„Narzeczona po prostu oznajmiła, że z nami koniec, po czym chciała wyrzucić mnie z mieszkania. Modliszka bez serca”

Całe życie chciałem się zemścić na wspólniku ojca fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„– Paweł, poznałam kogoś. Odchodzę. Teraz już jestem pewna, że to coś poważnego. W przyszłym tygodniu chcę z nim zamieszkać – Olga nawet nie próbowała przepraszać. Gdy zaproponowałem, że powinna zmienić miejsce pracy, nie czuła się nawet winna. Powiedziała, żebym sam sobie zmieniał, jak mi nie pasuje patrzenie na nią”.
/ 21.12.2022 07:15
Całe życie chciałem się zemścić na wspólniku ojca fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Byłem z Olgą przez dziesięć lat. Poznaliśmy się na studiach. Wspólne mieszkanie, praca w tej samej klinice. Sądziłem, że jesteśmy szczęśliwi…

Paweł, poznałam kogoś. Teraz jestem już pewna, że to coś poważnego. W przyszłym tygodniu się do niego przeprowadzam – Olga nawet nie próbowała przepraszać.

– No to znowu jesteśmy sami – pogłaskałem Sznurka, gdy za Olgą zamknęły się drzwi.

Sznurek to stary kundel, mój najlepszy przyjaciel. Wdrapał się koło mnie na kanapę i położył mi na kolanach łeb.

Olgę zobaczyłem następnego dnia w klinice

Po tygodniu zrozumiałem, że nie dam rady. Uważałem, że to ona powinna zmienić pracę, skoro z jej winy się rozstaliśmy, ale nie chciała o tym słyszeć.

Nigdzie się nie wybieram. Jeśli masz problem, to sam musisz poszukać innej roboty – Olga tylko wzruszyła ramionami.

W domu zacząłem przeglądać oferty pracy dla weterynarzy. Przesuwałem wzrok po ekranie dość machinalnie. Ale gdy zobaczyłam tę ofertę, zrozumiałem, że to jest to. Wiejski weterynarz sprzedawał swoją praktykę. Obejrzałem zdjęcia. Mały domek z ogródkiem z tyłu. Dwa pokoje, kuchnia. A od frontu klinika.

– Hej, staruszku, chciałbyś, żebym ci kupił dom z ogródkiem? Wreszcie żadnych schodów i będziesz mógł sikać, kiedy tylko zechcesz. Co powiesz?

Ziewnięcie Sznurka uznałem za odpowiedź twierdzącą.

– No to wyprowadzamy się na wieś!

Rano zadzwoniłem do właściciela.

No proszę, chętny – weterynarz wyraźnie się zdziwił. – Zamieściłem to ogłoszenie pół roku temu. Nie zadzwoniła ani jedna osoba. Z nieba mi pan spada. Bo widzi pan, obiecałem żonie, że po siedemdziesiątych urodzinach idę na emeryturę. Kupiliśmy dom kawałek dalej, w lesie. Ale nie chciałem zostawiać okolicy bez weterynarza. Są tu hodowcy krów, kóz, stadnina… A następny lekarz mieszka 80 kilometrów dalej. Co mam zrobić, żeby pana przekonać?

– W sumie niewiele. Chyba podać mi sumę, którą będę w stanie zebrać.

– Na pewno się dogadamy. Proszę przyjechać. No i jeszcze jedno. Jest pan dobrym weterynarzem, prawda?

– Chyba niezłym. Tylko z miasta, więc prędzej wiem, jak zoperować chomika niż krowę.

– Pomogę. Wszystko panu pokażę. Proszę się nie martwić, tego się nie zapomina. To kiedy może pan przyjechać?

Umówiliśmy się na weekend

Pan Ryszard okazał się eleganckim i szalenie sympatycznym starszym panem. Mocno uścisnął moją dłoń i poklepał mnie po ramieniu.

– Spodoba się tu panu, naprawdę – zapewniał mnie co chwila.

Sznurek obsikał każdy słupek w płocie. Potem umościł się w cieniu i zasnął.

Pieskowi się podoba – zaśmiał się pan Ryszard.

Mnie też się podobało. Rozmowa o finansach też wypadła nieźle. Przejrzałem listę klientów, miesięczne obroty.

„Jak będę równie dobry jak mój poprzednik, będę miał całkiem wygodne życie” – uznałem.

I wystawiłem warszawskie mieszkanie na sprzedaż. Przyjąłem pierwszą ofertę. Spieszyło mi się na tę wieś! Pan Ryszard dotrzymał słowa. Przez miesiąc był na każde moje zawołanie.

– Halo, weterynarz? Ona się cieli, ale coś jest nie tak. Za wcześnie. Proszę się pospieszyć – kobieta miała roztrzęsiony głos.

Nie było czasu dzwonić do Ryszarda.

Biorę narzędzia i jadę. Proszę mi przesłać adres esemesem!

Po 10 minutach wjechałem na podwórko. Zza stodoły wyjechał traktor. Zeskoczyła z niego postać w kufajce i gumofilcach.

– Niech pan wskakuje, nie ma czasu – traktorzysta okazał się kobietą. – Dorotka jest na polu. Wyprowadziłam ją, bo myślałam, że jeszcze czas. To jest trzeci cielak, nigdy nie było problemów. Musi jej pan pomóc, doktorze. Ona jest jak członek rodziny.

Trochę się zdziwiłem, że hodowca krów ma takie sentymenty, ale co ja wiedziałem o hodowcach. Wjechaliśmy na pastwisko. Wszędzie pasły się… konie.

– Przepraszam, ale pani wspominała o krowie…

– Bo to jest krowa.

