Nigdy nie wiadomo, kiedy jakieś wydarzenie odmieni twoje życie. To może być cokolwiek – wizyta u dentysty, zwichnięta kostka czy… kretyńska firmowa integracja.
Nie znosiłam tych imprez, które szefostwo organizowało z uporem maniaka raz do roku. Faceci chlali i gadali o pracy i sporcie, a kiedy już ledwie trzymali się na nogach, gadali o kobietach. Kobiety narzekały na mężów lub desperacko wykorzystywały szansę, by zwrócić na siebie uwagę kolegów z pracy, do których na co dzień wzdychały.
Ja wtedy męża jeszcze nie miałam, żaden facet w firmie mi się nie podobał, i nie próbowałam zapracować na awans, podlizując się szefostwu jak niektórzy, więc taka impreza była dla mnie czystą stratą czasu.
Tamtego roku do zarządu weszła kobieta, i to ona wpadła na jeszcze głupszy pomysł, by imprezę urozmaicić. Zaprosiła wróżkę.
Przyszłość jest w naszych rękach
Co jest z nami, kobietami, że jesteśmy takie ciekawskie? Ja zawsze twierdziłam, że we wróżby nie wierzę, więc sama nie wiem, dlaczego jak inne baby ustawiłam się w długiej kolejce przed kolorowym namiotem z wielkim czarnym kotem trzymającym szklaną kulę na szyldzie. Jakoś faceci się nie pchali, by im odczytać przyszłość.
– Nasza przyszłość jest w naszych rękach – powiedział piarowiec z wielkim piwnym brzuchem, gdy go Isia z personalnego spytała, czy zająć mu kolejkę.
– Jasne, i nie chcecie wiedzieć, jak ją spieprzycie – odparłam.
Dziewczyny się roześmiały. Grubas popatrzył na mnie z obrzydzeniem i wysapał:
– Ty, Sonia, jeszcze się doigrasz. Trzeba ci silnego męża, żeby utemperował ten twój wredny jęzor.
– Chcesz zrobić ze mną porządek cudzymi rękami, bo wiesz, że ty byś wymiękł?
Cała kolejka do wróżki wybuchła śmiechem i chamidło odeszło jak niepyszne, kołysząc się ciężko na boki.
Byłam druga w kolejce za Isią, kiedy w jej torebce rozdzwoniła się komórka. Wyjęła ją i spojrzała na ekran, odczytując SMS-a. Potem popatrzyła na mnie i resztę kolejki.
– Muszę iść zadzwonić do domu. Jak skończę, wpuścicie mnie bez kolejki?
– Idź, idź – usłyszała kilka głosów.
Kiedy z namiotu wyszła jedna z księgowych, cała podekscytowana, z zaróżowionymi policzkami, wsunęłam się do środka.
Ani kota, ani szklanej kuli nie było. Za plastikowym ogrodowym stolikiem siedziała starsza kobieta ze źle ufarbowanymi na czarno włosami, w mocnym, powiedziałabym kabaretowym, makijażu, ubrana w jakieś barwne cygańskie chomąto, z toną biżuterii na szyi i rękach. Na stoliku stała świeca, obok talia kart, a palące się kadzidełko zabierało z powietrza resztki tlenu.
Sztuczność tego entourage’u zwalała z nóg. Nie wiem czemu, nie odwróciłam się i nie wyszłam, parskając śmiechem. Myślę, że to ze względu na ten brak tlenu, który przytłumił pracę moich szarych komórek. Tak czy siak, usiadłam na plastikowym krześle, przełożyłam karty i wysłuchałam przepowiedni:
– Twoje szczęście leży w rękach blondyna w żółtym krawacie w paski. Jest tu, niedaleko… – wróżka Aspazja zamachała rękami jak ranny ptak skrzydłami, jedną dłonią plasnęła się w czoło, drugą niespodziewanie chwyciła mnie za rękę, aż drgnęłam, i zamknęła oczy. – Widzę! On cię uratuje w kłopocie, obdarzy miłością wieczną jak świat, przy nim unikniesz wielkich nieszczęść. Będzie twoją gwiazdą przewodnią!
– Ale ja już mam narzeczonego, bruneta, a od pani chciałam się dowiedzieć, czy brać kredyt, czy lepiej się wstrzymać – udało mi się zadać pytanie.
Wróżka Aspazja aż zasyczała z oburzenia, ścisnęła mocno moją dłoń i pochyliła się nad stolikiem, wpijając we mnie wzrok.
– Blondyn, niebieskie oczy, żółty krawat w paski. Tylko on ochroni cię przed tragedią, kobieto. Nie ignoruj znaków!
Zrozumiałam, że o kredycie się niczego nie dowiem. Powoli uwolniłam rękę z imadła wróżki, podziękowałam i wyszłam.
Na zewnątrz odetchnęłam głęboko, żeby myśli mi się przejaśniły.
– Nie wiem, co ona tam pali – powiedziałam do dziewczyn – ale daje niezły odlot.
Poszłam do stołu z napitkami po wodę gazowaną, żeby się nieco otrzeźwić. Szukałam czystej szklanki, kiedy ujrzałam męską rękę, która mi jedną podawała.
– Weź, ostatnia – powiedział Wojtek z IT.
– Dzięki. Mądrości tej wróżki wyssały ze mnie całą wilgoć – przyznałam.
– I co ci wywróżyła? – w głosie Wojtka drżała wesołość.
– Rycerza w… – popatrzyłam na niego i słowa „w żółtym krawacie w paski” zamarły mi na ustach – …złotej zbroi – dokończyłam z trudem.
Mamo, ja kocham Radka, a ten drugi mnie nie rusza
Wojtek miał na szyi żółty krawat w niebieskie paseczki. I był niebieskookim blondynem. I wiedziałam, że mu się podobam, bo kiedyś, jakieś trzy lata wcześniej, próbował się ze mną umówić. Wycofał się, kiedy mu powiedziałam, że jestem zajęta. Wtedy jeszcze nie byłam, ale Wojtek nie poruszał we mnie żadnej kobiecej struny, jeśli wiecie, co mam na myśli. Był miłym, sympatycznym misiem, ale totalnie aseksualnym. Przynajmniej dla mnie. Czasami więc gadaliśmy ze sobą, spotykając się z rzadka w bufecie czy przy kawie, ale to wszystko.
Natomiast Radek, mój facet, to zupełnie inna bajka. Byliśmy ze sobą już dwa lata, i iskrzyło na wszystkich frontach. Nie był może facetem, na którym można zawsze polegać, czasem mnie wkurzał, ale za to nigdy się przy nim nie nudziłam.
Kilka dni później, kiedy spotkałam się z mamą, opowiedziałam jej o wróżce w formie anegdoty. Mama patrzyła na mnie nieruchomym wzrokiem, kiedy śmiałam się z głupiej wróżby, a potem powiedziała:
– Po pierwsze, Soniu, jak wiesz, uważam, że Radek jest całkowicie nieodpowiednim kandydatem na męża. I tak, wiem, nie chcesz mieć męża ani dzieci, jesteś nowoczesną kobietą, bla, bla, bla. Ale masz już trzydzieści pięć lat, zegar tyka i wiem, że kiedyś będziesz sobie pluć w brodę. To tyle w temacie. Po drugie, lekceważenie wróżby może się na tobie zemścić. Opowiadałam ci o mojej przyjaciółce Zuzi? Jej babcia wróżyła z kart. I kiedyś powiedziała jej, żeby nie wpuszczała do domu mężczyzny z wielkimi wąsami, bo przyczyni się do strat. Ale Zuzia olała babcię. Robiła w domu remont i dostała namiar na tanią firmę hydrauliczną. Jej szef miał wielkie wąsy, ale ona nie zwróciła na to uwagi. I tak zrobili jej tę wymianę rur, że dwa miesiące po remoncie miała zalane mieszkanie i musiała wszystko robić od nowa. Facet z wąsami. Voilà!
– Wojtek na mnie nie działa. Kocham Radka – powiedziałam tonem, który miał zakończyć tę bezsensowną dyskusję powtarzającą się systematycznie od dwóch lat.
– To twoje życie, kochanie – mama wzruszyła ramionami.
Zupełnie nie mogłam go zrozumieć
Minęły dwa miesiące. Było piątkowe popołudnie, wracałam właśnie z delegacji. Jakieś dwadzieścia kilometrów przed miastem poczułam, że po prostu muszę ulżyć pęcherzowi. Natychmiast. Jechałam akurat szosą przecinającą las, więc przy pierwszej przecince, jaką napotkałam, zjechałam z drogi, zatrzymałam się, zamknęłam samochód i poszłam między drzewa znaleźć ustronne miejsce.
Kiedy wracałam, źle stąpnęłam i zwichnęłam kostkę. Ból był niewyobrażalny. Upadłam i przy okazji uderzyłam się w ramię, a wystający kawałek konara czy czegoś wbił mi się w dłoń. No, totalny atak lasu! Za co?!
Chyba kwadrans, pojękując, szłam te kilkanaście metrów do auta, bo oczywiście nie wzięłam ze sobą komórki. W końcu usiadłam za kierownicą, roniąc łzy bólu, i od razu zadzwoniłam do ukochanego.
– Radek, przyjeżdżaj, bo nie jestem w stanie prowadzić – wyszlochałam.
– Sorry, słonko, ale mamy tu z kumplami ostry mecz. Nie mogę ich zawieść. Zadzwoń po assistance. W końcu za coś płacimy te ubezpieczenia, nie?
– Nie rozumiem…
– No, przecież mówię. Przecież wiesz, że w ten weekend jest turniej. Za pięć minut mamy mecz.
Nadal nie mogłam zrozumieć. Ból zaćmiewał mi umysł.
– Radek. Ty mówisz o turnieju gry komputerowej dla przyjemności. A ja skręciłam nogę, ręka mi krwawi i jestem dwadzieścia kilometrów za miastem, a zaraz będzie ciemno. W realu. Masz tu być za pół godziny taksówką, żebyśmy mogli wrócić autem.
– Kocham cię, myszko, ale muszę lecieć. Dasz sobie radę, jesteś zaradna kobita. Nie czekaj na mnie, pewnie wrócę jutro. Szykuje się długa noc – oznajmił i się rozłączył.
Uwierzycie? Rozłączył się!
Rycerz z prywatnym szoferem
W pierwszym odruchu chciałam znów do niego dzwonić, ale pomyślałam, że błagać nie będę. Swój honor mam. W drugim – że zadzwonię po assistance. Ale kiedy szukałam numeru, zobaczyłam telefon do Wojtka. Kiedyś się wymieniliśmy numerami, ale nigdy nie skorzystaliśmy. Jak to mówiła wróżka? On mnie uratuje w potrzebie? Zobaczymy. Zadzwoniłam.
– Sonia? – usłyszałam w słuchawce jego zdziwiony głos; w tle dobiegała muzyka, głosy ludzi, śmiechy.
– Sorry, jesteś na imprezie, nie chciałam…
– Daj spokój, wyskoczyliśmy po pracy na drinka. Dlaczego dzwonisz?
Wyjaśniłam sytuację, pomijając, że zostałam olana przez swojego faceta. Sądziłam, że o niego zapyta albo poradzi pomoc drogową.
– Czekaj, będę jak szybko się da – oznajmił. – Gdzie dokładnie jesteś?
Przyjechał pół godziny później samochodem z jakimiś dwoma facetami. Wojtek i pasażer wysiedli, kierowca zawrócił auto i odjechał.
– To pan Maciek z firmy, w której można wynająć kierowcę swojego samochodu.
– Wojtek przedstawił mi faceta. – Niestety, wypiłem, i wszyscy moi kumple też, więc musiałem wynająć szofera. Pojedziemy najpierw do szpitala – popatrzył na moją stopę, potem dłoń. – Masz apteczkę?
Nie pomyślałam o niej. Zanim dotarliśmy do szpitala, Wojtek zdezynfekował mi ranę. A potem siedział przy mnie, kiedy robiono prześwietlenie i te wszystkie inne rzeczy, które trzeba było zrobić. Na koniec odwiózł mnie do domu, posadził w fotelu, zrobił mi herbatę i kanapki.
– Mieszkasz sama? – spytał nagle.
Pierwszy raz nawiązał do mojego faceta.
– Nie. Jest na turnieju gry.
– Za granicą? Na drugim końcu Polski?
– Nie. Dwie ulice dalej u kumpla – wymamrotałam i zrobiło mi się wstyd.
Wojtek patrzył na mnie chwilę, jakby nie do końca rozumiał, co mówię. Przyglądałam mu się ukradkiem – trochę misiowaty, spokojny, ale w oczach zawsze miał jakieś iskierki. Często żartował. Nagle dotarło do mnie, że przez ostatnie trzy godziny, mimo bólu i zmęczenia, więcej się śmiałam niż przez ostatni rok z Radkiem.
– Jestem ci winna obiad – powiedziałam.
– Nie lubię tłoku – odwrócił wzrok.
Zrozumiałam, że wciąż się mu podobam. I że może innej kobiecie by nie pomógł aż tak, ale ja byłam dla niego wyjątkowa. I spodobało mi się to.
– Tylko ja i ty – obiecałam.
Dwa dni później dowiedziałam się, że tego dnia, gdy po mnie przyjechał, miał urodziny. Zostawił swoich gości na kilka godzin…
Wróżby się nie spełniają? Moja się spełniła… chyba
Zawsze mówiłam, że nie jestem głupia. Zerwałam z Radkiem – on do dziś nie rozumie, dlaczego, i opowiada na mieście, jaka to ze mnie humorzasta suka.
Dałam szansę Wojtkowi i po roku byliśmy już małżeństwem. Rok później urodziła się nam córeczka. Dziś nie wyobrażam sobie, jak mogłam bez nich żyć, bez ich miłości, która ogrzewa moją duszę.
Może powinnam przeprosić wróżkę Aspazję za to, że się z niej śmiałam? Kiedyś nawet przeszło mi to przez myśl, ale raczej tego nie zrobię… Kilka miesięcy temu poszliśmy z Wojtkiem do jednego z jego kolegów z firmy, który świętował awans. Trochę po północy w trzy pary siedzieliśmy zmęczeni na kanapie wokół stolika, gadając o głupotach. W pewnej chwili zaczęliśmy wspominać, jak zaczęły się nasze związki.
I wtedy opowiedziałam o wróżbie. Wojtek, który znał oczywiście tę historię, dodał, że powinien ozłocić Aspazję, bo dzięki niej wreszcie mnie zdobył.
– Nie sądziłem, że wróżby się spełniają – zakończył z uśmiechem.
– Bo się nie spełniają – nagle powiedział Bartek, gospodarz przyjęcia.
– O co ci chodzi? – zmarszczyłam brwi.
Bartek westchnął.
– Pamiętam tamtą imprezę. Miałem kumpla w księgowości, Witka, zwolnił się dwa lata temu. On kochał się w takiej jednej lasce z personalnego, Isi. Ale ona go totalnie olewała. Więc jak się okazało, że na imprezie będzie wróżka, którą ja miałem zorganizować na polecenie dyrektorki, ubłagał mnie, żebym mu pomógł.
Dał mi kasę, a ja zapłaciłem wróżce, żeby wywróżyła Isi blondyna w żółtym krawacie w zielone paski. Że niby tylko z nim będzie szczęśliwa i takie tam. Nie wiem czemu, pomyliły jej się kobiety, bo dałem jej sygnał SMS-em, kiedy Isia wchodzi.
– Isia wyszła z kolejki, by zadzwonić do domu – wyjaśniłam. – Ja byłam następna. Wojtek, ty miałeś krawat w niebieskie paseczki, pamiętam!
Zapadło milczenie. Byłam w szoku. Uwierzyłam, że Wojtek był mi przeznaczony, wszystko się sprawdziło. A tu klops.
I wtedy mój mąż wziął mnie za rękę.
– Pokrętne są ścieżki losu. Widzisz, kochanie – pocałował mnie w policzek – do czego los musiał się uciec, żebyś wreszcie zwróciła na mnie uwagę?
Czytaj także:
„Wróżka przepowiedziała mi, że za rogiem czeka na mnie dawna miłość. Miała rację, lecz to wcale nie był gorący kochanek”
„Uwierzyłam wróżce jak ostatnia naiwniaczka. Męża oskarżyłam o zdradę, a córkę nazywałam rozpustnicą”
„Miałam dość spotykania się z chłoptasiami, więc poszłam po radę do wróżki. Prawdziwy macho czekał tuż za rogiem”