Dagmara spóźniała się jak zwykle. Tym razem nie miałem jej tego za złe. To może być nasze ostatnie spotkanie, nie spieszyło mi się do niego. Byliśmy ze sobą ponad dwa lata, trudno więc w takim momencie zachować zimną krew.
Miałem w głowie przygotowaną przemowę, ale im bardziej starałem się skupić, tym bardziej plątały mi się z góry ułożone zdania i zanosiło się na katastrofę. Jestem z natury ugodowy, nie lubię ludziom sprawiać przykrości, a tym bardziej tym, których darzę uczuciem.
Tak było dotąd z Dagmarą, ale…Niektórzy w takich wypadkach mówią, że to, co łączy dwoje ludzi, z czasem się wypala. Zgoda, ale samo się nie wypala, coś musi się za tym kryć. Przez ostatnie sześć miesięcy moja dziewczyna nieraz dawała mi dowód na to, że przestało jej na naszym związku zależeć, że dla niej to za wcześnie, by planować coś na stałe, na zawsze, do grobowej deski… Pewnie czekałbym, aż dojrzeje i zmieni zdanie, ale kilka dni po tamtym wyznaniu wróciła z uczelni w bojowym nastroju i od progu wyrecytowała:
– Jak chcesz ze mną być, to poszukaj innego mieszkania. Nie znoszę tej mysiej nory! – rzuciła kapciem w lustro nad szafką w przedpokoju.
Potem z powrotem włożyła kurtkę i wyszła… Wieczorem dostałem tylko SMSa, że nocuje u Maryśki, swojej najbliższej kumpeli.
Potem było niby normalnie, ale ja już nie mogłem „normalnie” patrzeć na moją dziewczynę. Dlatego rano spakowałem swoje rzeczy i wyszedłem z mysiej nory. Zawiozłem swój dobytek do rodzinnego domu.
Postanowiłem rozmówić się z Dagmarą na neutralnym gruncie.
Miała przyjść do „naszego” baru prosto po zajęciach.
Moja dziewczyna jak zwykle się spóźniała
W knajpce panował ciepły, nastrojowy półmrok, z niewidocznych głośników cicho sączył się swing. Zanurzony w głębokim fotelu popijałem colę. Mimo że siedziałem tyłem do wejścia, mogłem śledzić, co dzieje się za moimi plecami. Całe wnętrze odbijało się w lustrze zawieszonym na ścianie.
„Szkoda, że umówiłem się z Dagą właśnie tutaj – pomyślałem. – Takie przytulne miejsce, a odtąd będzie mi się źle kojarzyło”.
Zbliżała się siódma, a jej nie było.
„Może nie przyjdzie, a wtedy będę musiał inaczej to rozegrać” – przebiegło mi przez głowę.
Odstawiłem szklankę i wtedy w lustrze pojawiła się sylwetka jakiejś długowłosej blondynki. Dziewczyna wyraźnie rozglądała się po sali, szukając kogoś. W ręku trzymała komórkę i co chwila na nią zerkała, jakby czekała na wiadomość. Zaczęła chodzić po sali, zaglądając w bardziej mroczne kąty. Zbliżyła się do mojego stolika i spojrzała na mnie. Zatrzymała się na dłuższą chwilę tuż za moimi plecami. Widziałem ją w lustrze, ale coś kazało mi się odwrócić.
– Dzień dobry – powiedziałem do niej, a ona zrobiła zdziwioną minę.
Spojrzała za siebie, myśląc, że witam się z kimś innym. Gdy zorientowała się, że mówię właśnie do niej, lekko się wycofała.
Byłem bardzo zdziwiony swoim bezpośrednim zachowaniem. I… oczarowany smukłą blondynką. Przez moment zdawało mi się nawet, że to tylko ułuda, że dziewczyna nie jest z krwi i kości. Nagle przestałem myśleć o Dagmarze, o tym, po co tu przyszedłem. Wydało mi się, że przeniosłem się do innego świata, choć wokół nic się nie zmieniło.
– Ja ciebie znam – szepnąłem cicho, żeby nie spłoszyć zjawy.
Blondynka odgarnęła włosy, tak jak to robią zwyczajne dziewczyny, i spytała z niedowierzaniem:
– Jesteśmy na ty?
– Mam na imię Mateusz – wstałem, podałem jej rękę, ona mi swoją.
Szybko sięgnąłem do kieszeni po portfel. Ręce dziwnie mi drżały, ale to nie był ten strach sprzed kilku zaledwie minut. Z tajemnej przegródki wyciągnąłem nieduże, trochę pogięte na rogach zdjęcie.
– To ty, prawda?
– Skąd masz moje zdjęcie? Były cztery takie. Szukałam ich…
Z początku nie mogłem opanować emocji, ale kiedy przysiadła na sąsiednim fotelu, uspokoiłem się i zacząłem wyjaśniać, jak wszedłem w posiadanie jej fotografii.
Dwa lata wcześniej, kiedy z Dagmarą wprowadzaliśmy się do świeżo wynajętego mieszkania, w jednej z szuflad komody znalazłem zeszyt z notatkami z chemii, jakiś podręcznik akademicki, dwa stare bilety do kina i malutką kopertkę z legitymacyjnymi zdjęciami nieznajomej dziewczyny. Patrząc na nią, doszedłem do wniosku, że musiałem ją już kiedyś spotkać. Takiej twarzy się nie zapomina: regularne rysy, duże szare oczy, wyraźnie zarysowane usta…Przez kilka dni to zdjęcie nie dawało mi spokoju.
– Byłem pewien, że już wcześniej się spotkaliśmy, tylko za nic nie mogłem sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach – tłumaczyłem dziewczynie, a ona słuchała mnie z uwagą, cały czas uśmiechając się i nie odrywając wzroku od mojej twarzy.
– Kilka dni po przeprowadzce zadzwoniłem do właścicielki mieszkania. Chciałem jej oddać znalezione przedmioty. Wtedy dowiedziałem się, że należą zapewne do osoby, która przede mną wynajmowała od niej ten lokal i że ta osoba, czyli pani Ada, na pewno sama je odbierze, kiedy zorientuje się, że ich nie ma… Właścicielka obiecała co prawda, że cię zawiadomi, ale…
– …ale nigdy tego nie zrobiła – dokończyła Ada.
W jej głosie nie wyczułem pretensji do właścicielki mieszkania. Przeciwnie. Robiła wrażenie zadowolonej i wciąż uśmiechała się tajemniczo.
– Gdy przez kilka tygodni nikt się nie zgłaszał – ciągnąłem swoją opowieść – schowałem zeszyt i zdjęcia do innej szuflady. Potem jeszcze kilka razy przekładałem je z miejsca na miejsce, aż w końcu pewnego dnia Dagmara, moja dziewczyna, natknęła się na nie w mojej szafce przy łóżku…
Przerwałem, wypiłem łyk coli i zastanawiałem się, czy powinienem mówić, co zaszło potem.
Obok opalała się długowłosa blondynka…
Doskonale pamiętam tamtą scenę. Daga popatrzyła na zdjęcie nieznajomej i stwierdziła, że wyrzuci wszystko do śmieci, bo nie będziemy przechowywać cudzych rzeczy. Kiedy zaprotestowałem, mówiąc, że ich właścicielka pewnie lada dzień je odbierze, Dagmara zrobiła mi karczemną awanturę. Nie rozumiałem, o co jej chodzi, bo przecież wcześniej zgodziliśmy się, że te zdjęcia należy oddać osobie, do której należą. No ale taka właśnie była Dagmara. Nieprzewidywalna, humorzasta, nielicząca się z nikim i z niczym…
– Wynikło między nami pewne nieporozumienie – zacząłem znów opowiadać, dobierając słowa. – Moja dziewczyna uznała, że wśród tych szpargałów nie ma nic wartościowego i trzeba je wyrzucić… Po tej scysji ukryłem twój zeszyt między swoimi książkami, a zdjęcia schowałem do portfela…
Ada uśmiechnęła się, lekko spuszczając wzrok, jakby moje oświadczenie wprawiło ją w zakłopotanie.
– Masz ładne imię… Ado – na dźwięk mojego głosu uniosła głowę, a ja mogłem znowu patrzeć w jej piękne oczy.
– Dziękuję… To może wezmę swoje fotki i już pójdę… – poruszyła się na fotelu, jakby zamierzała wstać, ale nie zrobiła tego.
Byłem pewien, że wcale wstać i odejść nie chciała.
– Wiesz… – rozejrzała się po knajpce – miałam się tu z kimś spotkać, ale… nie przyszedł – wzruszyła ramionami.
I znowu nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały.
– Może czekałaś na mnie? – spytałem z nadzieją. – Bo wiesz, gdy nosiłem te zdjęcia przy sobie, nie przestawałem o tobie myśleć – przyznałem się, sam sobie się dziwiąc. – Wierzyłem, że cię spotkam… A nie była to całkiem bezpodstawna wiara, bo…
Ada nie zerkała już wcale w kierunku drzwi, tylko wpatrywała się we mnie, czekając na dalsze wyjaśnienia.
– Kiedyś, przeglądając swoje różne szpargały, które systematycznie przenosiłem z domu rodziców do wynajętego mieszkania, natknąłem się na własne zdjęcia robione przy różnych okazjach. Na jednym z nich byłem z bratem na plaży w Dźwirzynie. Przyglądając się fotografii, przypominałem sobie, że były to pierwsze studenckie wakacje mojego młodszego brata. Był więc sierpień 2010 roku. Siedzieliśmy z grupką znajomych, a tuż obok nas, na leżaku opalała się dziewczyna, długowłosa blondynka. Na zdjęciu widać było tylko jej półprofil. To byłaś ty…
– Ależ ja byłam wtedy w Dźwirzynie! – Ada ożywiła się.
– Byłaś z chłopakiem, który mówił do ciebie kotku…
– To już stare dzieje – machnęła ręką, jej wzrok na chwilę gdzieś zbłądził.
Zapadło niezręczne milczenie.
– Coś podać? – spytała kelnerka.
– Masz ochotę na koktajl? Może uczcimy odnalezienie zguby? – wzrokiem wskazałem na leżące na stoliku jej zdjęcie.
Pokiwała potakująco głową.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że przez cały ten czas Ada siedziała w płaszczu. Pomogłem jej go zdjąć i odwiesiłem na wieszak.
Teraz mogłem jeszcze lepiej przyjrzeć się dziewczynie. Miała lśniące jasne włosy, regularne rysy, pełne usta. Była piękna. „Czyżby Daga już wtedy była o nią zazdrosna?” – przypomniałem sobie dawną awanturę.
W milczeniu sączyliśmy koktajl. Ada wpatrywała się we mnie. Widziałem, że bardzo intensywnie się nad czymś zastanawia, bo co rusz marszczyła zabawnie czoło. Ja też nie mogłem oderwać wzroku od dziewczyny.
Emanował od niej spokój, rozsądek, nawet powaga, a jednocześnie w jej oczach widziałem kuszące ogniki.
Nie wiem, jak długo siedzieliśmy w ciszy. Nagle Ada uniosła już prawie pusty kieliszek do ust i spytała:
– Skoro los zetknął nas ze sobą już trzeci raz, może powinniśmy… – zawahała się na moment – to znaczy… wymienić się numerami telefonów?
– Tak, powinniśmy – delikatnie wziąłem w dłonie rękę Ady, w której cały czas trzymała komórkę.
Nie cofnęła dłoni. Odniosłem nawet wrażenie, że jej szare oczy rozbłysły jeszcze bardziej. Zobaczyłem w nich obietnicę szczęścia…
A ona? No cóż. To jest moje przeznaczenie
Trwaliśmy tak złączeni kilkanaście sekund, gdy nagle czar prysnął.
– Czy to nie ze mną byłeś umówiony? – usłyszałem głos Dagmary.
Spojrzałem na zegarek.
Wpół do ósmej.
– Spóźniłaś się półtorej godziny – powiedziałem spokojnie.
Widziałem zmieszanie na twarzy Ady. Chciała wstać od stolika, ale poprosiłem, żeby została. Nie mogłem pozwolić, żeby teraz mi uciekła…
Zresztą w tych okolicznościach rozmowa z Dagmarą i tak była niemożliwa. To byłoby nie w porządku. Chciałem ją poprosić o spotkanie innego dnia. Zanim jednak zdążyłem powiedzieć cokolwiek, Daga przyciszonym głosem rzuciła oskarżycielsko:
– Wiesz co? Mogłeś mi oszczędzić takiego upokorzenia. I nie mów mi tylko, że to nie tak, jak myślę. I tak ci nie uwierzę! – syknęła.
Rzeczywiście.
Sytuacja była niezręczna. Wypuściłem z ręki dłoń Ady. Wstałem, prosząc, by na mnie chwilę poczekała. Oparłem dłoń na ramieniu Dagmary i poprowadziłem ją w stronę drzwi.
– Niczego nie zamierzam tutaj mówić. Pożegnajmy się teraz, proszę. Zadzwonię, umówimy się. Nie wracam do domu… Zabrałem swoje rzeczy…
Najwyraźniej dopiero teraz zaczęło do Dagmary docierać, że tym razem to naprawdę koniec.
– Od dawna wiedziałam, że nam nie wyjdzie – stwierdziła niespodziewanie. – A ona? – odwróciła się w stronę stolika, gdzie siedziała Ada.
– Ona… Ona… to moje przeznaczenie – uśmiechnąłem się, cmoknąłem Dagę w policzek i wróciłem do Ady.
Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie dla ciężarnej kochanki i zostałam sama jak palec. To rozstanie paradoksalnie wyszło mi na dobre"
„Rozstanie z żoną uważałem za tymczasowe. Ot, poszaleję trochę i wrócę skruszony. Myślałem, że będzie na mnie czekać...”
„Dziewczyna kisła ze złości, że nie rozpaczam po naszym rozstaniu. Myślała, że będę błagał o szansę, a ja szybko się pocieszyłem u innej”