Za nami 12 lat wspólnego pożycia małżeńskiego. Mnie się wydawało, że bardzo szczęśliwego, ale niestety okazało się, że moje odczucia są tylko jednostronne. Zamiast świętowania kolejnych miłosnych jubileuszy czekają mnie samotne wieczory i tęsknota za tym, co już nigdy nie wróci...
Przystojny i postawny blondyn
Z Krzysztofem znaliśmy się krótko przed ślubem. Ktoś kiedyś powiedział mi, że jest kobieciarzem, i że lubi towarzystwo innych pań. Dlatego na początku byłam do niego dość uprzedzona. Spotkaliśmy się na imprezie u naszych wspólnych znajomych. Było wesoło, dużo się działo. Nagle podszedł do mnie przystojny i postawny blondyn. Taki typ, który mógłby być królem każdej studniówki.
– Cześć – zagadał do mnie. – Jesteś tu jedną z najpiękniejszych kobiet.
Na początku odrobinę speszyła mnie ta jego bezpośredniość. Ale postanowiłam jednak dać mu szansę.
– Dziękuję, to miłe – odpowiedziałam nieco zaskoczona.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci, że do ciebie podchodzę. Po prostu... nie mogłem oderwać od ciebie wzroku od momentu, kiedy wszedłem.
– No, nieźle. Masz talent do zdobywania uwagi.
– To nic w porównaniu z twoją urodą – i znowu uśmiechnął się w sposób rozbrajający. – Reszta towarzystwa przecież nie błyszczy tak jak Ty. Ale spoko, dam im trochę odpocząć od mojej urody.
Cały wieczór spędziliśmy razem, a po przyjściu do domu nie mogłam zapomnieć o blondynie o hipnotyzującym spojrzeniu. Niepokoiła mnie co prawda jego reputacja kobieciarza, ale postanowiłam, że dam mu szansę, szczególnie że kilka dni po tej imprezie chciał umówić się ze mną na randkę. Zgodziłam się na pierwsze, a potem na kolejne, i kolejne spotkanie.
Byłam zaskoczona oświadczynami
Po miesiącu oficjalnie byliśmy parą, a po trzech miesiącach Krzysztof mi się oświadczył. Byłam zaskoczona, nie powiem. Z drugiej strony byłam też jednak cholernie zakochana. Po tym, gdy powiedziałam „tak”, wszystkie obawy co do związku z moim wybrankiem nagle odfrunęły gdzieś w dal. Byłam szczęśliwa, że w końcu rozpoczniemy wspólne życie, a ja wreszcie znalazłam miłość życia. To się liczyło, nic więcej.
Pierwsze lata naszego małżeństwa upłynęły nam bardzo szczęśliwie. Przynajmniej ja w taki sposób to wspominam. Co chwila gdzieś podróżowaliśmy, nie narzekaliśmy na pieniądze i generalnie lubiliśmy ze sobą spędzać czas wolny. A w międzyczasie rozmawialiśmy na poważne tematy życiowe. Kariera, dom, rodzina... Od samego początku bardzo zależało mi na tym, żebyśmy zaczęli starać się o dziecko.
– Może jeszcze nie teraz, skarbie – mówił. – póki co chciałbym nacieszyć się tobą i naszymi wspólnymi chwilami tylko we dwoje.
Odpuściłam mu i przystałam na jego propozycję. Byłam nastawiona na to, że małżeństwo to sztuka kompromisów. Ale niestety po jakimś czasie coś zaczęło wzbudzać moje podejrzenia. Krzysztof coraz częściej zaczynał wracać do domu późno wieczorem, wymigując się od moich pytań i unikając rozmów na tematy, które kiedyś były dla nas ważne.
Jego telefon stał się niemal przedłużeniem jego ręki – zawsze na wierzchu, zawsze na wyciągnięcie dłoni. A gdy z nim rozmawiałam, zauważałam, jak nerwowo machał palcami, jakby starał się ukryć coś, co leży mu na wątrobie. Miałam dość dobrą intuicję i od razu wyczułam, że coś jest nie tak, ale gdy tylko podejmowałam temat i zaczynałam z nim rozmowę, to on zazwyczaj zbywał mnie jakimiś wymówkami. Wtedy zakładałam jeszcze, że jego dziwne zachowanie wynika po prostu ze zmęczenia i ze stresu wywołanego pracą, bo ostatnio sporo godzin spędzał w biurze.
A do tego dołączyły jeszcze nasze problemy zdrowotne. Bo chociaż po kilku latach od wzięcia ślubu odstawiłam antykoncepcję, to ja wciąż nie mogłam zajść w ciążę. Miały kolejne miesiące i nic. Wszystko to było dla mnie bardzo frustrujące. Byliśmy kilka razy u lekarza, ale nie usłyszeliśmy niczego pomocnego. Po jakimś czasie musieliśmy się niestety pogodzić z faktem, że być może nigdy nie będzie nam dane być biologicznymi rodzicami.
To było jak kubeł lodowatej wody
Niestety najgorsze miało dopiero nastąpić. Właśnie zbliżała się dwunasta, czyli tak zwana jedwabna rocznica naszego ślubu. Byłam szczęśliwa, że udało nam się być tyle lat w szczęśliwym związku. Jak każde małżeństwo, mieliśmy swoje problemy. Ale i tak cieszyło mnie to, że Krzysztof, pomimo swojej wcześniejszej reputacji, okazał wiernym i lojalnym mężem. A przynajmniej tak mi się wydawało... Wkrótce miał mnie z tego błędu wyprowadzić, co było jak kubeł lodowatej wody...
Pierwsze oznaki zdrady zauważyłam przypadkowo, gdy przypadkiem natknęłam się na kilka podejrzanych wiadomości na jego telefonie. Były to wiadomości od nieznanych numerów, w treści których pojawiały się aluzje do spotkań, tajemniczych wyznań i obietnic na przyszłość. Zatkało mnie to. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, a świat jakby się dla mnie zatrzymał.
Kiedy był ten decydujący moment, gdy uznał, że może mnie zdradzić?
Próbowałam zachować spokój, próbowałam z nim rozmawiać, ale Krzysztof coraz bardziej się zamykał. Zaczęliśmy unikać siebie wzrokiem, nasze rozmowy stawały się rutynowe i dotyczyły wyłącznie neutralnych tematów, a między nami pojawiała się coraz większa przepaść. Wiedziałam, że muszę działać, muszę dowiedzieć się prawdy, choćby miała ona mnie zranić do głębi.
– Krzysiek, czy ty wreszcie wyjaśnisz mi, co się dzieje? Zdradzasz mnie? – zapytałam wprost w dniu naszej dwunastej rocznicy. Mieliśmy świętować, a tymczasem nasze małżeństwo wisiało na włosku.
Mąż spojrzał na mnie ze zbolałą miną. A potem z jego ust wydobyły się słowa, których nie zapomnę do końca życia:
– Aneta, Marta, Baśka – wymienił te imiona jak jakąś litanię. – Chcesz wiedzieć więcej?
– Ale ja... ja... – nie wiedziałam, co powiedzieć. Odebrało mi mowę. Wreszcie wydusiłam: – Co ty mówisz?!
Krzysztof westchnął ciężko.
– Od jakiegoś czasu chciałem ci to wyznać. Nie mogę tak już dłużej. Żyć w takim kłamstwie...
Aneta, Marta, Baśka... ich imiona wibrowały w powietrzu jak ciosy młotem. Wszystkie te kobiety, o których istnieniu wcześniej nie wiedziałam, a które były już tak blisko Krzysztofa.... i to od jakiego czasu? Kiedy był ten decydujący moment, gdy uznał, że może mnie zdradzić? W powietrzu wisiało tyle pytań, a ja nie znajdowałam na nie odpowiedzi. To uczucie było nie do opisania. Byłam jak sparaliżowana, nie mogąc pojąć, jak to możliwe, że człowiek, któremu zaufałam, mógł mnie tak skrzywdzić.
– Nie... To niemożli... we... – stękałam, próbując znaleźć choćby odrobinę sensu w tym nadmiarze emocji. – Jak mogłeś?
Szkoda mi straconych lat
Krzysztof westchnął ciężko, jego oczy zaszły łzami, ale w jego spojrzeniu dostrzegłam też jakimś dziwny rodzaj ulgi, jakby uwolnił się od ciężaru kłamstwa, które nosił w sobie przez tak długi czas. W tym momencie poczułam, że ten związek się kończy. Nasza relacja miało swój finał dokładnie w dwunastą rocznicę ślubu. Zamiast jedwabiu – poliester. Co za cudowna metafora małżeńskiego pożycia.
Nie potrafiłam wybaczyć Krzysztofowi zdrady. Po tamtym jego wyznaniu uznałam, że chcę rozwodu. Czy jest mi żal? Na pewno straconych lat trochę mi szkoda. Przez długi czas zastanawiałam się również, kiedy nastał ten konkretny jeden moment, gdy mój cudowny mąż uznał, że zacznie robić skoki w bok. Do tej pory nie poznałam również przyczyny jego zachowania. Przez całe nasze małżeństwo wydawało mi się, że wszystko między nami było okej.
Niestety moje założenia były złudne. Przykro mi, że wszystko tak się potoczyło, a w dodatku w naszą rocznicę ślubu. Teraz próbuje na nowo ułożyć sobie swoje życie. Nie wiem, czy zdołam jeszcze zaufać mężczyźnie. Może kiedyś.
Czytaj także:
„Mój syn ma dwie twarze, a ja nie wiem, która jest prawdziwa. W domu jest tyranem, a w pracy aniołem”
„Mąż mnie wrobił i zmusił do adopcji dziecka. Przez 25 lat dawałam odczuć Marcinowi, że go nie kocham”
„Wychowywałem cudze dzieci, łożyłem na ich szkoły i rozrywki. Gdy źródełko wyschło, wyzywają mnie od parobasa”