„Nie mogłam doczekać się wnuków, więc przycisnęłam córkę do ściany. Żałuję, bo sama ukręciłam na siebie bat"

załamana babcia fot. iStock, Juanmonino
„Miałam wręcz wrażenie, że ona wcale nie myśli o przyszłości, nigdy nie wspominała, że chciałaby mieć dzidziusia. Kto miał jej o tym przypominać jak nie matka?".
/ 02.07.2024 13:45
załamana babcia fot. iStock, Juanmonino

Byłam coraz bardziej zaniepokojona sposobem, w jaki żyła Monika. Czas leciał nieubłaganie, a córka wciąż odkładała decyzję o dziecku. Miałam wręcz wrażenie, że ona wcale nie myśli o przyszłości, nigdy nie wspominała, że chciałaby mieć dzidziusia. Kto miał jej o tym przypominać jak nie matka?

– Kochanie, z roku na rok nie stajesz się młodsza, ja też się starzeję. Teraz jeszcze mam trochę siły, by wychowywać wnuczkę lub wnuka, płeć obojętna, byleby dziecko zdrowe było – powtarzałam do znudzenia.

Jeszcze niedawno goniłam ją w podobny sposób do lekcji, kto by przypuszczał, że będę musiała nadal trzymać rękę na pulsie. Duże dzieci, duży kłopot, w tym porzekadle jest wiele racji.

Monika słuchała i odpowiadała w niepoważny sposób:

– Uff, co za ulga, że nie nastajesz na poczęcie następcy tronu. Dzięki, mamo.

Nabrałam podejrzeń

Żyją wygodnie, pracują, podróżują, maluch zburzyłby im przyjemną egzystencję. Kiedyś się ockną, zrozumieją jak wiele stracili, ale wtedy będzie za późno. Nie wolno lekceważyć zegara biologicznego.

Mój Jurek był podobnego zdania, też z utęsknieniem czekał na wnuka, tylko jak zwykle zostawił wszystko w moich rękach. Nawet trochę przeszkadzał, namawiając mnie, żebym dała Monice spokój. Byłam pewna, że córeczka poskarżyła się tatusiowi, że ją gnębię, i poprosiła o interwencję – tych dwoje zawsze trzymało wspólny front.

Uważacie, że wtrącam się w nie swoje sprawy? Dobrze, mogę milczeć, ale boję się, że potem będzie płacz i zgrzytanie zębów, Monika ma już 28 lat. Nie mogę patrzeć biernie na to, co wyprawia.

– A co ona takiego wyprawia? – Jurek mruknął niewyraźnie, ale buntowniczo.

– Nie mamrocz pod nosem, bo i tak wszystko słyszę.

– Rób tak, żeby było dobrze, ja jestem gotowy na wnuka – mąż się poddał, ale widziałam, że go nie przekonałam.

Ich dwoje na mnie jedną, byłam ciekawa, co o tym wszystkim myśli zięć. Spytałam wprost, ale robił uniki, poprosił, żebym była spokojna, bo wszystko jest na dobrej drodze.

Jakie wszystko? Tego nie powiedział. Nabrałam podejrzeń, że córka leczy się z bezpłodności. Co się nadenerwowałam, to moje. Od pewnego czasu nie sypiam tak dobrze jak kiedyś, ale teraz w ogóle. Serce mi krwawiło na myśl o biednej Monice. Za co ją, nas, to spotkało?

Może trzeba było wcześniej zacząć rozmawiać z córką o wnuku, ja urodziłam Monikę, mając 23 lata, nie czekałam z tym prawie do trzydziestki.

Obiecałam, że we wszystkim pomogę

Wiadomość o ciąży spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Mogli mi wcześniej powiedzieć, że starają się o dziecko, oszczędziliby mi zmartwienia.

– Oj mamo, nie mam do ciebie siły – warknęła Monika, kiedy próbowałam coś napomknąć. – Nie byłam w ciąży, było źle, zaszłam w ciążę, jest jeszcze gorzej. Wystarczy, że ja mam zgryz, nie musisz dokładać swoich trzech groszy.

Nigdy nie mówiła do mnie tym tonem, ale jej wybaczyłam. Wiadomo, kobieta w odmiennym stanie ma fanaberie, estrogen szaleje, śmiech przeplata ze łzami, huśta nastrojem, lecz to minie jak zły sen.

– Chciałam powiedzieć, że się cieszę z dzidziusia, dziadek Jurek nie może się doczekać – powiedziałam łagodnie.

– A najbardziej ty, mamo – córka rzuciła mi nieprzychylne spojrzenie. – Nie jesteś zadowolona, że się udało? – zapytałam, bo Monika dziwnie się zachowywała, najwyraźniej źle znosiła pierwszy trymestr ciąży.

– My z Jurkiem wprost szalejemy ze szczęścia.

– Domyślam się, przez ostatni rok mówiłaś tylko o tym, że powinnam mieć dziecko. No to będę je miała.

– A Paweł? – spytałam delikatnie, bo wciąż mówiła w pierwszej osobie, jakby miała zamiar zostać samotną matką.

– Co Paweł? On nie może mi pomóc, rozmawialiśmy o opiekunce, ale przecież nie zatrudnimy obcej kobiety do noworodka. Najpierw trzeba będzie dziecko podchować, a problem w tym, że teraz nie bardzo mogę sobie pozwolić na długi urlop macierzyński, kilka miesięcy to jeszcze, jeśli będę pracowała zdalnie, ale nie rok.

Dlatego odkładaliśmy z Pawłem decyzję o dziecku. Myślałam, że może za dwa lata, jak okrzepnę zawodowo…

– Ależ co ty mówisz, Monisiu! Dobrze się stało, że dziecko nie chciało czekać!

Uśmiechnęłam się na myśl o różowym niemowlaku o oczach Moniki, uśmiechu Jurka i moich uszach, bo w rodzinie są najkształtniejsze.

Zajmiemy się wnusiem, już nie możemy się go doczekać. Jesteśmy gotowi na malucha, zjawi się w najlepszym momencie, jaki można sobie wymarzyć.

– Pomożecie przy dziecku? – spytała łzawo Monika i nagle zaczęła płakać.

Ach, te hormony, potrafią kobietę wykończyć psychicznie!

– Pomożemy, o nic się nie martw.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam wnuczkę, popłakałam się z ulgi i radości. Ostatnie miesiące były dla mnie bardzo trudne, bałam się o Monikę, o dziecko, stałam się drażliwa i roztrzęsiona, jakbym to ja była przy nadziei. Zakończenie dziewięciomiesięcznego okresu oczekiwania powitałam jak wybawienie.

Prosto ze szpitala zabrałam moje dziewczynki, Monikę i małą Emilkę do siebie, żeby mieć na nie oko. Zaprosiłam też Pawła, ale powiedział, że nie będzie robił tłoku, woli dojeżdżać. Dziadek Jurek wziął okolicznościowy urlop, żeby mi pomóc przy dziecku, i zaczęliśmy smakować rodzinne szczęście.

Miałam pełne ręce roboty

Monika i Paweł doskonale odnaleźli się w roli rodziców, ale przecież musieli coś jeść. Gotowałam dla młodej mamy, piekłam ciasta na podwieczorek, podawałam, zmywałam, pakowałam jedzenie na wynos dla zięcia, które zabierał, gdy opuszczał nas ciemną nocą. Nie tak wyobrażałam sobie babciowanie wyczekiwanej wnuczce…

Za to Jurek był całkiem zadowolony. Ukochana córka znów była w domu, smakowite potrawy rytmicznie pojawiały się na stole, więc korzystał i nie protestował, nawet gdy prosiłam o pomoc w kuchni. Monia spędziła u nas pierwszy miesiąc, po czym postanowiła wrócić do siebie.

– Nie martw się, przyjadę jutro i we wszystkim ci pomogę – obiecałam. –

Dziękuję, ale nie trzeba. Jeszcze się napracujesz przy Emilce, obiecuję.

– Ależ ja bardzo chętnie…

– Odpoczywaj, za trzy miesiące wracam do pracy, wtedy przejmiesz wnuczkę.

– Jak to, wracasz?

– Na razie będę pracowała zdalnie, z domu, ale muszę mieć na to czas. Wolisz zajmować się Emilką u nas, czy u siebie?

Uzgodniłyśmy, że wygodniej będzie mi opiekować się wnuczką we własnym domu, i Paweł przywoził mi ją trzy razy w tygodniu, Monika odbierała po południu. Byłam szczęśliwa, zajmując się moim skarbem, jednak zaczęły mnie nawiedzać myśli, że pan Bóg wie, co robi, nie dając dzieci starszym kobietom.

Emilka sypiała tylko na spacerze, więc godzinami chodziłam, a kiedy się zatrzymywałam, niebieskie oczka otwierały się, a nosek marszczył z dezaprobatą. Poprosiłam Jerzego, żeby mi pomógł. Wziął kolejny urlop i zabierał wnuczkę na drzemki na świeżym powietrzu, mogłam w tym czasie posprzątać walające się wszędzie butelki, smoczki, pampersy, cały niemowlęcy bałagan, w którym od pewnego czasu żyliśmy.

Wieczorem oboje padaliśmy z nóg

Po pewnym czasie Monika spytała, czy mogłabym zajmować się wnuczką pięć dni w tygodniu, bo zaproponowano jej wcześniejszy powrót do pracy.

– Zatrudnimy opiekunkę, pomoże ci, wolałabym jednak, żebyś miała oko na małą – powiedziała.

Jak mogłabym odmówić, przecież sama namawiałam ją na dziecko, naprawdę byłam gotowa zostać babcią, ale przecież nie na pełny etat. Gdyby chociaż Emilka była trochę starsza, byłoby mi łatwiej. Noszenie po schodach wózka i dziecka wykańczało mój kręgosłup.

Jurek bardzo mi pomagał, ale przecież musiał pracować, całą nadzieję na przetrwanie pokładałam w opiekunce. Pani Tereska była w moim wieku, spokojna, kompetentna, bardzo przypadła mi do gustu.

Niestety, okazało się, że Emilka się jej boi. Wybuchała płaczem na jej widok i nic nie mogło jej pocieszyć. Podziękowałam pani Teresce, córka przysłała mi inną pomocnicę. Emilka znów urządziła scenę godną szekspirowskiego teatru.

– Babcina wnusia – zagruchał Paweł, pochylając się nad córeczką.

– Jak będziesz wychodził, znieś na dół wózek, będzie na rano – powiedziałam suchym głosem i poszłam do kuchni posprzątać pobojowisko, którego przez cały dzień nie miałam szansy dotknąć.

– Nikt go nie ukradnie? – zatroszczył się zaniepokojony zięć.

Oparłam się o zlew, nie miałam siły odpowiedzieć, ależ byłam zmęczona.

Niech kradną, najwyżej kupimy nowy – wyręczył mnie Jurek. – Wolę stracić trochę pieniędzy niż żonę.

Zrobiło mi się ciepło na sercu, rodzina bywa kłopotliwa, ale jednak jest niezastąpiona. Emilka ma teraz prawie półtora roku, nie przyjęto jej do żłobka, więc nadal się nią opiekuję. Teraz jest dużo łatwiej, chyba po prostu nabrałam wprawy i wyćwiczyłam kondycję. Monika, zadowolona z mojej pomocy, zaczęła przebąkiwać o drugim dziecku, ale nie odezwałam się. Będzie, co ma być.

Alina, lat 62

Czytaj także:
„Michał zrobił mi z serca sieczkę, a innej przyprawił brzuch. Po 30 latach znów skomle u moich kolan i błaga o szansę”
„Zamiast zajmować się wnuczką na wczasach, badałam torsy przystojniaków. Nie dam się na starość zakuć w kajdany samotności”
„Córka zastała mnie w łóżku z młodym ogrodnikiem. Jeśli myśli, że będę cnotką do końca życia, to grubo się myli”

Redakcja poleca

REKLAMA