Dziwiło nas, że nasz dobry kumpel nie zakłada rodziny. Nie miał żadnej kobiety na stałe, a na powodzenie nie mógł narzekać. Gdy się dowiedzieliśmy, jaki jest tego powód, zbieraliśmy szczęki z podłogi.
Było nas trzech
W naszej mieścinie chłop po trzydziestce to już się musiał ustatkować. Był czas, żeby się wyszaleć, a potem przychodził czas, żeby założyć rodzinę, spłodzić dzieci i wieść „normalne” życie. Tak zawsze było i nie godziło się inaczej. Jeśli któryś nie znalazł kandydatki na żonę, to społeczność krzywo na niego patrzyła.
Z Bronkiem i Jurkiem kumplowaliśmy się od dziecka. Wspólnie bawiliśmy się na podwórku, razem chodziliśmy do jednej klasy, we trzech dojeżdżaliśmy do sąsiedniego miasta do szkoły średniej. Znaliśmy się jak łyse konie i – jak to mówią – „takich dwóch, jak nas trzech, to nie było ani jednego”. Nawet na studia poszliśmy do tego samego miasta, choć na różne uczelnie i kierunki.
Nie przeszkadzało nam to wspólnie imprezować. Życie studenckie bardzo nas wciągało, braliśmy sobie do serca, że trzeba się wyszumieć, póki na to czas. Wiadomo było, że później przyjdzie zakasać rękawy i ciężko pracować na swoje utrzymanie, więc korzystaliśmy, ile się dało. Pod koniec studiów Bronek poznał Ankę i od razu było wiadomo, że to nie będzie przelotna znajomość.
Rzeczywiście, dość szybko się oświadczył i został przyjęty. Ślub był z wielką pompą, a mnie przypadła w udziale odpowiedzialna rola świadka pana młodego. Wesele było niezapomniane, bawiliśmy się do samego rana, a poprawiny były jeszcze bardziej udane. Jurek był królem parkietu, wszystkie obecne na weselu kobiety, niezależnie od wieku, bardzo chętnie z nim tańczyły, aż innych, w tym i mnie, zazdrość zżerała.
Start w dorosłość
Zaraz po studiach udało nam się z Bronkiem znaleźć pracę. Tak się szczęśliwie złożyło, że trafiliśmy do jednej firmy, co było nam bardzo na rękę. Jurek został trochę dłużej na studiach przez jakiś jeden czy dwa niezdane egzaminy. Nie dociekaliśmy, mieliśmy inne tematy do obgadania podczas wspólnych spotkań, niż drobne potknięcia studenckie naszego kumpla.
We trójkę widywaliśmy się praktycznie w każdy weekend.
– A twoja Anka to tak cię na te nasze spotkania puszcza bez problemu? – zdziwił się kiedyś Jurek.
– Spróbowałaby marudzić! – obruszył się Bronek. – Przecież was zna, wie z kim spędzam czas. Zresztą ciągle cię wspomina, Jurek! – dodał z przekąsem.
– Mnie? – zdziwił się nasz kumpel.
– No, wcale się nie dziwię – wtrąciłem. – Tak wywijałeś na weselu Bronka, że zarówno panny, jak i mężatki będą cię przez najbliższą dekadę wspominać.
Jakiś czas później Bronek umówił się z nami w jednej z naszych ulubionych knajp. Zarezerwował dla nas stolik i zapowiedział, żebyśmy się nie spodziewali szybkiego powrotu do domu. Kiedy więc się zebraliśmy, a kelner postawił przed nami alkohole, nie wytrzymałem i zapytałem:
– Stary, o co chodzi? Chyba bym wiedział, gdybyś miał dostać awans?
– Panowie, muszę wam o czymś powiedzieć – rzekł Bronek uroczystym tonem. – Ja i Anka będziemy mieli dziecko!
– No, bracie, to serdeczne gratulacje – wykrzykiwaliśmy z Jurkiem na przemian.
– Powiem wam, że cieszę się jak dziecko – mówił Bronek, ocierając łzy wzruszenia. – Nawet się nie spodziewałem, że ta wiadomość tak bardzo mnie ucieszy.
– Spisaliście się, nie powiem – przytaknąłem. – A Anka jak?
– Anka jest w siódmym niebie. Co prawda trochę jej na początku dokuczały te poranne mdłości, ale teraz już jest ok. Dzielnie chodzi do pracy, bo mówi, że ciąża to nie choroba, chociaż ja to chętnie kazałbym jej w domu siedzieć, żeby jej się nic nie stało. Dziś siostra do niej przyjechała i tylko dlatego możemy balować ile chcemy, bo inaczej bym przy niej siedział i jej pilnował!
– Oj, Bronek, ciebie strach się bać – zaśmiał się Jurek.
– Zobaczymy, jak ty się będziesz potomka spodziewał! – obruszył się nasz młody żonkoś.
Póki co jednak się na to nie zanosiło.
W końcu przyszła pora na mnie
Kolejny na liście Amora byłem najwyraźniej ja. Do naszej firmy przyszła Małgosia, której z miejsca podpadłem. Już nawet nie pamiętam, o co poszło, bo nieporozumienie goniło nieporozumienie. Koledzy z działu zaczynali robić zakłady, ile razy w ciągu godziny będziemy w stanie się na siebie obrazić. I coraz częściej za plecami słyszałem, że „kto się czubi, ten się lubi”. Ale ja miałbym lubić tę przemądrzałą flądrę?
Los miał jednak na ten temat swoje zdanie. Jeśli liczne interakcje nie przyniosły pożądanego efektu, to postanowił nas zeswatać inaczej. Któregoś dnia zostałem w pracy dłużej – miałem niecierpiący zwłoki projekt do skończenia, no musiał być gotowy na już, nie mogłem zostawić rozgrzebanej roboty. Gdy skończyłem, w biurze panowały już niemal egipskie ciemności. Wsiadałem do windy, gdy z daleka usłyszałem znajomy głos:
– Proszę zaczekać! Proszę zatrzymać windę!
Tak, to z końca korytarza biegła ku windzie Małgosia. Co ona tu jeszcze robiła, nie wiedziałem. Ale absolutnie nie dziwiłem się, że woli jechać ze mną, niż czekać na następną okazję. Nasze biura mieściły się na ostatniej kondygnacji 30-piętrowego biurowca, a wszystkie piętra obsługiwała jedna winda, mogąca jednorazowo pomieścić nie więcej niż 5 osób. Gdybym więc odjechał, nie zaczekawszy na Małgosię, ta musiałaby czekać na transport ładnych kilkanaście minut – czyli wieczność.
Zaczekałem więc, a Małgosia wsiadła, dziękując za moją uprzejmość. Widziałem, że chętnie by mi powiedziała coś złośliwego na temat późnego siedzenia w pracy, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie i uprzejmie zapytała o projekt, który właśnie skończyłem. Odpowiedziałem zdawkowo, nieprzygotowany na takie zainteresowanie z jej strony, gdy windą szarpnęło, łupnęło, światło zgasło, a my zatrzymaliśmy się gdzieś pomiędzy piętrami.
– Rysiu, zrób coś! – błagalnym tonem przemawiała do mnie Małgosia, coraz silniej przytulając się do mojego lewego ramienia.
– Spokojnie, Małgosiu – odpowiadałem uspokajająco. – Już nacisnąłem alarm, a jeśli nie będzie reakcji, to zadzwonię na recepcję z komórki i oni już dalej podejmą odpowiednie działania.
– Tak bardzo się boję – szeptała, przyklejona do mego ramienia.
– Zupełnie niepotrzebnie – przekonywałem ją. – Jesteś tu ze mną, jesteś bezpieczna, a panowie zaraz nas stąd wydobędą – mówiłem, przytulając ją i gładząc po plecach.
