Sięgam po słuchawkę i moje serce zaczyna bić szybciej, mimo że przecież doskonale wiem, co się stanie. Zdążę jedynie powiedzieć „Dzień dobry”, a kobieta po drugiej stronie natychmiast rzuci słuchawką.
Może przez chwilę gdzieś w tle usłyszę głosik Weronisi? Albo jej śmiech lub pytanie: „Kto dzwoni?”, które będę mógł przypominać sobie tygodniami?
Tak bardzo za nią tęsknię
A może wreszcie jej druga babcia przestanie mnie karać i pozwoli mi porozmawiać z jedyną wnuczką? Przecież ja także straciłem dziecko… Ona ma chociaż Weronisię, my z żoną zostaliśmy sami z pytaniami, na które wciąż nie znamy odpowiedzi.
– Dzień dobry – mija długa chwila, nim zaczynam rozumieć, że tym razem telefon odebrała moja pięcioletnia wnusia.
– Weronisiu, to ty?! Dziecko, tu dziadek Henio! Kochanie, jak się cieszę, że cię słyszę! – mówię i staram się powstrzymać łzy.
– Dziadziuś! – krzyczy radośnie mała. – Dziadziuś! Dziadziuś! Gdzie byłeś? Czemu do mnie nie dzwonisz? Wiesz… Baldzo za tobą tęsknię… Ba…
Słyszę, jak ktoś odbiera jej słuchawkę i nie zważając na protesty, rozłącza się. Rozmowa skończona, jednak po raz pierwszy od roku usłyszałem Weronisię!
Ocieram łzy i krzyczę do żony, że rozmawiałem z wnuczką. Z emocji nie mogę złapać tchu, serce przeszywa mi ból, a potem fala gorąca gwałtownie rozchodzi się po całym ciele. Odpływam.
– Niewiele brakowało – słyszę w szpitalu od lekarza. – Musi się pan oszczędzać. Na razie poleży pan u nas do jutra…
Spogląda w moją kartę, a potem jeszcze raz na mnie.
– Pańskie nazwisko coś mi mówi… – zawiesza głos, a ja kulę się w łóżku i zagryzam wargi, żeby się nie domyślił.
Na szczęście, wychodzi. Pocieszam żonę, że wkrótce dojdę do siebie i za tydzień pojedziemy na widzenie do syna.
– Nie powinieneś – mówi Alinka.
– Muszę – odpowiadam stanowczo.
– Chcę – poprawiam się.
Nigdy mu nie wybaczę
Tydzień później siedzimy w autobusie z torbą pełną pierogów, kapuśniaku i wędzonej kiełbasy. Żona przez całą drogę ukradkiem zerka, sprawdzając, jak się czuję. A ja nic nie czuję. Zupełnie nic. Inaczej musiałbym znienawidzić syna za to, że oszalał i pobił żonę, zniszczył rodzinę, osierocił niewinne dziecko i rzucił nas na pastwę ludzkiej nienawiści.
Ale kiedy siadam naprzeciwko Krzyśka, ogarnia mnie taki żal i smutek, że nie jestem w stanie wydusić słowa. Nawet złego. Wiem tylko, że mu nie wybaczę. Mam wrażenie, jakby jeszcze bardziej się skurczył od naszego ostatniego spotkania. Chciałbym go przytulić, po ojcowsku poklepać po ramieniu, tak jak wtedy, gdy oznajmił nam, że się żeni z Hanią, bo lepszej i piękniejszej dziewczyny nigdzie nie znajdzie. Tego jednak zrobić nie mogę. Chociaż wiem, że nigdy go nie zostawię, to nie umiem się przełamać.
Alince pewnie nie jest łatwiej. Matka kocha bezwarunkowo – ja nie potrafię. Mnie ciąży, że jestem ojcem mordercy.
Był dobrym chłopakiem
A przecież Krzysiek był takim dobrym chłopakiem! Uczynnym, zaradnym, opiekuńczym. Od najmłodszych lat pomagał nam na gospodarce i z dumą twierdził, że ją kiedyś przejmie. Dlatego po ślubie zbudował dom tuż obok naszego. I dlatego teraz ludzie mają do nas pretensje, że nie zauważyliśmy, co się święci, i nie zapobiegliśmy tragedii.
Siedem lat – dokładnie tyle trwało ich małżeństwo. Krzysiek pracował jako mechanik, a popołudniami i w weekendy pomagał nam na gospodarstwie. Hania zatrudniła się na poczcie, ale po narodzinach naszej perełki – Weronisi – zajęła się jej wychowywaniem. Dopiero kiedy wnusia miała dwa latka, synowa wróciła do pracy. Wtedy opiekę nad małą przejęliśmy my.
Między młodymi układało się tak dobrze, że niejeden raz wspominaliśmy o kolejnych pociechach. Byli zgodnym małżeństwem. Czasem, jak wszyscy, kłócili się o drobiazgi, jednak umieli się pięknie godzić. Krzysiek kupował Hani bukiet róż i zabierał ją do miasta, żeby wybrała sobie ładną sukienkę. Dopiero po wszystkim dowiedziałem się, że te sprzeczki nie dotyczyły brudnych skarpetek, tylko jego zazdrości o rzekomych kochanków. Klientów albo mężczyzn, których mijała w drodze do domu.
Pytałem ludzi, policjantów, prokuratora – wszyscy mówili, że nie miał podstaw. Hania, miła i uczynna dziewczyna, po prostu lubiła ludzi, lecz dla Krzyśka każdy jej uśmiech równał się zdradzie. Podobno zachowywał się tak również wobec pierwszej dziewczyny. Mówiła, że ją osaczał i szpiegował. Pojęcia o tym nie miałem.
To była tragedia
Tamtej nocy nie mogłem spać. Coś mi nie dawało spokoju. W końcu poszedłem do kuchni napić się wody i zobaczyłem, że świeci się u nich w pokoju. Dostrzegłem jakiś ruch za zasłoną, ale machnąłem na to ręką. W końcu młodzi nie muszą tyle spać co my, starzy.
O świcie obudziły mnie psy. Wyskoczyłem z łóżka, narzuciłem na siebie kurtkę i w kapciach pognałem do ich domu, bo stamtąd dobiegało szczekanie. Im byłem bliżej zabudowań, tym dokładniej słyszałem, jak nasza Weronisia na przemian płacze i krzyczy. Dopadłem do drzwi. Były zamknięte. Zacząłem w nie walić i krzyczeć. Nic. Tylko płacz Weronisi. Poprosiłem, żeby się odsunęła, i z całej siły je kopnąłem.
Odskoczyły z hukiem.
Chwyciłem zapłakaną wnusię w ramiona, wpadłem do kuchni i… zamarłem.
– Jezus Maria – szepnąłem struchlały.
Nie wiem, czybym wtedy nie zemdlał, gdyby nie Alinka.
– Heniu, co się stało? Gdzie dzieci? – zapytała, stając w progu, a ja natychmiast oprzytomniałem.
Podałem jej Weroniczkę i wypchnąłem za drzwi, prosząc, żeby wezwała pogotowie. Chyba nie bardzo mnie zrozumiała, ale wrzasnąłem na nią tak, że od razu pobiegła z dzieckiem do domu.
Pomyślałem, że ktoś ich napadł w nocy. Hania leżała na podłodze, a obok siedział Krzysiek. Cały czerwony. Gdy kucnąłem przy nim, chrząknął.
– Chwała Bogu, żyjesz! Zaraz przyjedzie pogotowie. Co się stało? Krzysiek! – pytałem, podchodząc do synowej.
Zmroziło mnie
Widziałem już śmierć – pochowałem dziadków i rodziców – ale posiniaczona twarz Hani, jej rozcięte usta i przerażone oczy zmroziły mi krew w żyłach. Nie żyła i nie było dla niej ratunku.
Krzysiek wstał i ruszył na podwórko.
– Synu!
„Oszalał” – pomyślałem, jednak zanim zdążyłem zareagować, pod dom podjechała karetka. Zajęli się nim ratownicy.
– Nic mu nie jest – stwierdził jeden z nich ku mojemu zaskoczeniu.
„Jak to: nie jest?” – pomyślałem i wtedy po raz pierwszy zakuło mnie serce.
Kilka dni później na posterunku dowiedziałem się, że syn bił Hanię, a na koniec – wściekły, że ona nie przyznaje się do zdrady – uderzył ją o jeden raz za mocno. A potem jakby uszło z niego całe powietrze. Nawet płacz Weroniki nie był w stanie wyrwać go z tego stuporu.
Wnuczka krzyczała, tuliła się do mamy, prosiła tatę o pomoc, a widząc, że nie reaguje, zaczęła krzyczeć i walić do drzwi wejściowych. Hałasy usłyszały psy i to one wywabiły mnie z łóżka. One, a nie krzyki mojej synowej.
Nic nie zauważyliśmy
Podobno Krzysiek nie wierzył nawet, że Weronisia jest jego córką. Szantażował tym Hanię. Dopytywał, do kogo mała jest podobna, szukał jakichś charakterystycznych cech czy znamion. Dlatego Hania nie chciała mieć więcej dzieci. Nie wiem, czemu nigdy nam o tym nie powiedziała, nie zwierzyła się Alince albo własnej matce. Może nie pozwalała jej na to duma?
Przecież byśmy jej pomogli, ukryli ją, nawet wywieźli do dalszej rodziny, wiedząc, że syn ją tak traktuje.
– Mordercę wychowaliście! Potwora! – krzyczeli ludzie, kiedy chcieliśmy wejść do kościoła na jej pogrzeb.
Wycofaliśmy się.
Poszliśmy dzień później na cmentarz i na jej grobie złożyliśmy wieniec. Już następnego dnia wylądował na śmietniku.
Mama Hani odezwała się do mnie tylko raz, przed odczytaniem wyroku:
– Nigdy nie przebaczę mu, że zabił moje dziecko, ani wam, że do tego dopuściliście. Wara wam od Weroniki!
Dotrzymała słowa. Żyjemy więc wspomnieniami i tęsknotą za wnuczką. I synem, którego być może ugościmy w domu za dwadzieścia cztery lata. O ile dożyjemy.
Czytaj także: „Ennio wiedział, że to z jego powodu żona zniknęła bez śladu. Ukrywał sekret, by zachować resztki godności”
„Mąż ze mną prowadził firmę, a z pracownicą realizował fantazje w łóżku. Czułam do niego obrzydzenie”
„Mąż pisał donosy na sąsiadów i napytał nam biedy. Mnie narobił wstydu i teraz nie wiem, jak ludziom w oczy spojrzę”