Nie pamiętam mojej mamy. Wiem tylko, że była bardzo młoda, kiedy mnie urodziła. Oboje z ojcem kończyli właśnie klasę maturalną, rodzinna legenda głosi, że mamie odeszły wody tuż po tym, jak wyszła z sali egzaminacyjnej. Wszyscy powtarzali, że tego dnia zaliczyła dwa życiowe sukcesy: piątkę z polskiego i urodzenie syna z dziesiątką w skali Apgar.
Mój ojciec, pomimo młodego wieku, okazał się prawdziwym mężczyzną: ożenił się ze swoją ukochaną, poszedł do pracy, a zaocznie studiował, żeby móc kiedyś poprawić byt rodzinie. Na nielicznych zdjęciach jego i mamy oraz całej naszej trójki wyraźnie widać, że żona patrzy na niego jak na bohatera. On na nią z kolei jak na księżniczkę. Byliśmy wspaniałą, kochającą się rodziną. Dopóki mama nie zachorowała…
Znam nazwę choroby, która ją zabiła w niespełna cztery miesiące. Podejrzewam, że to słowo mogłem wypowiedzieć jako pierwsze w swoim życiu, choć oczywiście nikt tego nie potwierdza. Ale to dość prawdopodobne, bo mama zmarła w szpitalu, kiedy miałem półtora roku. Właśnie zaczynałem mówić. Jakie było moje pierwsze słowo? Kiedyś zapytałem o to babcię Henię, tę od strony taty, która praktycznie mnie wychowała.
– „Tata” – odparła bez wahania. – Byłeś prawdziwym syneczkiem tatusia, doskonale to pamiętam!
– Nie mówiłem „mama”? – zdziwiłem się, bo wtedy jeszcze nie rozumiałem, że dorośli starają się oszczędzić mi bólu związanego ze wspomnieniami o matce.
Babcia odpowiedziała coś wymijająco i mocno mnie przytuliła.
Od zawsze byliśmy tylko we dwóch
Dopiero jako nastolatek zrozumiałem, że nie miałem szans używać tego słowa. Lekarze nie pozwolili mi odwiedzać mamy w szpitalu. Dlatego zupełnie jej nie pamiętam, przez całe życie mieszkałem z tatą. To on się mną opiekował, nie przesypiał nocy, kiedy chorowałem, woził mnie do lekarzy, a potem na zajęcia karate, tłumaczył zadania domowe i gotował domowe obiady. Od zawsze byliśmy tylko we dwóch.
Czasami pytałem o to, czy tata kiedyś jeszcze się ożeni, ale zawsze wtedy odpowiadał z uśmiechem, że tylko jeśli pokocha kogoś tak samo jak moją mamę.
– A na to są marne szanse, synek – dodawał zwykle, roztrzepując mi włosy. – Twoja mama była wyjątkowa! Piękna, mądra i dobra, a do tego znała się na motocyklach. Więc moja przyszła druga żona ma naprawdę wysoko ustawioną poprzeczkę.
Tak, te motocykle to była wielka pasja ojca, którą zresztą szybko mnie zaraził. Już jako pięciolatek siedziałem z nim w garażu i w skupieniu rozbierałem na części koło mojego dziecięcego rowerka, kiedy ojciec reperował coś w swojej hondzie.
– To jest piasta – tłumaczył mi tata, a ja wpatrywałem się z fascynacją w rozłożone części. – A to jest łożysko kulkowe, widzisz, synek?
Kiedy byłem starszy, ojciec zabierał mnie na przejażdżki motocyklem. Nauczył mnie na nim jeździć, zanim jeszcze dorosłem do robienia prawa jazdy. Łatwo sobie wyobrazić, jaką miałem z tego frajdę. Kiedy zaś osiągnąłem pełnoletność, jeździliśmy razem na motorach crossowych, pokonując bezdroża Warmii, błota Podlasia czy wertepy Kujaw. To były najlepsze wakacje, jakie młody chłopak może sobie wymarzyć!
Z czasem jednak wyprowadziłem się od ojca, zamieszkałem z jedną dziewczyną, potem z kolejną. Mieszkałem wprawdzie niedaleko, ale praca w salonie samochodowym, randki, siłownia i inne zajęcia mocno ograniczały czas, jaki spędzałem ze swoim staruszkiem.
– Nie mogę iść na imprezę… – kierowany wyrzutami sumienia, odwołałem randkę z kolejną dziewczyną. – Muszę wpaść do ojca, zobaczyć, co u niego. Dawno nie byłem.
