„Chciałam romantycznej miłości, ale wyszłam za mąż za przerośniętego dzieciaka. Wszystko miał pod nosem, a i tak marudził”

Zasmucona kobieta fot. iStock by Getty Images, MangoStar_Studio
„Po ślubie szybko dotarło do mnie, że nawet jeśli bardzo się staram, zwykła codzienność i jej wyzwania zawsze wezmą górę nad moimi romantycznymi marzeniami. Nie dało się uniknąć sprzeczek i nieporozumień o błahe sprawy”.
/ 28.11.2024 07:15
Zasmucona kobieta fot. iStock by Getty Images, MangoStar_Studio

Po kolejnej sprzeczce mąż wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Szukając spokoju, sięgnęłam pamięcią do przeszłości.

Blisko dwadzieścia lat temu, kiedy podejmowałam decyzję o małżeństwie, przypomniałam sobie rozpromienione oblicza moich dziadków. Byli wtedy jeszcze z nami, a ich wzajemne oddanie pokazywało mi, że autentyczna miłość może trwać wiecznie.

Dziadek miał szósty zmysł

Też chciałam, żeby mój związek tak wyglądał. Najbardziej zależało mi na tym, by nasza relacja i wzajemne zrozumienie stawały się z roku na rok coraz silniejsze. Czasem zastanawiam się, czy pokolenie naszych dziadków po prostu miało wyjątkowe szczęście? A może współcześnie nie da się już zbudować takiej trwałej miłości, jaką oni pielęgnowali.

W mojej pamięci wciąż żywe są momenty, kiedy jako dziecko przyjeżdżaliśmy do nich w odwiedziny. Od razu po naszym przybyciu babcia biegła gotować – zawsze musiała coś upiec albo ugotować dla gości.

Dziadek tymczasem dotrzymywał nam towarzystwa i umilał czas opowieściami. Co ciekawe, miał jakiś szósty zmysł – jakimś cudem zawsze wyczuwał, kiedy ma pójść pomóc babci w kuchni. Czy to przy otwieraniu słoików, odlewaniu wody z kartofli, czy przenoszeniu wielkiego garnka zupy na stół.

Pamiętam dokładnie jego reakcje na wołanie babci – zawsze odpowiadał czule „Tak, skarbeńku, już biegnę”. Nie było mowy o wymówkach w stylu „poczekaj chwilę” czy zdenerwowanych gestów, jak na przykład rzucanie czytanej właśnie gazety. Ani razu nie udał, że nie dosłyszał jej głosu.

Co więcej, nigdy nie widziałam między nimi żadnych sprzeczek czy nawet nieprzyjemnej wymiany zdań. To było dla mnie najbardziej zdumiewające, bo przecież często spotykałam się z takimi zachowaniami w innych sytuacjach.

Wszędzie dookoła – czy to w szkole, podczas spaceru, czy u znajomych, a nawet w moim domu – obserwowałam, jak ludzie się kłócą i przeklinają. Ta sytuacja tak mnie intrygowała, że któregoś dnia postanowiłam zapytać mamę o jej rodziców. Byłam ciekawa, czy też się ze sobą sprzeczali.

– Oczywiście, że się czasem nie zgadzali, kiedy byłam mała i mieszkałam z nimi – odpowiedziała z łagodnym uśmiechem. – W końcu każdy ma swoje wady. Ale muszę ci powiedzieć, że nawet podczas głośniejszych wymian zdań zachowywali wobec siebie... szacunek.

Spisałam to postanowienie w dzienniku

– Jak to możliwe? – dopytywałam zaciekawiona. – Wytłumacz mi to.

– Kiedyś mój tata spóźnił się z jakiegoś firmowego spotkania. Nie wiem dokładnie, czy to było służbowe spotkanie, ale mama strasznie się denerwowała jego długą nieobecnością. Nie mieliśmy wtedy jeszcze telefonów, więc nie mógł jej uprzedzić, że się spóźni. No i zdarzyło mu się wypić... Właściwie robił to bardzo rzadko – głównie przy okazji świętowania urodzin albo imienin. Ale mama była okropnie zła.

Zrobiła mu całą pogadankę o tym, jak nieodpowiedzialnie się zachował, kazała mu od razu iść się wykąpać i spać w dużym pokoju. Stwierdziła, że nie da rady zasnąć, czując jego oddech przesiąknięty alkoholem. Później poszłam do kuchni napić się czegoś i zobaczyłam, jak mama delikatnie okrywa go kocykiem, a obok na stoliku zostawia wodę i tabletki. Wiesz co, córeczko? Myślę, że kiedy między ludźmi jest prawdziwa miłość, to nawet jak są na siebie źli, to i tak się o siebie troszczą.

– Widzę, że ty i tata czasem zachowujecie się inaczej – stwierdziłam.

– No faktycznie! – mama roześmiała się głośno, ale zaraz jej twarz spoważniała.

– Żeby tak podchodzić do spraw, człowiek musi najpierw dojrzeć. Nie warto kłócić się o małe rzeczy. Teoretycznie wszystko to rozumiem, ale w praktyce często nie potrafię powstrzymać złości. Tak samo jest z tatą. Myślę, że moi rodzice musieli szybko wydorośleć przez ciężkie czasy, które przeżyli podczas wojny i w okresie powojennym. I pewnie właśnie dlatego dziś umieją skupić się na tym, co faktycznie się liczy...

Rozmowa z mamą tamtego dnia wpłynęła na mnie tak mocno, że obiecałam sobie stworzyć w przyszłości dokładnie taki sam związek. Jako szesnastolatka spisałam to postanowienie w moim dzienniku.

Kiedy myślę o prawdziwej miłości, od razu widzę moich dziadków. Ich uczucie przejawia się w małych gestach – gdy babcia parzy dziadkowi ulubioną herbatę, albo kiedy on troskliwie okrywa ją ciepłym kocem przed chłodem.

Uwielbiam patrzeć, jak przechadzają się razem, zawsze złączeni dłońmi. A przed każdym wyjściem, czy to na zakupy, czy do przychodni, nigdy nie zapominają o czułym buziaku na do widzenia”.

Życie pokazało mi prawdę

Z czasem dojrzałam i życie pokazało mi prawdę. Po ślubie szybko dotarło do mnie, że nawet jeśli bardzo się staram, zwykła codzienność i jej wyzwania zawsze wezmą górę nad moimi romantycznymi marzeniami. Nie dało się uniknąć sprzeczek i nieporozumień o błahe sprawy.

Te wszystkie małe problemy gromadziły się jak kula śniegowa, aż w końcu miałam tego po dziurki w nosie. Bywały momenty, gdy czułam się kompletnie wykończona. W takich chwilach potrafiłam wybuchnąć złością o nieumyty kubek zostawiony na blacie.

Za każdym razem, gdy pokłóciłam się z Tomkiem, uciekałam na spacer – czasem sama, a czasem zabierając dzieci ze sobą do dziadków. Brakowało mi tego magicznego uczucia, które znałam z lat młodzieńczych. U dziadków znajdowałam spokój i bezpieczną przystań. Patrząc na nich, widziałam uczucie, które wciąż trwało – w przeciwieństwie do tego, co łączyło mnie z mężem.

Z roku na rok widziałam, jak moi dziadkowie tracą siły i się starzeją. Patrząc na ich wzajemną miłość, czułam coraz większe wzruszenie.

Nie zapomnę dnia, kiedy przyszłyśmy z Madzią, moją najstarszą córką, do ich domu. Babcia akurat smażyła kotlety w kuchni. Na nasz widok od razu pobiegła się przywitać, nie myśląc o tym, co jest na ogniu. Jedzenie się spaliło, a ona zaczęła się zamartwiać, bo ani ona, ani dziadek nie mieli już swoich zębów i nie wiedzieli, jak sobie poradzą z przypalonymi kotletami.

Na stole leżały cztery kotlety – dwa zwykłe, które przygotowano jako pierwsze, oraz dwa mocno zrumienione. Babcia podzieliła te lepsze między Madzią i dziadkiem. Kiedy poszła po sztućce do kuchni, dziadek wykorzystał moment i podmienił swoją porcję z tą należącą do babci, żeby dostała miękki kawałek.

Babcia od razu zorientowała się, co jest grane, gdy tylko spróbowała swojego kotleta. Rozejrzała się po talerzach i wpadła na pomysł. Poprosiła dziadka, by przyniósł jej wodę do picia, a gdy tylko się odwrócił, szybciutko przełożyła kotlety z powrotem. Dziadek przyuważył ten manewr i zaczął marudzić, że już mu się odechciało jeść, po czym oddał swój kotlet babci.

Wybraliśmy się do restauracji

Na samą myśl się uśmiecham! Pamiętam też, jak pewnego dnia spotkaliśmy się całą rodziną z okazji 70. rocznicy urodzin naszej ciotki. Wybraliśmy się do restauracji, gdzie zaplanowała uroczystą kolację. Dziadkowi jednak takie wyjścia zupełnie nie pasowały – zawsze wolał jeść w domu. Na domiar złego akurat wtedy miał jakieś dolegliwości związane z żołądkiem. To oczywiście mocno komplikowało całą sytuację.

Mimo wszystko dziadek próbował udawać, że jest mu dobrze. Wiedział doskonale, jak wiele znaczy dla babci spotkanie z jej przyjaciółką–ciotką, dlatego dzielnie trwał na miejscu, powstrzymując się od komentarzy i robiąc dobrą minę do złej gry. Ale babcia szybko wyczuła jego nastrój i w połowie obiadu nieoczekiwanie oznajmiła, że kiepsko się czuje i musi przeprosić towarzystwo, bo wraca do mieszkania. Rzecz jasna, potrzebowała opieki męża, więc dziadek też musiał się zbierać.

Skontaktowałam się z nimi telefonicznie, bo byłam naprawdę zaniepokojona. Okazało się jednak, że z babcią wszystko w porządku. Po paru dniach wyszło na jaw, że to był tylko żart. To niestety jeden z ostatnich wesołych momentów, które utkwiły mi w pamięci. Niedługo potem dziadek podupadł na zdrowiu i wymagał stałej opieki ze strony babci. Przeszedł udar, po którym już nie wrócił do pełni sił.

Musiał korzystać z pomocy przy najprostszych czynnościach – jedzeniu czy piciu. Do przemieszczania się używał wózka inwalidzkiego. Babcia codziennie wychodziła z nim na zewnątrz, a on próbował ze wszystkich sił pomagać jej w prowadzeniu wózka, mimo że jego ręce były już bardzo słabe. Łączyła ich wyjątkowa więź – wzajemny szacunek i głęboka miłość. Można powiedzieć, że opuścili ten świat niemal razem, bo babcia zmarła zaledwie dwa miesiące po dziadku.

Spojrzałam na zegarek i aż mnie zatkało – nawet nie zauważyłam, jak minęły trzy godziny, gdy zatopiona byłam w przeszłości. Niepokój zaczął narastać, bo męża wciąż nie było w domu. Na dworze już się ściemniło, a moja wyobraźnia podsuwała coraz gorsze scenariusze. Chciałam do niego zadzwonić, ale gdy sięgnęłam po komórkę, usłyszałam jego telefon leżący na komodzie. No tak, wyszedł tak zdenerwowany, że zostawił go w domu. Teraz to już naprawdę zaczęłam się bać. Co mogło go zatrzymać? Nagle moje myśli przerwał odgłos przekręcanego zamka. Od razu ruszyłam w stronę drzwi.

– Strasznie się niepokoiłam! Dlaczego nie... – urwałam na widok róż, które trzymał w wejściu.

– Wybacz, kochanie – wręczył mi bukiet. – Byłem tak wzburzony, że wskoczyłem do samochodu i ruszyłem przed siebie. Nawet nie zgadniesz gdzie trafiłem? Pod dom twoich dziadków. Zaparkowałem tam, żeby ochłonąć. Wtedy przyszło mi do głowy, że... chciałbym mieć takie życie jak oni. Przecież to nic trudnego. Bo tak szczerze – o co się dzisiaj posprzeczaliśmy? O coś tak błahego, że za parę dni nawet tego nie będziemy pamiętać.

– Masz rację, to było bez sensu – przyznałam. – Też chcę cię przeprosić.

Przeszło mi przez myśl, że chyba wreszcie uczymy się prawdziwej miłości.

Alicja, 32 lata

Czytaj także:
„Odkąd dostaliśmy spadek z Ameryki, przeżywamy horror. Zazdrośni sąsiedzi najchętniej oskubaliby nas z dolarów”
„Córka robiła z nas niedołężnych starców, żeby dobrać się do naszej kasy. Posmakowała zemsty emerytów”
„Mam trójkę dzieci, ale rozpieszczałem tylko jedno. Teraz pluję sobie w brodę, bo wychowałem pyskatą złodziejkę”

Redakcja poleca

REKLAMA