„Narzeczona syna zostawiła go z kredytem i wyjechała na kilka lat do USA. Ten naiwniak sam go spłaca i dalej na nią czeka”

mężczyzna, który czeka na powrót narzeczonej fot. Adobe Stock, andranik123
„Ostrzegaliśmy syna, że najpierw ślub, a dopiero potem kredyt. On jednak nie słuchał. Był ślepo zakochany. Julia niedługo po zaciągnięciu kredytu, ulotniła się do USA. To miała być jej życiowa szansa. Wkrótce potem przestała wysyłać pieniądze na kolejne raty”.
/ 30.10.2021 05:30
mężczyzna, który czeka na powrót narzeczonej fot. Adobe Stock, andranik123

Oboje z żoną coraz częściej na święta i inne okazje „przygarniamy” rodzinnych, że tak powiem, przymusowych singli. Czasem aż żal na nich patrzeć. Na przykład mój brat Andrzej: ceniony specjalista, ma mieszkanie, prosto się trzyma, szczupły, wysportowany, podobno całkiem przystojny (tak mówią moja żona i jej przyjaciółka), a jest sam już od 10 lat. Kiedy mu stuknęła pięćdziesiątka, żona go porzuciła dla młodszego…

Andrzej niby nie narzeka, trzyma fason, a jak go kiedyś zapytałem, czy ma kogoś, roześmiał się jakoś dziwnie i powiedział, że nikogo nie chce. Znajduje sobie zajęcia, łódka i surfing latem, narty zimą…

Ale co to za życie w pojedynkę z kotem?

Podrzuca nam sierściucha, jak jedzie na urlop albo w delegację, więc widzę, że nawet nie ma żadnej przyjaciółki, która by się jego pupilem zajęła. I nikt mi nie wmówi, że brat jest szczęśliwy. Znam go przecież dobrze. A mój serdeczny przyjaciel, Wiesio, też został sam, i to bez grosza. Podobno nie dbał o żonę. Przyprawiła mu rogi na zagranicznej wycieczce. Tak jej się jakiś Włoch spodobał… Potem i Włocha wykiwała, i znalazła sobie zamożnego Szwajcara.

No a Wiesiek od dawna szuka szczęścia i coraz gorzej radzi sobie z samotnością. Latem to jeszcze jakoś daje radę: pojedzie na ryby, pochodzi po górach, czas mu przeleci. Ale jesienią i zimą zaczyna popijać, bo – jak mówi – wyć mu się chce z tej samotności. Kiedyś wystarczały mu „przytulanki”, ale w końcu skapował, że jednak nie o to mu chodzi.

– Wiesz, Rysiu – mówił mi – co ja sobie będę brał taką przytulankę na poważnie, jak ja już w tych sprawach cienki jestem. Zabierze, co się jej uda mi wyrwać, wyciśnie jak cytrynę i zaraz mnie zostawi jak Kaśka twojego brata. Pójdzie za młodszym, co jej dogodzi, sypnie groszem…

Chciałby mieć taką babkę jak moja Hanka, żeby się nim zaopiekowała, kiedy potrzeba, żeby wieczorem razem z nim film w telewizji obejrzała, w kuchni coś upitrasiła… No, moja Hania to w tej dziedzinie jest mistrzynią.

Zresztą w ogóle trafił mi się skarb

Jesteśmy razem 36 lat i mamy do siebie zaufanie, możemy na sobie polegać. A naszym synom, Pawłowi i Piotrkowi do głowy zawsze kładłem, że kobietę trzeba szanować, to i ona uszanuje. Niestety, naszym chłopakom to różnie się w męsko-damskich sprawach wiodło. A teraz się martwię, że pierworodny skazany jest na samotność tak jak mój brat i przyjaciel.

Pawełek, nasz młodszy, zaraz po maturze się zakochał. Oboje z Lidką nie mieli jeszcze 20 lat, jak się nam wnuk urodził. Oj, mieliśmy wtedy z naszym syneczkiem krzyż pański, mieliśmy! O żeniaczce nie chciał słyszeć, lecz mu się w końcu w głowie poukładało. Nawet studia skończył i teraz całkiem dobrze im się z Lidką wiedzie.

Martwi mnie jednak Piotrek. Ten to długo nie mógł na swoją ukochaną trafić. Miał rozmaite panny, ale co jedna to gorsza. Baliśmy się, że wpadnie w łapy jakiejś wyrachowanej lali, co to tylko będzie wyciągała od Piotrka pieniądze, myślała wyłącznie o szmatkach i manikiurach… Moja Hania była na tym punkcie strasznie przeczulona, bo chociaż sama dba o siebie i swoje stroje – dla mnie zawsze wygląda bez zarzutu – to uważa, że dzisiaj młode kobiety są zbyt próżne i plastikowe.

Ja się na tym nie znam, ale już same reklamy w telewizji dają do myślenia. Nie wiem, po co to wszystko, bo rzeczywiście niektóre panny to się wręcz oszpecają. Pamiętam, jak Piotrek przyprowadził do domu taką sztuczną lalę. Chyba miała na imię Weronika. Hania od razu w histerię wpadła, że jeśli nasz syn w takich pannach gustuje, to źle skończy. No ale na szczęście Weronika długo u boku syna miejsca nie zagrzała.

Potem była Natalia… No cóż. Piotrek wpadł wtedy po uszy. Rzeczywiście dziewczyna była śliczna, znała dwa języki, robiła dobre wrażenie. Ale chyba „kochała” nie tylko naszego syna. Dobrze, że on się szybko połapał i pożegnał się z Natalią w porę. Rok po tamtym rozstaniu przedstawił nam Julię.

– Będę się żenił – zakomunikował, zanim jeszcze poznaliśmy jego wybrankę. – Julia to jest perła, skarb! – mówił rozanielonym głosem.

Poznał Julię na służbowym gruncie. Nasz syn nie skończył studiów – ciągle brakuje mu dwóch semestrów – jednak ma dobrą pracę w międzynarodowej korporacji i dzięki temu byliśmy dotąd spokojni o jego przyszłość. A kiedy jeszcze okazało się, że Julia ma aspiracje, zaczęła doktorat, pomyśleliśmy, że teraz Piotrkowi nie będzie wypadało nic innego, jak dokończyć studia, i kto wie, może pójść wyżej.

Na poznanie Julii musieliśmy czekać kilka miesięcy

Była wciąż zajęta pracą i badaniami naukowymi (jest biochemikiem), a kiedy już miała nas odwiedzić, to niespodziewanie pojechała do Kalifornii na jakiś kongres.

– Julka robi karierę – cieszył się syn. – A ja wracam na uczelnię…

Cieszyliśmy się więc i my. Julę poznaliśmy tuż przed Bożym Narodzeniem ubiegłego roku. Widząc po raz pierwszy wybrankę syna, byłem pewien, że nasz Piotruś wygrał los na loterii: Jula okazała się bardzo zrównoważoną i mądrą kobietą. A przy tym urodziwą i bardzo zgrabną. Hania przygotowała kolację ze swoimi popisowymi daniami i w rozmowie wyszło, że Jula nie umie gotować.

– To nie problem, kochanie. Ja cię nauczę – zadeklarował Piotrek.

Młodzi mieszkali wtedy od kilku miesięcy w kawalerce Julii i okazało się, że właściwie to nasz syn prowadzi całe gospodarstwo. Trochę mnie to zdziwiło, bo Piotrek zawsze migał się od obowiązków, a już gotowanie czy prasowanie to w ogóle nie wchodziło w grę. A tu proszę, taka zmiana. Czego to miłość nie potrafi dokonać! Myślałem, że syn bardzo musi być w Julii zakochany.

W święta miały się odbyć zaręczyny, ale mama Julii złamała rękę, i za nic nie chciała słyszeć, żeby w tym stanie uczestniczyć w uroczystości.

Ten wypadek to jakiś znak od losu

W końcu grudnia młodzi wzięli kredyt na duże mieszkanie… Julia z łaski przyjęła pierścionek.

– Jak to: kredyt? Przecież nie jesteście jeszcze małżeństwem – zdziwiłem się.
– To nie ma znaczenia, pobierzemy się później. Tato, to była okazja… – przekonywał mnie syn.

Żona była bardzo zaniepokojona, bo 400 tysięcy to ogromna suma, i nawet przy zarobkach Piotrka i Julii duże obciążenie na lata. Liczyliśmy z Hanią, że młodzi wezmą najpierw ślub, a potem będą decydować się na wspólne inwestycje. Poza tym marzyliśmy, że Piotrek jak jego brat zostanie ojcem…

Tymczasem Jula miała inne marzenia niż Piotrek i my. W niecały miesiąc po Nowym Roku poleciała do USA, do Kalifornii, na wymarzony – o czym Piotrek nie wiedział – trzymiesięczny staż. Potem dostała propozycję pozostania na amerykańskim uniwersytecie przez kolejne trzy miesiące i skwapliwie z niej skorzystała.

– Mamo, tato, to dla Julki szansa. Ona tam robi bardzo ważne badania – Piotrek był pełen entuzjazmu.
– Ale ty, synku, jesteś sam – Hania była bardzo niezadowolona.
– Będziemy razem już niedługo. Trzy miesiące przelecą jak z bicza trzasnął – pocieszał nas i siebie Piotrek.

W połowie lata wysprzątał świeżo wykończone mieszkanie, przygotował się na przyjazd Julii. Wpłacił zaliczkę na wczasy na greckiej wyspie… Ostatniego dnia lipca syn zaprosił nas, aby pochwalić się mieszkaniem. Kiedy podziwialiśmy kuchnię, odezwał się sygnał na Skypie. To była Jula.

Zostaję. Podpisałam kontrakt, prawdziwy, na trzy lata! – usłyszeliśmy wszyscy, jak piała z radości.

Piotr patrzył na ekran laptopa i długo nie mógł wydusić z siebie słowa.

– Dziś jest niedziela, dopiero teraz mi to mówisz? – w jego głosie słychać było pretensję, ale mówił cicho.

Wyszliśmy z żoną do drugiego pokoju, żeby go nie krępować. Nie udało się wycofać pieniędzy z biura podróży. Piotr, w marnym nastroju, wystąpił o wizę do Stanów. Miał odwiedzić Julię w połowie września, ale pewnego dnia, gdy zbiegał po schodach, złamał nogę… Gips będzie nosił do listopada.

– Czemu nie zjechałeś windą? – spytałem, gdy wiozłem go do szpitala.
– Ostatnio chodzę po schodach, to mi pomaga, tato.

Wolałem nie pytać, co jeszcze robi mój syn, żeby zagłuszyć złe myśli, odreagować stres. A ma ich coraz więcej. W jego firmie idą zmiany, nie wiadomo, czy utrzyma się na dotychczasowym stanowisku, czy nadal będzie dobrze zarabiał. Julia już od jakiegoś czasu nie przysyła pieniędzy na kolejne raty kredytu. Na razie nie pytam o nic i mam nadzieję, że te kilka butelek po piwie pod zlewem to przypadek…

Widzę, jak mój syn samotnie zmaga się z problemami, ale zupełnie nie umiem mu pomóc. Wiem, że bardzo kocha Julię, ale czy jej miłość jest równie wielka? Nie chcę, żeby usychał z tęsknoty sam w czterech ścianach, a na to się zanosi. Za miesiąc skończy 35 lat… Niby jeszcze ma czas na rodzinę, ale czy warto go tracić? Po cichu mam nadzieję, że samotność zmusi go do czynów. Moim zdaniem nie powinien czekać.

Czytaj także:
Zamiast spadku po ojcu, dostałam jego długi. Wszystko przez jego głupotę
Wymyśliłam sobie chłopaka, żeby zabłysnąć przed znajomymi w pracy
To, że jestem wdową, nie znaczy że umarłam za życia

Redakcja poleca

REKLAMA