Brzdęk! Brzdęk! Odgłos przychodzących wiadomości w moim komputerze co chwilę odrywał mnie od pracy. „Nigdy, przenigdy nie skończę tej roboty...”, westchnęłam, żałując, że pozwoliłam na to, by mój rezolutny bratanek zainstalował mi komunikator na moim laptopie.
– Ciociu, będziesz cały czas w kontakcie ze światem, ze znajomymi. Niczego nie przeoczysz! – namawiał z zapałem.
Będę cały czas w kontakcie ze światem, ale niestety, nie sama ze sobą – narzekałam teraz. Muszę się skupić na pracy, a nie kontaktować ze światem. Co mnie podkusiło? – sapnęłam zła, że nie potrafię wyciszyć tego ustrojstwa.
A podkusiło mnie to, że coraz częściej doświadczałam dojmującego uczucia… samotności. Miałam prawie czterdziestkę, pracę, która mnie pochłaniała i którą nawet lubiłam, a także znajomych w tej pracy. Ale coraz częściej zauważałam, że wolny czas, który powinnam dzielić z naprawdę bliskimi osobami, spędzam sama, z książką w ręce i ewentualną lampką wina w chwilach większej desperacji, kiedy chciałam polepszyć sobie nastrój.
„A gdzie ten mężczyzna? – pytałam siebie z rozpaczą. – Nie musi przecież być taki idealny, jak to sobie wymyśliłam piętnaście lat temu. Może być nawet nieatrakcyjny, byleby był miły i kochający…”. Wyobraziłam sobie ciąg wizerunków wymarzonych mężczyzn
Uśmiechnęłam się na myśl, która przyszła mi do głowy. To jak obrazek wyjęty z książki o ewolucji: od idealnie zbudowanego Kena o ciemnych włosach i błękitnych oczach, po poczciwego chłopaka z sąsiedztwa – nieco pulchnego, łysiejącego i w papciach na stopach. A tu nic! Nawet takiego zwyczajnego miśka nie było u mojego boku!
– Anita, czas na kawę i kanapkę – z zamyślenia wyrwał mnie głos koleżanki z pracy, Jolki. – A to co? – spojrzała z zaciekawieniem na monitor mojego komputera. – Wybierasz się?
Zaczęła czytać informację, która to najprawdopodobniej była odpowiedzialna za te nieznośne brzęki utrudniające mi pracę.
– Nawet nie wiem, co to – machnęłam ręką. – Bratanek mi zainstalował jakiś komunikator, a teraz przychodzi do mnie mnóstwo zupełnie niepotrzebnych informacji. I to nawet nie wiem od kogo… – zaczęłam tłumaczyć.
– Ale ta jest ciekawa! – przerwała mi Jola. – Zobacz: Noc Spadających Gwiazd. Fajna impreza się szykuje w naszym mieście. Koncerty, obserwacje astronomiczne, życzenia wysyłane do gwiazd, perseidy… – czytała. – Ty, od kogo dostałaś to zaproszenie? – zapytała zaciekawiona.
– Od nikogo – odparłam, nie mając do tej pory pojęcia o tym, jak ten system przesyłania wiadomości na komunikatorze działa. – Pewnie krążą po internecie i wpadają do komputerów zapracowanych ludzi! – dokończyłam ze złością, przypominając sobie, że podsumowanie kwartału, nad którym od rana siedziałam, ciągle było nieskończone.
– O nie! – zaprotestowała Jolka. – Każda wiadomość ma swojego nadawcę. A w tym przypadku nadawcą jest... Slaw Ko – przeliterowała. Znasz jakiegoś Slaw Ko? – popatrzyła na mnie uważnie.
– Nie, nie znam! – odparłam zirytowana i zatrzasnęłam laptop. – Idźmy już na tę kawę, bo zaraz zwariuję. Może chwila przerwy pozwoli mi zebrać myśli i dokończyć zestawienie. Szefowa już patrzy na mnie wyczekująco…
Czemu nie?
Podczas przerwy Jolka uparła się, żeby drążyć temat Nocy Spadających Gwiazd. Okazało się, że ma wolny weekend, bo jej mąż Mareczek pojechał na kursokonferencję do Gdańska. Najwyraźniej nie była zwolenniczką samotnego spędzania wieczorów w domowym zaciszu. Nie to, co ja. A właściwie… Czemu nie? Przecież też nie chcę być sama w domu. Wybiorę się z Jolką na te spadające gwiazdy nawet, jeśli miałyby nam one spaść prosto na głowę.
– Jolka, ty bierzesz ciepły koc, a ja dwie poduszki – zarządziłam zdecydowanym tonem. – Dzisiaj w nocy będziemy leżeć na trawie, słuchać muzyki i wgapiać się w gwiazdy!
– I to lubię! – Jolka podniosła kciuk do góry i w końcu rozeszłyśmy się do swoich obowiązków.
Rozłożyłyśmy koc na polanie. Był piękny wieczór. Z jednej strony właśnie zachodziło słońce, z drugiej – księżyc niemal w pełni coraz wyraźniej odbijał się od ciemniejącego nieba. Ze wszystkich stron przybywali ludzie niosący piknikowe ekwipunki. Leżałyśmy na kocu, popijając lemoniadę i rozkoszując się chwilą.
– Nie pamiętam, Jolka, kiedy ostatnio leżałam na trawie i patrzyłam w niebo – zwierzyłam się koleżance. – Dobrze, że mnie namówiłaś!
– Przypominam, że to nie ja ciebie namówiłam, tylko niejaki Slaw Ko – zaśmiała się Jolka. – Swoją drogą, ciekawe, kto to jest. Sprawdzałaś nadawcę w komunikatorze?
– Nie mam pojęcia! – odparłam szybko, bo nawet nie wiedziałam, co to znaczy „sprawdzić nadawcę wiadomości w komunikatorze”. – Zresztą, wiesz… Ja i faceci…Nie mam do nich szczęścia.
– A wiesz? – Jolka podniosła się na łokciach. – A propos oczekiwania na facetów. Oglądałam ostatnio bardzo fajny film na ten temat. Główna bohaterka, bardzo religijna osoba, ubolewała nam tym, że jest samotna. Codziennie modliła się i w tych modlitwach prosiła między innymi o męża. Aż którejś nocy przyśnił jej się sen, w którym przemówił do niej… Bóg!
– No wiesz! – żachnęłam się.
– Spokojnie, to było bardzo śmieszne. Słuchaj dalej – uspokoiła mnie. – No i ten Bóg ukazuje jej się we śnie. Ale, wiesz, taki fajny, ludzki: miły i brodaty. I mówi: „Moja droga, jestem gotów zrobić wszystko, żebyś miała tego męża, słyszę twoją modlitwę i pamiętam o tym. Ale ty ciągle nic i nic. A przecież to ty musisz wykonać jakiś pierwszy krok. A potem to ja się włączę”
Skąd on się tu wziął?
– Nieźle… – trochę wbrew sobie wciągnęłam się w opowiadaną historię.
– No i wtedy ta główna bohaterka obudziła się zlana potem i zrozumiała, że same modlitwy nie wystarczą i że musi wziąć sprawy w swoje ręce. Zapisała się do portalu randkowego i umówiła się z pierwszym facetem, który do niej napisał.
– I co? – pytała zaciekawiona tą historią.
– I wszystko potem już poszło gładko – zaśmiała się Jolka. – Nie wiem, czy to Bóg, czy inna opatrzność sprawiły, że facet okazał się fajnym, kochającym mężczyzną.
– Prawdziwy happy end – zadrwiłam.
– Typowe dla amerykańskiego filmu.
Jolka już nic nie odpowiedziała, bo zaczął się drugi koncert. Występował wokalny zespół folklorystyczny, który przygotował specjalnie na ten wieczór ludowe pieśni, w których występowały słowa: księżyc, miesiąc, niebo, gwiazdy... Było już prawie całkiem ciemno, więc położyłyśmy się na poduszkach, otuliłyśmy kocem i słuchałyśmy wschodnich śpiewów. „Oj, miesiączku mój miły... Ześlij mi chłopaka, takiego kozaka, co by do mnie pasował jak góra do doliny…”.
Rozmarzyłam się, bo wszystkie teksty były o miłości. O tęsknocie za nią, o niespełnionym uczuciu. Częściej miłości szukamy, gonimy za nią, niż ją chyba mamy... Przynajmniej tak by wynikało z tych ludowych mądrości… – myślałam w zadumie.
– Chodź, idziemy wysłać życzenia do gwiazd – pociągnęła mnie za rękę Jola. – To jedyna taka okazja. Ty możesz życzyć sobie chłopa, a ja na pewno coś wymyślę dla siebie – zaśmiała się.
– No wiesz – prychnęłam, choć już w myślach przecież układałam sobie tekst życzenia, które poślę ku gwiazdom. I oczywiście miało ono dotyczyć właśnie mężczyzny.
Przy kolorowo oświetlonym stoliczku były pocięte karteczki i ołówki. Każda z nas zajęła się wypisywaniem życzeń. „…takiego kozaka, co by do mnie pasował, jak…” – gryzmoliłam na swojej. Postanowiłam zacytować tekst, który usłyszałam podczas koncertu.
– Pokaż – próbowała podejrzeć Jola.
– O, nie! – złożyłam swoją karteczkę. – Do cudzych życzeń nosa się nie wtyka!
Wrzuciłyśmy swoje karteczki do balonika napełnionego helem i patrzyłyśmy jak unosi się do góry.
– Cześć, Anita – usłyszałam obcy bas.
W półmroku trudno było zidentyfikować twarz
Nieznajomy podszedł bliżej i wszystko się wyjaśniło.
– Cześć, Maciek – odezwałyśmy się chórem z Jolą, bo w tym samym czasie rozpoznałyśmy kolegę z pracy , który był w naszej firmie analitykiem finansowym.
– A, też przyszłaś – zdziwił się uprzejmie Maciek, spoglądając na Jolę.
– Właściwie to dzięki mnie tu jesteśmy. Zaciągnęłam ją siłą – sprostowała Jola.
– Fajna impreza. Skąd się dowiedziałeś?
– Jestem tu już trzeci raz. Odkąd zaczęli organizować te pikniki – uśmiechnął się. – Astronomia to moja pasja. Zaraz po liczbach oczywiście – dodał, nawiązując do swojego stanowiska pracy. – Gdzie siedzicie? – zapytał. – Mogę się do was dosiąść?
– Jasne – odparła natychmiast Jola, wskazując nasz koc.
– To ja kupię sobie coś do picia i zaraz do was wracam – powiedział.
Usiadłyśmy na naszym kocu w oczekiwaniu na powrót Maćka, gdy nagle Jola pacnęła się w dłonią w czoło:
– To przecież Slaw Ko!
– Jaki Slaw Ko? To Maciek, nasz współpracownik – spojrzałam z politowaniem.
– Maciek S.! – krzyknęła triumfalnie. – Tak się nazywa! No to się wyjaśniło. Już wiadomo, kto zaprosił cię na imprezę. Fiu, fiu... – zagwizdała.
– Jola, przestań – wycedziłam przez zęby.
Zaczęłam przypominać sobie wszystko, co wiedziałam na jego temat. Maciek. Finansista. Raczej nudny i mało przebojowy pracownik ślęczący nad tabelami cyfr. Zamknięty w sobie, sam nie inicjował rozmów, choć zachęcony do tego, chętnie w nich uczestniczył. Miły i szarmancki.
Pamiętam, że raz zaproponował, że zrobi mi kawę...
Ustawiłam go w kolejce między adonisem Kenem a poczciwcem w laczkach. Plasował się mniej więcej pośrodku. Bronił się wyglądem: nie był łysiejący i nie był pulchny. Prezentował się nawet całkiem nieźle. Ale…
– Nic z tego! – powiedziałam kategorycznie. – Nie będziesz mnie swatała z kimś, kto w ogóle do mnie nie pasuje. Ja, humanistka z głową w chmurach, on matematyczny mózg z excelem w oczach. Zapomnij, to nie ma żadnej przyszłości. Bez szans!
Jola wybałuszyła na mnie oczy.
– No, moja droga... – zaczęła. – Jeśli ty do każdego faceta podchodzisz w taki sposób, to ja się nie dziwię, że jesteś sama! – mówiła najwyraźniej wyprowadzona z równowagi. – Czy ja każę ci się z nim żenić? Przedstawić twoim rodzicom? Nie! Ja cię tylko namawiam, żebyś zamieniła z nim parę słów. Odważyła się na krótką rozmowę. Potem może się zdarzyć, że Maciek zaprosi cię na kawę, ale też możesz stwierdzić, że cię śmiertelnie nudzi i grzecznie podziękujesz mu za tę kawę. Ty do każdego faceta podchodzisz z taką matrycą. Jak ci nie pasuje, bo pięć milimetrów odstaje od jakiegoś absurdalnego wzorca, to od razu spisujesz go na straty. Kobieto, więcej tolerancji! I… więcej luzu
– dodała zmęczona tą tyradą.
Słuchałam jej zaskoczona. Jak mogła? Ale może coś w tym było Na początku z oburzenia aż kipiałam, bo jak mogła tak mnie oceniać, ale po chwili dotarło do mnie, że Jolka ma rację. Najpierw ubolewałam nad tym, że jestem samotna i żadnego faceta nie ma przy moim boku, a jak tylko ktoś jakimś cudem się przyplątał, od razu uruchamiałam projekt pod tytułem: „Znajdź dziesięć powodów, dla których nie pasujecie do siebie”.
Tak było z Michałem, który raz ośmielił się zaprosić mnie do kina, a ja się zniechęciłam, bo wybrał film akcji. Ale skąd miał wiedzieć, jakie lubię? No i Tomasz... Umówiliśmy się na kolację i okazało się, że jest wegetarianinem. Został zdyskwalifikowany. I wcale nie dlatego, że miałam coś przeciwko. Ale, jak pomyślałam, że zapraszam go na obiad do rodziców, uprzedzając o jego preferencjach… Mina mojego ojca pokazująca wielkie zdziwienie i lekceważenie skutecznie mnie powstrzymała od kontynuowania znajomości. Bo przecież jak prawdziwy mężczyzna może nie jeść mięsa!
Z tych niemiłych wspomnień wyrwał mnie głos Maćka:
– Jestem. I mam grzane wino dla was – podał nam kubki aromatycznego napoju.
Chętnie po nie sięgnęłyśmy, bo był już środek nocy i zrobiło się chłodno. Maciek rozłożył swoją karimatę obok naszego koca.
Czułam, jak mnie pochłania
– To wy sobie pogadajcie, a ja pójdę na leżaki przy ekranie, bo właśnie rozpoczyna się film „Apollo 13” – Jolka zabrała swoją poduszkę, grzańca i zbierała się do odejścia.
– Tylko pamiętaj o przesłaniu z filmu, o którym ci opowiadałam – szepnęła mi do ucha. – Modlitwa i wysyłanie życzeń do gwiazd to jedno, a wzięcie spraw w swoje ręce to drugie – mrugnęła do mnie.
Maciek okazał się nie być takim mrukiem, jak go odbierałam w pracy. Widocznie jak trafił na temat, który go pasjonował, mógł o nim mówić bez końca. Takim tematem na pewno była astronomia. Słuchałam, jak opowiada o Jowiszu, o Saturnie i o perseidach, które wcale nie są spadającymi gwiazdami, tylko płonącymi okruchami komet.
– O rany, Anita… Ja tak gadam, gadam, a może chcesz o coś zapytać – zreflektował się nagle Maciek.
– Co? – ocknęłam się. – A, tak… Może…Maciek? – popatrzyłam na niego badawczo. – Jesteś… wegetarianinem? – wypaliłam.
– Co? – popatrzył na mnie zaskoczony.
– Nic, nic… – machnąłem szybko ręką. – Nieważne. Opowiadaj dalej. Tak ciekawie mówisz – uśmiechnęłam się do niego zachęcająco.
Czytaj także:
„Miałam dość biedowania i jedzenia najtańszych parówek, więc skłamałam, by dostać pracę. Karma szybko do mnie wróciła”
„Odeszłam od męża, bo nie było już między nami chemii. Chciałam mieć gorącego kochanka w sypialni, a nie dziada na kanapie”
„Wygrałam ogromne pieniądze, ale nie potrafiłam się cieszyć. Wszędzie widziałam pijawki, które chcą wyssać ze mnie każdy grosz”