„Nasz sąsiad zrobił nam z życia piekło. Zgryźliwy dziad musiał otrzeć się o śmierć, żeby w końcu zmądrzeć”

kłótnia sąsiadów fot. Adobe Stock, JackF
„Pogotowie przyjechało po kwadransie. Ratownicy zabrali sąsiada do szpitala, bo rzeczywiście okazało się, że ma duże problemy z sercem. Wojtek był przy nim do ostatniej chwili”.
/ 03.02.2023 08:30
kłótnia sąsiadów fot. Adobe Stock, JackF

Nie lubiliśmy starego K.. Choć mieszkaliśmy po sąsiedzku, właściwie z nim nie rozmawialiśmy. Bo jak można rozmawiać z człowiekiem, któremu wszystko przeszkadza i nic się nie podoba? Najgorsze było to, że czepiał się nie tylko nas, ale także naszego psa, Fredzia. Wystarczyło, że biedak wybiegł do ogrodu i zaszczekał, a już sąsiad stał przy płocie i wygrażał pięścią.

– Mam dość tego wiecznego ujadania! Uciszcie go natychmiast! Żądam ciszy i spokoju! – krzyczał.

Gdyby Fredzio rzeczywiście szczekał non-stop, jeszcze bym zrozumiała. Ale on większość czasu spędzał z nami w domu. Próbowaliśmy to uświadomić K., ale nic do niego nie docierało. Ba, im mocniej broniliśmy psa, tym bardziej rosła jego agresja.

Byliśmy załamani

– Boże, czy ten człowiek kiedyś się opamięta? Złagodnieje? – zapytałam męża po kolejnej awanturze.

– Nie ma mowy. Takiego jak on awantury i kłótnie trzymają przy życiu – odparł Wojtek.

Od tamtego dnia przestaliśmy się odzywać do sąsiada. Gdy zaczynał krzyczeć na nas lub na Fredzia, odwracaliśmy się ostentacyjnie plecami i udawaliśmy, że nie słyszymy. Mieliśmy nadzieję, że jak nie będziemy reagować, to mu się te wrzaski znudzą. Nic z tego!

Tak nam zalazł za skórę, że zaczęliśmy myśleć o sprzedaży domu, choć przecież dopiero niedawno go kupiliśmy. I kto wie, czy byśmy się nie wyprowadzili, gdyby nie tamto wydarzenie.

To było wczesnym popołudniem, pod koniec wiosny. Wypuściliśmy Fredzia do ogrodu, żeby załatwił swoje potrzeby. Byliśmy pewni, że uwinie się raz dwa, bo przez te ciągłe awantury nie lubił spędzać zbyt wiele czasu na dworze, ale on nie wracał. Z końca ogrodu dochodziło tylko jego głośne szczekanie.

Próbowaliśmy go przywołać, bo baliśmy się, że sąsiad znowu urządzi nam scenę, ale pies nie zareagował tak jak zwykle. Wyskoczył tylko na chwilę z krzewów rosnących przy płocie, zrobił kilka susów, zawrócił i zaczął ujadać jeszcze głośniej. Słychać go było w całej okolicy. Nigdy nie zachowywał się w ten sposób, więc mąż poszedł zobaczyć, co się dzieje. Kilka sekund później biegł już w stronę domu.

– Daj telefon! – krzyknął, gdy wyjrzałam przez okno.

– Co się stało?! – rzuciłam mu komórkę.

– K.… Leży na ziemi i się nie rusza… Chyba zasłabł… – tłumaczył, wystukując numer alarmowy.

– Wyjdź na drogę, żeby pokazać karetce, gdzie ma wjechać. A ja postaram się udzielić K. pierwszej pomocy. Jeśli to zawał, liczy się każda minuta – odparł i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, przeskoczył przez płot.

Pogotowie przyjechało po kwadransie. Ratownicy zabrali sąsiada do szpitala, bo rzeczywiście okazało się, że ma duże problemy z sercem. Wojtek był przy nim do ostatniej chwili. Podobnie zresztą jak Fredzio. Nie ruszył się spod płotu, dopóki karetka nie zniknęła za zakrętem. Byłam dumna z nich obu, ale z psiaka bardziej. Pomyślałam nawet, że zachował się bardziej po ludzku niż niejeden człowiek.

– Ciekawe, czy K. doceni to, co dla niego zrobiliście? Podziękuje?  Przestanie się czepiać? Przecież gdyby nie szczekanie Fredzia i twoja pomoc, pewnie już by go nie było na tym świecie – powiedziałam do męża.

– Wątpię. Jak go zabierali, to był nieprzytomny i nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Myślę, że nawet do nas nie zajrzy i wszystko będzie po staremu – westchnął.

Zobaczyłam sąsiada na ziemi

Sąsiad wrócił ze szpitala dopiero po dziesięciu dniach. I tak, jak przewidywał Wojtek, nawet do nas nie wstąpił. Posiedział trochę w domu, a potem jak gdyby nigdy nic zabrał się za podlewanie trawy w ogrodzie. Gdy jednak wypuściliśmy Fredzia, rzucił węża i ruszył w kierunku płotu.

– Oho, zaraz będzie awantura – powiedział Wojtek. Ale minęła minuta, potem druga, a zza ogrodzenia nie padło żadne przekleństwo. Jedyne, co było słychać, to bardzo głośne ujadanie naszego psa. Dochodziło jak wtedy, zza krzewów.

– Może K. znowu zasłabł? – spojrzałam na męża. Jak na komendę ruszyliśmy na koniec ogrodu. Minęliśmy krzewy i stanęliśmy jak wryci. Po naszej stronie ogrodzenia stał oparty przednimi łapkami o siatkę nasz Fredzio. Po drugiej, sąsiad. Psiak merdał ogonem i szczekał radośnie, jakby spotkał najlepszego przyjaciela, a Kozłowski próbował przecisnąć przez oczko sporych rozmiarów kawałek kiełbasy. Gdy nas dostrzegł, zmieszał się i schował kiełbasę za plecy.

– Co pan robi? Chce pan nam otruć psa?! – warknął mąż z groźną miną.

– Ja? Ależ skąd! Chciałem mu podziękować… Za to, że tak głośno szczekał. To domowa kiełbasa, od szwagra ze wsi… Samo mięsko, a nie jakieś kości zmielone czy nie wiadomo co. O, proszę – ugryzł kawałek, jakby chciał nam udowodnić, że nie ma złych zamiarów.

– No dobrze, wierzymy panu – zachichotałam, bo rozbawiała mnie ta scena. Dostrzegłam, że mąż też ledwie powstrzymuje śmiech.

– Czyli co, mogę mu ją dać? – dopytywał się sąsiad.

– Tak, ale nie za dużo, żeby się nie przejadł – odparłam.

– Tylko ten kawałek – rzucił kiełbasę Fredziowi. Psiak pochłonął ją w sekundę.

– Smakowała ci? To dobrze. W domu mam jeszcze dwa kilo, żebyś miał na później – powiedział ciepło.

– Fredziu, a podzielisz się tą kiełbaską ze swoim panem? On też lubi takie wiejskie przysmaki. I też należy mu się nagroda – zwróciłam się niby do psa, a tak naprawdę zerkałam na Kozłowskiego. Poczerwieniał i spojrzał na męża.

– Panu też dziękuję – wykrztusił. – Pamiętam, jak mnie pan ratował. Jak przez mgłę i tylko na początku, ale pamiętam. Chciałem nawet przyjść, ale było mi głupio. Nie układało się między nami najlepiej… I to głównie z mojej winy – plątał się. Widać było, że to tłumaczenie wiele go kosztuje.

– No dobra, niech pan przyniesie tę kiełbasę i będziemy kwita – ulitował się nad nim mąż. – Ale pod jednym warunkiem…

– Jakim?

– Że już nigdy nie będzie pan narzekał na szczekanie naszego Fredzia.

Oby zrozumiał, bo jeśli nie…

– No pewnie, że nie będę. Przecież to najmądrzejszy pies pod słońcem. I nie szczeka bez przyczyny – uśmiechnął się. Już sąsiadowi miałam powiedzieć, że czasem szczeka, bo jest psem, a u psów to normalne, ale się powstrzymałam. Nie chciałam psuć atmosfery.

Tamtego dnia K. przyniósł nie tylko kiełbasę, ale też coś mocniejszego do kiełbasy. Także od szwagra. Wojtek miał głowę ciężką przez dwa dni. Normalnie bym się na niego zdenerwowała, bo nie lubię, kiedy pije, ale wtedy mu odpuściłam. Miałam nadzieję, że dzięki temu nasze stosunki z sąsiadem choć trochę się poprawią i nie będziemy już musieli myśleć o sprzedaży domu. I rzeczywiście tak się stało.

K. zdarza się jeszcze wyskoczyć z pretensjami, bo z wilka baranka nigdy się nie zrobi, ale na naszego Fredzia nie powiedział już złego słowa. Ba, mam wrażenie, że bardzo go polubił i co rusz podsuwa mu pod nos jakieś przysmaki.

Nie podoba mi się to, bo psiak mocno przytył od tego dokarmiania, a otyłość u psów jest tak samo groźna jak u ludzi. Chyba będę więc musiała porozmawiać poważnie z K. i mu to wytłumaczyć. Oby zrozumiał, bo jeśli nie… Znowu wejdziemy na wojenną ścieżkę. 

Czytaj także:
„Sąsiad to zawistny burak bez honoru. Sądziłem, że jego groźby są wyssane z palca, jednak on posunął się o krok za daleko”
„Mój sąsiad to gumowe ucho, wszędzie wciska swój wścibski nochal. Nie sądziłam, że ta menda uratuje mi kiedyś życie”
„Cieszyłam się na przeprowadzkę, póki nie poznałam nowych sąsiadów. Ta banda niewychowanych buraków wszystko zepsuła”

Redakcja poleca

REKLAMA