Dawno się tak nie denerwowałem, może nawet nigdy… Zastanawiam się teraz, co jej dokładnie właściwie powinienem powiedzieć. Prawdę, po prostu prawdę. No dobrze… Sięgam do dzwonka, przymykam oczy i naciskam czerwony guziczek. Po drugiej stronie rozlega się gong. Mam ochotę uciec, a potem zjawić się jakby nigdy nic, już bez wiechcia, udawać, że nic się nie wydarzyło.
Może tak byłoby lepiej?
Ale już słyszę kroki, już się otwierają drzwi i staje przede mną najcudowniejsza kobieta, jaką w życiu spotkałem.
– O matko, co to za okazja? – jej oczy robią się wielkie ze zdumienia. – Takiego bukietu nie przyniosłeś nawet wtedy, kiedy poprosiłeś mnie o rękę.
– Mogę wejść? – pytam.
– Pewnie! – odsuwa się na bok, żebym zmieścił się razem z wiechciem.
Przechodzimy do pokoju, staję na środku, a Wanda czeka z uniesionymi w zdziwieniu brwiami na jakieś wyjaśnienia.
– Przyszedłem cię przeprosić – mówię chyba trochę niewyraźnie, bo Wanda wykonuje rękami nieokreślony gest, jakby nie zrozumiała. – Chcę cię przeprosić! – powtarzam głośniej i wyraźniej.
– Za co? – jest coraz bardziej zdziwiona, co wlewa trochę otuchy w moje serce. To znaczy, że jeszcze nic nie wie.
– Na razie weź kwiaty i bardzo cię proszę, daj mi wody.
– Z sokiem?
– Z malinowym, ale tym, który sama robisz.
Wychodzi do kuchni, a ja zostaję sam z myślami i obawami. Naprawdę nie wiem, co mam robić. Wyskoczyłem z tym wiechciem i do tej pory wydawało mi się, że to dobry pomysł. Teraz jednak dopadły mnie wątpliwości. Może należało jednak zostawić wszystko bez komentarza? Ale z drugiej strony czy można pozostawiać bez niedomówień pewne sprawy, jeśli się chce z kimś związać na resztę życia?
Tylko jak jej to powiedzieć?
– No to za co chcesz mnie przeprosić? – woła Wanda z kuchni.
– Jak przyjdziesz, to powiem – łapię jeszcze małą chwilę spokoju.
Poprzedniego dnia wracałem pociągiem z odległego zakątka Polski. Odwiedzałem chrześnicę, która obchodziła osiemnastkę. Niby mogłem przysłać tylko jakiś prezent i pieniądze, ale siostra bardzo prosiła, żebym się zjawił.
– To będzie skromna uroczystość, żadnych balów i wodotrysków, bo część dla młodzieży organizujemy tydzień później, ale bardzo nam zależy, żebyś był.
Chciałem zabrać Wandę, jednak zupełnie jej nie pasowało. Akurat zapowiedzieli się do niej goście, mieli żegnać jakiegoś jadącego na misję zakonnika z rodziny i oczywiście nie mogła tego przesunąć. Może i lepiej. W obliczu mojej licznej rodziny mogłaby się czuć trochę nieswojo. Ciotka Kazia na pewno zadawałaby jej miliony pytań i próbowała złapać na nieścisłościach. Nawet własny mąż nazywał ją żandarmem.
Koniec końców, wybrałem się sam. Podróż w tamtą stronę jeszcze jakoś wyglądała, ale z powrotem dłużyła się okropnie. Bardzo chciałem już zobaczyć ukochaną kobietę. Wprawdzie umówiliśmy się na spotkanie w poniedziałek, ale pomyślałem, że zrobię jej niespodziankę i wpadnę zaraz po przyjeździe. Nie rozmawialiśmy tego dnia, wymienialiśmy tylko esemesy, bo Wanda była zalatana.
Zresztą, sam nie lubię rozmawiać w środkach komunikacji, kiedy wszyscy dookoła słyszą, o czym mowa. Wysiadłem z pociągu, odetchnąłem pełną piersią, bo w środku było trochę duszno. Nie powinienem jednak jechać do Wandy, zanim się nie odświeżę. Było parę minut po szesnastej, więc został ładny kawałek dnia.
Pewnie jeszcze albo przyjmuje gości, albo się z nimi żegna. Nie miałem pojęcia, ilu ich się zjechało i kiedy zostanie sama. Dobrze, zadzwonię za dwie godziny i zapytam, czy ma jeszcze siłę, żeby się spotkać. Niespodzianki są miłe, kiedy nie utrudniają człowiekowi życia, w innym przypadku mogą się okazać kłopotliwe.
Najważniejsze, że…
Wtedy to zobaczyłem! Po przeciwnej stronie peronu stał pociąg. Oczywiście na dworcu kolejowym to nic nadzwyczajnego, ale też nie w pociągu był problem. Zobaczyłem Wandę… Nie była sama, towarzyszył jej wysoki, przystojny mężczyzna. Z odległości nie mogłem oczywiście ocenić wszystkich jego walorów, ale nie musiałem, bo nie one były w tej chwili istotne.
Ważne było, że tuliła się do niego, a on otoczył ją ramionami. Zakręciło mi się w głowie. Stałem na peronie, a ludzie omijali mnie jak betonowy słup. W pierwszej chwili miałem ochotę do nich podbiec, urządzić małe przedstawienie, jednak coś mnie powstrzymało. Mianowicie myśl, że ten człowiek wcale nie musi być niczemu winien. Sam nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy w takim wzburzeniu, ale przyszło.
Co robić? Poczekać, aż się pożegnają, pójść za Wandą i wygarnąć jej prawdę w oczy? A może po prostu odejść, nie odzywać się do niej, a jeśli zadzwoni, potraktować jak należy? Czy też uspokoić się i dopiero do niej odezwać? Umówić się na spotkanie i rozegrać sprawę na lodowato?
Wszystko to były całkiem niezłe rozwiązania, ale przyszło mi do głowy jeszcze jedno. Poszedłem na początek składu, po drodze zobaczyłem też, dokąd pociąg jedzie.
– Chciałbym kupić bilet – powiedziałem do konduktora. – Do samego końca.
– Powinny być jeszcze jakieś miejsca – odparł.
– Mogę jechać nawet na korytarzu…
Pogrzebał w przenośnym komputerku, po chwili podał mi wydrukowany kawałek papieru. Teraz musiałem ustalić, gdzie siedzi ten facet. To nie było trudne, bo akurat kiedy się odwróciłem, wsiadł do swojego wagonu. Nie poszedłem tam oczywiście od razu, bo Wanda czekała na peronie, aż skład odjedzie. Wszedłem do środka, powoli zacząłem się przemieszczać do tyłu. Miałem miejscówkę, ale w innym miejscu, a nie wiedziałem przecież, gdzie ten gość wysiada. Poza tym mogła się nadarzyć okazja pogadać jeszcze w pociągu.
Przechodząc przez wagon, do którego wsiadł, nie rozglądałem się namolnie, zaglądałem dyskretnie do przedziałów. Znalazłem go w jednym ze środkowych, stanąłem przy oknie i czekałem. Jak na złość, oprócz niego były jeszcze trzy osoby, nie mogłem liczyć na swobodną rozmowę. Jeśli jechał do końca, trudno. Następny dzień i tak wziąłem wolny, mogłem sobie pozwolić na zmarnowanie całej nocy. Stałem na korytarzu z rozpalonym czołem przytkniętym do chłodnej szyby. Jak ona mogła? A miałem ją za porządną kobietę…
Oboje byliśmy wolni…
Poznaliśmy się w kościele, żeby było zabawniej. Od jakiegoś czasu udzielałem się w chórze, a ona dołączyła przed kilkoma miesiącami. Od razu wpadła mi w oko, ale ponieważ z natury jestem nieśmiały, trochę trwało, zanim ją zaczepiłem. Nie będę się jednak rozwodzić nad miłymi początkami, bo nie o to chodzi. Zaczęliśmy się spotykać. Powiedziała, że jest wdową, a ja ze spokojnym sumieniem mogłem się zaprezentować jako kawaler.
Owszem, miałem kiedyś żonę, ale była zagorzałą ateistką i nie chciała wziąć ślubu kościelnego. Ja z kolei w tamtym czasie też wykazywałem duży dystans do instytucji religijnych wszelkiej maści, a katolickich w szczególności. Taka była w ogóle moda. Razem chodziliśmy na zebrania, na których omawiano, jak obalić istniejący
porządek świata. Imponowało mi, że dziewczyna jest tak zaangażowana, że ma skrystalizowane poglądy.
Jakoś tak wyszło, że wreszcie pobraliśmy się w urzędzie stanu cywilnego, bez pompy i zapraszania rodziny. Tyle że później mnie to ideologiczne zaangażowanie trochę przeszło, zacząłem doceniać wartości bardziej konserwatywne. Ewa nie była w stanie tego zrozumieć, zaczęły się nieporozumienia, potem kłótnie i awantury. Dzieci nie mieliśmy, bo ona uważała, że na Ziemi i tak jest zbyt wielu ludzi, a ja właśnie chciałem wzbogacić świat o jakąś ładną parkę. W końcu nastąpił nieuchronny w tej sytuacji rozwód.
A ponieważ nie przysięgaliśmy sobie przed ołtarzem, w świetle prawa kanonicznego byłem wolnym człowiekiem i nic nie stało na przeszkodzie, żebym wziął normalny ślub.
Opowiedziałem o tym wszystkim Wandzie, a ona była z jednej strony nieco rozbawiona, z drugiej lekko zniesmaczona. Na szczęście nie wpłynęło to na nasze rozwijające się dynamicznie relacje.
– Mój mąż też nie był religijny – wyznała pewnego razu. – Do kościoła chodziłam sama z synem, a potem i on przestał, bo ojciec wciąż mu opowiadał, że religia to przesądy.
Jej potomek był już dorosły, studiował za granicą. Wanda trochę się denerwowała, jak zareaguje, kiedy się dowie, że matka jest w związku. Nie bardzo to rozumiałem. W końcu stary koń powinien rozumieć, że rodzicielka ma prawo układać sobie życie. To jednak pozostawiałem już do rozwiązania im dwojgu. Im mniej się wtrącałem w rodzinne sprawy, tym lepiej.
Co tu dużo mówić, zakochałem się na zabój. Może nie bez głowy jak nastolatek, ale za to na pewno mocniej i bardziej trwale. Wanda była po prostu wspaniała. A przynajmniej tak mi się wydawało do chwili, kiedy zobaczyłem ją na peronie w towarzystwie tego przystojniaka.
Podszedłem do mężczyzny
Nie miałem szczęścia o tyle, że mężczyzna ani na chwilę nie został sam, ale los uśmiechnął się do mnie, bo po dwóch godzinach zaczął się zbierać. Rozległ się komunikat podający, gdzie się zatrzymamy, ale w podnieceniu nawet nie zwróciłem na to uwagi. Skąd będę wracał, stąd będę wracał, co za różnica? Poszedłem za mężczyzną do wyjścia, chwilę później pociąg się zatrzymał i znaleźliśmy się na dworcu. Ruszył w stronę schodów. Zrównałem się z nim.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem, a on drgnął, stanął i spojrzał na mnie.
– Z chęcią – zaskoczył mnie tą ripostą, bo podejrzewałem raczej, że będzie oburzony. – Tylko o czym?
– Widziałem pana na dworcu z Wandą – wydusiłem. Trudno mi było mówić.
– Zna pan Wandę? – zdziwił się.
– Znam – potwierdziłem. – I widziałem ją z panem na dworcu.
Powinienem powiedzieć coś więcej, wyjaśnić sprawę, ale nie mogłem trzeźwo myśleć. W dodatku ten mężczyzna był naprawdę przystojny, o wiele atrakcyjniejszy ode mnie. Zupełnie nie rozumiałem, czemu ona w ogóle się mną zainteresowała. Z drugiej strony, kto trafi za kobietą?
– O co panu właściwie chodzi? – zmarszczył brwi.
Odetchnąłem głęboko, zebrałem myśli.
– Drogi panie – powiedziałem. – Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, ale Wanda robi z nas zwykłych kretynów.
– Z nas? – zdumiał się.
– Chyba że pan wie o moim istnieniu. Bo ja o pańskim nie wiedziałem aż do dzisiaj.
Zmrużył oczy, zastanowił się.
– Pan ma na imię Karol? – spytał.
– Tak – teraz ja byłem niebotycznie zdziwiony. – Pan o wszystkim wie? I godzi się na to?!
– No tak, mówiła mi o panu – odparł. – Ale chyba zaszło jakieś nieporozumienie.
– Kim pan dla niej jest, że tak się do pana tuliła?! – warknąłem wściekle.
Miałem dość.
– Kuzynem – padła odpowiedź.
No tak, kuzynostwo. Mówią, że to najbardziej niebezpieczne pokrewieństwo…
– Tym gorzej – rzuciłem. – Może panu nie przeszkadza taki trójkącik, ale ja się na to nie piszę, choćbym nie wiem jak ją kochał.
Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu. Również wyglądał na oszołomionego.
– Zaszło chyba jakieś nieporozumienie – powiedział. – Ale łatwo je wyjaśnimy. Niech pan ze mną idzie, to niedaleko.
Ruszył znów w stronę przejścia podziemnego, a ja zaraz za nim. Byłem wściekły, ale i zaintrygowany. Cała ta sytuacja wyglądała dziwacznie i opanowała mnie perwersyjna ciekawość, czy może być jeszcze dziwniej.
O rany, ale się zbłaźniłem…
– Zaraz pan wszystko zrozumie – odezwał się mężczyzna, kiedy wyszliśmy przed dworzec.
Poprowadził mnie w stronę starych, ceglanych budynków. Na wieży jednego z nich zamocowano krzyż, obok stały dwa niższe. Dalej majaczyły w półmroku bloki mieszkalne. Zamierzał zaprosić mnie do domu czy co? Ale on stanął przy żelaznej bramie prowadzącej do zabytkowego kompleksu.
„Zgromadzenie Zakonne Księży Salezjanów” – przeczytałem na tabliczce.
– Tu mieszkam – oznajmił. – A przynajmniej będę mieszkał jeszcze przez tydzień.
Wtedy do mnie dotarło.
– To właśnie pana… znaczy ojca…
– Brata – podpowiedział.
– To brata żegnała rodzina przed wyjazdem na misję?
Skinął głową.
Rozlega się głośny, radosny śmiech
– Ale jest brat ubrany zupełnie zwyczajnie… – powiedziałem.
– Nie zawsze chodzimy w sutannach – roześmiał się. – I nie zawsze zakładamy koloratki. Korzystam jeszcze z odrobiny wolności, bo w Afryce będę musiał bardziej przestrzegać zakonnego dress code’u.
Wanda siedzi i patrzy na mnie nieodgadnionym wzrokiem. No cóż, wykazałem się wyjątkową tępotą umysłową.
– Nie mogłeś po prostu mnie zapytać? – kręci głową z niedowierzaniem. – Chociaż może i lepiej, że sam się przekonałeś, bo mógłbyś mi nie uwierzyć.
Nie odpowiadam. Co miałbym powiedzieć poza „przepraszam”, którego użyłem już z dziesięć razy w ciągu paru minut.
– Wybaczysz mi? – pytam z niepokojem.
– Pewnie, że ci wybaczę, zazdrośniku. W sumie nawet trudno ci się dziwić.
Czytaj także:
„Zakochałam się w Pawle do szaleństwa, a on z dnia na dzień mnie rzucił. Drań miał dziewczynę, która właśnie wróciła zza granicy”
„Chciałam być lojalna wobec przyjaciółki, ale od 3 miesięcy spotykałam się z jej chłopakiem. Zakochaliśmy się nie wiadomo kiedy"
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”