– Ale…

– No tak, konie. To jest stadnina, to co mam w niej hodować? Kury? Niech pan się lepiej bierze do roboty, zamiast gadać.

Pół godziny później na świecie był już wesoły cielaczek.

– Dobrze się spisałaś, mamusiu – pogłaskałem krasulę po głowie. – Chłopak jest malutki, ale zupełnie zdrowy.

– Zapraszam na herbatę. No i pewnie chciałby się pan trochę umyć – zaproponowała gospodyni.

Chyba czytała w moich myślach. Na stole w kuchni czekał na nas dzbanek parującej herbaty i drożdżowe ciasto.

– To może się przedstawię, bo choć wspólne odbieranie porodu zbliża, to formalnie jeszcze się nie znamy. Agata – dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę.

Dopiero teraz zdjęła z siebie kurtkę i czapkę i mogłem jej się przyjrzeć. Była prawie mojego wzrostu, a nie jestem ułomkiem. Jasny, niechlujnie zapleciony warkocz.

Na oko – koło trzydziestki

– Paweł – podałem jej rękę.

– Sama pani prowadzi tę stadninę? – zagadnąłem.

– Jeżeli to jest pytanie o to, czy mam męża, to odpowiedź brzmi nie. Prawdziwa wiejska stara panna, do usług. A stadninę prowadzę sama od śmierci rodziców. Zimą będzie pięć lat – Agata wzrokiem wskazała fotografię na biurku.

Dwójka uśmiechniętych ludzi prowadzących za uzdy konie.

– Przepraszam, nie wiedziałem – zrobiło mi się głupio. – To ja już się pożegnam. Gdyby coś się działo, proszę dzwonić. Jak nie, to przyjadę za dwa dni zobaczyć, jak maluch sobie radzi.

Dwa dni później przyjechałem do krowy Dorotki i jej synka. Przy okazji obejrzałem kopyto jednego konia.

– Szefowej nie ma? – spytałem stajennego.

– Jest, ale zajęta.

Aż do mojego odjazdu się nie pojawiła. W sobotę zaproszony byłem na 70. urodziny pana Ryszarda. Próbowałem się wykręcić, ale nie chciał o tym słyszeć.

– Musisz poznać trochę ludzi, a to najlepsza okazja. Nie przyjmuję odmowy. Do zobaczenia!

Zapakowałem butelkę i poszedłem, obiecując sobie, że złożę życzenia, wypiję drinka, chwilę się pokręcę i zmyję się po angielsku. Mój plan nie do końca się powiódł. Gospodarz postawił sobie za punkt honoru przedstawić mnie każdemu. Po godzinie wreszcie udało mi się od niego uwolnić. Wychyliłem drinka i czmychnąłem na zewnątrz.

– No proszę, kto tu się wymyka z balu jak Kopciuszek – usłyszałem znajomy głos.

Odwróciłem się. Agata

Stała oparta o dom i paliła papierosa. Włosy miała upięte w wysoki kok. Staranny makijaż i elegancka sukienka zmieniły traktorzystkę w damę.

Pani Agata, też się cieszę, że panią widzę. Jest mi pani winna za czwartkową wizytę.

– No proszę, rozmawiamy o pieniądzach. A myślałam, że z pana dżentelmen, doktorze – wycedziła, ale po chwili się zaśmiała. – Ale w sumie ze mnie też żadna dama. Na dodatek lekko wstawiona. Może jednak zamiast uciekać do pustego domu, zabierze mnie pan na parkiet? Włożyłam obcasy, tylko przy panu nie będę wyglądać na wielkoluda.

Agata wyrzuciła papierosa i nie czekając na moją odpowiedź, zaciągnęła mnie do środka.

„Ale bezczelna baba – pomyślałem. – Podoba mi się!”.

Tańczyliśmy, piliśmy i znowu tańczyliśmy. Nie wiedziałem, jak dotarłem do domu. A już na pewno nie miałem pojęcia, jakim sposobem na kanapie w salonie znalazła się Agata. Zobaczyłem ją, gdy szukałem tabletek od bólu głowy. Leżała przykryta kocem i lekko pochrapywała. W jej nogach spał Sznurek.

– A więc to tu jesteś, zdrajco – wyszeptałem.

Spojrzał na mnie, ziewnął i zasnął. Zrobiłem kawę, połknąłem tabletkę i wróciłem do sypialni. Po godzinie usłyszałem skrzypienie kanapy. Agata właśnie próbowała otworzyć drzwi, gdy wszedłem do salonu.

– No proszę, kto to się teraz zabawia w Kopciuszka! – ryknąłem.

Agata z wrażenia upuściła buty, które niosła w ręce.

– Ciszej, moja głowa – pisnęła.

– OK, przepraszam, nie mogłem się powstrzymać – przeprosiłem.

Potem zaproponowałem jej kawę, jajecznicę i podwózkę do stadniny. Musiała być w słabej formie, bo zgodziła się bez komentarza i przez następną godzinę nie wygłosiła żadnej złośliwości. Tydzień później zaprosiła mnie na kolację. Po dwóch butelkach wina wylądowaliśmy w łóżku. Od tamtej pory spotykamy się dość często. Na razie nie rozmawiamy o uczuciach. Tak jest wygodniej. Każde z nas zapytane, czy jest w związku, na pewno odpowiedziałoby przecząco. A ja już wiem, że czy tego chcę czy nie, powoli się w Agacie zakochuję. I jestem prawie pewien, że ona we mnie też. Tylko pytanie, które z nas pierwsze pęknie i się do tego przyzna. Mam nadzieję, że to będzie ona! 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA