Przez trzy lata po odejściu Oli nie miałem odwagi jechać na wakacje. Każda miejscowość wypoczynkowa wygląda tak samo. W każdej myślałbym tylko o tym, że jestem frajerem, bo pozwoliłem jej odejść… Pozwoliłem? Prawda jest taka, że przez 15 lat małżeństwa robiłem wszystko, żeby mnie zostawiła. Aż dziwne, że wytrzymała tak długo. Tylko ja, idiota, nic nie widziałem.
Poznaliśmy się na Helu
Pierwszą wspólną noc spędziliśmy na Helu. Oświadczyłem się na Helu. W podróż poślubną pojechaliśmy na Hel. Potem spędzaliśmy tam każde wakacje. I to na Helu Ola powiedziała mi, że odchodzi. Naprawdę mnie zaskoczyła. Wydawało mi się, że jest nam razem dobrze. Zajęło mi trochę czasu, żeby zrozumieć, że to, co ja brałem za szczęście, było rutyną. Dawała mi sygnały przez wiele miesięcy. Aż było za późno. Dziś jest szczęśliwa z Hubertem. Utrzymujemy kontakt, ale po rozwodzie długo byłem obrażony. Po pijaku nocami wysyłałem jej esemesy z pytaniami: dlaczego, co ja zrobiłem… Odpowiedziała raz: „Zadzwoń do mnie, jak zrozumiesz. Pogadamy”.
Zrobiłem coś, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe: poszedłem do terapeuty. Po kilku miesiącach byłem gotowy spotkać się z Olą. Rozmawialiśmy do rana. Potem poznałem Huberta. Dziś się kumplujemy. Chyba tylko dzięki terapii odważyłem się na tę wycieczkę na Hel. Chciałem, żeby było inaczej niż z Olą. Razem zawsze wynajmowaliśmy domek albo apartament. Lubiliśmy sami gospodarzyć. Tym razem znalazłem pokój w niedużym pensjonacie. Śniadania, obiadokolacje, wszystko podane pod nos. Trzeba mieć moje szczęście, żeby ze wszystkich pensjonatów na Helu trafić akurat na ten, którego właścicielka nie lubi ludzi. Już na powitanie dostałeś od niej kazanie:
– Nie wolno chodzić po obiekcie w butach, śniadanie do 9 rano, nie wolno zabierać jedzenia z jadalni, nie wolno wracać po 23… – gdzieś w tym momencie przestałem słuchać, ale ta litania trwała jeszcze długo.
Gdy w końcu udało mi się zamknąć w pokoju, sięgnąłem po piwo, które kupiłem chwilę wcześniej. Wypiłem duszkiem w przekonaniu, że złamałem któryś z punktów regulaminu. Na wszelki wypadek pustą butelkę zabrałem na plażę i wyrzuciłem do śmietnika na deptaku. Postanowiłem, że gburowata gospodyni nie popsuje mi wakacji.
Kąpiel w zimnym morzu pomogła
Zapomniałem już, jak to lubię. Potem trochę poczytałem i poszedłem na spacer. Dopiero jak wyrósł przede mną ten bar, poczułem, że jestem głodny. Zobaczyłem ją od razu. Stała za barem i wyglądała jak królowa tego lokalu. Wielkie okulary przeciwsłoneczne przytrzymywały jej nad czołem ciemne kręcone włosy. Wiedziałem, że na mnie patrzy. Podszedłem bliżej i bardzo się starałem nie patrzeć na jej dekolt. Nie było łatwo, słowo.
– Pierwszy dzień urlopu, zgadłam? Jeszcze taki pan spięty i blady, widać, że prosto zza biurka. Na dobry początek pierwsze piwo na koszt firmy. Proszę siadać, przyniosę – barmanka uśmiechnęła się szeroko.
Pomyślałem, że w przeciwieństwie do mojej gospodyni jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Zjadłem pyszną rybę – poleciła mi ją pani Ela (do bluzki miała przypięty znaczek z imieniem). Potem szarlotkę. Zamówiłem drugie i trzecie piwo. Na myśl, że mam wrócić do mojego pensjonatu, robiło mi się słabo. Gdzieś koło 19 przypomniało mi się, że mam wykupioną obiadokolację, ale po tej rybie byłem najedzony jak bąk. Kiedy w końcu wróciłem do pensjonatu, gospodyni już na mnie czekała.
– Po pierwsze, jest po 23, po drugie, nie przyszedł pan na posiłek. A my tu nie lubimy wyrzucać jedzenia. Mam nadzieję, że to ostatni raz, panie Grzegorzu.
Na dobranoc pogroziła mi palcem. Serio!
Poczułem się jak na koloniach
. Owszem, to był ostatni raz, kiedy spóźniłem się na kolację. Bo do kolejnej już nie dotrwałem. Rano po śniadaniu (wysuszone jajko sadzone, przesłodzona marmolada i lurowata kawa) poszedłem do „mojego” baru. Okazało się, że kawę też mają doskonałą. Pani Eli jeszcze nie było – od dziewczyny za barem dowiedziałem się, że szefowa zaczyna o 13. Poszedłem na rower. Wróciłem po 16 – na rybę. Pani Ela już stała za barem. Pomachała mi. Nie wiem czemu, ale opowiedziałem jej o moim nietrafionym wyborze noclegu.
– Zatrzymał się pan w „Beacie”? Jejku… No tak. Nie wiem, kto im daje te oceny w internecie. Chyba komuś płacą. Chodziłam z właścicielką do szkoły. Wie pan, tu się wszyscy znamy… Już wtedy była nie do zniesienia. Nie wiem, skąd pomysł, żeby prowadzić pensjonat. Musimy pana uratować. Tu jest naprawdę dużo miłych miejsc prowadzonych przez miłych ludzi!
Pani Ela zniknęła z telefonem na zapleczu. Wróciła po kwadransie.
– OK Mam dla pana pokój. Nie serwują tam kolacji, ale przecież może pan jeść u nas. Prawda? Tu jest adres. Ryszard już na pana czeka. Mam nadzieję, że nie zapłacił pan Beacie z góry? Proszę jej zapłacić za dwie noce i uciekać. Będzie pana straszyć policją, ale proszę się nie martwić. Nic nie zrobi. A za dwa dni znajdzie kolejną ofiarę.
Nie byłem taki odważny, więc gdy pani Beata zaczęła krzyczeć, zapłaciłem za jeszcze jedną noc. I czmychnąłem odprowadzony wrzaskami gospodyni. Pan Ryszard czekał na mnie z kieliszkiem nalewki. Szeroko uśmiechnięty zachęcał, żeby pukać do niego, jak tylko czegoś będę potrzebować.
Było przemiło
– I proszę dać znak, o której podać śniadanie. I czy na dole czy w pokoju.
Pokój był mniejszy niż w „Beacie”, ale miał widok na morze. Rozpakowałem się, wsiadłem na rower i pojechałem do baru uczcić moją wolność.
– Jest pan! Udało się? Świętujemy? Tak? No to bąbelki!
Zanim zdołałem zaprotestować, pani Ela nalała już dwa kieliszki prosecco.
– Za udamy urlop! – wzniosła toast.
Zostałem w barze na kolacji i na drinku. O północy pani Ela, zamiast mnie wyrzucić, zamknęła drzwi i oświadczyła.
– No to skończyłam pracę. Pijemy?
Zaskoczyła mnie, ale po chwili pomyślałem, że może być przyjemnie. Gospodyni wyjęła z lodówki butelkę musującego białego wina. Wyszliśmy na taras.
– Nie traktuję jak każdego klienta, żeby była jasność. Ale mam wrażenie, że potrzebuje pan kogoś do pogadania. Prawda?
Skinąłem głową. Po godzinie mówiliśmy już sobie po imieniu. Ela wyciągnęła ze mnie wszystko. O Oli, Helu, lęku przed samotnym urlopem.
– No dobra, wystarczy o mnie, bo wyjdę na jakiegoś egocentryka – zażartowałem. – Ten bar jest twój? – skinęła głową.
– Prowadziłam go razem z mężem. A raczej ja pracowałam, a on opróżniał zapasy alkoholu. Po rozwodzie on wziął dom, ja bar. Koniec historii. W sezonie mieszkam na górze, nie opłaca mi się wracać na wieś. Bo mam domek na Kaszubach, zwykła wiejska chata. Pewnego dnia, to już było po wyjeździe mojej córki, obudziłam się i zrozumiałam, że nie mogę znieść szumu morza… Zabawne, prawda? Uciekłam w głąb lądu. No ale trzeba z czegoś żyć, więc latem muszę jakoś wytrzymać. W nocy pomagają zatyczki do uszu. W dzień – zagadywanie klientów.
Następnego dnia pojechałem na wycieczkę. Obiad zjadłem gdzie indziej. Wieczorem usiadłem na plaży na samym końcu półwyspu i patrzyłem na zachód słońca. To był nasz rytuał wakacyjny z Olą. Staraliśmy się nie przegapić żadnego zachodu. Zadzwoniłem do niej.
– Hej, wiesz, co robię? Oglądam zachód słońca na Helu… Tak… Odważyłem się tu przyjechać. Jest miło, choć wiesz, samemu to nie to samo.
Złapałem się na tym, że chcę jej opowiedzieć o Eli. Zaskoczyło mnie to. Przecież znam ją od dwóch dni i raz rozmawialiśmy. I pewnie po prostu była miła dla samotnego klienta.
Dlaczego o niej pomyślałem?
W końcu nic nie powiedziałem. Ale na wieczornego drinka pojechałem do Eli.
– O, syn marnotrawny powrócił – przywitała mnie. – Dziś na głodniaka czy jadłeś u konkurencji? No, przyznaj się, jakoś to przeżyję.
Przyznałem się.
– No to żebyś wiedział, gdzie jest najlepiej, masz tu kawałek placka z rabarbarem. Lepszego nie jadłeś – uśmiechnęła się.
W barze znowu zamarudziłem aż do zamknięcia. Siedzieliśmy przy winie na tarasie i patrzyliśmy na morze. Była bardzo ciepła noc, fale prawie się nie poruszały. No takiemu morzu nie umiem się oprzeć.
Wstałem, zdjąłem koszulę i spojrzałem na Elę.
– Idziesz?
Zawahała się tylko na sekundę. Podała mi rękę i pobiegliśmy do morza. Po drodze ja jeszcze zrzuciłem spodenki, Ela sukienkę. Dookoła nie było nikogo, nie martwiliśmy się brakiem kostiumów kąpielowych. Woda była cudowna. Jak nie w Bałtyku. Pływaliśmy kilkanaście minut. Już po wyjściu okazało się, że jednak aż tak ciepło nie jest.
– Chodź na górę, musimy się wysuszyć – powiedziała Ela i zaciągnęła mnie do swojego mieszkania.
Kiedy poszła po ręczniki, rozejrzałem się. Nieduży pokoik wypełniały czarno-białe fotografie w ramkach. Wydmy, muszelki, cień latarni morskiej. Były naprawdę dobre.
– Kiedyś się w to bawiłam. Chciałam zostać fotografem. Dawne dzieje – usłyszałem jej głos za plecami.
Może mi się wydawało, ale wyczułem w nim nutkę żalu.
– Chyba zasłużyliśmy na kolację. Chodź na dół, usmażę naleśników – już po chwili głos Eli brzmiał tak radośnie jak zawsze.
Naleśniki były pyszne. Kiedy dotarłem do pensjonatu (pan Ryszard dał mi klucz do drzwi i mogłem wracać o dowolnej porze), za oknami zaczęło robić się jasno. Miałem mnóstwo niewykorzystanego urlopu, więc mój szef bardzo się ucieszył, gdy powiedziałem, że chcę zostać nad morzem dłużej.
– Tylko pamiętaj, że do końca miesiąca musimy oddać ten projekt, więc odpoczywaj jeszcze tydzień, a potem do roboty! – zastrzegł.
Kilka dni później, siedząc z Elą na tarasie baru, odważyłem się zapytać o fotografie.
– Marzenia nastolatki… Po drugiej klasie liceum całe wakacje pracowałam w knajpie, aż uzbierałam na aparat. W piwnicy urządziłam ciemnię. Rodzice myśleli, że chcę otworzyć zakład i robić zdjęcia komunijne, więc nawet z początku mi kibicowali. Jak zobaczyli te fotografie, to im trochę miny zrzedły… A potem zaszłam w ciążę, wyszłam za mąż i karierę artystki szlag trafił. Znalazłam te zdjęcia, jak się wyprowadzałam od męża. Mam ich całe pudło…
Spojrzałem na puste ściany baru.
– A czemu tu ich nie powiesisz? Świetnie by pasowały. Masz negatywy? Trzeba tylko zrobić większe odbitki. No serio. Twoje zdjęcia są naprawdę dobre, ludzie powinni je zobaczyć.
Ela niby kręciła głową, ale wyczułem, że pomysł się jej podoba.
– A czemu do tego nie wrócisz?
– Było, minęło, nieważne. Nie mam już nawet aparatu, mąż go sprzedał. Na wódkę… Nie chcę o tym mówić.
Ela dała się jednak namówić i poszukała negatywów. Razem wybraliśmy 12 zdjęć. Zapakowałem się w samochód i chciałem jechać do Gdańska.
– Grzesiek, daj spokój, nie marnuj urlopu, sama się tym zajmę. Kiedyś… – protestowała Ela.
– Dzięki tobie mam miły urlop, bo mi kazałaś uciekać z „Beaty”. Karmisz mnie, zabawiasz. Chyba mogę coś dla ciebie zrobić, prawda? – oświadczyłem i pojechałem.
Odbitki miały być gotowe w piątek przed moim powrotem do domu. Fotograf załatwił też ich oprawę w proste, cienkie białe ramki.
Kiedy wyjąłem je z bagażnika, Ela prawie się popłakała
– Piękne. Ale pewnie wydałeś fortunę… Wszystko ci oddam…
– Dobra, nie mazgaj się, tylko przynieś gwoździe i młotek.
Po dwóch godzinach wystawa była gotowa. Czarno-białe kadry świetnie wyglądały na białych ścianach. Kiedy wieczorem bar zaczął się zapełniać ludźmi, wszyscy zwrócili na nie uwagę. Tuż przed zamknięciem kazałem Eli wyłączyć muzykę.
– Szanowni państwo, mają dziś państwo okazję uczestniczyć w spontanicznym wernisażu wystawy fotografii doskonale znanej wam artystki. Brawa dla Eli! – ogłosiłem.
Ela niby groziła mi palcem, ale widziałem, że jest wzruszona.
– Wiesz, wzięłam wolną sobotę. Dziewczyny sobie poradzą. Zabieram cię jutro na wycieczkę. Podjadę rano do pensjonatu.
Najpierw pojechaliśmy autem Eli do jej domku, a potem rowerami nad malutkie jeziorko w lesie. Nie wiem, kiedy ona miała na to czas, ale w koszyku przywiozła ze sobą wałówkę na cały dzień. Dopiero kiedy wróciliśmy do jej domku, zacząłem się zastanawiać, jak wrócę na Hel. Rowerem? Trochę daleko. Okazało się, że Ela na wszystko miała odpowiedź.
– Po prostu zostaniesz na śniadanie i wrócimy razem. Proste, prawda?
Te ostatnie słowa wyszeptała mi już do ucha. Pocałowałem ją. Jej oddech pachniał malinami. Byłem trochę niezdarny, trochę wyszedłem z wprawy, ale to była cudowna noc. Rano dostałem śniadanie i wsiedliśmy do samochodu. Nie rozmawialiśmy. Ela odwiozła mnie do pensjonatu. Cmoknąłem ją w policzek.
– Wpadnę się pożegnać – wybąkałem.
Pod bar zajechałem w porze największego ruchu.
Z trudem przedarłem się do baru
– Ela! Hej, to ja już jadę. Dziękuję za wszystko i do zobaczenia!
– No pa – Ela uśmiechnęła się niepewnie i podała mi rękę.
Kiedy już siedziałem w aucie, wybiegła z baru z papierową torebką.
– Jagodzianki, na drogę.
Podziękowałem dość niezgrabnie. Po drodze przekonywałem się, że Ela myśli jak ja. Że to był tylko wakacyjny romansik. Ona miała swoje życie tu, ja na drugim końcu Polski. Miałem tam swoją pracę, przyjaciół, mieszkanie. Miłe, spokojne życie. Taka kobieta jak Ela wywróciłaby je do góry nogami. Dobrze to wiedziałem… Spakowałem się i wsiadłem do auta. Sam udawałem przed sobą, że nie jest mi smutno.
„Przyjadę za rok, będzie miło” – pocieszałem się.
Po drodze zaczęło do mnie docierać, że się oszukuję. I że nie ma możliwości, żebym wytrzymał bez niej rok! Najpierw pomyślałem, że może pojadę na Hel jesienią. Potem, że może wezmę parę dni urlopu pod koniec miesiąca… Kiedy zaparkowałem pod domem, spojrzałem na zegarek. Ela dopiero zamyka bar. Sięgnąłem po telefon.
– Hej. Już po pracy? Klienci grzecznie poszli do domu? Wiesz, już się stęskniłem…
W odpowiedzi usłyszałem jej śmiech.
– Twardy jesteś. Dawałam ci godzinę, potem czas do zmroku. A ty wytrzymałeś do północy. No szacunek.
Gdy kończyliśmy rozmawiać, zza domów zaczęło wyglądać słońce. Wbiegłem do mieszkania. Na dnie szafy znalazłem moją starą, ale solidną lustrzankę. Klisze kupię po drodze w Gdańsku. Spakowałem jeszcze służbowego laptopa i wróciłem do auta. Odpaliłem silnik i ruszyłem na północ.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”