„Nie miałam kontaktu z córką, która mieszka w Stanach. Cóż poradzę, że wybrała wielki świat zamiast starej matki”

Seniorka przy oknie fot. iStock by Getty Images, LSOphoto
„Hania zawsze była mi bliska, ale jakoś nie paliłam się, żeby ją zobaczyć. Moje pociechy kupiły bilet na samolot i podrzuciły mnie na lotnisko, ale gdy tylko zniknęli mi z oczu... wsiadłam w taksówkę i wróciłam do mieszkania. Bo co będzie, jak ktoś mnie pochowa na obcym cmentarzu?”
/ 03.11.2024 08:30
Seniorka przy oknie fot. iStock by Getty Images, LSOphoto

Kiedy Ania wspomniała, że wybiera się do Ameryki, nie protestowałam. Jej przyjaciółka, która poślubiła obywatela USA, zaproponowała jej kilkutygodniowy pobyt za oceanem.

– Jasne, wykorzystaj urlop i trochę odpocznij – stwierdziłam.

Nikt nie przypuszczał, że ten wyjazd okaże się początkiem jej nowego życia po drugiej stronie globu. Naprawdę pokochała to miejsce i postanowiła tam zostać na stałe, a nawet wyszła za mąż! Ale szczerze mówiąc, chyba zrobiłabym to samo, gdybym miała tyle lat co ona.

Jedyne czego żałuję, to tego, że moje wnuczęta odwiedzają mnie bardzo rzadko, zaledwie co kilka lat, kiedy tylko Hani uda się przylecieć do kraju.

Lot sporo kosztuje

No ale cóż, lot sporo kosztuje, a w dzisiejszych czasach podróżowanie samolotami to nie jest bezpieczna sprawa... Na moje szczęście nie zostałam kompletnie sama.

Mój mąż wprawdzie odszedł z tego świata dawno temu, ale nadal mam tu moją młodszą córcię i syna. Michał wraz z bliskimi mieszka razem z nami pod jednym dachem, a Małgosia w pobliskiej wsi, więc nie mogę narzekać na brak towarzystwa czy pomocnej dłoni, gdy potrzebuję podania szklanki z wodą.

Od czasu do czasu tylko rozmyślałam z tęsknotą, jak też się wiedzie mojej Hani, na obcych ziemiach. Przesyłała mi, rzecz jasna, sporo fotografii, gadałyśmy ze sobą często przez internet, ale to jednak nie to samo, co ujrzeć to wszystko na własne oczy.

Gośka z Michałem wybrali się do Ameryki, gdy studiowali, ale nigdy nie udało mi się do nich dołączyć. Wraz z Mieciem snuliśmy plany, że może na starość, kiedy już nie będziemy pracować, uda nam się zrealizować tę podróż.

Zamierzaliśmy poleżeć na ciepłym piasku pod rozłożystymi drzewami i podziwiać miejsca, które oglądaliśmy tylko w telewizji. Los chciał inaczej. Mieciu odszedł z tego świata zaledwie siedem dni po przejściu na emeryturę. Nawet nie zdążył zrealizować marzenia o wyprawie na połów, o której ciągle wspominał... Moje dawne marzenia również odeszły w zapomnienie.

Wraz z pojawieniem się wnucząt, musiałam się nimi opiekować, a dodatkowo dorabiałam sobie na emeryturze, pracując jako księgowa... Myśl o wyjeździe do Ameryki wydawała się już odległa i nierealna.

Zrzędziłam i marudziłam na wysokość swojej emerytury, ale w głębi duszy cieszyłam się, że nie muszę wsiadać do tego powietrznego pudełka i zdawać się na łaskę przeznaczenia. Tak mijał czas, aż nadeszły moje sześćdziesiąte urodziny.

Impreza wyszła elegancko

No i masz ci los, wszyscy krewni stawili się jak jeden mąż, mimo że prosiłam dzieciaki, żeby odpuściły sobie to zamieszanie. Na co mi te fajerwerki z okazji moich urodzin? Nie muszę przecież rozgłaszać całemu światu, że już tyle wiosen przeżyłam.

Ale muszę przyznać, że impreza wyszła naprawdę elegancko. Nawet palcem nie musiałam ruszyć, bo moje dziewczyny – córka i synowa, ogarnęły wszystko od A do Z. Ja tylko zasiadłam wygodnie i zajęłam się umilaniem czasu gościom.

Nagle w kuchni zapanowało lekkie poruszenie, a chwilę później mój najmłodszy wnusio przyczłapał do mnie, trzymając w rączkach wiązankę róż – zapewne, jak podejrzewałam, w liczbie sześćdziesięciu. Wyszeptał wierszyk, którego od siedmiu dni uczyła go Małgosia i zawstydzony pognał się wtulić w jej ramiona.

– Mamo, czeka tam na ciebie jeszcze jedna niespodzianka – odezwał się Michał, gdy już do woli nacieszyłam się bukietem i odstawiłam go na blat stołu.

Kiedy wsunęłam rękę między kwiatki i natrafiłam na jakąś kopertę, o mało nie zemdlałam. Już wiedziałam, co to może być…

– Mamuś, polecisz do Ameryki! – Gosia rzuciła mi się na szyję. – Prawda, że się cieszysz?

– Jasne, bardzo – odparłam, siląc się na uśmiech.

No bo co innego mogłam jej powiedzieć? Wydali kupę forsy, żeby sprawić mi radość, skąd mogli wiedzieć, że to absolutnie ostatnia rzecz, na jaką miałabym ochotę?

Czułam się coraz gorzej

– Hanka też nie może się doczekać twojego przylotu – mówiła dalej Gośka. – A dzieciaki już nawet w szkole się przechwalały, że babcia w końcu do nich zawita…

Cały czas miałam uśmiech przyklejony do twarzy, chociaż w środku czułam się coraz gorzej. Na całe szczęście zabawa powoli dobiegała końca i goście zaczęli się zbierać do wyjścia, pewnie obgadując mnie za plecami, jakie to wspaniałe mam życie. Gdy zostałam sama, wzięłam ten cholerny bilet i wcisnęłam go na samo dno szafki, mając nadzieję, że jakimś magicznym sposobem po prostu stamtąd zniknie.

Szkoda, że nie wyświadczył mi tego dobrego uczynku. Małgosia niezwłocznie zaczęła obmyślać detale dotyczące mojej niesamowitej podróży.

– Za trzy miesiące wyruszasz w drogę – oświadczyła mi opanowanym głosem, tak jakbym szła tylko do kościoła na nabożeństwo! – Doszliśmy do wniosku, że zechcesz posiedzieć tam parę miesięcy, akurat maluchom zaczną się letnie ferie…

Tak bardzo była z siebie dumna, że nie potrafiłam jej wyznać, że wolę spoczywać obok Mietka, niż polecieć do Stanów. Cała ta maszyneria już się jednak nakręciła i dzieciaki ciągały mnie raz do fotografa na zdjęcia paszportowe, a raz do ambasady, żeby złożyć wniosek wizowy.

Gdzieś tam w środku tliła się jeszcze iskierka nadziei, że może w ogóle nie dostanę tej wizy i jakoś uda mi się wykręcić. Gdzie tam, mowy nie było. 

Gdy mnie zobaczyli, od razu stwierdzili, że nie mam zamiaru rozpoczynać tam swojej przyszłości i na pewno wrócę. Po odebraniu paszportu przyszedł czas na wielkie przygotowania.

Ruszyłyśmy na zakupy

– Koniecznie zaopatrz się w nowe ubrania – oświadczyła Gośka. – Nie możesz przecież pokazać się byle jak w Ameryce!

Ruszyłyśmy na podbój centrów handlowych. Muszę przyznać, że całkiem przypadło mi to do gustu. W normalnych okolicznościach raczej nie skusiłabym się na zakup krwistoczerwonej marynarki, ale przecież żadna z moich sąsiadek nie miała okazji oglądać mnie w tym kolorze…

Wnuczek próbował nauczyć mnie paru angielskich słówek, żebym potrafiła coś z siebie wydukać, ale niespecjalnie mi to wychodziło. Wraz ze zbliżającym się terminem podróży, coraz więcej osób przychodziło do naszego domu, składając życzenia udanego wyjazdu. Chyba liczyli na to, że przywiozę im trochę dolarów w prezencie, ale kto to wie.

Odwiedziła mnie nawet sąsiadka z naprzeciwka, Edyta, która dała mi zapakowaną paczkę.

– Pokaż im, że my również umiemy się porządnie odziać, w tych Stanach – rzuciła z zadowoleniem.

Byłoby super, gdyby nie to, że w środku znajdował się ręcznie robiony na drutach sweter z motywem reniferów i płatków śniegu.

– Przecież tam będzie ciepło – szepnęłam jej taktownie do ucha, ponieważ ten gest naprawdę mnie poruszył.

Wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że kiedykolwiek coś od niej dostanę, bo przecież zawsze skakałyśmy sobie do gardeł.

Panuje tam inna pora roku

– Co ty gadasz, lato? – obruszyła się. – Lato dopiero u nas nastanie, a tam przecież panuje inna pora roku!

„Chyba nie powinnam była podrzucać jej ściąg na testach z geografii” – przyszło mi do głowy.

Nie miałam jednak ochoty wchodzić z nią w polemikę, bo dotarło do mnie, że być może to nasze ostatnie spotkanie w życiu. Nikt nie znał tego, co szykuje dla mnie los, co przyniosą kolejne dni.

Byłam bardzo wdzięczna za podarowany mi sweter, podziękowałam serdecznie i schowałam go na samo dno mojej szafy. Dałam sobie słowo, że gdy tylko szczęśliwie powrócę, od razu go rozpruję i przerobię na coś, co faktycznie będzie mi się podobać. W końcu nadeszła chwila mojego odlotu.

Ostatnie kilka dni spędziłam z nosem w chmurach, obserwując przelatujące samoloty, zastanawiając się jak wysoko się wznoszą i czy przypadkiem któryś nie runął w dół. Na całe szczęście mieszkamy całkiem blisko lotniska, dzięki czemu nie musiałam specjalnie wcześnie wstawać.

Wcale mnie to nie obchodziło, bo i tak nie potrafiłam zasnąć. Bez przerwy zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądać. Niby w domu było już wszystko załatwione, udało nam się nawet znaleźć osobę do opieki nad moimi wnukami, a dzieci obiecały, że dopilnują grobu Miecia podczas mojej nieobecności. Ale kto wie, czy dotrzymają słowa, młodzież dzisiaj jest taka zabiegana, ledwo znajdują chwilę dla siebie, a co dopiero, żeby pamiętać o tych, co odeszli.

Wybrałam się na grób

Przewróciłam się na plecy, wzdychając głęboko. Maluchy zapewne podrosną przez ten czas i istnieje ryzyko, że mnie nie rozpoznają, gdy wrócę do domu... Kto zajmie się przerobieniem śliwek na konfitury i jabłek na słodkie przetwory?

Nagle przeszedł mnie dreszcz strachu – co będzie, jeśli nie daj Boże, odejdę z tego świata gdzieś tam, daleko od rodzinnych stron? Jak wtedy odnajdę mojego ukochanego Miecia po drugiej stronie?

Kiedy nastał poranek, Michał podrzucił mnie na lotnisko, pomógł mi z bagażami i odprowadził do odprawy. Pewnie się nieźle zaskoczył, gdy wrócił do domu po robocie i zobaczył, że siedzę w kuchni, gotując jakąś zupkę. Moje wnuczęta siedziały tuż przy mnie, zajadając się pysznymi racuszkami.

– Mamo? Samolotu nie było? – spytał cicho mój syn.

– Zmieniłam zdanie – rzekłam z satysfakcją. – Stwierdziłam, że na starość nie mam zamiaru tułać się po świecie. A kasę za lot i tak wam oddam, spokojnie.

– Byłem pewien, że nic z tego nie wyjdzie – syn tylko wzruszył ramionami.

Moje pociechy na całe szczęście nie miały do mnie urazy. Natomiast okoliczni mieszkańcy, gdy już dotarły do nich te wieści, zaczęli walić do moich drzwi tłumnie niczym stado koników polskich i dziwowali się ogromnie, czemu nie skorzystałam z takiej okazji. Jedynie Edytka wcale nie okazywała zdziwienia.

– Wpadłam po mój golf – oznajmiła bez ogródek. – Skoro nie lecisz za ocean, to i tak ci się na nic nie przyda.

Oddałam jej go, bo jeszcze by stwierdziła, że go wyciągnęłam od niej podstępem... Pod wieczór wybrałam się na grób Mietka.

Nigdzie się nie wybieram – oznajmiłam.

Mam wrażenie, jakby puścił do mnie oko ze swojej fotografii!

Barbara, 67 lat

Czytaj także:
„Mąż przesadza z zazdrością. Najchętniej przywiązałby mnie siłą do kaloryfera, żeby mieć mnie non stop na oku”
„Zamieszkałem z kobietą po 3 randce. W pewnym wieku się już nie wybrzydza i nie marnuje czasu”
„Mam 30 lat i jeszcze nikt nie skradł mojego wianuszka. Chcę być namiętną kochanką, ale jakoś brakuje mi chętnych”

Redakcja poleca

REKLAMA