„Niedouczona smarkula z przychodni twierdzi, że córkę pogryzły pchły. To absurd. Czy ona sugeruje, że mam w domu chlew?”

matka rozmawia z córką fot. Adobe Stock, dikushin
„Zauważyłam na jej ciele drobne czerwone plamki. Nie wyglądało to na wysypkę ale wzbudziło mój niepokój. Może alergia? Na wszelki wypadek wypytałam Patrycję, czy jadła ostatnio coś nowego. Zapewniła, że skąd, nic takiego! Przecież uprzedzałam ją, żeby nie brała kanapek od innych, bo nie wiadomo, w jakich warunkach są przygotowywane”.
/ 22.02.2023 09:05
matka rozmawia z córką fot. Adobe Stock, dikushin

Gdzieś tam są kobiety, dla których liczy się tak zwany rozwój wewnętrzny: wciąż się dokształcają, uczestniczą w kursach, wspinają po szczeblach kariery. Ja do nich z pewnością nie należę. Rodzina – to jest dla mnie ważneOczywiście pracuję, żeby zwiększyć domowy budżet. Jednak moją prawdziwą ambicją jest wychowanie zdrowego, rozumnego dziecka oraz stworzenie czystego i ciepłego domu, gdzie wszyscy czują się szczęśliwi.

Aby osiągnąć cel, należy czuwać nad wszystkim. Rozsądny rodzic nie składa obietnic bez pokrycia, tylko wyraźnie określa swoje stanowisko. Nie mówi „W domu zastanowimy się nad pieskiem”, jak to zrobił mój mąż, gdy wracał z Patrysią od ciotki ze wsi. Mądry rodzic wyjaśnia, że w blokach na zwierzę miejsca nie ma, nie czułoby się szczęśliwe zamknięte w czterech ścianach, a do tego jego towarzystwo byłoby w najwyższym stopniu niehigieniczne!

Rozbite kolanko, teraz znów wysypka

Odkąd Patrycja we wrześniu zaczęła chodzić do szkoły, zauważyłam w niej zmiany na niekorzyść, starałam się jednak jakoś je sobie wytłumaczyć: nowe środowisko, wpływ innych dzieci… Zdarzało jej się wracać ze szkoły z brudnymi rękami, kiedyś przyniosła plecak jak wytarzany w błocie. Spanikowałam, gdy przyszła z rozbitym kolanem – co się w tej szkole dzieje?! Może ktoś się nad małą znęca?

– Przestań robić dochodzenie – mąż wywołał mnie z łazienki, gdzie opatrywałam córkę. – Przecież ona nawet nie zauważyła, że ma rankę! Powiedziała ci, że się potknęła.

– Potknęła? – fuknęłam.

Oj, jak ten Michał mnie złości tym swoim „tumiwisizmem”!

– Trzeba zorganizować jej powroty. Nie może chodzić sama!

– Będziesz się zwalniać z pracy, żeby przejść z nią dwieście metrów? Nawet przez jezdnię nie przechodzi po drodze!

I jak tu gadać z facetem, który lekceważy te wszystkie niebezpieczeństwa, jakie zagrażają jego jedynemu dziecku? Wróciłam do łazienki, dokładnie odkaziłam małej ranę i nakleiłam plasterek. Chwyciłam moje maleństwo w ramiona i przytuliłam mocno. „Mam nadzieję, że nie dostały się tam już jakieś groźne bakterie” –  westchnęłam. Na szczęście kolanko dobrze się goiło.

Po paru dniach nie było już śladu po wypadku.

– A widzisz? – skwitował mąż. – Robisz burzę w szklance wody.

Prawda jest taka, że Michał nie docenia moich wysiłków, nie szanuje pracy. Przez dziesięć lat małżeństwa nie udało mi się go nawet nauczyć, żeby składał razem skarpety, gdy je wrzuca do kosza na pranie! A już Patrycja wie, jak to ułatwia życie.

Wracając do tematu – któregoś dnia podczas kąpieli córki zauważyłam na jej ciele drobne czerwone plamkiNie wyglądało to na wysypkę ale wzbudziło mój niepokój. Może alergia? Na wszelki wypadek wypytałam Patrycję, czy jadła ostatnio coś nowego. Zapewniła, że skąd, nic takiego! Przecież uprzedzałam ją, żeby nie brała kanapek od innych, bo nie wiadomo, w jakich warunkach są przygotowywane.

Po kilku dniach były jednak nowe zaczerwienienia i mała przyznała się, że to ją swędzi. Musiała się czymś zarazić! Ludzie są dziś tacy nieodpowiedzialni. Mało to razy widziałam, jak posyłają do szkoły kompletnie zakatarzone i kaszlące dzieciaki? Koszmar, naprawdę… Zdecydowałam, że wezmę córkę do lekarza. Im wcześniej zdiagnozujemy chorobę, tym większe szanse na wyleczenie.

Słucham? Co on złapał na nodze?

Oczywiście trafiłyśmy na sezon przeziębień, więc poczekalnia w ośrodku zdrowia pękała od maluchów z gorączką. „No – pomyślałam – teraz złapiemy do kompletu nowe wirusy”. Po odczekaniu dwóch godzin w kolejce wreszcie weszłyśmy do lekarza. Jakaś taka młoda przyjmowała; nie jestem pewna, czy w ogóle skończyła już studia.

Proszę pokazać te zaczerwienienia – zaproponowała łaskawie, kiedy streściłam, z czym przychodzimy.

Rozebrałam Patrycję…

Pani doktor rzuciła okiem na wysypkę i wypaliła z grubej rury:

Ależ to pchły!

– Słucham? – ledwie zdołałam z siebie wydusić.

– To są ugryzienia pcheł – powiedziała, uśmiechając się ironicznie. – Widzi pani, pod gumką od majteczek jest najwięcej zaczerwienień, tam właśnie uwielbiają żerować. Mają państwo w domu jakieś zwierzę?

– A skąd! – zaprzeczyłam zaszokowana tymi bredniami.

Niedouczona smarkula insynuuje, że mam w domu chlew?!

– To może przyniosła od jakiegoś znajomego psiaka?

– Jeżeli już, to chyba z waszej poczekalni – poniosły mnie nerwy.

Tak się zdenerwowałam, że nie nie byłam w stanie ubrać własnego dziecka. W końcu udało mi się to i mogłam trzasnąć drzwiami gabinetu na pożegnanie.

Długo cała aż dygotałam z nerwów. Myślałam, że jak mąż wróci z pracy, to się wygadam i trochę ochłonę. Lecz gdy tylko zaczęłam mu streszczać diagnozę tej niedouczonej lekarki, przerwał mi bezceremonialnie:

– Miała rację, parę dni temu złapałem pchłę na nodze. Nie chciałem cię niepokoić, bo wiem, jak byś zareagowała. Totalna deratyzacja! Zabiłem dziadostwo i uznałem, że po sprawie. Myślałem, że ją przywlokłem od psa, co się kręci u nas na budowie, ale to chyba zasługa Patrycji. Trzeba ją spytać.

Zwierzak w domu? Po moim trupie!

No i spytaliśmy. Okazało się, że nasze dziecko od jakiegoś czasu, wracając ze szkoły, zachodzi do piwnicy w sąsiednim bloku i dokarmia małe kotki, które się tam zadomowiły. A ja, głupia, cieszyłam się, że mała ma apetyt!

– Ale myłam rączki, mamusiu – dodała na swoje usprawiedliwienie Patrycja. – Zawsze! I już nie klękałam na betonie, żeby nie otrzeć kolan i nie złapać bakterii.

Ręce opadają! Kategorycznie zakazałam Patrycji szwendania się po piwnicach i kontaktów z kotami, zebrałam wszystkie jej ubranka i wrzuciłam do pralki, zmieniłam pościel… Do północy myłam w domu podłogi wodą z octem, zaglądając w każdą szparę. Przy okazji okropnie zdenerwował mnie mąż. No bo jakim trzeba być bezmyślnym typem, żeby zamiast samemu złapać za szmatę i pomóc, sugerować, że to moja wina?!

– Uważam, że powinniśmy pomyśleć o jakimś zwierzęciu dla Tyśki – stwierdził. – Nie ma rodzeństwa, może chociaż chomika jej sprawmy, jak już się brzydzisz kotów?

– Gryzonia? – spojrzałam na niego osłupiała. – Ty wiesz, ile one roznoszą chorób?!

– To może rybki?

– Nie ma mowy, woda jest najlepszym siedliskiem bakterii – ucięłam dyskusję. – I powiedzmy sobie szczerze, Michał: cała ta afera wynikła przez ciebie, bo narobiłeś dziecku nadziei, zamiast wyjaśnić, kiedy była na to pora, że dom to nie miejsce dla zwierząt. Po co było obiecywać, że pomyślimy o psie?

Mąż stał oparty o stół i patrzył na mnie jakoś dziwnie. A co, może nie mam racji? Skoro jest takim dobrym ojcem, niech zabierze Patrycję w któryś dzień do zoo. Napatrzą się tam za wszystkie czasy i może przy okazji zastanowią, czy chcieliby mieszkać na takim wybiegu pełnym brudu i robali!

Czytaj także:
„Wydałam 20 tysięcy złotych, by spełnić marzenie o dziecku. Przez niedouczonego konowała straciłam 2 lata życia i masę nerwów”
„Długo staraliśmy się z mężem o dziecko. Trafiliśmy w ręce konowała, który zamiast leczyć, wyciągał od nas pieniądze”
„Rozwydrzony bachor sąsiadów znęcał się nad kotami i dałam mu nauczkę. Teraz grozi mi eksmisja!”

Redakcja poleca

REKLAMA