Pan Kazimierz był starszym panem, któremu wiek i choroba odebrały siły fizyczne, ale pozostawiły cięty język i trudny charakter. Jego jasny umysł uwięziony w słabnącym ciele działał bez zarzutu, co byłoby dobrą wiadomością, gdyby nie cel, do jakiego starszy pan go używał.
– Ojciec nie dokucza siostrze zanadto? Wiem, że potrafi zaleźć za skórę – pytał syn zawsze, gdy mnie widział, czyli często.
Nie mieszkał z nim, ale bywał u niego prawie codziennie
– Jestem przyzwyczajona do różnych zachowań pacjentów – odpowiadałam dyplomatycznie. – Pana ojciec ma już swoje lata i dręczą go rozmaite dolegliwości, nie wymagam od niego zbyt wiele.
Rozmowy z Andrzejem, synem starszego pana, od pewnego czasu wprawiały mnie w zakłopotanie, stałam się bowiem powiernikiem tajemnicy pacjenta, która mi ciążyła. Nie lubię być wikłana w rodzinne przepychanki, szczególnie gdy dotyczą one spraw majątkowych.
Pewnego dnia pan Kazimierz poprosił mnie o przysługę.
– Chcę napisać testament i nie wiem jak. Sprawdzi siostra w internecie? Pismo musi być ważne, żeby po mojej śmierci Andrzej nie próbował go podważyć.
– Syn na pewno uszanuje pańską wolę – powiedziałam z naganą. Staram się traktować wszystkich pacjentów jednakowo, ale ten zdecydowanie nie pozwalał się lubić.
– Syn? – pacjent zrobił minę, jakby powątpiewał w łączące ich pokrewieństwo. – A bo ja wiem? Czy mężczyzna może być pewien takiej rzeczy? Tak mi powiedziano w swoim czasie i uwierzyłem, ale widzi siostra, od tej pory wiele wody w Wiśle upłynęło, miałem czas wszystko przemyśleć.
Przyglądam się Andrzejowi i podobieństwa między nami nie widzę. Z rysów twarzy i zachowania przypomina swoją matkę, po prostu zdarta skóra, ale przecież moje geny powinny zostawić jakiś ślad. A tu nic.
Może to i lepiej, pomyślałam i szybko ugryzłam się w język
Zalała mnie fala niechęci do staruszka próbującego z nudów podważyć więzy krwi. A przy okazji odpiłować gałąź, na której siedział, bo przecież nie kto inny, tylko syn zatrudniał opiekunkę i zajmował się niewdzięcznym starcem. Szczerze współczułam mu tego obowiązku.
– Nieładnie tak mówić o własnym dziecku – skarciłam pacjenta.
– Toż właśnie mówię siostrze, że nie mam pewności w tym względzie – Kazimierz nie obraził się za reprymendę.
– Nie mam do pana siły – westchnęłam. – Kiedy zaczął pan o tym myśleć? I co pana do tego skłoniło?
– To dobre pytanie, widać, że z siostry jest mądra kobieta – powiedział z zadowoleniem Kazimierz. – Teraz zacząłem myśleć, teraz. A dlaczego? Bo czuję, że nadchodzi kres, i nie chciałbym, aby moja krwawica dostała się w obce ręce. Nie jestem zżyty z Andrzejem, wychowała go matka.
Jest owocem krótkiego romansu, ale uznałem go i dałem nazwisko. Wtedy nie było miejsca na wątpliwości, uważałem, że jest mój. Do tej pory myślałem o nim jak o kolejnej gałęzi rodu, której należy się spuścizna, ale teraz, kiedy często u mnie bywa, bliżej się mu przyjrzałem i nie wiem, co robić.
– Na pańskim miejscu nie myślałabym tyle o majątku i spróbowała lepiej poznać syna, który mimo wszystko kocha pana – doradziłam sucho, rozglądając się po skromnym mieszkanku Kazimierza.
Nie były to apartamenty bogacza
Tylko dwie ciasne klitki umeblowane rozpadającymi się ze starości meblami. Nauczyłam się uważać, siadając na krześle z chyboczącym nogami, omijać wersalkę z zapadniętym siedziskiem, ignorować drzwi prastarej drewnianej szafy, otwierające się samoczynnie i straszące donośnym skrzypieniem.
Nie ma co, ładny majątek udało się zgromadzić Kazimierzowi. No, ale mieszkanie, chociaż ciasne, miało jednak wartość rynkową i to właśnie Kazimierz usiłował złośliwie odebrać synowi.
– Niech siostra mnie nie strofuje, wiem, co mam robić i na czym mi zależy – odparował pacjent. – Wiem, że Andrzej to porządny człowiek, nudny, ale uczciwy. Prochu nie wymyśli, najwyżej zakupy może przynieść.
– Albo zatrudnić opiekunkę dla chorego ojca – poczułam przypływ bezsilnej złości na niewdzięcznika.
– Siostra uważa, że jestem kanalią? – staruszek spojrzał na mnie bystro. Dałabym głowę, że moja reakcja go rozbawiła. – Ależ ja doceniam starania Andrzejka, ale nie chcę, by całość majątku dostała się w jego ręce. Mężczyzna powinien przekazać spuściznę prawdziwemu potomkowi, a ja mam wątpliwości.
– Pański syn o nich wie?
– A skądże! – Kazimierz machnął ręką. – Nie miałbym serca mu powiedzieć.
Spojrzałam na niego nieprzychylnie
Nie o serce i delikatność tu chodziło, tylko o zabezpieczenie własnych życiowych interesów. Gdyby Andrzej dowiedział się, że ojciec nie uważa go za syna, mógłby przestać go odwiedzać.
– Mógłby pan zlecić badania DNA, skoro taki z pana niedowiarek – bąknęłam.
– Niby tak, ale mnóstwo z tym zachodu i drogo kosztuje – nie podjął tematu.
– Miałby pan pewność, głupio byłoby wydziedziczyć własnego syna – nie darowałam pacjentowi.
– Dlatego wymyśliłem inny sposób, nie całkiem zadowalający, ale lepszy taki niż żaden. Mam zamiar zostawić wszystko córce Andrzeja i tak obwarować zapis, żeby jako jej opiekun nie mógł nic uszczknąć z majątku.
– Nie rozumiem. Jeśli syn nie jest z panem spokrewniony, to wnuczka tym bardziej – powiedziałam.
– Dlatego mówię, że nie jest to rozwiązanie idealne – uśmiechnął się Kazimierz, okazując wyrozumiałość dla mojej ignorancji. – Chodzi o zasadę, siostro. Bękart nie dostanie mojego majątku.
– Jak może go pan tak nazywać? – zgrzytnęłam zębami.
– Przepraszam, wyrwało mi się – staruszek starał się mnie ugłaskać. – W zasadzie tak o nim nie myślę, nie jestem potworem, tyle lat uważałem go za syna. Powiem siostrze, że raczej mnie trzeba żałować.
– A to dlaczego?
– Ciężko jest przekonać się na starość, że nie ma się syna.
– Coś pan sobie ubzdurał.
Patrzyłam na niego ze źle skrywaną niechęcią
Dopiero starość i choroba zmusiły go do częstego przebywania z synem i oto, do czego to doprowadziło i jak zamierzał mu się odwdzięczyć za opiekę.
– Dzień w dzień patrzyłem na Andrzeja i nie mogłem odszukać w nim nic znajomego. On nie jest mój, dlatego nie zostawię mu nic w spadku.
Rozejrzałam się wymownie po ubogim mieszkaniu i wbiłam wzrok w pacjenta. Zrozumiał i zachichotał.
– Nie wszystko jest takie, jak się wydaje, siostro.
– Ma pan ukryty skarb? Po co ta kołomyja ze spadkiem? Narobi pan przykrości synowi, dobremu człowiekowi, który bardzo o pana dba.
– Chodzi o zasadę – powtórzył uparcie pacjent. – Mężczyzna może się dać oszukać, ale tylko raz.
Nie chciałam nawet myśleć, co będzie czuł Andrzej, gdy kiedyś otworzy testament i zrozumie, co myślał o nim człowiek, którego uważał za ojca. Wątpliwą pociechą był fakt, że skromne zasoby starszego pana pozostaną w rodzinie, Kazimierz nie miał innych dzieci, na które mógłby je scedować, ze szkodą Andrzeja.
Z ulgą, ale i smutkiem zakończyłam opiekę nad panem Kazimierzem. Nie podobało mi się to, co planował, a jeszcze mniej, że przyłożyłam rękę do napisania testamentu, lecz wiadomość o pogorszeniu stanu pacjenta przyjęłam z pokorą wobec losu.
– Ojciec jest na intensywnej terapii, nie odzyskuje przytomności – poinformował mnie telefonicznie Andrzej, odwołując zarazem kolejną wizytę.
Zastanawiałam się, czy Kazimierz zdążył powiedzieć mu o testamencie schowanym w szafie, pod ręcznikami. Tłumaczyłam pacjentowi, że źle wybrał miejsce, dokument może zostać przypadkowo wyrzucony, ale mnie nie słuchał.
– Jakby coś się ze mną stało, siostra wie, gdzie leży – obarczył mnie kolejnym niechcianym zadaniem.
Niechętnie wybrałam numer Andrzeja, chcąc już mieć tę sprawę za sobą.
Powiedziałam, gdzie znajdzie ostatnią wolę ojca
Andrzej westchnął.
– Mam nadzieję, że wymienił w testamencie adresy nieruchomości i położenie placów, bo inaczej będę miał straszny kłopot z zarządzaniem nimi w jego imieniu. Wiem, że są, ale nie wiem gdzie. Tata wciąż jest nieprzytomny, na razie nic nie powie, będę musiał poradzić się adwokata. Ojciec dawał mi ostatnio do zrozumienia, że nie mam co liczyć na spadek, ale przecież nie mogę zostawić odłogiem jego majątku.
– Pański ojciec był zamożny? – spytałam słabo.
– I bardzo skąpy, nawet na własne potrzeby żałował. Inwestował w ziemię i nieruchomości, tyle wiem. Będę miał z tym mnóstwo kłopotów, trzeba będzie zapłacić podatki, a ja nie wiem od czego. Szkoda, że nie miał do mnie tyle zaufania, by na wszelki wypadek wprowadzić mnie w swoje interesy. Nawet na starość nie chciał się ze mną zaprzyjaźnić. Ano, trudno, tak bywa.
Kilka tygodni później doszły mnie słuchy, że majątek pana Kazimierza, skromnie mieszkającego emeryta, był naprawdę duży. W całości przeszedł na wnuczkę, Andrzej przyjął to spokojnie i z klasą. Każdy ojciec byłby z niego dumny.
Czytaj także:
„Wkurzyłem się, gdy cała opieka nad dziećmi spadła na mnie. Pranie, przewijanie i gotowanie to babski obowiązek”
„W tajemnicy przed rodziną urodziłam dziecko obcym ludziom. Zrobiłam to dla pieniędzy i ani trochę nie żałuję”
„Nie wiedziałem, że wychowywanie cudzego dziecka to taka odpowiedzialność. Ale co zrobić, jeśli jego tatuś to cymbał”