„Nasz związek to był mezalians. Tylko że niestety to ja byłem Kopciuszkiem, a nie księciem. A ona bogatą księżniczką”

ogrodnik który zakochał się w bogatej kobiecie fot. Adobe Stock
„Dla mnie Iza chciała nawet zrezygnować z walki o własnego syna. Ale co ja mogłem jej zaoferować? Była przyzwyczajona do luksusów i nigdy nawet nie pracowała... Bogaty mąż zapewniał jej wszystko.”
/ 11.03.2021 11:37
ogrodnik który zakochał się w bogatej kobiecie fot. Adobe Stock

Byłem już od dziesięciu lat architektem ogrodów, kiedy dostałem kontrakt na stworzenie oazy zieleni w ogromnej posiadłości rodziny M., bogatych finansistów. Podczas prezentacji mojego wstępnego projektu nestor rodu, pan M., powiedział:

– Proszę rozmawiać z moją synową. Dom i ogród to jej działka. Ale rachunki proszę przesyłać mnie lub synowi.

Synowa pana M. miała na imię Izabela, trzydzieści kilka lat i była bardzo ładna, ale w taki cichy, spokojny sposób jak Mia Farrow. I jej osobowość też była cicha i spokojna. Dużo wiedziała o ogrodach, o roślinach i miała świetne pomysły. Nigdy nie byłem specjalnie kochliwy. Jako nastolatek bałem się dziewczyn, poza tym bardziej interesowały mnie książki. Gdy dorosłem, przestałem się kobiet bać, ale wciąż nie mogłem spotkać tej, z którą zechciałbym dzielić życie. Jednak swoją wolność poświęciłbym natychmiast dla Izabeli – wiedziałem to już przy trzecim spotkaniu – tyle że ona miała męża. No i była z całkiem innego świata.

Mimo to im dłużej znałem Izabelę, tym bardziej mnie do niej ciągnęło

Doskonale się nam rozmawiało. Mieliśmy podobne poczucie humoru, zainteresowania. I tak powoli, krok za krokiem, oboje doszliśmy do momentu, kiedy słowa już się nie kleiły, bo myśli skoncentrowane były już tylko na jednym. Gdybym mógł wybrać miejsce, gdzie chciałbym pierwszy raz kochać się z Izabelą, z pewnością nie byłaby to ogrodowa altanka z narzędziami ogrodniczymi. Ale chyba tak musiało być – musieliśmy poddać się instynktowi tam, gdzie nas dopadł, bo inaczej krążylibyśmy wokół siebie w godowym tańcu bez końca.

Z początku chyba oboje sądziliśmy, że ten romans skończy się, gdy tylko pożądanie się wypali. Jednak mijały tygodnie, miesiące, pierwszy zmysłowy szał minął, a my wciąż chcieliśmy być ze sobą. Kochać się, rozmawiać, śmiać się.

– Nie chcę iść – coraz częściej mówiła Izabela, gdy nadchodził czas jej powrotu do domu. – On dzisiaj wraca z wyjazdu. Nie mogę tego znieść.

On, czyli jej mąż, Ignacy M., syn właściciela posiadłości. Według moich standardów był dupkiem. Miał tak cudowną żonę i kompletnie tego nie doceniał. Zrobił jej dziecko – syna, który miał teraz dziesięć lat i zazwyczaj przebywał albo w szwajcarskiej szkole z internatem, albo u różnych kolegów w ich posiadłościach. To, że Iza nie mogła być z synem, wychowywać go, było podstawowym konfliktem między nią a mężem i teściem. Jednak nie mogła się przebić przez rodzinną tradycję.

Jak mi zdradziła, marzy o drugim dziecku, ale nie przeżyje kolejnego rozstania.

– Gdybyś była moją żoną, mogłabyś wychowywać wszystkie dzieci, jakie byś mi urodziła – powiedziałem jej wtedy.

Gdy wybrzmiało ostatnie słowo, zrozumiałem, że właśnie tak myślę – chcę, żeby Izabela była moją żoną i urodziła mi dzieci. A z drugiej strony wiedziałem, że to nie wypali. Jak życie Kopciuszka po ślubie z królewiczem. Tyle że w naszym przypadku było jeszcze gorzej. To ja byłem Kopciuszkiem i chciałem królewnę zamknąć w ciasnym M3. Mimo wszystko marzyłem o tym, by powiedziała: tak, odchodzę od męża. Lecz Izabela nie podjęła wtedy tematu. Dopiero kilka spotkań później usłyszałem:

– Długo się zastanawiałam nad tym, co powiedziałeś. Naprawdę. Chciałabym być z tobą, kocham cię, ale… straciłabym wtedy syna. Odcięliby mnie od niego.
– Przecież mówisz, że i tak już jest stracony – przypomniałem jej. – Ale rozumiem. Twoje życie byłoby całkiem inne…

Izabela zdenerwowała się.

– Naprawdę myślisz, że jestem uzależniona od pieniędzy męża i jego tatusia? Że nie potrafiłabym bez tego żyć? Uważasz, jak Ignacy, że jestem idiotką. Była w błędzie.

– Myślę, że jesteś mądrą kobietą i wyczuwasz, że nie odnajdziesz się w moim świecie. Nigdy nie będzie mnie stać, by zaoferować ci to, co stracisz, odchodząc do mnie. Teraz twierdzisz, że dasz radę. Ale pewnego dnia poczułabyś się nieszczęśliwa, rozgoryczona. I znienawidziłabyś mnie. Ja to rozumiem. Naprawdę. Uznajmy, że wycofuję propozycję. Niech nic się nie zmienia.

Izabela patrzyła na mnie długo, a potem powiedziała cicho:

– Jesteś idiotą. Ale i tak cię kocham.

Kilka dni po tej rozmowie zostałem wezwany do gabinetu pana M.

Za wielkim biurkiem siedział jednak nie teść Izabeli, ale jej mąż. Obok stał nieznany mi facet w garniturze. Miałem złe przeczucia. Ignacy M. nie poprosił, bym usiadł. Skinął na faceta. Ten wskazał na leżące na biurku zdjęcia.

– Jak pan widzi, wiemy o panu i pani Izabeli – stwierdził.

Podszedłem bliżej. Na jednych zdjęciach widać było, jak Iza wchodzi do mojego bloku. Na innych, wykonanych teleskopem przez okno mojej sypialni, jak się rozbiera. Spojrzałem na męża Izabeli.

– I co z tym? – spytałem, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie i pewnie.

Ale nie czułem ani pewności, ani spokoju. W głowie tłukła się tylko jedna myśl: niech wyładuje się na mnie, nie na niej!

– Fotki trochę niewyraźne – dodałem.
– Ale widać wystarczająco dużo – powiedział detektyw.

Ignacy M. ruszył dłonią i facet zamilkł. Mimo dość niezręcznej sytuacji ogarnęła mnie fascynacja. Mąż Izabeli był zwykłym człowiekiem – niewiele mi o nim opowiadała, ale wystarczyło, bym zrozumiał, że w przeciwieństwie do swojego ojca nie jest osobą specjalnie wielkiego formatu. Gdyby nie jego pochodzenie, nikt by go nie zauważał. A jednak wystarczy skinienie jego palca, by ludzie mówili lub milkli. Oto potęga pieniędzy. Wyprostowałem się jeszcze bardziej i spojrzałem w oczy Ignacego M.

– Dam panu szansę – powiedział chłodnym, obojętnym głosem. – Nie obchodzi mnie to – wskazał palcem na fotki. – Nie ona pierwsza i nie ostatnia dała się uwieść ogrodnikowi. Kobiety czasem potrzebują wytarzać się w gnoju. Ale już dosyć. Przeleję na pana konto odpowiednią sumę. A pan zwinie się ze swoimi sadzonkami i pójdzie obrabiać inne ogródki. Rozumiemy się?

Ten facet był świnią. Ohydną, protekcjonalną świnią.

– Rozumiemy się – odparłem. – Ale nie pan mnie zatrudniał i nie pan mnie będzie zwalniał. Mam w d*** pana pieniądze.

Odwróciłem się i wyszedłem, zanim gotująca się we mnie wściekłość wyrzuciłaby ze mnie słowa, których potem mógłbym pożałować. Iza siedziała na ławeczce w ogrodzie i czytała książkę. Usiadłem obok i powiedziałem, że jej mąż wie.

– Muszę odejść – powiedziałem. – Tak będzie najlepiej. Mieliśmy swoje pięć minut, a może nawet kwadrans.
– Nie chcę…
– Tak trzeba – popatrzyłem na nią, a serce mi się krajało. – To twój świat. Tu jest twoje życie. Może w następnym wcieleniu będziemy mogli być razem.

I pocałowałem ją mocno na pożegnanie. Nie zatrzymywała mnie. I chociaż rozumiałem, było mi przykro. Spakowanie rzeczy i sprzętu trochę mi zajęło. Musiałem poczekać na wspólnika, który miał przyjechać ciężarówką. Marudził, że zmarnowałem naszą przyszłość, ale nie chciałem o tym słyszeć. Wciąż przeżywałem rozstanie. On pojechał z rzeczami, a ja jeszcze zostałem w altance. Nie wiem po co. Myślę, że chciałem się upewnić, że z Izą będzie wszystko okej. Nie było.

Zmierzchało już, kiedy zobaczyłem ją, jak biegła przez ogród. Minęła altankę o dwa metry. Płakała, miała podarty rękaw sukienki i widziałem ślady krwi na jej twarzy. W pierwszej sekundzie chciałem za nią pobiec, ale w drugiej dopadła mnie taka wściekłość, że zapomniałem o wszystkim z wyjątkiem jednej myśli – to ja ci, draniu, oddałem żonę, a ty ją tak traktujesz? Gdybym tylko najpierw porozmawiał z Izabelą…

Ale ja nie myślałem rozsądnie. Pobiegłem w stronę domu

Przez wysokie okna zobaczyłem, że Ignacy M. jest w salonie. Zanim dobiegłem, wyszedł na taras ze szklanką whisky w ręku. Stał w rozkroku, a twarz miał wykrzywioną dziwnym grymasem. Kiedy stanąłem przed nim, warknął:

– Ty… – i rzucił się na mnie.

Ale ja trzymałem motykę na krótkiej rączce. Odwinąłem się z backhandu. Żelazne zęby wbiły się w szyję męża Izy. Zanim upadł, poprawiłem jeszcze raz.

Nigdy więcej już jej nie uderzysz – warczałem raz za razem.

Tak przynajmniej opowiadał sekretarz Ignacego M., który, jak się okazało, był w salonie i wbiegł na taras. Ale dla jego szefa było już za późno. Sekretarz z pobladłą twarzą patrzył na martwego Ignacego M., a ja powoli wracałem do zmysłów.

– Jesteś idiotą, wiesz? – powiedział wreszcie. – W tej rodzinie do tej pory nie było rozwodów. A ona przyszła i powiedziała, że odchodzi do ciebie i będzie walczyć o syna. Stracił panowanie nad sobą. Ale byłem na miejscu i go od niej oderwałem. Miałbyś swoją miłość. Ale teraz… – pokręcił głową i wyjął z kieszeni komórkę.

Dostałem dwanaście lat, bo sąd przychylił się do zdania obrony, że działałem w afekcie. Iza wciąż twierdzi, że na mnie czeka. Ale co będzie, gdy wyjdę, nie wiem. Więzienie zmienia ludzi. Ale bardziej zabicie człowieka, zwłaszcza niepotrzebne. 

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja przyjaciółka zakochała się w psychopacie
Nie wiem, czy dam radę być samotną matką
Wujek chciał oddać babcię do domu starców

Redakcja poleca

REKLAMA