Boże, nigdy bym nie pomyślała, że noszenie dziecka pod sercem to taka udręka! Człowiek dźwiga przed sobą ogromne brzuszysko, nie wspominając o dodatkowych dziesięciu kilogramach, które wzięły się nie wiadomo skąd. Może urodzę słonia? Albo pięcioraczki, które ustawiły się tak sprytnie, że żaden ultrasonograf nie potrafi ich wyczaić?
Starałam się nie marudzić, ale to było trudne, wprost proporcjonalnie do temperatury panującej na dworze. A ponieważ słupek rtęci beztrosko doskoczył dziś do trzydziestki, humor miałam jak jędza z bajki.
Nawet Rafał mnie wkurzył, chociaż tak na niego czekałam od rana. No bo jak to jest, że facet, który pół dnia spędził w pracy, wraca świeży i ponętny, jakby właśnie wyszedł z wanny, podczas gdy biegał w skwarze po budowie?
Mężczyźni też powinni mieć jakieś objawy tego, że zostaną wkrótce ojcami. Już nie nalegam, żeby im rósł brzuch, ale chociaż jakiś pryszcz na czubku nosa czy coś. Chodzi sobie taki po bożej ziemi jak beztroski kawaler, podczas gdy biedna żona męczy się zdołowana w domu, niepodobna do niczego.
– Anetko, wymyśliłaś już, jaki kolor będzie miał pokój dziecka? – zapytało moje cudo przy obiedzie, całkowicie nieświadome morderczych myśli kłębiących mi się pod czaszką. – Już chyba pora wszystko przygotować.
– Czarny – mruknęłam z satysfakcją.
– Żartujesz, prawda? – upewnił się Rafał.
– Skąd mam wiedzieć jaki? Niby niebieski, bo na USG wychodzi chłopiec, ale lekarz sam powiedział, że pewności nie ma. A jak się urodzi dziewczynka, to co?
Rafał spojrzał na mnie z niebotycznym zdumieniem w oczach.
– Rozumiem, że idąc tym tokiem myślenia, eliminujemy także różową barwę?
– No.
– To może połączmy je obie i zróbmy taki lekko fiołkowy? – zaproponował, na co parsknęłam mu w nos, że tym sposobem możemy stworzyć obojnaka. I w tym momencie sama zrozumiałam, że przeginam, no bo kto to widział, żeby takie rzeczy gadać, będąc w ciąży?
Ustaliliśmy więc szybciutko, że pokoik będzie biały, tylko w kątach, pod samym sufitem, namaluje się maleńkie bukieciki fioletowych irysków, moich ulubionych kwiatów.
– Za pół godziny jedziemy do sklepu, zanim znów ci się odwidzi – zarządził Rafek.
Nienawidzę swojego ciężarnego ciała
Boże, kiedyś tak lubiłam zakupy. Teraz każde wyjście z domu to problem, jakbym się wybierała w podróż kosmiczną. Nic już na mnie nie pasuje, a jeśli jakimś cudem się wbiję w ciuch, wyglądam w nim jak mortadela.
– Jedź sam – skapitulowałam po kolejnej przymiarce. – Narobię ci tylko obciachu...
– Anetko, słonko moje – pocałował mnie w czubek głowy. – Nie tragizuj, dobrze?
– Ale ja nie mam co na siebie włożyć – jęknęłam w rozpaczy.
– Do sklepu? – zdziwił się i aż podszedł do szafy. – Tę sukienkę lubię – wyjął "łączkę" na ramiączkach. – Wyglądasz w niej jak wiosna.
– Taa, ale ramiona mam już jak Pudzian, nie rozumiesz?
– To narzucisz szal – wzruszył ramionami.
W końcu wyszliśmy, co nie znaczy, że czułam się w jakiś sposób usatysfakcjonowana swoim wyglądem. Co to, to nie. Rafek to jednak odważny gość, żeby się pokazywać z taką słonicą na ulicy.
W sklepie nawet nie zdążyliśmy dojść do działu z farbami, gdy laska, która obsługuje tam przy kasie, wylazła zza lady i zapytała, czy trzeba pomóc. Nie mnie, tylko Rafała. Mówiąc szczerze, to bezczelne dziewczynisko udawało, że mnie wcale nie ma.
Miałam nadzieję, że Rafek ją spławi, lecz on najwyraźniej był zachwycony, że taka skwarka z solarki kręci przy nim pupą i pcha mu biust pod nos...
– To jest biel cynkowa – produkowała się panienka. – Wychodzi leciutko żółtawa. Z kolei tytanowa ma taki błękitny poblask.
Swoją drogą, nie ma czegoś takiego jak solidarność wśród kobiet. Widzi małpa jedna, że facet przyszedł z żoną w ostatnich tygodniach ciąży, i ma to gdzieś. Rafał też dobry... Niby mnie kocha, ale zamiast powiedzieć lasce do słuchu, a przynajmniej ujawnić, że jest budowlańcem i zna się na farbach lepiej niż ona, stoi jak słup i gapi się jej w dekolt z debilnym uśmieszkiem.
Ależ mnie rozsierdziła
Wreszcie odeszłam w inny kąt. Mam swój honor, a oni jak chcą, mogą sobie nawet strzelić szybki numerek. Najlepiej na zwojach drutu kolczastego. Byłam taka wściekła. Już myślałam, że za chwilę urodzę, gdy wreszcie skończyła się ta farsa i panienka z moim mężem zabrali się za sfinalizowanie transakcji.
Och, z jakim wdziękiem stukała tipsem wskazującego palca w klawisze kasy! I na pamięć, bo cały czas spoglądała mojemu Rafkowi w oczy, wiedźma jedna...
Opuszczaliśmy sklep w milczeniu: ja wkurzona jak diabli, Rafał zamyślony, z dziwnym uśmieszkiem na twarzy... Już ja mu pokażę diaboliczne miny, cholera jasna.
– Jak na fachowca pozwoliłeś sobie wciskać kit dosyć długo... Miło było się poczuć jak kawaler, co? – judziłam.
– Co? – rzucił nieprzytomnie.
No nie! Zakochał się w takiej wypindrzonej lafiryndzie, czy jak?!
– Mówię do ciebie, człowieku! – huknęłam, aż podskoczył. – Podrywałeś ją przy mnie!
– Ja? – Rafcio rżnął głupa, szukając klucza, a potem otwierając drzwi domu. – Ja?
– Ksiądz! Wystarczy, że jakaś baba się do ciebie uśmiechnie, a zupełnie tracisz głowę!
– Czekaj – zostawił mnie i pognał do pokoju. – Ha! Wiedziałem! – zaśmiał się, trzymając w ręku dwustuzłotowy banknot.
– Miałem tylko jeden i został w domu – mruknął i sięgnął do kieszeni po paragon. – No patrz, dałem jej stówkę, a wydała mi z dwóch... Całkiem zakręcona, słowo daję.
– Pokaż! – oglądałam paragon.
No faktycznie. Nieźle się zagalopowała w podrywie, cholerna szympansica.
– To jak? Oddamy to? – Rafał patrzył na mnie łobuzerskim wzrokiem i przez chwilę pomyślałam, że specjalnie mącił tej dziewczynie w głowie, żeby się pomyliła. Co nie zmieniało faktu, że zachowała się jak ostatnia świnia.
– Jeszcze czego! – złapałam paragon i podarłam go na kawałeczki. – To moje odszkodowanie za straty moralne. – Zwróci ze swoich, to jej się odechce cudzych mężów!
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”