Panowie o nieciekawym wyglądzie, którzy „pilnują” samochodów w centrach większych miast, żądający „paru groszy za fatygę” to istna plaga. Czasami są nieszkodliwi i na odmowę zapłacenia kilku złotych reagują bez agresji, szczególnie kiedy jeździ się takim skromnym autkiem jak moje. Ale całkiem niedawno mojemu znajomemu zdarzyła się niemiła przygoda. Ma on dość luksusowe auto. Zaparkował pod znanym hotelem i oczywiście natychmiast pojawił się tzw. stacz.
– Popilnuję samochodu. Taki piękny, szkoda, żeby coś mu się stało! – wymamrotał formułkę. – Pan wie, takie to teraz najchętniej kradną!
– Mam alarm! – znajomy wyminął faceta, nie dając mu ani grosza.
Kiedy wrócił po dwóch godzinach, jego samochód spokojnie sobie stał na miejscu.
Wsiadł więc i pojechał po dziecko do szkoły
Po drodze jednak zauważył, że auto jakoś dziwnie się prowadzi i coś w nim wyraźnie stuka. Tknięty złym przeczuciem, nie namyślając się długo, skręcił do najbliższego, skromnego warsztatu. Na szukanie w takiej sytuacji autoryzowanego serwisu nie było czasu, trzeba było działać szybko. Mechanik trochę się zdziwił, gdy na podwórku pojawiło mu się takie lśniące cudo, ale wysłuchał mojego znajomego, po czym… natychmiast sprawdził koła! Wszystkie cztery miały obluzowane śruby, a co to oznacza – wiadomo. W każdej chwili koła mogły odpaść. Aż strach pomyśleć, jakie mogłyby być tego skutki, szczególnie podczas szybszej jazdy. I w dodatku, gdyby nie jechał sam. Oczywiście winnego nie złapano, mimo że hotel, przed którym parkował, ma umieszczone kamery także na parkingu. Znajomy jednak nie miał wątpliwości, że to tamten gość odpłacił mu się za brak „opłaty parkingowej” i od tamtej pory na wszelki wypadek zawsze daje takim „staczom” ze dwa złote na piwo.
Ja nie jestem taka bogata i nie daję. Tamtego dnia miałam spotkanie w centrum z klientem, które nie było mi na rękę, bo chciałam na weekend pojechać do rodziców. Skalkulowałam, że po pracy nie opłaca mi się wracać do domu po walizkę, więc bagażnik mojego autka miałam wyładowany po brzegi. Dojechałam do centrum, a tam jak na złość w szczycie dnia nie było ani jednego wolnego miejsca parkingowego! Krążyłam i krążyłam, byłam już spóźniona na spotkanie i coraz bardziej zdenerwowana. W końcu zdesperowana pojechałam na tyły jakiegoś biura i stanęłam na zakazie parkowania.
Okolica była pusta
Chociaż podwórko niezbyt wyględne, w przeciwieństwie do odnowionej fasady. Liczyłam na to, że pies z kulawą nogą tam nie zajrzy i nie zobaczy mojego autka. Przynajmniej nie przez najbliższe pół godziny, bo sądziłam, że plus minus tyle zajmie mi podpisanie dokumentów. Jednak się pomyliłam… Kiedy wróciłam biegiem do samochodu, już z daleka zobaczyłam, że ktoś się koło niego kręci. Podejrzany facet! W długim płaszczu, w strugach deszczu – właśnie zaczęło padać – wyglądał na jakiegoś złodziejaszka… Wystraszył mnie nie na żarty! Co robić? Uszkodzi mi samochód? Okradnie? Bałam się jak diabli podejść bliżej. Wtedy w uliczce obok zobaczyłam patrol straży miejskiej sprawdzający kwitki parkingowe. Nie miałam takiego, w dodatku stałam na zakazie… Niechęć do płacenia mandatu walczyła u mnie ze strachem przed facetem, który dziwnie upodobał sobie mój stojący na uboczu samochód. W końcu strach wziął górę i podbiegłam do strażników, prosząc ich o interwencję. Porzucili sprawdzanie kwitków i poszli ze mną. Facet stał oparty o moje auto. Na nasz widok odkleił się od niego i zagadał:
– To pani samochód? Od dwudziestu minut go pilnuję!
„Tak, jasne! I ile mam teraz za to zapłacić?” – przebiegło mi przez głowę ironiczne pytanie.
– Zostawiła pani otwarte drzwi, a w środku to! – wskazał na tylne siedzenie, na którym leżała torba z laptopem.
Na śmierć o niej zapomniałam
Zwykle wożę ją w bagażniku, ale przecież był akurat zajęty przez walizkę. Miałam więc laptopa zabrać ze sobą na spotkanie, ale z pośpiechu tego nie zrobiłam.
– Ja… bardzo panu dziękuję! – wymamrotałam wystraszona wizją utraty służbowego laptopa z zapisanymi danymi wszystkich klientów.
Było mi strasznie głupio, że zjawiłam się w asyście straży miejskiej. Ale facet chyba nie połapał się, że to na niego sprowadziłam te posiłki, tylko pomyślał, że przyszli ze mną z powodu nieprawidłowego parkowania.
– Panowie odpuszczą dziewczynie, swoje przeżyła – zwrócił się kurtuazyjnie do strażników, którzy niepewnie patrzyli to na niego, to na mnie, to znowu na zakaz zatrzymywania się, pod którym stało moje autko.
– No, tym razem będzie tylko pouczenie, ale temu panu należy się na piwo za pilnowanie auta w tym deszczu! – odezwał się w końcu jeden ze strażników.
I chociaż „stacz” się wzbraniał, to dałam mu pieniądze. Zasłużył na naprawdę duże piwo za tę przysługę. A od tamtej pory inaczej patrzę na takich ludzi. Wśród nich są także porządni ludzie.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”