„Narzeczona przyjaciela bezwstydnie uwodziła mnie… w obecności mojej żony! Nawet nie ukrywała, że chce zostać moją kochanką”

Narzeczona przyjaciela mnie podrywała fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt
„– Myślisz, że nie widziałam? – po twarzy mojej żony popłynęły łzy. – Obściskiwaliście się tuż pod dnem naszej łodzi. Już z nią sypiasz, czy dopiero zaczniesz? – Adela, nie wiem, co jej odbiło, ale między nami niczego nie ma… – Przestań! – warknęła. – Każdy facet przebiera nogami na widok takiej kobiety jak ona!”.
/ 17.11.2022 08:30
Narzeczona przyjaciela mnie podrywała fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt

Mam ogromny sentyment do pewnej greckiej wyspy. To właśnie tam wydarzyło się wszystko, co ważne w moim życiu… Jedni ludzie lubią wakacje spędzać zawsze w nowym miejscu, a inni kochają powroty tam, gdzie czują się dobrze i wszyscy ich znają. Ja i moja żona, Adela, należymy do tej drugiej grupy. Każdego roku od siedmiu lat dwa tygodnie urlopu spędzamy na niewielkiej greckiej wysepce, Kos. Kiedy nasi przyjaciele, Mariusz i Joanna, marudzili, że nie rozumieją, dlaczego ciągle jeździmy w to samo miejsce na greckim zadupiu, skoro świat jest taki wielki i piękny, tłumaczymy im, że lubimy się czuć jak w domu. A kiedy jesteś w pewnym miejscu trzeci, czwarty raz, stajesz się stałym bywalcem. I tubylcy zaczynają cię traktować inaczej niż jednorazowych turystów.

Kochamy to miejsce

Właścicielka pensjonatu, pani Artemia, zawsze trzyma dla nas ten sam piękny pokój z tarasem i z widokiem na błękitne morze. Kiedy na obiad przychodzimy do ulubionej tawerny, witają nas uśmiechy i klepanie po plecach, dodatkowe darmowe przystawki, a nasze ulubione potrawy od razu wjeżdżają na stół. Znamy najlepsze plaże, najlepsze zatoczki do pływania, a kiedy nurkuję, to wiem, gdzie można zobaczyć najciekawsze ryby i morskie stworzenia. No i te wspomnienia! Właśnie siedem lat temu na tej wyspie poznałem Adelę. A było to tak…

Przyjechałem do pensjonatu, gdzie miałem zarezerwowany pokój. Wyjątkowo duży i piękny. Zakochałem się w nim, gdy oglądałem go w internecie. Więc zarezerwowałem, przyjeżdżam, a tu się okazuje, że zajmuje go jakaś kobieta.

– Proszę o wybaczenie – powiedziała po angielsku gospodyni, Artemia. – Ta pani zarezerwowała inny pokój, ale okazało się, że nie ma widoku na morze. Nie było mnie wtedy w recepcji, a mój mąż, blákas (dureń) – skinęła na zażywnego Greka około pięćdziesiątki, który wymieniał żarówki w recepcji – całkiem zgłupiał i dał jej jedyny pokój z tarasem i widokiem, jaki mamy.

– Czyli mój pokój – zaznaczyłem, czując narastającą irytację.

– Pana pokój – pokiwała głową. – Ta pani wprowadziła się wczoraj. To pana rodaczka. Może znajdziemy coś innego?

– Pozwoli pani, że z nią porozmawiam.

Poszedłem na górę w bojowym nastroju, zapukałem, otworzyła. Powiedziałem, z czym przychodzę, ale, uwierzcie mi, tak jak z każdym słowem rósł mój zachwyt wobec pokoju (przestronny, wielkie okna, białe zasłony poruszane przez wiatr, piękny widok), tak jednocześnie malał mój gniew i zdecydowanie, by wyrzucić z niego sprytne babsko. Bo to babsko sięgało mi ledwie do ramienia, miało burzę rudych, kręconych włosów, wielkie, zielone oczy i inne zachęcające atrybuty… Kiedy skończyłem moją tyradę, te oczęta otworzyły się szeroko i zabłysły w nich łzy, a kobieta powiedziała cicho:

– Och, przepraszam. Nikt mi nie powiedział. Zaraz się wynoszę…

Moja reakcja była nieunikniona

– Ależ nie, proszę, to nic takiego. Ja sobie poradzę, inne pokoje też są super. Miłego dnia – skłoniłem się i odwróciłem, przeklinając swoją męską głupotę.

Byłem blákas, bez wątpienia. Jak chyba każdy facet w takiej sytuacji.

– Proszę pana… – zawołała za mną. Odwróciłem się, trochę za szybko, ale moje oczy po prostu chciały jeszcze raz nasycić się widokiem małej rudej ślicznotki w skąpym plażowym odzieniu.

– To czy w takim razie mogę panu zaproponować swój taras do wspólnego użytku?

Naturalnie z ogromną przyjemnością przyjąłem jej propozycję, a tydzień później wprowadziłem się do pokoju Adeli, by nie była samotna w tym swoim wielkim łóżku. Pani Artemia patrzyła na nas z matczynym uśmiechem, a Leonidas, mąż gospodyni, mrugał do mnie i szczerzył zęby za każdym razem, kiedy widział nas razem. Pobraliśmy się kilka miesięcy później i każdego lata, już jako małżeństwo, powracaliśmy na wyspę. Tak było i zeszłego roku. Nasz siódmy pobyt. Tym razem jednak przyjechali z nami Mariusz i Joanna. Chcieli koniecznie zobaczyć, co nas tu przyciąga. Z Mariuszem znamy się od podstawówki. Przetrwałem jego dwie żony i trzy narzeczone. Joanna była czwartą, spotykali się ze sobą od prawie roku.

Mój przyjaciel, niestety, ciągle wybierał takie same kobiety. Były do siebie podobne z wyglądu i osobowości. I zawsze początkowy zachwyt po pewnym czasie ustępował rozczarowaniu, co pociągało za sobą nieuchronne rozstanie. Joanna, jak pozostałe jego kobiety, była wysoka, długonoga, seksowna. Wiedziała, że podoba się mężczyznom i bezczelnie to wykorzystywała. Poza tym, jak ktoś wpadł jej w oko, koniecznie chciała go złowić. Zanim przyjechaliśmy na Kos, narzeczona Mariusza nie okazywała, że mógłbym być jej kolejnym celem. Najwyraźniej jednak między nią a Mariuszem zaczęło dochodzić do pierwszych nieporozumień. Nie wiem, co chciała mu udowodnić, zaginając na mnie parol – przecież byłem szczęśliwie żonaty i nawet ślepiec by dostrzegł, że mam fioła na punkcie swojej żony – ale wkrótce Adela zaczęła ewidentnie tracić humor. Joanna siadała przy mnie, przymilała się, mruczała z zachwytem nad wszystkim, co robię i mówię.

Podrywała mnie!

Starałem się okazywać żonie więcej uczucia i zainteresowania niż zwykle, ale wydawało się, że efekt jest wręcz odwrotny. Siódmego dnia pobytu wybraliśmy się w czwórkę w rejs łodzią ze szklanym dnem. Popłynęliśmy w miejsce, gdzie zazwyczaj nurkowałem. Woda była tam tak czysta, że dno morza wydawało się być na wyciągnięcie ręki, choć tak naprawdę znajdowało się kilkadziesiąt metrów niżej. Adela nie nurkowała, a Mariusz miał problemy z zatokami. Więc tylko ja i Joanna wskoczyliśmy do wody, żeby popływać między podwodnymi koralami i skałami, obejrzeć rośliny, ukwiały i ławice kolorowych ryb. Poruszaliśmy się powoli, pokazywałem Joannie co ciekawsze miejsca. I nagle ona podpłynęła tuż obok, owinęła się wokół mnie i wyraźnie dała znać, czego by chciała. Zwariowała! Miałem ochotę na nią wrzasnąć, ale to nie w tych warunkach! Zacząłem się wyrywać, szarpać i ruszyłem do góry. Wtedy zorientowałem się, że cała ta akcja miała miejsce pod szklanym dnem łodzi. Ustawka, jak nic.

Kiedy wróciłem na łódź, Adela miała grobową minę. Powiedziała, że źle się czuje i chce wracać do pokoju. A mój przyjaciel jakby niczego nie zauważał. Prawdopodobnie już postawił krzyżyk na narzeczonej. Popłynęliśmy na ląd. Jak tylko znaleźliśmy się w pokoju, zacząłem:

– Kochanie…

Myślisz, że nie widziałam? – po twarzy mojej żony popłynęły łzy. – Obściskiwaliście się tuż pod dnem naszej łodzi. Już z nią sypiasz, czy dopiero zaczniesz?

– Adela, nie wiem, co jej odbiło, ale między nami niczego nie ma…

– Przestań! – warknęła. – Każdy facet przebiera nogami na widok takiej kobiety jak ona. Wysoka, smukła, piękna – i spojrzała z żałością na swoje ciało, które jak dla mnie było idealne.

– Jesteś moją żoną, kocham cię jak głupi, ona to robi chyba po to, żeby dogryźć Mariuszowi – westchnąłem. – Nie jest najlepiej między nimi. Aśka o niego walczy…

– Jeśli naprawdę tak myślisz, to ani trochę nie znasz kobiet – oznajmiła. – A poza tym sam los pokazuje mi, jaka czeka nas przyszłość… Gdzie twoja obrączka?

Spojrzałem na prawą dłoń i zamarłem.

Obrączki nie było

Nagle pojąłem, że musiała się ześlizgnąć podczas szarpaniny z Joanną. Zrobiło mi się zimno. Bo widzicie, kiedy w grę wchodzą znaki losu, moja żona z rozsądnej, inteligentnej, nowoczesnej kobiety zmienia się w szamankę. Próbowałem wyjaśnić jej, jak zgubiłem obrączkę, że to przypadek, ale nie chciała mnie słuchać. Rozpłakała się jak dziecko. Wyszedłem z pokoju, bo nie mogłem na to patrzeć. Na dole spotkałem panią Artemię. Od razu spytała, co się stało. Wyznałem jej wszystko jak na spowiedzi. Kobieta pomyślała chwilę, a potem kazała mi jechać do sąsiedniej wioski, gdzie jest kapliczka św. Mikołaja. Tego od bożonarodzeniowych prezentów, a także od rzeczy zgubionych, jak się okazało. Taki grecki święty Antoni.

– Pomódl się do niego, wyjaśnij sprawę, i jeśli serce masz czyste, on ci pomoże.

Nie wierzę w świętych, więc nie pojechałem. Spędziłem za to bezsenną, okropną noc na plaży. Czekałem niecierpliwie na świt, bo nie zamierzałem się poddawać. Jak tylko słońce zaczęło świecić, zabrałem prowiant, wodę i popłynąłem łodzią w tamto miejsce. Skoczyłem do wody. Dopłynąłem do koralowców i… niemalże od razu coś błysnęło mi przed oczami. Obrączka. Zahaczyła się na drobnym kolcu koralowca i dzięki temu nie spadła na dno, gdzie mógłbym jej nigdy nie znaleźć. Byłem uratowany!

Gdy pokazałem Adeli obrączkę i opowiedziałem o pomocy św. Mikołaja (owszem, skłamałem), uśmiechnęła się. Tego samego wieczoru zdradziła mi pewien sekret, przed którego wyjawieniem powstrzymywało ją zachowanie Joanny. Była w ciąży. Tak, chyba teraz już rozumiecie, dlaczego w tym roku i w następnych będziemy wracać do pensjonatu pani Artemii. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA