„Nie wiem, czy jest coś gorszego, niż zawieść się na własnym dziecku. Żałować, że się je w ogóle urodziło”

Kobieta ozpacza nad swoim synem fot. Adobe Stock
„Boję się, że któregoś dnia zadzwoni telefon albo stanie w drzwiach policjant. Nic o nim nie wiemy, ale przypuszczamy, że nie jest z nim dobrze. Modlę się o niego co wieczór. Żeby w końcu się pozbierał”.
/ 23.03.2021 10:07
Kobieta ozpacza nad swoim synem fot. Adobe Stock

Wszystko zaczęło się, kiedy syn wyprowadził się do miasta. Znalazł sobie pracę w firmie handlującej produktami spożywczymi. Był kierowcą, rozwoził po sklepach towar. Cieszyliśmy się, że w końcu się usamodzielnił, bo miał już dwadzieścia pięć lat.

Cieszyliśmy się tak bardzo, że nie tylko kupiliśmy mu kawalerkę, ale też pomagaliśmy finansowo. Kiedy podczas drugiej wizyty w domu poprosił nas o pożyczkę, dostał tyle, ile chciał.

– Oddam wam od razu po wypłacie – obiecywał.

– Nie musisz oddawać. Dopóki jesteś na okresie próbnym, możemy ci pomagać – odpowiedział mąż.

Obiecał i brał dalej

Niestety, Marcin nie podpisał w tej pracy umowy. Tłumaczył nam, że zamiast niego postanowili zatrudnić siostrzeńca kierownika. Znów trzeba go było wspierać finansowo przez kilka tygodni, gdy szukał pracy. Po dwóch miesiącach znalazł kolejną i w tej zatrudnili go na stałe. Myśleliśmy, że skończą się prośby o pieniądze, ale minęło pół roku od jego wyjazdu do miasta, a on ciągle potrzebował pomocy. Wtedy mąż doszedł do wniosku, że czas zapomogi zastąpić pożyczkami. Oznajmił to synowi.

– Wszystko wam oddam – obiecał. Obiecał i brał dalej. Ale nie oddawał. Gdy w końcu mąż przypomniał mu, że czekamy na pieniądze, Marcin zapewnił, że lada dzień stanie na nogi i zacznie nam je oddawać. Na zapewnieniach się jednak kończyło. Mąż zaczął się złościć, narzekać, coraz częściej upominać, a syn przestał odbierać od nas telefony.

– Jak on tak może?! – krzyczał Heniek. – Traktuje nas jak firmę pożyczkową. Tak go wychowywaliśmy? No, powiedz, czy tak?

Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Do tej pory wydawało mi się, że nauczyliśmy go życia i nie przesadzaliśmy z rozpieszczaniem. Kupiliśmy mu co prawda samochód, gdy skończył osiemnaście lat, a potem tę kawalerkę, gdy się wyprowadzał, ale przecież chcieliśmy tylko pomóc.

Siedem miesięcy? I nic nam nie powiedziałeś?!

Niestety, okazało się, że nasz syn postanowił ułatwić sobie życie w inny sposób. Jego metoda na przetrwanie w wielkim mieście wyszła na jaw, kiedy zaczęła do nas dzwonić bliższa i dalsza rodzina. Pytali o Marcina. O to, czy mamy z nim kontakt. A dlaczego go poszukiwali? Bo od nich też pożyczył pieniądze.

Nie muszę chyba mówić, w jaką złość wpadł mój mąż. Mnie z kolei ogarnęła rozpacz. Było mi tak wstyd, że miałam ochotę zapaść się po ziemię.

Marcin w końcu przyjechał do domu, żeby opowiedzieć nam o swoich problemach. Nie dzwonił, pojawił się bez zapowiedzi. Heniek na jego widok dostał białej gorączki, ale powstrzymał się od wrzasków, nie zrobił awantury. Posadził syna w fotelu i kazał natychmiast wytłumaczyć, dlaczego robi nam wstyd przed całą rodziną.

– Mam kłopoty… Nic wam nie mówiłem, ale poznałem dziewczynę i ona zaszła w ciążę – wyznał.

– Jak to w ciążę!? Kiedy, do cholery!? – mąż w końcu nie wytrzymał.

– Siedem miesięcy temu…

– Siedem miesięcy!? I nic nam nie powiedziałeś? Kto to jest? Czy masz zamiar się żenić?

Marcin tłumaczył, że o małżeństwie nie ma mowy, bo jeszcze sprawdza, czy ta dziewczyna do niego pasuje. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Skoro nie był pewny swoich uczuć, dlaczego tak beztrosko poszedł z nią do łóżka? Na to pytanie też nie potrafił odpowiedzieć. Wciąż powtarzał, że „jakoś tak wyszło”.

W końcu mąż zdecydował, że spłaci długi, których Marcin narobił w rodzinie i umorzy mu nasze. Ale tylko po to, żeby syn zaczął życie od nowa, z czystym kontem. By mógł założyć rodzinę. Marcin bardzo się cieszył, przepraszał nas i obiecywał, że teraz się poprawi. Zażądaliśmy też, by przedstawił nam swoją dziewczynę. Przywiózł ją do nas po dwóch dniach. Odetchnęliśmy z ulgą, bo była bardzo sympatyczna. Od razu nas ujęła swoją skromnością i grzecznością. Widać było też gołym okiem, że kocha Marcina i bardzo jej na nim zależy.

Posiedzieli u nas cały dzień, zrobiliśmy grilla, pogadaliśmy, a pod wieczór pojechali. Naprawdę liczyliśmy, że Marcin w końcu przejrzy na oczy i będzie żył, jak Bóg przykazał. Niestety… Dalej pożyczał od nas pieniądze. Już nieco mniej, ale jednak. Znów udzielaliśmy mu pożyczek, bo byliśmy przekonani, że wszystkie fundusze idą na Danusię, dziewczynę syna. Gdy zbliżała się data porodu, regularnie do niego dzwoniliśmy, pytając, czy mamy już przyjechać do miasta. Ale on uspokajał, że jeszcze jest czas.

– No, my też czekamy – mówił jeszcze dwa dni po terminie.

– Widać małemu się nie śpieszy… Jak tylko się zacznie, damy znać – obiecywał.

Skłamał po raz kolejny. Zadzwoniła do nas dopiero Danusia i to już z wiadomością, że nasz wnuk jest na świecie. Cieszyliśmy się, jak szaleni, ale do momentu, kiedy zrozumieliśmy, że nie ma przy niej w szpitalu Marcina. Nie był przy porodzie, a ostatni raz widziała go jakieś dwa tygodnie temu. Pojechaliśmy do szpitala i zabraliśmy Danusię do domu. Opiekowaliśmy się nią i dzieckiem, bo nie miała nikogo bliskiego.

Boję się przyszłości

Już pierwszego wieczora, kiedy położyła Karolka spać, opowiedziała nam całą prawdę o związku z naszym synem. I to była straszna opowieść. Dowiedzieliśmy się bowiem, że Marcin wszystkie pożyczone od nas pieniądze wydawał na siebie. Na balangi, na inne dziewczyny, na alkohol, a nawet na narkotyki. Ze łzami w oczach wyznała nam, że długo prosiła, by z nią został, by byli rodziną… On obiecywał, że tak będzie, a potem znikał na wiele tygodni, aż w końcu przepadł.

Gdyby nie to, że już kilka razy sprawił i nam podobną przykrość, chyba byśmy nie uwierzyli, że chodzi o naszego syna. Po tej rozmowie całą noc nie spaliśmy, a rano mąż obdzwonił rodzinę i poprosił wszystkich, żeby nie pożyczali Marcinowi żadnych pieniędzy, gdyby się po nie zgłosił. Boję się przyszłości. Tego, czego się dowiem o synu Danusia spędziła u nas miesiąc, a potem wróciła do miasta, do siebie. Cały czas jesteśmy z nią w kontakcie i pomagamy jej, jak możemy. Często nas odwiedza, a i my zaglądamy do niej.

Marcin natomiast pojawił się w domu po czterech miesiącach. Wyglądał strasznie. Jak alkoholik, jak narkoman. Chciałam go przyjąć, ale mąż kazał mu iść precz. Nie pomogły moje błagania. Był stanowczy, mimo że syn zalewał się łzami.

– I żebyś mi się nie ważył iść do Danusi, do naszego wnuka! Zaraz do niej zadzwonię i powiem, żeby dała mi znać, gdybyś ją nachodził. Jeśli to zrobisz, przyjadę tam i obiję ci tę twoją zapijaczoną gębę! Możesz do nas wrócić, kiedy udowodnisz, że stanąłeś na nogi. Że stałeś się mężczyzną! Syn odszedł.

Nie widziałam go od tej pory, a minął już prawie rok. Strasznie cierpię i przy życiu trzyma mnie tylko fakt, że mamy cudownego wnusia. Dwa zmartwienia spędzają mi tylko sen z powiek. Co będzie, gdy Danusia z kimś się zwiąże? Czy będą wtedy tolerowali nas jako dziadków? To jedno, a drugie… Boję się, że któregoś dnia zadzwoni telefon albo stanie w drzwiach policjant i powie, że nasz syn nie żyje. Nic o nim nie wiemy, ale przypuszczamy, że nie jest z nim dobrze. Modlę się o niego co wieczór. Żeby w końcu się pozbierał.

To też może cię zainteresować:
„Wyszłam za mąż jako głupia i naiwna 19-latka. Po 30 latach nawet nie mogę na niego patrzeć”
„Wiecie, które kobiety wybaczają zdradę? Z doświadczenia wiem, że te, które mają wysokie poczucie własnej wartości”
„Mój 65-letni ojciec związał się z 28-latką. Przestało mi to przeszkadzać, gdy… mnie uwiodła”

Redakcja poleca

REKLAMA