Mama zadzwoniła koło drugiej z pytaniem, czy mógłbym wpaść do niej po drodze z pracy.
– Tylko na chwileczkę, wiem, że nie masz czasu – krygowała się. – Ale wiesz, przygotowałam coś pysznego.
Obiecałem, że zajadę, w końcu to prawie po drodze. Nie ukrywam, że marzyły mi się mamine gołąbki albo knedle z truskawkami i gęstą śmietaną. Ba, choćby porządne, dobrze wysmażone kotlety schabowe. Do tego frytki…
Odkąd Kuba się urodził, jadamy z Weroniką jak na biwaku: jakieś zupki z ubiegłego dnia, podgrzane kartofle i, oczywiście, nieśmiertelne mrożonki z marketu, na widok których już zaczynam dostawać wysypki. Nie tak to sobie wyobrażałem, choć może uczciwej byłoby powiedzieć, że nie wyobrażałem sobie wcale – ot, gdy Werka zawiadomiła, że jest w ciąży, wyraziłem oszczędny entuzjazm.
W końcu, jak człowiek się już ożeni, reszta wydaje się naturalną konsekwencją, nie?
Za to rodzice i teściowie byli zachwyceni i ten powszechny zachwyt uśpił moją czujność. Wielka szkoda, że nikt nie wspomniał o tym, że nasze beztroskie życie zmieni się w gonitwę chomika na karuzelce!
– Zmarniałeś – powitała mnie mama, gdy stawiłem się tuż po czwartej.
– Takie życie – mruknąłem, po męsku nie rozwodząc się nad swoją niedolą.
– Jakie? Oszczędzasz na żarówce w łazience? – przejechała mi dłonią po policzku. – Myślałam, że wychudłeś, a jesteś tylko byle jak ogolony!
Nie ma to jak wsparcie od matki.
– Nie upuść, ciężkie – ostrzegła, podając mi karton wypełniony słoiczkami.
– Co to jest?
– Świeżutkie soki z marchewki i jabłek dla Kubusia – aż pokraśniała z dumy. – Lekko spasteryzowałam, ale lepiej trzymajcie je w lodówce.
– To mają być te pyszności?! – nie mogłem uwierzyć.
Myślałem, że mama mnie chociaż czymś poczęstuje, ale gdzie tam! Powiedziała, żebym wracał szybko do domu, bo biedna Weronika już pewno doczekać się nie może. Taaa, jasne. Może i ciężko jej się doczekać, ale nie ma w tym nic osobistego – chce po prostu wetknąć komuś dzieciaka i walnąć się do wanny z pachnącymi świeczkami albo zamknąć w pokoju i na luziku posurfować z godzinkę po necie. Tak jakbym ja wrócił właśnie ze spa, a nie z roboty, gdzie od rana muszę się użerać z klientami.
Dziś zanosiło się dokładnie na to samo: żona cmoknęła mnie bezosobowo w policzek, schowała soki dla Kuby, w międzyczasie nalewając mi na talerz kapuśniaku, uderzająco podobnego do wczorajszej jarzynówki.
– Nie ma drugiego dania? – zapytałem z nadzieją; naiwniak. Wzruszyła ramionami.
– Ciesz się, że zupa jest. Kubie chyba znów ząb rośnie, nieznośny jest, że trudno nawet do kibelka wyjść. Jaki ząb, znowu? Chłopak ma prawie dwa lata, pełną paszczę i jeszcze mało?
– Jak zjesz, to pójdę się przejść, ok? – zapytała Weronika, ściągając gumkę z kucyka i potrząsając włosami. – Muszę trochę pomyśleć spokojnie, może na jakieś ciacho wejdę, poczuję się trochę jak człowiek…
Zemdliło mnie, trudno, nie zmienię mu pieluchy
Wyszła i ledwo minęło dziesięć minut, Kuba zaczął się wściekać. Ani klocki, ani soczek, nic nie pomogło. Uwiesił mi się na nogawce spodni i piszczał, że mało mi łeb od tego nie pękł. Podniosłem go na ręce, przytuliłem i wtedy poczułem, w czym rzecz. No nie! Zadzwoniłem do Weroniki, ale rzuciła tylko, żebym przebrał małego zamiast histeryzować, i rozłączyła się. Chryste, przecież to już nie jest niemowlę, nie samym mlekiem żyje! Zemdliło mnie, w końcu uznałem, że szlus – dobrze młodemu zrobi, jak sobie posiedzi w tych specjałach.
– Jesteś już duży i do tych rzeczy masz nocnik – wyjaśniłem smarkaczowi, a potem, za każdym razem, gdy próbował się rozedrzeć, podsuwałem mu pod nos plastikowe ustrojstwo i włączałem pozytywkę.
