Zdrada to podobno jeden z największych małżeńskich grzechów. Czy jednak ktokolwiek z wygłaszających ten pogląd zastanowił się przez chwilę, co motywuje kobietę do szukania szczęścia w ramionach innego mężczyzny?
Kiedyś pewnie sama „cisnęłabym kamieniem” w stronę flądry, która najpierw ślubuje wierność, a później wskakuje innemu do łóżka. Dziś sama noszę to brzemię. Czy żałuję, że to zrobiłam? Nie. W małżeństwie rzadko ma się do czynienia z jednostronną winą, więc zanim mnie osądzicie, poznajcie moją historię.
Na początku było idealnie
Niektóre kobiety wstydzą się swojej seksualności. Ja nigdy do nich nie należałam. Niby dlaczego miałabym czuć wstyd? Bo jako kobieta mam swoje potrzeby? Nie zrozumcie mnie źle, związek z mężczyzną miał przede wszystkim zaspokajać moje potrzeby emocjonalne, ale oczekiwałam, że facet, z którym się zwiąże, zadba o mnie także w sypialni i do dziś nie widzę w tym niczego złego.
Z Sylwkiem na początku było mi cudownie. Nie mogłam przy nim narzekać na nudę. Zawsze mieliśmy mnóstwo tematów do rozmów, bez niekończących się dyskusji o banałach jak pogoda i innych tego typu bzdetach. Był mistrzem w gospodarowaniu naszym wolnym czasem. To nie był jeden z tych facetów, dla którego idealna randka zaczyna się w pubie. Nic z tych rzeczy. Mówiąc wprost, potrafił pobudzić mnie intelektualnie, a stąd już tylko krok do rozbudzenia we mnie pożądania.
Skoro o pożądaniu mowa, w sypialni też nie miałam powodów do narzekania. Przeciwnie, Sylwek sprawiał wrażenie, że nigdy nie ma mnie dość i za każdym razem wydawało mi się, że odkrywa moje ciało na nowo.
Wiedział, jak sprawić, bym czuła się jak bogini, a ja odwdzięczałam się mu takim samym zaangażowaniem. Mówiąc wprost, dogadywaliśmy się na wszystkich polach. Po czterech latach znajomości poprosił mnie o rękę, a ja przyjęłam jego oświadczyny. Wtedy czułam, że to właśnie jest facet, przy którym chcę się zestarzeć. Nie sądziłam, że po ślubie nasze życie zmieni się jak za dotknięciem różdżki... należącej do złej czarownicy.
Po ślubie zmieniło się wszystko
Uroczystość była wspaniała, a nasz miesiąc miodowy – wprost bajeczny. W tropikalnej scenerii Karaibów cieszyliśmy się życiem i sobą. Gdy nadszedł czas powrotu do codzienności, nie czułam smutku, bo wiedziałam, że nie zmieni się nic poza otoczeniem. Nawet przysięgaliśmy to sobie podczas ślubu, dodając coś od siebie do standardowej formułki wygłaszanej przed urzędnikiem. Niebawem miało się okazać, że nie dotrzymamy niczego, co sobie ślubowaliśmy.
Mniej więcej po dwóch miesiącach zauważyłam, że coś zaczyna się zmieniać. Wychodziliśmy z domu coraz rzadziej. Zaczęliśmy rozmawiać ze sobą jak „stare, dobre małżeństwo”, czyli o tym, jak nam minął dzień, co zjemy na obiad i że trzeba pomyśleć o zmianie samochodu.
Coraz częściej zdarzało się, że Sylwek odmawiał mi bliskości, zasłaniając się zmęczeniem. Gdy już dochodziło do czegoś, było po prostu nudno. Zawsze w tej samej pozycji, bez czułości i namiętności i jakby z przymusu. Po wszystkim od razu zasypiał albo włączał telewizor, gdy akurat nadawany był mecz, który go interesował.
Wmawiałam sobie, że to minie. Oboje znaleźliśmy się przecież w nowej roli, do której musieliśmy przywyknąć. Może on po prostu potrzebował więcej czasu na przystosowanie się do małżeńskich realiów? Ale nie. Minął rok, a nie zmieniło się nic. Chociaż nie, coś jednak się zmieniło. Nasze życie zaczęło toczyć się według ustalonego schematu, na zasadzie: praca–obowiązki–odpoczynek przed telewizorem. Seks? Raz na dwa tygodnie, mechaniczny i pozbawiony jakiejkolwiek pasji. Właściwie zapomniałam, czym jest rozkosz.
To nie tak, że nie starałam się na niego wpłynąć. Mogłabym jednak stanąć na głowie, a i tak nie przyniosłoby to rezultatu. Gdy na stole kładłam bilety do teatru, zawsze mówił, że ma ochotę odpocząć przed telewizorem. Gdy proponowałam, że zjemy na mieście, on wolał zrobić sobie jajecznicę. Gdy kładłam się obok niego w pięknej bieliźnie lub zupełnie naga, udawał, że tego nie zauważa.
To się po prostu stało i dobrze mi z tym
Podejście mojego męża do spraw intymnych znacząco podkopało moją pewność siebie. Zaczęłam myśleć, że już go nie pociągam. Doszukiwałam się w sobie wad. Wad, których nie było. W ten sposób próbowałam usprawiedliwić jego obojętność wobec mnie i moich potrzeb. W końcu nie wytrzymałam i podjęłam ten temat.
– Sylwek, co się z nami dzieje? – zapytałam pewnego dnia.
– O co ci chodzi?
– Nie udawaj, że tego nie widzisz. Prawie już nie rozmawiamy, nie wychodzimy już nigdzie, a gdy się ze mną kochasz, mam wrażenie, że robisz to z obowiązku – wygarnęłam. – Ja już dłużej tak nie mogę. Czy już cię nie podniecam? Powiedz mi, bo sama nie wiem, co o trym wszystkim myśleć.
– Ja naprawdę nie rozumiem. Może i wychodzimy rzadziej niż kiedyś, ale przecież nie nie jesteśmy już beztroskimi smarkaczami. I nie kocham się z tobą z obowiązku. Jest mi z tobą wspaniale. Ty czujesz to inaczej?
– Od jakiegoś czasu kochamy się raz na kilka tygodni, zawsze tak samo, zawsze o tej samej godzinie, zawsze w ten sam sposób. Przestaliśmy się zaskakiwać. Nie ma już w nas tego żaru...
– Do czego zmierzasz? – przerwał mi.
– Są przecież terapie dla par. Sami nie potrafimy nazwać naszych problemów, jak więc mamy je rozwiązać? Zapisałam nas do specjalisty, Myślę, że to nam pomoże.
– Chyba żartujesz. Ja nie chodzę do psychologów.
To była jego odpowiedź. „Chyba żartujesz”. Starałam się, jak mogłam, by rozwiązać nasze problemy, a on skwitował to w ten sposób. Tej nocy bardzo długo płakałam w poduszkę. Spałam w salonie, na kanapie. Nawet nie poprosił, żebym wróciła do łóżka. Nie interesowało go, co czuję. Nie mogłam uwierzyć, że mężczyzna, który kiedyś nie mógł oderwać ode mnie oczu, teraz jest wobec mnie zimny i obojętny.
Następnego dnia musiałam z kimś o tym porozmawiać i zrzucić z siebie ten ciężar. Zadzwoniłam do Kamila, dobrego przyjaciela z jednej piaskownicy, i poprosiłam o spotkanie.
– Paskudnie skręciłem sobie nogę i ortopeda kazał mi ją oszczędzać – powiedział, gdy do niego zadzwoniłam. – Ale przecież możesz wpaść do mnie. Znajdzie się butelka wina i będziemy mogli swobodnie porozmawiać – dodał pospiesznie.
Nie czułam się dobrze, opowiadając przyjacielowi o moich problemach. Musiałam jednak wygadać się komuś, a na niego zawsze mogłam liczyć. Pewnie mogłam domyślić się, że skończymy w łóżku. Wino plus intymna atmosfera... wynik tego równania jest oczywisty.
Mylicie się jedna, jeżeli wydaje się wam, że zaprosił mnie do siebie tylko po to, by mnie uwieść. To ja wykonałam ten pierwszy krok. Chciałam znów poczuć się stuprocentową kobietą. Chciałam poczuć, że wciąż jeszcze mogę czerpać przyjemność z bliskości z mężczyzną. Chciałam przypomnieć sobie, że miłosna gra nie musi toczyć się według ściśle określonych zasad i zawsze kończyć się w ten sam, nudny i przewidywalny, sposób. I właśnie tak się stało. Kochaliśmy się długo i namiętnie.
Czy żałuję, że to zrobiłam? Nie. Próbowałam ratować nasze małżeństwo, ale do tego potrzeba wspólnej pracy obu stron. Nie zamierzam ukrywać mojej przygody. Powiem Sylwkowi o wszystkim. Później będziemy musieli ustalić, co będzie z nami dalej. Nie łudzę się nadzieją, że dawne uczucia odżyją i znów będziemy szczęśliwą parą. To trwa już zbyt długo i zabrnęło za daleko.
Czytaj także:
„Mój 30-letni syn w swoim domu zarastał brudem. W kuchni ma taki syf, że zaraz będzie zbierał tam grzyby”
„Dzieci w tym roku wolą wycinać dynie na Halloween i przebierać się za kościotrupy. Rozumiem zabawę, ale co z tradycją”
„Oszust z Tindera to przy Janku pikuś. Matrymonialny bandyta zabrał mi nie tylko pieniądze, lecz także rodzinę i przyjaciół”