– Mam już tego dosyć! – zasyczała Magda, Kaśka, czy może wtedy akurat Iwona. – Twój ojciec mógłby sobie znaleźć kobietę, a nie zmuszać ciebie, żebyś go niańczył!
– Do niczego mnie nie zmusza! – stanąłem jak zawsze w obronie taty. – Chcę się z nim spotykać! A to, że nie ożenił się po raz drugi, to niczyja sprawa, a na pewno nie twoja!
Dziewczyn miałem sporo, jakoś na żadnej nie zależało mi bardziej niż na innych, więc niespecjalnie przejmowałem się takimi sprzeczkami. Czasami to one rzucały mnie, częściej to ja kończyłem związek, bo czegoś mi w nim brakowało. Zawsze, z kimkolwiek bym nie był, czułem jakiś niedosyt, taki emocjonalny głód. Chciałem więcej miłości, czułości, jakiejś takiej opieki i bezwarunkowej akceptacji…
– Rany, ty po prostu szukasz matki – skomentowała to kiedyś Aśka czy może Aldona. – I wiesz, co? Ja się nie nadaję na mamuśkę dla dorosłego faceta. Szukaj dalej, powodzenia!
Prychnąłem tylko, słysząc to stwierdzenie. Pani psycholog się znalazła! Niech ucieka, jej sprawa.
Kiedy poznał Martę, wszystko się zmieniło
Ale im byłem starszy, tym częściej rozmawiałem z ojcem o kobietach.
– Czemu sobie nikogo nie znajdziesz, tato? – pytałem raz po raz. – Widziałem dzisiaj twoją sąsiadkę z trzeciego piętra, niczego sobie babeczka. Czemu do niej nie zagadasz, nie zaprosisz na kawę?
– Tę starą babę? – zdziwił się mój tata, lat pięćdziesiąt cztery.
Sąsiadka, na moje oko, nie miała więcej niż pięćdziesiąt.
– No dobra – skapitulowałem. – A ta twoja znajoma z pracy, co tak ciągle wydzwaniała, że jej się komputer popsuł albo drukarka?
– Co? Jolka?! Pamiętam, jak załamywała rączki nad niszczarką, że „nie dziaaaaała, panie Wojtku” – przedrzeźniał głos koleżanki. – A, blondynka, po prostu nie wsadziła wtyczki do kontaktu! Synek, czy ty wiesz, że twoja matka potrafiła rozebrać silnik na części i złożyć go z powrotem, i to w wieku szesnastu lat? A ty mnie chcesz swatać z jakąś techniczną analfabetką?
Poddałem się. Wiedziałem, że żadna kobieta nie dorówna mojej matce. Chyba naprawdę była bratnią duszą ojca. Łączyło ich wszystko: zainteresowania, pasja do motoryzacji, marzenia, no i wielka miłość. Czasami myślałem, że ojciec, mimo wszystko, miał szczęście w życiu. Bo w ogóle spotkał taką kobietę. Ja ciągle miałem nowe dziewczyny i właściwie żadna nie poruszyła mojego serca. Nie wierzyłem, że to kiedyś nastąpi.
– Boś ty się, synek, po prostu jeszcze nigdy nie zakochał – pokiwał raz głową tato, kiedy mu to powiedziałem. – Ale nie martw się, przyjdzie pora i na ciebie. Wspomnisz moje słowa. Zobaczysz ją i będziesz wiedział, że to ta! Że chcesz z nią spędzić resztę życia, i jeśli tylko ona będzie chciała tego samego, to będziesz najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Zobaczysz, przed taką miłością nie da się uciec, każdego dopada chociaż raz w życiu! Mnie już raz dopadła i chyba więcej się nie zdarzy, ale przed tobą jeszcze dużo czasu…
Zapamiętałem te słowa dobrze, bo ojciec wypowiedział je dzień przed tym, jak poznał Martę, chociaż o jej istnieniu dowiedziałem się dopiero dwa tygodnie później.
– Nie chciałem rozdmuchiwać sprawy, ale wiesz, synek: spotykam się z jedną dziewczyną – powiedział mi ojciec przy piwie, a ja wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia.
Od słowa do słowa dowiedziałem się, że dziewczyna w istocie jest po czterdziestce, chociaż dopiero co. W sumie była ledwie sześć lat starsza ode mnie, ale na zdjęciach wyglądała na sporo młodszą. Ojciec, nie bez dumy, wyjaśnił, że to dlatego, że jego wybranka trenuje crossFit, pływanie i strzelanie, a do tego co sobotę jeździ na motocyklu na torze!
Miesiąc później wciąż nie znałem mojej ewentualnej przyszłej macochy, ale tata wyglądał, jakby połknął dwustuwatową żarówkę. Dosłownie promieniował szczęściem!
Po prostu wpadłem po uszy
Ja z kolei miałem akurat nie najlepszy okres w życiu miłosnym. Eliza, dziewczyna, której zamierzałem się oświadczyć, właśnie zdecydowała się mnie rzucić. Kiedy powiedziałem jej o swoich poważnych wobec niej zamiarach, tylko prychnęła, zbierając swoje rzeczy z mojej łazienki.
– Jasne, oświadczyłbyś się, bo masz trzydzieści siedem lat i wszyscy ci powtarzają, że powinieneś się wreszcie ożenić. To taki plan na życie, nie? Tylko wiesz, co? Ja nie czuję, żebyś ty naprawdę mnie kochał! – zauważyłem, że ma w oczach łzy i zdziwiłem się, jak mało mnie to obchodzi. Chyba naprawdę coś było ze mną nie tak. – Zasługuję na kogoś, dla kogo będę wyjątkowa i jedyna! Bo dla ciebie byłam jedynie względnie dobrą opcją – wykrzywiła się przy ostatnich słowach.
Nie zatrzymywałem jej. Dlaczego? Bo tak naprawdę trafiła w sedno. Faktycznie, chciałem się ożenić, bo przecież kiedyś trzeba, no nie? A Eliza była dobrą dziewczyną, oszczędną, niezbyt wymagającą, nawet ładną. Seks z nią też był całkiem niezły. W sumie nigdy jeszcze nie spotkałem lepszej kandydatki na żonę. Ale do zakochania, namiętności i braterstwa dusz było nam naprawdę daleko. Dlatego pozwoliłem jej odejść, godząc się z tym, że pewnie nigdy nie spotkam kobiety swojego życia i zestarzeję się w samotności. Taki już widocznie mój los.
W tym czasie ojciec przeżywał drugą młodość u boku swojej Marty. Widziałem zdjęcia: oboje na motocyklach, w górach, na strzelnicy. Ojciec znowu stał wyprostowany, znów miał ten błysk w oku. Marta zawsze uśmiechała się do obiektywu i było w tym uśmiechu coś tajemniczego, niedopowiedzianego. Lubiłem patrzyć na te zdjęcia. Zbyt późno zorientowałem się, że tak naprawdę lubię patrzeć na nią…
– Jutro się poznacie – oznajmił tata, zapraszając mnie na tor motocyklowy. – Szykuj formę, synek, żebyś zrobił wrażenie na swojej przyszłej macoszce! Co tak patrzysz? – roześmiał się. – Jasne, że się z nią ożenię! Ona jest taka jak twoja matka: piękna, inteligentna i zna się na motoryzacji! Ideał, zobaczysz!
No i stało się. Ojciec miał rację. Spojrzałem na Martę w czerwono-czarnym skórzanym kombinezonie motocyklowym, z jasnym kucykiem i zielonymi, hipnotyzującymi oczami, i zobaczyłem ideał. Nie, nie ideał mojego ojca. MÓJ IDEAŁ.
Było tak, jak przepowiedział: zobaczyłem ją, jak wsiada na swoją sportową yamahę i zrozumiałem, że to TA. Kobieta mojego życia. Dziewczyna, z którą chcę być na dobre i na złe. Z którą chcę się ożenić, zestarzeć i dożyć ostatnich dni. Dziewczyna mojego ojca…
Jeździła bajecznie. A kiedy po zejściu z toru zostaliśmy na chwilę sami, okazało się, że jest też zabawna i inteligentna. Wpadłem. Po prostu wpadłem po uszy. To był najwspanialszy i jednocześnie najgorszy dzień mojego życia. Zakochałem się i już na starcie wiedziałem, że nie mogę być z moją wybranką. Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, w domu ojca, na wyścigach, raz w pizzerii. Za każdym razem cierpiałem katusze, patrząc jak Marta tuli się do ojca. „To powinienem być ja” – krzyczało coś we mnie.
Pojechałem do niej, gdy taty nie było
Zaczął się koszmarny okres w moim życiu: byłem sam, wpadłem w coś w rodzaju depresji. Nie sprzątałem, jadłem byle co, nie chciało mi się wychodzić z kolegami. Moje przyszłe życie bez Marty nie miało żadnej wartości i nie miałem pomysłu, jak je sobie ułożyć. Tym, którzy zauważyli mój fatalny stan, mówiłem, że jest mi źle po odejściu Elizy. Na szczęście kupowali to. Pocieszali mnie, że jeszcze znajdę wielką miłość. Gdyby tylko wiedzieli…
Nawet on uwierzył w tę moją bajeczkę…
– Synek, musisz o niej zapomnieć – przekonywał tata, oczywiście też karmiony historyjką o nieudanych zaręczynach. – Marta ma kilka młodszych koleżanek. Poprosiłem, żeby cię z kimś poznała. Nie! Nic nie mów! To już postanowione! Widzimy się w sobotę u nas na małej imprezce. Potem przyjeżdża Malwina i koniec z imprezami.
Zapomniałem wspomnieć o Malwinie. To piętnastoletnia córka Marty, która przez ostatnie pół roku mieszkała u swojego ojca w innym mieście. Teraz ona, kobieta mojego życia oraz mój ojciec mieli stworzyć szczęśliwą rodzinkę. A ja miałem udawać, że to mnie cieszy…
To przyjęcie było koszmarne. Anka, koleżanka Marty, wyraźnie ze mną flirtowała, a ja ją niemal po chamsku spławiałem.
– To moja wina, nie byłeś gotowy po rozstaniu… – westchnęła Marta po skończonej imprezie. – Jeśli chcesz z kimś pogadać, no wiesz, tak od serca, zawsze możesz ze mną – zaoferowała się, a mnie stanęło serce w piersi. – W końcu niedługo będziesz moim „prawie synem” – uśmiechnęła się, a ja pomyślałem, że mam zawał, bo serce nagle przyspieszyło mi do dwustu na minutę.
Tak, rozmawiali z tatą o ślubie. Nie było żadnych hucznych zaręczyn, po prostu „zrobili pewne ustalenia”, jak to nazwała moja „macocha”.
Mijały tygodnie. Poznałem Malwinę, zwyczajną nastolatkę słuchającą Justina Biebera i grającą w pokemony. Widziałem, że akceptuje mojego ojca, on też ją polubił. Naprawdę wyglądali we trójkę jak rodzina. Na wszystkich zdjęciach, jakie maniacko przeglądałem na Facebooku. Czyim? Marty, oczywiście. Lubiła chwalić się swoim szczęściem w internecie. A ja nie mogłem się powstrzymać od zaglądania na jej profil kilkadziesiąt razy dziennie. Tak, wiedziałem, że jestem żałosny…
Jakoś w grudniu, przed świętami, tata musiał wyjechać służbowo do Szkocji. Malwina znowu była u swojego ojca, więc Marta została sama w mieszkaniu taty. Nie mogłem się powstrzymać i pojechałem tam, wypiwszy uprzednio trochę na odwagę.
– Muszę z tobą pogadać… – zacząłem na wstępie, robiąc smutną minę.
Kupiła to i zaprosiła mnie na wino.
W sumie nie pamiętam, co dokładnie zmyślałem. Coś o Elizie i mojej wielkiej tęsknocie za nią. Tak naprawdę, chodziło mi tylko o to, żeby Marta mnie słuchała, patrzyła mi w oczy i poświęcała całą uwagę. To było jak narkotyk, zrobiłbym wszystko, żeby ta chwila trwała jak najdłużej!
– Późno już… nie wstajesz rano? – Marta wyraźnie dała mi do zrozumienia, że to koniec wizyty.
– Nie, salon otwieramy dopiero o jedenastej – udałem, że nie zrozumiałem aluzji. – Mogę dopić resztę wina? Coś chyba zostało…
Gdy o niej myślę, czuję tylko wstyd
Niechętnie podała mi butelkę do wykończenia. Sama wypiła tylko kieliszek, ja dolewałem sobie co i rusz. Czułem, że mocno szumi mi w głowie, a moje myśli się plączą. Prawie cała butelka wina, wcześniejsze szoty, piękna Marta niespełna metr ode mnie, cicha muzyka z radia… to wszystko mnie odurzyło, a właściwie odebrało mi rozum.
– Nie powiedziałem ci jeszcze najważniejszego… – słyszałem, że bełkoczę, ale brnąłem dalej. – To wcale nie Elizę tak beznadziejnie kocham…
– Nie? – zdziwiła się uprzejmie i spojrzała ostentacyjnie w stronę zegara.
Chciała, żebym sobie poszedł, doskonale to wiedziałem. A jednak nie poszedłem. Alkohol dodał mi odwagi. Niestety.
– To ciebie kocham! – wyrzuciłem z siebie. – Od pierwszego dnia! Jesteś miłością mojego życia…
Musiałem bredzić coś jeszcze, bo pamiętam jej twarz zastygłą w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia, kiedy wstałem i do niej podszedłem. Nie odpowiadała, właściwie w ogóle się nie ruszała. Była w szoku. A mój pijacki umysł zinterpretował to jako przyzwolenie…
Objąłem ją. Usiłowałem pocałować. A kiedy się wyrwała, złapałem i mocno przycisnąłem do siebie.
– Puść mnie! Jesteś pijany! Zostaw! – zdenerwowała się.
Nie chciałem jej skrzywdzić, więc w końcu puściłem. Uciekła prosto na klatkę schodową.
– Idź stąd! Won z mojego domu! – krzyczała zza otwartych drzwi, cała dygocząc ze strachu.
Nie rozumiałem, dlaczego tak się zachowuje. Nic jej nie zrobiłem.
– Nie bój się mnie… Ja przecież cię kocham… – chciałem do niej podejść i przeszedłem przez próg.
Była wysportowana i szybka. Odepchnęła mnie, aż poleciałem na ścianę, potem wskoczyła do mieszkania ojca i zatrzasnęła drzwi.
Zamarzyłem, żeby umrzeć, jeszcze nim dotarłem po pijaku do domu. Kiedy rankiem wytrzeźwiałem, zupełnie serio rozważałem możliwość podcięcia sobie żył. Co ja narobiłem?! Naprawdę napastowałem seksualnie partnerkę ojca?! Naprawdę bełkotałem, że ją kocham?! Chyba mi odbiło!
Olbrzymi bukiet kwiatów nie załatwił sprawy. Kurier oznajmił, że adresatka ich nie przyjęła. Nie tylko kwiaty odrzuciła. Również jedenaście połączeń telefonicznych ode mnie. Napisałem więc rozpaczliwego esemesa, że przepraszam, upiłem się i narobiłem głupstw. Błagałem, żeby mi wybaczyła. Odpisała mi dopiero wieczorem.
„Nie powiem o tym Wojtkowi, ale nigdy więcej nie przychodź tu, kiedy go nie będzie.” Tylko tyle.
Poczułem ulgę, że ojciec nie dowie się, co zrobiłem, ale jednocześnie zrozumiałem, że Marta tak naprawdę mi nie wybaczyła. Uważała mnie za niebezpiecznego świra i chciała trzymać się ode mnie z daleka. Coś bezpowrotnie zniszczyłem i nie mogła mi tego darować. Rozumiałem ją.
Ojciec wrócił ze Szkocji z prezentami dla wszystkich. Wigilię mieliśmy spędzić razem, ale udałem, że mam grypę żołądkową. Nie odwiedziłem ich też w święta, potem wyjechałem na sylwestra. Jeszcze przed ich ślubem parę razy spotkałem Martę. Unikaliśmy swojego wzroku, wyczuwałem jej sztywność i niechęć. Na skromnym weselu trzymałem się na uboczu i wyszedłem przed północą.
W końcu przeprowadziłem się do Warszawy. Pracuję w salonie motocyklowym. Dużo się dzieje, nie mam czasu na myślenie o swoim żenującym wyskoku. Marta w końcu zbladła w moich wspomnieniach, kiedy o niej myślę, czuję wyłącznie wstyd. Ojciec czasami dzwoni, ale coraz rzadziej. Zajmuje się żoną i córką, bo tak teraz traktuje Malwinę. Jest szczęśliwy. Nie wiem, co by się stało, gdyby Marta mu powiedziała o tamtym wydarzeniu… I wolę nie wiedzieć. Drżę na samą myśl o tym.
Nie mam dziewczyny, chociaż sporo ich poznaję. Uznałem, że to bez sensu być z kimś, bo jest „najlepszą możliwą opcją”. Zrobię to samo, co ojciec: zaczekam na kobietę, która poruszy moje serce. Może będę miał szczęście i spotkam ją wcześniej niż po pięćdziesiątce. Może…
Czytaj także:
„Matka chciała mi wmówić, że moja ukochana jest kochanką mojego ojca. Ona już wybrała sobie idealną synową”
„Gardziłam nową żoną ojca, ale gdyby nie ona, to ja musiałabym się nim zajmować. To paskudny tyran, który wykończył mamę”
„Pokochałem kobietę 15 lat starszą od siebie. Ona nie chciała się wikłać w ten związek, ale połączyło nas… przeznaczenie”