Zachwycony nie był i trudno się dziwić. Nawet nie miałem mu osobiście za złe – przecież to maluch; czy to jego wina, że matka do dziś nie wdrożyła go w jakiś reżim sanitarny? Założę się, że jakby Weronika musiała prać pieluchy, raz dwa by się okazało, że mały woła, że chce kupę za każdym razem!
– Ciebie całkiem pogięło? – wydarła się na mnie, gdy przyszła i zobaczyła, że Kuba nieprzebrany i nieumyty. – Przecież on się odparzy!
– Przykro mi, nie dałem rady – wyjaśniłem. – Próbowałem, ale…
Sorry. No cóż, to chyba nie przypadek, że takimi małymi dziećmi najczęściej zajmują się kobiety, nie? Coś im się wydziela, jakieś hormony czy co, dlatego nie czują obrzydzenia.
– Bardzo ciekawa teoria – skomentowała ze złym uśmieszkiem Weronika. – Marnujesz się w tym swoim Mordorze.
A kiedy już wyszła z łazienki z wypucowanym Kubą, zapytała z błyskiem w oku, czy opowiadała mi kiedyś o Jacku. Słowo daję, zobaczyłem to spojrzenie, i od razu poczułem, że będą kłopoty jak jasna cholera. Co to w ogóle za jeden? Gdzie go poznała, skoro cały czas siedzi z dzieciakiem? Inkasent? Listonosz?
– Poznałam Jacka na placu zabaw, gdzie chodzimy czasem z Kubą – wyjaśniła. – Kapitalny facet, po prostu mężczyzna idealny. Uwielbiamy go z dziewczynami, a myślę, że i ty mógłbyś skorzystać na znajomości z nim…
Okazało się, że to jakiś żałosny gostek, którego żona pracuje, a on jest na wychowawczym
Zwykły nierób i lepszy cwaniak, ale tego, oczywiście, Weronika nie dostrzegła – ważne, że Jaculek potrafi wszystko zrobić z dzieckiem: nakarmić, przewinąć, zabawić.
– Bez żeńskich hormonów, wyobraź sobie – żona pokazała mi jęzor. – Okazuje się, że wystarczy chcieć. I coś ci powiem, Piotrek: on i jego synek mają cudowną więź.
I zaczęło się, że syn potrzebuje ojca, że dotąd mnie nie cisnęła, ale czas to zmienić, bo wzajemne stosunki między mną a Kubą kuleją przez jej ustępliwość. Kto to widział, żebym nie umiał dziecka przewinąć? A jakby ona zachorowała? Albo jakby umarła? Wprowadzimy nowy system: w niedzielę na zmianę jedno z nas będzie miało wolne, a drugie zajmie się dzieckiem.
– Zaczniemy już pojutrze – oświadczyła, zanim się odezwałem. – Pojadę do taty, bo znów jest w szpitalu. Niby to tylko prosty zabieg, ale zwyczajnie stęskniłam się, a jemu też będzie miło pogadać
. – Musimy przewracać wszystko do góry nogami? – zwątpiłem. – Nie łatwiej nauczyć Kubę korzystać z nocnika?
– Będziesz miał okazję go tego nauczyć – uśmiechnęła się. – Jackowi zajęło to dwa dni, ty jesteś bardziej ambitny, może uwiniesz się w jeden.
Chciałem zaprotestować, ale jak pomyślałem, że w następnym tygodniu mógłbym skoczyć spokojnie z kumplami na ryby, zgodziłem się. Też miałem swój plan… W niedzielę, ledwo Weronika wyjechała, spakowałem Kubę do auta razem ze wszystkimi bambetlami i pojechałem do mamy. Niech sobie małżonka gada, co chce, ale są jeszcze kobiety, dla których zajęcie się dzieckiem jest przyjemnością, a nie udręką.
Niestety, pocałowałem klamkę! I coś wam powiem: wątpię, by to był przypadek. Normalnie mama siedziałaby przed telewizorem i oglądała powtórkę serialu. Cholerne babskie spiski! Obiecałem sobie jedno: Jeżeli Kuba zrobi kupę w majty przed powrotem Weroniki i będę musiał własnoręcznie uporać się z tą miną, w tygodniu zwolnię się z roboty, pojadę na plac zabaw, dorwę tego całego doskonałego Jacusia i sprzedam mu takiego strzała, że się palant z gleby przez tydzień nie podniesie. Niech sieje ferment z daleka od mojej szczęśliwej rodzinki!
Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana