„Nigdy nie miałem szczęścia w miłości. Kiedy zdobywałem się na odwagę i podrywałem kobietę, zawsze mnie odrzucała”

Samotny mężczyzna fot. Adobe Stock, samuel
Moje życie miłosne? Masakra. Klęska za klęską. Po prostu nie mam podejścia do kobiet.
/ 19.05.2021 13:06
Samotny mężczyzna fot. Adobe Stock, samuel

Nigdy nie byłem mistrzem w sprawach damsko-męskich. Nie wiem dlaczego. Faceci z naszej rodziny zawsze dobrze sobie radzili w tych sprawach. Mieli żony, kochanki, wielbicielki… Ja z pierwszą dziewczyną umówiłem się na randkę w ósmej klasie podstawówki. Kiedy ją pocałowałem, skrzywiła się i uciekła. Musiała coś nagadać koleżankom, bo żadna już nie chciała ze mną chodzić.

Moje ego cierpiało, ale był jeden plus tej sytuacji. Jak się nie ma dziewczyny ani nawet szansy na jej poznanie, to ma się dużo czasu na naukę. Dostałem się do dobrego liceum, potem na studia. Swój pierwszy raz przeżyłem dopiero w wieku 25 lat. Seksu nauczyła mnie sąsiadka z piętra wyżej. Mężatka, której mąż wyjechał na placówkę. Piękna, zmysłowa i wciąż zamyślona. Mimo to zauważyła mnie. Oczywiście chciałem się z nią żenić, ona jednak kochała męża. Ze mną sypiała jedynie dla zabawy. Chyba rozczulała ją moja nieporadność.

Przyszłą żonę poznałem w pracy. Rozwód wzięliśmy po 10 latach małżeństwa. Myślicie, że to przez nią? Niestety… To ona miała pecha do mnie. Bo ja, żeniąc się z Izą, kochałem inną. Tak, wiem, bez sensu. Wtedy jednak uważałem, że czas zacząć nowe życie.

Miałem już 29 lat, większość moich znajomych była po ślubie. Od roku zabiegałem o względy pewnej malarki, ona jednak nic do mnie nie czuła. Natomiast Iza naprawdę mnie kochała. Miałem nadzieję, że ja ją też pokocham. Naprawdę w to wierzyłem. Pewnie próbowałbym do dziś, gdy dwa lata temu, dokładnie w sierpniu, nie powiedziała, że odchodzi. Od początku wyczuwała mój dystans…

Zaczął się dla mnie zły okres. Rozpaczliwie chciałem być z kimkolwiek i to nie mogło się dobrze skończyć. Każdy mój związek okazywał się klapą, bo nie potrafiłem się zaangażować. Nic dziwnego, skoro moje partnerki prawie wcale mnie nie interesowały. Wylądowałem na rocznej terapii. Kiedy ją zakończyłem, postanowiłem, że będę się spotykać tylko z kobietami, które mi się podobają.

Trudno ją zabawiać, gdy człowiek dyszy po biegu

Pewnego dnia poznałem Zuzę. Na imprezie grupy biegowej. Ja dopiero zaczynałem, ona biegała już w maratonach. Ładnie umięśnione nogi, płaski brzuch, piersi dwójeczka. Długie, jasne włosy, ale rysy Włoszki: duże oczy, ciemna oprawa, zmysłowe usta.

Nie zwracała na mnie uwagi, bo byłem zgarbiony, nieporadny i wciąż zasapany. Jak robiliśmy kółeczka na stadionie, nawet nie mogłem z nią pogadać, bo wciąż przyspieszała. W czasie rozciągania też ciężko było ją zaczepić. Po treningu wsiadała na rower. Dwa miesiące polowałem na okazję, żeby się z nią umówić. Któregoś dnia przyszła na trening, wisząc na ramieniu gościa składającego się tylko z mięśni. Ultras. Biegał po górach po 100 kilometrów. Poddałem się.

Paulina była laską, którą się widzi od razu, nawet w dzikim tłumie. Idealnie uczesana, umalowana i ubrana. Szpilki. Gdy szła korytarzem w firmie, gdzie zatrudnili mnie jako konsultanta, wszyscy się na jej widok ślinili. Chodziły słuchy, że uznaje tylko dzianych facetów. Pewien elegancik też do niej startował. Garnitur szyty na miarę, spodnie opięte na zgrabnym tyłku. Tak, wiem, co to zgrabny męski tyłek. Taki, jakim ja się nigdy nie mogłem pochwalić.

Tak czy owak, nie miałem dużo czasu, bo mój kontrakt kończył się za miesiąc. Szybko się zorientowałem, że co dzień o trzynastej ona je lunch… O trzynastej stałem z tacką w dość długiej kolejce. Paulina przede mną, między nami elegancik. Za szklaną ladą pani nakładająca porcje.
– Poproszę rybę – zamówiła Paulina.
– Dla mnie to samo. To musi być dobry wybór – wtrącił od razu elegancik, szczerząc bielutkie zęby.

Paulina odwróciła się i omiotła go wzrokiem. Wyglądał na dzianego, ale jej mina nie wyrażała nic. Za to pani obsługująca wzniosła oczy do nieba.
– Ryby się skończyły. Proponuję panierowany filet z kurczaka.
Elegancik poczerwieniał.
– O pierwszej nie macie już ryby?!
– Jest piątek – kobieta nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
– Właśnie, jest piątek!
I tak jeszcze przez minutę.
– Jak pan chce, to ja panu złowię rybę – postanowiłem się włączyć do dyskusji. – Tylko najpierw muszę coś zjeść. Filet z kurczaka poproszę…

Nie jestem specjalnie zaczepny, ale miałem dość stania i czekania, aż elegancik przestanie się wreszcie awanturować, a poza tym było mi żal pani za ladą, która musiała się z nim użerać. Spojrzał na mnie z wściekłością, ale ja po prostu wyminąłem go z tacką. Wdzięczna pani zza lady błyskawicznie podała mi moje zamówienie. Przy kasie wylądowałem zaraz za Pauliną.

Chyba nigdy jeszcze nie stałem tak blisko niej. Jasne włosy opadały jej na plecy. Za nic nie pamiętam, w jakim kolorze miała bluzkę; wiem tylko, że prześwitywał zza niej stanik. Stałem tam jak słup soli i nie mogłem oderwać od niego wzroku… Miałem zaledwie kilka sekund, zanim zapłaci, żeby coś powiedzieć, ale jedyne, co przychodziło mi do głowy to „Kocham cię”. Więc lepiej było nie mówić nic.

Zresztą zaraz przygnał elegancik. Na talerzu miał filet z kurczaka i buraczki, a na twarzy grymas wściekłości.
– Zadowolony? – zauważył, że gapię się prosto na jego tacę.
– Czy ja wiem? – mruknąłem.
– Jeszcze się spotkamy – syknął.
– Na rybach może…

Ostatnie zdanie wypowiedziała Paulina. Zdębiał on, niestety zdębiałem też i ja. To był idealny moment, żeby usiąść z Pauliną przy jednym stoliku, pośmiać się z buca. Ja jednak odwróciłem się na pięcie spanikowany i popędziłem do stolika informatyków.

Nie było już drugiej okazji, bo następnego dnia wyleciałem z hukiem. Elegancik okazał się bratem głównego udziałowca tej całej firmy.

Gadka o Chopinie też nie przyniosła efektów

Marysię poznałem na urodzinach kumpla. Piękna blondynka, która w tamtym czasie… zajmowała się listami Chopina. W białych rękawiczkach i masce, w laboratorium usuwała z papieru ślady czasu (chyba głównie grzyby i bakterie, nie pamiętam).
– Piękne listy pisał. Pełne polotu, pasji, namiętności… – uśmiechnęła się tak ogólnie do wszystkich. Mimo to poczułem, jakby uśmiechała się do mnie. A także, że z tą kobietą mógłbym się nie tylko przespać, ale i porozmawiać. To było coś nowego. Coś bardzo ekscytującego.
– Jednej ze swoich ukochanych podarował utwór muzyczny – ciągnęła Maria. – Zastrzegł, że tylko ona może go grać na koncertach. Była pianistką.
– Znał jej palce. Wiedział, które klawisze naciska mocniej. Potrafił ocenić, co będzie mogła wydobyć z nut… – odezwałem się nagle i właściwie nie wiem, co miałem na myśli, ale Marysia popatrzyła na mnie uważnie.

Pół godziny później zostawiliśmy urodzinowe towarzystwo i poszliśmy na spacer nad Wisłę. To był ostatni ciepły wieczór w roku. Następnego dnia zaczynała się jesień…
– Może Chopin zrobił to, żeby ta kobieta nigdy o nim nie zapomniała – zastanawiałem się głośno nad tym, o czym rozmawialiśmy w knajpie. – Ja mam akurat na odwrót.
– To znaczy? – nie zrozumiała.
– Wolałbym, żeby moje miłości jak najszybciej o mnie zapomniały.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Chyba po prostu się wstydzę. Bo nie byłem dla nich dość dobry… Z różnych powodów – westchnąłem. – Nie mam najlepszych doświadczeń z kobietami. Zawsze robiłem coś nie tak. Czasem nic nie robiłem…

Opowiedziałem jej o dzieciństwie, rozwodzie z Izą, nawet o biegaczce Zuzi i prawniczce Paulinie. Gdy już się wygadałem, Marysia pocałowała mnie mocno w usta. Ale to nie był namiętny pocałunek. To był pocałunek z przesłaniem: „Żal mi cię, ale nie dzwoń do mnie”.

Zrozumiałem to od razu.
– Aż taki jestem beznadziejny? – spytałem z nadzieją, że zaprzeczy.
– Niech ten pocałunek odmieni twoje życie – odparła, po czym bez pożegnania popędziła do autobusu, który właśnie podjechał, i uciekła.

Po tym, kiedy otworzyłem przed kobietą swoją duszą, a ona mnie odrzuciła, postanowiłem dać sobie spokój z babami. Po pracy wkładałem dresy, sportowe buty i szedłem biegać. Świeże powietrze i wysiłek fizyczny zrobiły swoje. Świat nabrał weselszych barw. Podobnie jak moje myśli. Przestałem zamartwiać się tym, że jestem sam, i rozpamiętywać dawne porażki. Pewnego pięknego dnia przystanąłem w parku i zacząłem gapić się w niebo. Jak dziecko. Było idealnie błękitne. Złota polska jesień…

– Szukasz ryb tak wysoko? – usłyszałem nagle za plecami. Odwróciłem się. Paulina w stroju do biegania, lekko zmachana, stała tuż obok mnie i uśmiechała się pięknie. Nie musiałem nic mówić. Wystarczyło tylko zacząć razem biec.

Czytaj także:
„Mąż wyjechał, by zapewnić nam byt. Zamiast tego zrobił dziecko obcej babie, a ja zostałam samotną matką bez pracy”
„Myślałam, że małżeństwo moich dziadków było idealne. Babcia przez całe życie skrywała przed nami tajemnicę…”
„Moja matka ukrywała, że jest śmiertelnie chora. Wydało się, gdy umarła i musiałam zająć się przyrodnim rodzeństwem”

Redakcja poleca

REKLAMA