zaraz po ceremonii pogrzebowej.
Zareagowałem, jakby mi w pysk dali.
– Nie ma mowy! To mój brat, nie oddam go nikomu – krzyknąłem.
– Chciałam tylko pomóc, nie denerwuj się – szepnęła ciotka, gładząc mnie po ramieniu. – Pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć.
– To ładnie, że ciocia tak mówi, ale sam zajmę się Frankiem.
– Nie potrafisz…
– Poradzę sobie – odparłem z uporem.
Wróciłem do rodzinnego domu, porzucając kolorowe życie singla i próbowałem zaopiekować się bratem. Franio nie ułatwiał mi zadania.
– Gdzie mama? Kiedy tata wróci? – dopytywał się, wpędzając mnie w czarną rozpacz.
Był tylko dzieckiem, bałem się powiedzieć mu, że rodzice nie żyją, nie miałem przecież pojęcia, jak zareaguje.
– Jesteśmy razem. Tylko ty i ja. Masz dużego brata, jesteś bezpieczny – powtarzałem mu w kółko, bardzo chcąc, by uwierzył i zapamiętał. – Zamieszkamy razem, będę spał w tamtym pokoju, co ty na to?
– Fajnie – cieszył się Franio, ale spojrzenie miał smutne.
Zrozumiałem, że dziecka nie można tak łatwo oszukać. Nie mogłem dłużej czekać, dwa tygodnie później powiedziałem mu, co się stało. Przyjął to nad podziw spokojnie.
– Będę zawsze przy tobie – zapewniłem go, żeby miał poczucie względnego bezpieczeństwa.
Zszedł z moich kolan i poszedł do kąta bawić się klockami. W nocy obudził mnie rozdzierający płacz osieroconego dziecka. Franio zrozumiał, że rodzice nie wrócą.
– Już dobrze, braciszku – kołysałem go, starając się przebić przez głuchą rozpacz malucha. – Masz mnie. Tylko ty i ja, jesteśmy drużyną. Poradzimy sobie.
Wydawało się, że mnie wcale nie słucha, jednak po dwóch tygodniach nocnych płaczów, trochę się uspokoił. Dużo rozmawialiśmy o mamie i tacie, o tym, że są w niebie i na pewno wciąż patrzą na młodszego synka.
– I na ciebie – dopowiadał skrupulatnie Franio.
Wzruszało mnie to w zgoła niemęski sposób. Dbał o mnie, nie zapominał, że ja również straciłem rodziców
Uświadomiłem sobie, że chociaż taki mały, jest dla mnie oparciem, najważniejszym człowiekiem na świecie. On miał mnie, a ja jego, mimo różnicy wieku łączyło nas braterstwo. Ani się obejrzałem, jak minęło kilka miesięcy. Byłem bardzo zajęty, rano biegiem odprowadzałem Frania do przedszkola, jechałem do pracy, po południu odbierałem brata i wracaliśmy do domu zamówić nieśmiertelną pizzę, którą obaj do dziś uwielbiamy. Aż się dziwię, że nam się nie znudziła, jedliśmy ją na okrągło, aż nauczyłem się gotować według przepisów z internetu.
Dziś jestem kulinarnym mistrzem, choć jak sobie przypomnę początki, przechodzi mnie dreszcz. Dobrze, że nie spaliłem kuchni i nie zamorzyłem brata głodem. Teraz radzę sobie lepiej, a Franek nauczył się pomagać, choć nie zawsze ma na to ochotę. Czasem się o to spieramy, lecz muszę przyznać, że Franio na ogół jest fajnym bratem i najlepszym kumplem, jakiego mam. Jesteśmy nierozłączni, prawie nigdzie się bez niego nie ruszam. Ciotka Ela wciąż proponuje, że posiedzi z Frankiem, żebym miał trochę swobody, ale staram się nie korzystać z jej dobroci. Wiem, że Franio nie lubi, jak znikam, więc staram się tego nie robić. Zabieram go ze sobą nawet do przyjaciół, w każdym razie tych, którzy zostali, bo nie wszystkim się podobało, że przychodzę z dzieckiem i nie mogę zostać do późna. Ich sprawa, Franek jest dla mnie ważniejszy.
A dziewczyny? No, tu jestem do przodu. Gdziekolwiek pokażę się z Franiem, ścigają mnie zainteresowane spojrzenia fantastycznych kobiet; nigdy nie przypuszczałem, że będę miał takie powodzenie. Zero kłopotu z zawieraniem znajomości, sprzyja temu niewymuszona atmosfera placu zabaw, na którym szaleje brat. Mimo sprzyjających okoliczności nie zaangażowałem się w żaden związek, częściowo dlatego, że moje serce milczy, a częściowo ze względu na Frania.
Kobieta, o której mógłbym myśleć poważnie, musi pokochać nas obu, a to nie takie proste. Zatem na razie prowadzimy z Frankiem szczęśliwe kawalerskie życie, nie spiesząc się z poważnymi decyzjami. Dobrze jest mieć brata.
Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy