Czekałem już ponad godzinę, a każda następna minuta wydawała mi się wiecznością. Doktor spóźniał się, widać musiało go coś zatrzymać na oddziale. A ja niecierpliwiłem się coraz bardziej, chciałem już znać prawdę, mieć to wszystko za sobą. Bo niepewność tych dwóch tygodni oczekiwania na wyniki badań wprost mnie zabijała. Wreszcie w końcu korytarza dostrzegłem postać znanego specjalisty. Poderwałem się z krzesła.
– Miałem pilny przypadek – gestem ręki zaprosił mnie do gabinetu. – Przepraszam, że pan czekał.
– Chciałbym znać wyniki…
– Tak, mam już cały komplet – zaczął przerzucać dokumenty na biurku. – Nie ukrywam, że sytuacja jest poważna, ale ustalimy termin zabiegu, myślę, że na przyszły czwartek. Pasowałoby to panu?
Skinąłem tylko głową, bo trudno mi było cokolwiek powiedzieć.
– Można by spróbować naświetlań, ale w pana wypadku operacja będzie skuteczniejsza – dodał.
– Czy to… – zająknąłem się. – Czy ten guz zagraża mojemu życiu?
– Tak, może zagrażać pana życiu – odparł poważnym tonem. – Dlatego konieczny jest zabieg, potem dopiero naświetlania.
Więc jednak… Patrzyłem bezmyślnie na jego dłonie, w których trzymał jakiś papier. I wtedy dostrzegłem to słowo, zrozumiałem jego znaczenie. Cancer… Czarny komputerowy druk wyraźnie odcinał się na bieli kartki. A więc to koniec… Nie byłem przecież głupkiem, rozumiałem, co to znaczy, to słowo było jak wyrok.
Byłem ciekaw, jak zareaguje moja żona
Pozostał mi zaledwie tydzień. Tylko tyle czasu miałem na załatwienie wszystkich swoich spraw. Trudno się z czymś takim pogodzić, przecież nawet nie skończyłem pięćdziesięciu lat. Miałem jeszcze tyle planów! Jak to możliwe, że życie wydało już na mnie swój wyrok, dlaczego?
Nie byłem złym człowiekiem, miałem wielu przyjaciół, w firmie mnie ceniono, ostatnio dostałem nawet awans. Co prawda prywatnie nie układało mi się dobrze, z żoną żyliśmy obok siebie, chociaż wciąż razem mieszkaliśmy. Ale każde z nas miało swoje własne sprawy. Nasz syn był już dorosły, studiował, nie potrzebował już mojej troski, najwyżej pieniędzy. I taki układ mi odpowiadał, czułem się wolny, nic mnie nie ograniczało.
No i nie powiem, żebym żył jak zakonnik, jakiś czas temu znalazłem sobie fajną laskę na boku. W dodatku taką, która niewiele ode mnie wymagała. Żadnych pytań, pretensji i wymówek, jak to czyniła prze całe lata moja żona. Ewelina akceptowała mnie takim, jakim byłem. Czułem się przy niej komfortowo. A teraz to wszystko miało się skończyć, bo wykryto u mnie guza trzustki…
Pomimo że miałem się za twardziela, po rozmowie z profesorem wychodziłem z kliniki na miękkich nogach. I zrozumiałem, że bardzo potrzebuję teraz wsparcia. Powinienem chyba powiedzieć o wszystkim żonie, to były zbyt trudne chwile, żebym mógł zostać z nimi sam.
Maria wiedziała o Ewelinie. Tak zresztą, jak o wszystkich innych moich kochankach. Była jednak zbyt dumna, żeby pokazać, jak bardzo ją ranię. A ostatnio nawet chyba już nie obchodziły jej moje romanse. Jednak nigdy nie zagroziła, że odejdzie. Było jej już chyba wszystko jedno. Miała swoją pracę, swoje pasje, często gdzieś wyjeżdżała. Nie spowiadała mi się ani ja jej. Ale teraz, w tym moim ostatnim rozrachunku, będę musiał prosić ją o wybaczenie… Tak by wypadało.
Martwiłem się przede wszystkim, jak Ewelina poradzi sobie beze mnie. Przecież byłem dla niej wszystkim, kochała mnie. W ten jeden wieczór w tygodniu, który wspólnie spędzaliśmy w jej mieszkaniu, starałem się dawać jej całego siebie.
Pomyślałem, że teraz będę mógł zrobić jej niespodziankę i zatrzymać się u niej na te kilka dni, jakie pozostały mi do zabiegu. Wiedziałem, jak ją to ucieszy. Zawsze przecież skarżyła się, że mam dla niej tak mało czasu. Ale ja nie mogłem ofiarować jej więcej, musiałem przecież zachowywać jakieś pozory. A może po prostu nie chciałem się angażować? Dobrze chociaż, że ona była taką wyrozumiałą dziewczyną. Na moment wróciłem myślami do tych czwartkowych wieczorów spędzanych w jej przytulnym mieszkanku, i aż mi się gorąco zrobiło…
A teraz miałem to wszystko utracić, bo moje życie właśnie się kończyło! To jedno słowo, które zobaczyłem na dokumencie przeglądanym przez doktora, przesądzało o wszystkim. Może to głupie, ale nawet cieszyłem się na myśl o minie mojej żony, kiedy powiem jej o wszystkim. Bo ostatnimi czasy miałem wrażenie, że całkiem przestała się mną interesować.
Gdy wszedłem do domu, ujrzałem Marię szykującą się do wyjścia.
– Co tak wcześnie? – spytała, nie patrząc nawet na mnie.
– Urlop na żądanie – roześmiałem się z przymusem. – Idziesz gdzieś?
Zobaczyłem, jak jej brwi unoszą się wysoko ze zdziwienia.
– A ciebie to w ogóle obchodzi? – parsknęła z sarkazmem.
– Przepraszam – potrząsnąłem głową. – Po prostu chciałem z tobą porozmawiać, dlatego zapytałem.
– Jeżeli to coś ważnego, to mam jeszcze chwilę – Maria niecierpliwym gestem odłożyła płaszcz na wieszak. – O co chodzi?
– Może usiądźmy, zrobię herbaty – popatrzyłem na nią niepewnie.
– Nie wierzę, mój mąż mi herbatę poda! – zaśmiała się, ale nie wyglądała wcale na specjalnie ucieszoną.
Usiadła w kuchni i spojrzała na mnie wzrokiem, który mówił: „Pośpiesz się, nie mam całego dnia”.
– Nie chciałbym zabierać ci czasu… – zacząłem, lecz zaraz umilkłem, nie wiedząc, jak ująć w słowa to, że mam raka, wkrótce idę na operację i mogę umrzeć. – Powiedz, poradzisz sobie jakoś sama? – spytałem w końcu głupio. – No, beze mnie…
– Wybierasz się gdzieś? – Maria roześmiała się drwiąco. – Chcesz rozwodu? Wyprowadzasz się?
– Nie – pokręciłem głową. – Chodzi mi o to, że gdyby mnie zabrakło…
– Odbiło ci czy jesteś pijany? – Maria przerwała mi, na jej twarzy dostrzegłem wzburzenie. – I co to za pytania, przecież ciebie nie ma w moim życiu już od kilku dobrych lat. Do domu wracasz jak do hotelu, przespać się i zjeść. W ogóle cię nie obchodzę, więc po co pytasz?
Każde z nich miało już swoje życie
Cholera. Nie sądziłem, że zanim zdążę powiedzieć, o co chodzi, ona się wścieknie. Czemu na mnie wrzeszczy? Cóż, może dlatego, że przez ostatnie miesiące w ogóle się nie odzywała. I teraz musi wyrzucić z siebie te wszystkie słowa.
– Wiesz, ja muszę… – zacząłem, ale nie pozwoliła mi dokończyć zdania.
– Nic mnie nie obchodzi, co musisz! – krzyknęła ze złością. – Znosiłam to wszystko ze względu na Adama, ale teraz nasz syn jest dorosły, za chwilę skończy studia, usamodzielni się, a ja… JA, nie TY – spojrzała mi prosto w oczy. – Chcę rozwodu. Mam kogoś i zamierzam wreszcie zacząć normalne życie – szurnęła krzesłem, i wyszła.
Pomyślałem z goryczą, że pewnie nie będzie się musiała nawet ze mną rozwodzić, bo zostanie wdową. Nieprzyjemnie mi się zrobiło na myśl, że moja żona znalazła sobie kochanka. Jakoś tego nie dostrzegłem, zbyt zaabsorbowany swoim życiem. Wiedziałem, że Maria ma swoje zasady, uczciwość małżeńska była jedną z nich, nigdy bym nie przypuszczał, że z kimś się zwiąże. Ale to ja byłem temu winien, to moje zdrady pchnęły ją w ramiona innego.
– Cześć ojciec, a co ty robisz w domu o tej porze? – usłyszałem nagle głos Adama, który niespodziewanie wszedł do kuchni.
– Urlop, czasem trzeba trochę odetchnąć – odparłem i zaraz dodałem: – Wiesz, chciałbym z tobą…
– To tak, jak i u mnie – przerwał mi, wcale chyba nie zamierzając mnie wysłuchać. – Też muszę złapać oddech, jedziemy z kumplami na deski w góry, więc nie mam czasu.
– Szkoda – westchnąłem. – A tak w ogóle, to jak ci idzie na studiach?
Adam zrobił wielkie oczy.
– Ojciec, ciebie to interesuje? – spytał zdumiony. – Chcesz powiedzieć, że obchodzi cię, co robię, że ja cię w ogóle obchodzę? Żartujesz?
– Przecież jesteś moim synem…
– Proszę cię, daruj sobie – zaśmiał się ironicznie. – Przypływ uczuć ojcowskich, co? Strzeliłeś sobie banię z rana, że na czułości cię wzięło? Z czułościami do tej swojej laski idź, ja ich nie potrzebuję. A właśnie tak przy okazji, rzuciłbyś jakąś kasą, potrzebowski właśnie jestem. Wiesz, będę miał wydatki na desce.
Wkurzyło mnie takie gadanie. Co on sobie myśli, smarkacz jeden!
– Nie możesz mi zarzucić, że o ciebie nie dbam – powiedziałem urażony. – Ciężko haruję na ten dom…
– I na te swoje laski – prychnął. – Wyluzuj, to jak, dasz mi kasę?
– Ile? – spytałem naburmuszony.
– Według uznania – śmiał mi się prosto w oczy. – Przecież tylko na kasę mogę u ciebie liczyć, prawda?
Wyszedł do swojego pokoju, nawet się nie oglądając. Nigdy dotąd nie zastanawiałem się nad tym, że mój syn tak właśnie mnie spostrzega. A przecież był moim jedynym dzieckiem! Jak to wszystko się stało? Gdzie mi umknęły te wszystkie lata, kiedy dorastał… Pewnie, dam mu te pieniądze, niech jedzie. Może to i lepiej, że nie będzie wiedział o mojej operacji.
Nagle poczułem się strasznie źle. I to wcale nie z powodu choroby. Po prostu siedziałem we własnym domu, a miałem wrażenie, jakbym był tu zupełnie obcy. Moja żona, mój syn… Dwie teoretycznie najbliższe mi osoby w życiu, a jakbym ich wcale nie znał. Oboje mieli jakieś swoje życia, w których nie było dla mnie miejsca. Teraz, kiedy okazało się, że moje własne życie dobiega końca, zostałem sam, nikomu niepotrzebny.
Nie zdążyłem im nawet powiedzieć...
Zerwałem się z krzesła, nie mogłem tu dłużej zostać, czułem, że jeszcze chwila i się uduszę. Rozluźniłem krawat, zacząłem głębiej oddychać, myśląc, że przecież mam jeszcze Ewelinę. Kobietę, która kochała mnie bez zastrzeżeń, dla której tak wiele znaczyłem. Zawsze mi powtarzała, że jestem dla niej całym światem i milion razy prosiła, abym się rozwiódł. Dopiero niedawno udało mi się jej wytłumaczyć, że ta opcja nie wchodzi w grę, musi zostać tak, jak jest. Bo jest dobrze. Przynajmniej mnie.
Ewelina była kobietą, przy której mogłem się odstresować, odpocząć, spędzić przyjemnie wieczór. Ten cotygodniowy czwartkowy wieczór… Najpierw dobra kolacja, potem łóżko… Za każdym razem prosiła, żebym został do rana, tak bardzo pragnęła obudzić się nazajutrz przy mnie. Ale ja wracałem zawsze do domu. Teraz mogłem jej ofiarować tę noc, nawet nie jedną.
Sięgnęłam po komórkę, powiedziałem, że przyjadę po nią do pracy, że zapraszam ją na obiad…
– Ale przecież dzisiaj nie czwartek – przerwała mi zaskoczona.
– No to co, możemy spędzić ze sobą kilka dni, mam czas – powiedziałem. – Mogę zostać u ciebie na dłużej, nie cieszysz się?
Przez chwilę milczała.
– Żartujesz, Jerzy? – spytała mnie po chwili chłodno. – Tak po prostu mi mówisz, że możesz zostać?
– Przecież zawsze tego chciałaś – nie rozumiałem jej reakcji.
– No właśnie – odparła ostro.
– Tak, kiedyś chciałam, bo cię kochałam i myślałam, że ty też mnie kochasz. Ale ja jestem dla ciebie tylko zabawką…
– To nie tak – zaprotestowałem, ale Ewelina nie pozwoliła mi mówić.
– Kochałam cię, a ty mnie raniłeś za każdym razem, gdy zostawiałeś mnie samą. Musiałeś wrócić do domu, bo tak wypadało. I nic cię nie obchodziło, co wtedy czułam, a ja płakałam… – zaśmiała się ironicznie. – Z czasem przestałam płakać, i przestałam też kochać. Zaczęłam traktować cię tak samo, jak ty mnie, jak źródło chwilowej przyjemności.
– Kochanie, co ty mówisz?! Nie możesz chyba na mnie narzekać… – zacząłem, ale znowu mi przerwała.
– Skądże, nie narzekam – znowu ten ironiczny śmiech. – Zawsze zostawiałeś mi jakieś prezenty. Szkoda tylko, że nigdy nie zostawiłeś siebie. A zatem wybacz, ale dzisiaj jestem umówiona. I jutro i pojutrze… Jak chcesz, to przyjdź w czwartek, tak jak zwykle – rozłączyła się.
Nie zdążyłem jej powiedzieć o szpitalu, o raku. Chowając komórkę do kieszeni, pomyślałem, że ta dziewczyna w zasadzie miała rację. Była dla mnie tylko źródłem rozrywki, niczym więcej. Nigdy nie dałem jej siebie. Najwyżej moje pieniądze, lub to, co można za nie kupić. Zostałem sam, zupełnie sam. Nie miałem już nikogo, komu mógłbym powiedzieć o tym, co mnie boli, czego tak bardzo się boję, z kim mógłbym spędzić te ostatnie dni, które mi jeszcze zostały. Musiałem samotnie zmierzyć się ze swoimi lękami i przeżyć jakoś wszystkie bezsenne noce. A to nie będzie wcale łatwe.
Wyszedłem z domu. Przez chwilę zawahałem się przy samochodzie, chciałem wsiąść i pojechać gdzieś, sam nie wiedziałem dokąd. Potem mój wzrok zatrzymał się na szyldzie pobliskiej knajpki, często tam wpadałem po pracy na szybkiego drinka. No tak, to było chyba najlepsze dla mnie miejsce w tym momencie. Kieliszek wódki, może dwa i świat zaraz zrobi się lepszy, bardziej kolorowy, chociaż na kilka chwil. Wszedłem do środka. I zostałem aż do zamknięcia.
W ciągu następnego tygodnia pozałatwiałem wszystkie ważne sprawy, podpisałem odpowiednie dokumenty u notariusza, to co miałem, przekazałem synowi. Żona nie potrzebowała już ode mnie niczego, zaczęła przecież nowe życie. W firmie też dokończyłem, co było do dokończenia, a potem wziąłem urlop. Gdy żegnałem się z kolegami, patrzyli na mnie trochę zdziwieni.
– Wyglądasz, jakbyś się wybierał na tamten świat – zażartował jeden.
Roześmiałem się, choć wcale nie było mi do śmiechu. Kumpel nawet nie wiedział, jak bliski był prawdy.
Odepchnąłem od siebie wszystkich
W domu nikomu nie powiedziałem, że jadę do szpitala. Już raz próbowałem. Wystarczy. I tak nie chcieliby słuchać. Wspomniałem więc tylko coś o służbowym wyjeździe, który zresztą nikogo z domowników nie obchodził. Pewnie sądzili, że jadę się zrelaksować ze swoją kochanką.
Już w szpitalu, czekając na zabieg, miałem czas na rozmyślania. Przeanalizowałem sobie całe moje życie i doszedłem do niewesołych wniosków. Nie byłem dobrym ani porządnym człowiekiem. Nie byłem też uczciwy. Byłem zwykłym egoistą. Zawsze postępowałem w taki sposób, żeby tylko mnie było dobrze. Inni, nawet ci najbliżsi, w ogóle się dla mnie nie liczyli. To są fakty, nie ma sensu ich koloryzować. Zwłaszcza w takim momencie. Więc spotkało mnie to, na co sobie zasłużyłem. Bo za wszystko w życiu się płaci.
Moje rozmyślania przerwał głos Martyny, stażystki na oddziale.
– Widzę, że nikt pana nie odwiedza, ale gdyby pan czegoś potrzebował, to ja służę pomocą… – uśmiechnęła się do mnie promiennie.
– Dziękuję, wszystko mam – odparłem. – Bardzo pani jest miła – dodałem cieplejszym tonem.
Odprowadziłem wzrokiem jej zgrabną sylwetkę. Była bardzo atrakcyjną kobietą, szkoda, że nie spotkaliśmy się w innych okolicznościach…
Kilka dni po zabiegu doktor wezwał mnie do siebie. Byłem przygotowany na każdą wiadomość, nawet na tę najgorszą. Wiedziałem, że guz mi wycięto, ale chyba istniało dość wysokie ryzyko przerzutów, skoro posłano jakieś próbki do badań histopatologicznych. I pewnie właśnie teraz otrzymam wyniki…
– Jak się pan czuje, panie Jerzy? – spytał doktor, wskazując mi krzesło.
– Sam nie wiem… – zawahałem się. – A czy są już wyniki? Jest ze mną bardzo źle, ile mi jeszcze zostało? – spytałem jednym tchem o rzeczy, które mnie najbardziej interesowały.
– Nie rozumiem – lekarz spojrzał na mnie spod okularów.
– No o życie przecież pytam, przecież mam raka… – wypaliłem.
– Nie, proszę pana – mężczyzna uśmiechnął się, kręcąc głową. – Miał pan guza. Usunęliśmy go operacyjnie i jest pan zdrowy jak ryba.
– A te dodatkowe badania? – spytałem z niedowierzaniem. – Przecież słyszałem od innych pacjentów, że się je robi, gdy guz jest złośliwy.
– To źle pan słyszał – profesor znowu się uśmiechnął. – Takie badania to zwykła formalność, zawsze się je wykonuje po tego typu zabiegach – uścisnął mi dłoń. – Jest pan całkiem zdrowy, proszę wracać do życia.
Wychodząc z jego gabinetu musiałem się przytrzymać ściany, żeby nie upaść z wrażenia. Czułem się, jakbym wypił kilka drinków na pusty żołądek. Czyli będę żył! Ale… Co to za życie? Przecież nie miałem nawet do czego i do kogo wracać.
Nie szanowałem swojego życia ani ludzi w nim obecnych. I w momencie, kiedy myślałem, że się już kończy, okazało się, że nikogo przy mnie nie ma, bo odepchnąłem od siebie wszystkich, którzy kiedyś mnie kochali. Żonę, syna, nawet kochankę. I co miałem teraz zrobić? Dokąd pójść z tą okropną świadomością, co zrobiłem ze swoim życiem? Już chyba lepiej byłoby umrzeć…
– Źle się pan czuje? – usłyszałem obok siebie głos Martyny. – Ja panu pomogę – ujęła mnie pod rękę.
– Wszystko dobrze. Poradzę sobie, dziękuję – nie chciałem uchodzić w jej oczach za jakiegoś niedołęgę.
– Musi pan dużo odpoczywać – uśmiechnęła się ślicznie. – I to najlepiej teraz, bo jak już pan wyjdzie, czeka na pana proza życia.
– Pewnie tak – skinąłem głową, myśląc o pustce, jaką zastanę.
I nagle coś przyszło mi do głowy.
– A może dałaby się pani zaprosić na obiad albo chociaż na kawkę, oczywiście, jeżeli nie ma pani żadnych zobowiązań – wypaliłem.
– Tak się składa, że nie mam – odparła, przechylając przekornie głowę. – Zastanowię się nad tym. A teraz proszę wracać do łóżka…
Patrzyłem za nią, gdy odchodziła. Pomyślałem głupio, że jeżeli skręci w korytarz po lewej, to umówi się ze mną. I tam właśnie poszła! Cóż, może spaprałem sobie życie, ale teraz otrzymałem drugą szansę. A od czegoś trzeba zacząć, więc uznałem, że randka z młodą pielęgniarką nada się do tego idealnie.
Czytaj także:
„W święta miałam zostać sama jak palec. Z córką i synem byłam pokłócona. A przyjaciółka postanowiła wyjechać”
„Koledzy się pożenili, pobudowali domy, mają dzieci i wnuki. Ja jestem sam jak palec, za towarzystwo wystarczy mi butelka”
„Wyrwałam się ze wsi, robię karierę, ale jestem sama jak palec. Przegapiłam szansę na założenie rodziny i przegrałam życie”