„Najlepsza przyjaciółka odbiła mi faceta. Marzyłam o zemście i byłam w szoku, kiedy moje złe życzenia się spełniły”

Moja siostra odwołała ślub na 3 dni przed fot. Adobe Stock, Siam
„Litości, Agnieszko, ogarnij się, kobieto. Ludzie mają poważniejsze problemy niż to, że koleżanka odbiła im chłopaka i w ekspresowym tempie wyszła za niego za mąż, w dodatku proponując porzuconej rolę świadka! Tyle tylko, że nic mnie nie obchodzili inni i ich problemy. Ciągle żyłam przeszłością”.
/ 19.02.2023 09:15
Moja siostra odwołała ślub na 3 dni przed fot. Adobe Stock, Siam

Wyjazd z Polski nie był dobrym pomysłem. Przecież gdziekolwiek człowiek podąży, nie zgubi bałaganu w głowie ani w sercu, i nawet Glasgow, pełne pokus i atrakcji, nie uratuje go przed nim samym. 31 grudnia 2014 roku siedziałam samotnie w wynajętej klitce i przeglądałam zdjęcia z dobrych czasów.

Tych, które przeżyłam z Mateuszem

Teoretycznie, było dobrze: miałam pracę, znajomych, rzut beretem na kręgielnię i do pubu… W praktyce natomiast z dnia na dzień zamykałam się w sobie coraz bardziej; jeszcze trochę, a zatrzasnęłabym się niczym wieko trumny. Przyniosłam sobie nowe piwo, kliknęłam na ekranie laptopa w folder ze zdjęciami i przeniosłam go do kosza. Litości, Agnieszko, ogarnij się, kobieto. Ludzie mają poważniejsze problemy niż to, że koleżanka odbiła im chłopaka i w ekspresowym tempie wyszła za niego za mąż, w dodatku proponując porzuconej rolę świadka! Tyle tylko, że nic mnie nie obchodzili inni i ich problemy. Otworzyłam kosz, przywróciłam fotografie i znów odpłynęłam. Pierwsze wspólne wakacje w Szwecji, długie wędrówki po śródleśnych bagnach, nocowanie w śpiworach na wielkich polodowcowych głazach… Wtedy nosiłam jeszcze warkocz, Mateusz uwielbiał owijać nim szyję i nazywał mnie swoją Roszponką. Potem pierwsze wspólne mieszkanie – rodzice nigdy się nie dowiedzieli, że wynajmuję je z chłopakiem, a nie z dziewczynami z roku. Zielona lampa kupiona na bazarku, która miała być początkiem umeblowania wymarzonego domu, który razem zbudujemy, aby w nim zamieszkać.

A ta co tu robi?! – zmroziło mnie nagle.

Sto razy oglądałam te fotki i wydawało mi się, że wywaliłam już wszystkie, na których Martyna się pojawiała choćby jako cień na ścianie! Moja najlepsza przyjaciółka od zawsze, jeszcze z przedszkola… A mama po tym wszystkim miała czelność powiedzieć, że jestem niesprawiedliwa, bo przynajmniej połowa winy jest po stronie Mateusza! A całkiem niedawno posunęła się do stwierdzenia, że histeryzuję: kto to widział, żeby przez prawie dwa lata nie znaleźć czasu na odwiedzenie rodziców? Nawet w Boże Narodzenie? Jasne, najlepiej jeszcze zajdę po pasterce do nowego domu Martyny i Mateusza z gałązką oliwną, by pod choinką dokonać aktu przebaczenia w imię chrześcijańskich wartości.

Powiedziałam mamie, że nie mogę przyjechać

To przykre, że nawet najbliższym nie można się zwierzyć, ale cóż, jak ma się dwoje pedagogów za rodziców, nie ma co liczyć na poklepanie po plecach. A teraz już te cholerne święta minęły, jeszcze tylko trzeba było przeżyć sylwestra i wszystko wróci do normy. Któż to znowu wydzwania? Szlag by trafił, Żenia. Oczywiście, z pretensjami: już jedenasta, a miałam być po dziesiątej! Blondyn z piekarni cały czas o mnie wypytuje, nie wiadomo, co mu odpowiadać. Przypomniałam Żeni, że nie jest moją opiekunką, lecz współlokatorką, a co do chłopaka, to nie umawiałam się z nim i guzik mnie obchodzi. Owszem, myślałam, że dotrę na imprezę, ale łeb mnie rozbolał, a poza tym, jaki jest sens świętować zakończenie roku, który nie przyniósł mi nic dobrego? Wręcz przeciwnie.

Rozłączyła się z prychnięciem. Ledwo jednak zaparzyłam sobie herbatę, komórka znów się odezwała. Ponownie Żenia, tym razem z odkrywczą propozycją: przecież nie muszę traktować sylwestra jako pożegnania starego roku tylko jako powitanie nowego. Takie czary, żeby wszystkie plany się spełniły, na tym też polegają życzenia noworoczne… Kiedy tak nawijała, włączyłam telewizor i zagapiłam się na świętowanie w innych stronach świata.

„Co za idiotyzm! – myślałam. – Czy ludzie naprawdę wierzą, że coś się zmieni razem z ostatnią cyferką w liczbie roku? Czy na wyspach Pacyfiku, gdzie już jest ten nowy rok, żyją szczęśliwiej, czy tylko leczą kaca?”.

Żeni wysłuchałam, pochwaliłam za kreatywność i zostawiłam jej nadzieję, byle dała mi spokój. A potem pomyślałam, że najsłuszniej będzie po prostu iść spać. Czy to jest jakiś przymus, żeby siedzieć do północy i czuć się jak ostatni człowiek na tej planecie pozbawiony kogoś bliskiego? Psi obowiązek?

Powyłączałam wszystko, wzięłam piżamkę w misie i udałam się do łazienki.

Wychodzę i co? Telefon!

W dodatku numer nieznany, kompletnie nie do odgadnięcia. Dla kogo mogłam być tak ważna, że poświęcił mi cenne minuty przed toastem? Powinnam zignorować, ale cóż, nadzieja umiera ostatnia, może to…

– Agnieszka? – usłyszałam w słuchawce i po prostu mnie zatkało.

Martyna? Ja chyba śnię. Trzeba mieć tupet! – sapnęłam. – Skąd, do cholery, masz mój numer? Od kogo?

– Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała, a mnie krew zalała.

Jasne, jak pada niewygodne pytanie, to najlepiej rżnąć głupa!

– Chciałam cię prosić o przebaczenie, Agnieszko. Wiem, że postąpiłam strasznie, egoistycznie…

No, jak jej się wydaje, że mnie złapie na gorzkich żalach, to jest w błędzie. Dawno minęły czasy szczerych zwierzeń, koniec, kurna, koniec!

– Nic się nie stało, zapomnij – przerwałam jej. – Teraz mam dużo lepsze życie, wierz mi.

– Nic mnie nie usprawiedliwia… – usłyszałam z oddali jej głos pełen smutku i, jakbym się już na tym nie przejechała, mogłabym pomyśleć, że ten żal jest autentyczny.

W słuchawce coś zatrzeszczało, w tle zaszemrały zakłócenia, jakieś głosy w obcym języku… Udało mi się usłyszeć jeszcze raz prośbę o przebaczenie, i połączenie coś przerwało. Ha! Zebrało się małpie na przeprosiny po pijaku, a teraz pewnie padła pod stół w jakiejś knajpie. Żeby się tak uwalić jeszcze przed północą? A nie, u nich już było po, tak czy siak, załatwiła się ekspresowo.

Czyżby zapijała jakieś problemy małżeńskie?

– Guzik mnie to obchodzi, nie moja sprawa – mruknęłam ze złością, po czym poszłam do łóżka i zasnęłam jak kamień; nie słyszałam nawet, kiedy Żenia wróciła do domu, choć twierdziła potem, że próbowała mnie zbudzić, bo ten chłopak z piekarni poszedł za nią.

Potem zaczęło się zwykłe życie. Nie myślałam o Martynie ani Mateuszu, folder ze zdjęciami znów wylądował w czyśćcu, czyli koszu. Firma, w której pracowałam, miała zostać zrestrukturyzowana i trzeba się było spinać, a nie rozkminiać przeszłość. Jakby mama nie zadzwoniła z życzeniami, zapomniałabym nawet o swoich urodzinach. Pogadałyśmy chwilę, miałam wrażenie, że starsza się czai… Pomyślałam, że mają kłopoty finansowe i szczypie się, czy poprosić o pożyczkę. Albo kolejny z kuzynów zamierza emigrować i szuka mety.

– Powiesz wreszcie, o co ci chodzi, mamo? – zapytałam.

Westchnęła głęboko.

– Odważ się – zachęciłam. – Nie jestem potworem z Loch Ness.

Agnieszko, Martyna i Mateusz mieli wypadek w sylwestra.

– Tak to jest, jak się jeździ po pijaku – stwierdziłam, przypominając sobie bełkotliwe zwierzenia przez telefon.

Mama od razu zaczęła tłumaczyć:

– Nie, to było wcześniej, po południu, jechali do rodziców Martyny. Było ślisko, na zakręcie wypadli z drogi, walnęli w drzewo.

– A wiesz, że Martyna dzwoniła do mnie w sylwestra po północy – powiedziałam. – Faktycznie, musiała się nielicho wystraszyć. Ledwo ją było słychać, mówiła jakoś tak…

– Oboje zginęli na miejscu, Agusiu – weszła mi w słowo mama. – To nie pora na dowcipy, daruj sobie ten czarny humor, dobrze?

– Ale ona naprawdę do mnie dzwoniła! – zarzekałam się. – Akurat pokazywali w telewizji toasty w Londynie!

Mama zaklęła i rozłączyła się, a ja trwałam w stuporze.

Znaczy się co, miałam telefon z zaświatów?!

No sorry, ale w takie bujdy przestaje się wierzyć już po skończeniu przedszkola… Trochę mnie to jednak niepokoiło i jeszcze raz sprawdziłam numer, z którego dzwoniła Martyna. Był dziwny, a telefon wariował, gdy próbowałam się z nim połączyć. Tydzień później skontaktowałam się z kuzynką, która pracuje w miejskim szpitalu i ona potwierdziła, że wypadek Martyny i Mateusza zdarzył się po południu 31 grudnia. Ona sama miała nocny dyżur i gdy przyszła, ciała obojga już były w kostnicy. Nic z tego nie rozumiem i, prawdę mówiąc, nie zamierzam więcej drążyć tej sprawy.

Nie, żebym przebaczyła dawnej przyjaciółce, po prostu nie chcę już o tym myśleć. Opróżniłam kosz w komputerze, częściej wychodzę, i nawet umówiłam się z tym facetem z piekarni. Ale do Polski jeszcze go nie zabiorę. 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA