„Nasze mamy zaplanowały całe wesele. Nie chciałam brać udziału w takiej szopce, więc uciekłam i wzięłam ślub po swojemu”

ślub w ogrodzie fot. Adobe Stock, Halfpoint
„– Jędrek. Ten sierpniowy ślub też weźmiemy jako kościelny. Nasze mamy dostaną swoją wymarzoną uroczystość. Swoje torty, flaczki i tańce w kółeczku. Ze wszystkimi wujami i ciotkami. A ten ślub tutaj będzie nasz. I po naszemu. Dla nas”.
/ 22.08.2023 17:30
ślub w ogrodzie fot. Adobe Stock, Halfpoint

Nasz ślub był zaplanowany z rocznym wyprzedzeniem. Ale im bliżej było do ceremonii, tym bardziej z Jędrkiem czuliśmy, że to nie będzie nasz wymarzony dzień, tylko naszych mam. 

Nie taki ten jedyny

Jędrka poznałam cztery lata temu. Parę miesięcy wcześniej rozstałam się z chłopakiem, który miał być już na zawsze. Byliśmy razem od pierwszej klasy liceum. Byłam pewna, że to ten jedyny, że weźmiemy ślub, urodzę trójkę dzieci i będziemy żyli długo i szczęśliwie w uroczym domku na przedmieściach. W połowie studiów zamieszkaliśmy razem. Nasze rodziny były pewne, że jak tylko skończymy naukę, wyprawimy huczne wesele.

Nie wydarzyło się nic dramatycznego. Żadne z nas nie zdradziło drugiego, nie zrobiło żadnego świństwa. Pod koniec studiów, gdy coraz częściej myślałam o dorosłym, prawdziwym życiu, zaczęłam się łapać na tym, że wyobrażam je sobie bez Maćka. Że zamiast w domku mieszkam w małym mieszkanku z dwoma kotami. Wieczorami czytam opasłe powieści, popijając miętową herbatę. I robię to wszystko sama…

Nagle uświadomiłam sobie, że odkąd pamiętam, każdą wolną chwilę spędzam z Maćkiem. Mamy  wspólnych znajomych, wspólne hobby. Poczułam, że bez niego nie istnieję  jako samodzielna jednostka. Zaczęło mi się nawet śnić, że budzę się sama i jest mi tak dobrze… Ale nie miałam odwagi porozmawiać. Nie chciałam go zranić, bo to świetny chłopak. A ja po prostu jestem samolubna!

Kłótnia skończyła wszystko

Aż pewnego dnia po raz pierwszy się na serio pokłóciliśmy. Zaczęło się, jak to bywa w takich przypadkach, od drobiazgu. Maciek oglądał mecz, ja chciałam poczytać. Miałam ciężki dzień i wszystko mnie drażniło. Gdy komentator po raz kolejny wydarł się „goooool”, nie wytrzymałam.

– Ścisz ten telewizor. Głowa mi pęka. Człowiek nie może mieć odrobiny spokoju we własnym domu – wrzasnęłam. A pod nosem mruknęłam: – Boże, co ja bym dała, żeby choć przez jeden wieczór pobyć sama…

Maciek oczywiście usłyszał mój komentarz. I się zaczęło. Że jak chcę mieszkać sama, to wystarczyło powiedzieć. Może spakować walizki w kwadrans i zniknąć z mojego życia. Że mu przykro, że tak się przez niego męczę. Pokrzyczeliśmy na siebie z 20 minut. W końcu Maciek opadł obok mnie na kanapę.

– Justa, ja już od dawna zastanawiam się, czy my dalej powinniśmy być razem. Zachowujemy się już jak stare, znudzone małżeństwo, a przecież mamy dopiero po dwadzieścia trzy lata.

Spojrzałam na niego. Czy to możliwe, że Maciek myśli tak jak ja? I oboje się męczymy, żeby nie zranić tego drugiego. Tej nocy poważnie porozmawialiśmy. Następnego dnia Maciek wyprowadził się do kumpla. Moja mama wpadła w histerię. Ona już miała wszystko zaplanowane! Ślub, wesele, gdzie zamieszkamy po ślubie. I że przejdzie na pół etatu i będzie się opiekować wnukami. A ja wszystko zniszczyłam…

Nie byłam długo sinigielką

Przez pół roku byłam szczęśliwą singielką. Nawet myślałam, że tak już będzie zawsze. Do momentu, gdy na imprezie u Izy zobaczyłam Jędrka. Nie wiem, czy to możliwe, ale zakochałam się w nim, zanim zobaczyłam jego twarz. Stał do mnie tyłem i z kimś rozmawiał, zamaszyście gestykulując. No dobra. Przyznam się, na co zwróciłam uwagę. Miał najzgrabniejszy tyłek, jaki w życiu widziałam. I tyle.

– Iza. Ten facet w czarnych dżinsach, tam przy stole. Błagam, powiedz, że nie ma żony. Nie? Wspaniale. Musisz mnie natychmiast przedstawić. Natychmiast!

Moja przyjaciółka popatrzyła na mnie jak na wariatkę, ale posłusznie poszła ze mną w jego kierunku.

– Jędrek. Nie wiem, czy wiesz, ale masz psychofankę. To moja przyjaciółka Justyna. Ledwie weszła, a nie może oderwać wzroku od twojego tyłka. To ja was zostawiam! – Iza odwróciła się na pięcie i chichocząc, zniknęła w kuchni. 

Niestety, choć bardzo chciałam, nie udało mi się zapaść pod ziemię. Podniosłam wzrok. Facet był bardzo rozbawiony. Pomimo zażenowania zauważyłam, że od frontu prezentuje się równie dobrze co z tyłu. Sięgnął po butelkę z winem i napełnił mój kieliszek.

– Chyba tego ci teraz trzeba, zgadłem?

Skinęłam głową i wypiłam wino prawie jednym haustem. Pomogło. Odzyskałam rezon.

– No cóż. Nie będę ukrywać, że to, co powiedziała Iza, to prawda. Na przyszłość jak nie chcesz, żeby kobiety się na ciebie rzucały, wkładaj luźniejsze spodnie. Albo stawaj tyłem do ściany.

Resztę wieczoru spędziliśmy razem. Okazało się, że Jędrek nie tylko dobrze wygląda. Jest inteligentny i zabawny. I ma zupełnie inne hobby niż ja! Po Maćku była to dla mnie duża odmiana. Zanim wsiadłam do taksówki, wymieniliśmy się numerami telefonów. Przez dwa dni wpatrywałam się w komórkę i czekałam. W końcu przyszedł SMS: „Pamiętasz mnie jeszcze?”. Umówiliśmy się na weekend.

A jednak będzie ślub

Tym razem się nie spieszyłam. Przez pierwsze trzy lata znajomości mieszkaliśmy osobno. Uznałam, że zanim znów będę z kimś, muszę nauczyć się być sama ze sobą. Oczywiście z powodu tego, że mieliśmy dwa mieszkania, ciągle dochodziło do nieporozumień. Zdarzało się, że ja czekałam u niego po drzwiami, a on u mnie. Albo nagle odkrywałam, że notatki niezbędne mi na spotkanie w pracy są na biurku, ale u Jędrka.

W końcu półtora roku temu zdecydowaliśmy, że zamieszkamy razem. Wynajęliśmy mieszkanie. Gdy ze swoimi gratami weszłam do środka, Jędrek klęczał na środku salonu.

– Justa. Pomyślałem, że to dobry moment. Nie musisz od razu odpowiadać. Ale chcę, żebyś o tym pomyślała… Żebyś pomyślała, czy chcesz zostać moją żoną.

Na wyciągniętej dłoni trzymał pierścionek. Taki z odpustu, z wielkim czerwonym oczkiem w kształcie serca.

– Wiem, że z brylantem od jubilera byś mnie pogoniła. Ale jak są oświadczyny, to musi być pierścionek – zaczął się tłumaczyć.

Uklękłam obok niego.

– Jest piękny. I tak, zostanę twoją żoną.

Mama wpadła w amok

Moja mama, gdy dowiedziała się o zaręczynach, natychmiast znowu zaczęła planować ślub i wesele. Zanim się obejrzeliśmy – już był wyznaczony termin. Ustalony z rodzicami Jędrka, więc na dyskusje nie było miejsca.

– Wiesz, my braliśmy ślub w sierpniu i okazało się, że twoi teściowie też. No to nie ma innej opcji. Sierpień! – oświadczyła mama.

Zanim połączyła siły z mamą Jędrka, udało nam się przeforsować pomysł, żeby ślub i wesele zrobić gdzieś poza miastem. Na tym skończyła się moja rola. W przymierzaniu sukni już musiałam wziąć udział. Marzyła mi się prosta biała sukienka i wianek na głowie. Ale obie mamy zaciągnęły mnie do eleganckiego salonu sukien. A tam – same koronki, treny, falbany i świecidełka. Wytrzymałam godzinę. Potulnie mierzyłam każdą kolejną przynoszoną suknię, a potem stawałam na środku na podwyższeniu i słuchałam uwag.

– Obróć się. No nie, tu się marszczy. I ta kokarda jest w złym miejscu. Justynka ma taką ładną pupę, szkoda ją zakrywać. O, i dekolt. Może powinno być widać trochę więcej biustu. Justynka, no wciągnij brzuch. Jak w ciąży wyglądasz.

W końcu miałam dość. Zeskoczyłam z podestu.

– Mamuś, pani Kasiu. Bardzo wam jestem wdzięczna, że wzięłyście na siebie organizację ślubu i wesela. Nie będę się wtrącać. Ale jedno muszę zrobić sama. Wybrać sobie sukienkę. Dobrze? Dziękuję! –  powiedziałam, cmoknęłam obie mamy w policzki i wybiegłam na dwór.

Wieczorem zadzwoniłam do Izy, która miała być moją druhną.

– Wiem, że umiesz, więc się nie wykręcaj. Uszyjesz mi sukienkę na ślub. Albo żadnego ślubu nie będzie!

To było moje jedyne zwycięstwo. Do reszty przygotowań ja ani Jędrek się nie wtrącaliśmy.

To zaczynało przerażać

Od czasu od czasu któraś z mam zadawała nam pytanie:

– Zaproszenia białe czy ecru? Tort malinowy czy czekoladowy?

Oboje nauczyliśmy się odpowiadać:

– Mamusiu, co wybierzesz, będzie na pewno doskonałe.

W kwietniu z przerażeniem odkryłam, że lista gości sięga już 200 osób. I nie ma na niej jeszcze nikogo z naszych znajomych! Ani ja, ani Jędrek nie rozpoznawaliśmy połowy nazwisk. A tuż przed majówką wpadła mi w ręce lista utworów, które miał wykonywać zespół na weselu. Same przeboje z młodości naszych rodziców plus jakieś straszne disco polo. Podałam kartkę Jędrkowi.

– Czy myślisz, że my koniecznie musimy iść na własne wesele? Chciałabym uciec – powiedziałam.

To miał być żart. Ale okazało się, że żadnemu z nas nie jest do śmiechu.

Majówkę spędziliśmy z przyjaciółmi na wsi, w domku, który po dziadkach odziedziczył Bartek, chłopak Izy. Bywaliśmy tam całą bandą często. Wodę trzeba było nosić ze studni, gotować na kuchni węglowej. Przez całe dnie snuliśmy się w kaloszach albo na bosaka, w dresach i w powyciąganych T-shirtach. Każdy robił, co chciał. Szedł na ryby, na grzyby albo czytał książkę na leżance pod dębem. A wieczorem zasiadaliśmy wszyscy w ogrodzie przy wielkim stole pozbijanym z palet. I biesiadowaliśmy przez pół nocy. Wszyscy to uwielbialiśmy. Myśl, że chciałabym tutaj wziąć ślub, zaczęła we mnie kiełkować już w czasie majówki. Ale na razie zachowałam ten pomysł dla siebie. Jednak gdy znowu pojechaliśmy tam w Boże Ciało i zobaczyłam, jak pięknie kwitną w ogrodzie dzikie róże, zrozumiałam, że to jest to.

Skryty ślub po naszemu

W piątek wskoczyłam na rower i pojechałam do urzędu gminy w miasteczku. Na szczęście był otwarty. Przyjęła mnie kierowniczka urzędu stanu cywilnego. Nie wiem, jak ją przekonałam. Podejrzewam, że może kiedyś też rodzice urządzali jej ślub po swojemu. Gdy po dziesięciu minutach przestałam w końcu mówić – powiedziała tylko krótko:

– Wchodzę w to. Za dwa tygodnie w sobotę mam wolne dwie godziny między 16 a 18. Jeśli pani pasuje, to jesteśmy umówione. Proszę tylko wcześniej dostarczyć mi wszystkie dokumenty.

Wieczorem zabrałam Jędrka na spacer nad jezioro. Opowiedziałam mu, że mam plan, jak przechytrzyć rodzinę. I odzyskać ten dzień dla nas.

– Jędrek. Ten sierpniowy ślub też weźmiemy jako kościelny. Nasze mamy dostaną swoją wymarzoną uroczystość. Swoje torty, flaczki i tańce w kółeczku. Ze wszystkimi wujami i ciotkami. A ten ślub tutaj będzie nasz. I po naszemu. Dla nas. I naszych przyjaciół. Błagam, zgódź się!

Jędrek, zamiast odpowiedzieć, złapał mnie na ręce i w ubraniu wskoczył do jeziora.

– Kocham cię! – zawołał i zaczął mnie całować.

Najważniejszy dzień

W nasz plan wtajemniczyliśmy tylko Izę, Bartka i Tomka – przyjaciela Jędrka, który miał być świadkiem. Znajomym, których zaprosiliśmy na ten weekend, napisaliśmy, że to spóźnione przyjęcie zaręczynowe, bo w sumie takiego nie mieliśmy. Na szczęście wszyscy przyjęli zaproszenie.

W sobotę od rana wszyscy snuli się bez celu jak zawsze. Ale Iza wszystkim powiedziała, że mają zebrać się pod dębem o 16, bo w ramach niespodzianki zamówiła dla nas piosenkę w radiowym koncercie życzeń (nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy, ale najważniejsze, że zadziałało). Mieliśmy z Jędrkiem niezły ubaw, obserwując przyjaciół, którzy byli przekonani, że to oni robią niespodziankę nam, i krążyli po ogrodzie z niewinnymi minami.

Kwadrans przed 16 przyjechała urzędniczka. Iza przezornie okryła ją szalem, zasłaniając urzędowy łańcuch. I zaprowadziła ją do ogrodu. Ludzie popatrzyli na nią ciekawie, ale nikt nie zapytał głośno, kto to.

– Iza, a gdzie radio? – konspiracyjnym szeptem dopytywał tylko Antek.

– Wszystko pod kontrolą, nic się nie martw – odparła Iza i mrugnęła porozumiewawczo.

A ja, widząc to z okna, zaczęłam się śmiać. Po chwili dołączył do mnie Jędrek.

– Hej, już czas, idziemy – Iza wsadziła głowę do pokoju i popatrzyła na nas jak na wariatów. – Cisza, uspokójcie się. No co jest, zwariowaliście? – syczała.

A my za nic nie mogliśmy przestać się śmiać. Iza postanowiła nie zwracać na nas uwagi. Włożyła mi na głowę wianek z gipsówki. W nim i w prostej białej sukience, którą kupiłam w second handzie, wyglądałam jak świtezianka.

– Ujdzie – oceniła i zaczęła wypychać nas na schody.

Iza gwizdnęła i do ogrodu wmaszerował Bartek, grając na gitarze „Dziewczynę o perłowych włosach”. Chwilę później wyszliśmy z domu, trzymając się za ręce. Chyba przyjaciele powoli zaczęli się orientować, co jest grane. Anka zakryła dłonią usta. I zaczęła płakać. Ona zawsze płakała na ślubach… Pani urzędniczka zrzuciła szal i stanęła koło dzikich róż. Tomek zdjął bluzę i w białej koszuli stanął koło Jędrka. W ręku trzymał pudełeczko z obrączkami. Po mojej stronie z bukietem z polnych kwiatów stanęła Iza.

– Pewnie już się państwo zorientowali, że właśnie zaczęliśmy ceremonię ślubną Justyny i Andrzeja – zaczęła urzędniczka.
Podałam Jędrkowi rękę. Wiedziałam, że się wzruszył. Bo na palcu, na który zaraz miał założyć mi obrączkę, zobaczył mój pierścionek zaręczynowy. Ten z czerwonym szklanym serduszkiem.

Tańce i śpiewy w ogrodzie trwały do świtu. Poszliśmy nad jezioro oglądać wschód słońca.

– Szczęśliwa? Zrobiliśmy to. Uciekliśmy i mamy nasz wymarzony dzień – powiedział szeptem Jędrek.

Skinęłam tylko głową.

– No to teraz się zastanówmy, jak o tym powiemy rodzicom! – dokończył mój mąż i szturchnął mnie łokciem. Nie dałam mu się sprowokować. Pobiegłam na pomost, z okrzykiem „Łaaaapcie” rzuciłam za siebie swój bukiet i wskoczyłam do jeziora. Zaraz po mnie, piszcząc i śmiejąc się, zrobili to wszyscy.

Czytaj także: „Mąż nie potrafił zadowolić mnie w łóżku, więc zaciągnęłam tam teścia. Jak to mówią - wszystko zostało w rodzinie”
„Potajemnie pisałam romansidła dla znudzonych kobiet. Rodzina przestała ze mnie kpić, gdy zobaczyła 5 cyfr na koncie”
„Rodzice przehulali majątek po babci. Nie wiem czy będę umiała im wybaczyć, że zostawili mnie bez grosza”
 

Redakcja poleca

REKLAMA