I rzeczywiście, po około pół godzinie byliśmy uwolnieni, ale nie zamierzaliśmy się rozstawać. Małgosia czuła się przy mnie bezpiecznie, a ja przekonałem się, że wcale nie jest taką flądrą, za jaką ją uważałem. Niedługo potem wzięliśmy ślub. W porównaniu z ożenkiem Bronka nasza impreza była bardzo kameralna. Moim świadkiem był Jurek, który i na naszym weselu był wymarzonym partnerem do tańca dla wszystkich pań niezależnie od wieku. Nawet ostrzegałem przed nim moją Małgosię, ale powiedziała, że sama musi spróbować. I przyznała, że słusznie ciągnie się za nim taka sława, bo faktycznie jest niesamowitym partnerem w tańcu.
Jurek wolał być starym kawalerem
Tymczasem Jurek, choć lubiany przez kobiety i świetny kompan podczas zabaw tanecznych, wciąż pozostawał sam. Nie stronił od kobiet, co jakiś czas spotykał się z jakąś, ale nic z tych spotkań nie wynikało. Bronek miał już dwójkę dzieci, u mnie pierwsze szło właśnie do przedszkola, a Jurek ciągle nie miał nikogo. Pracował w pokrewnej do naszej firmie i często spotykaliśmy się na gruncie zawodowym. Było widać, że kobiety go lubią, ale nic z tego nie wynikało.
Próbowaliśmy go swatać z naszymi koleżankami z pracy, ale jakoś nie wykazywał zainteresowania. Proponowaliśmy, by założył aplikację randkową – mówił, że nie dla niego te nowomodne wynalazki. Na wszystkie ważne wydarzenia w naszych rodzinach – chrzciny, urodziny, rocznice, pierwsze komunie – Jurek z reguły przychodził sam. A my nawet nie mieliśmy serca mu docinać, że jest starym kawalerem.
Pewnego dnia, załatwiając jakieś sprawy na mieście, zobaczyliśmy Jurka z kobietą. Ani ja, ani Bronek nie wiedzieliśmy nic o tym, by Jurek z kimś się spotykał. Postanowiliśmy przy najbliższej okazji wypytać go o jego towarzyszkę. Szczególnie że wydawała się dobre kilka lat od niego starsza i bardzo majętna. To wzbudziło naszą czujność. Okazja nadarzyła się już kilka dni później.
– Słuchaj, widzieliśmy cię niedawno w galerii handlowej z jakąś kobitką. Możesz nam coś więcej powiedzieć? – zapytałem wprost.
– Mnie z kobitką? Coś wam się musiało pomylić – Jurek udawał głupiego.
– Nic nam się nie pomyliło – wtrącił się Bronek. – Byliśmy we dwóch, byliśmy trzeźwi i wiemy, co widzieliśmy. Kobitka niczego sobie, majętna, chociaż chyba nieco starsza od ciebie. Nadal będziesz nam wmawiał, że mamy przywidzenia?
– To było spotkanie biznesowe – rzekł Jurek.
– Nie wyglądało – obstawał przy swoim Bronek.
– Ale było… No dobrze, powiem wam prawdę. Jestem facetem do towarzystwa. Stałe związki mnie nie pociągają, a w ten sposób można nieźle zarobić.
– Ale jak to? Jesteś żigolakiem? – zdziwiłem się.
– Można to tak nazwać – odparł z zakłopotaniem Jurek. – Służę bogatym kobietom swoim towarzystwem, idziemy razem do knajpy, czasem potańczyć…
– A seks? – dopytywał Bronek.
– Zdarza się i seks. Ale chodzi przede wszystkim o towarzystwo. I o to, że te kobiety chcą za to płacić. A to nie są małe pieniądze.
Czytaj także:
„Jedna z moich podwładnych kradła w pracy. Pod fartuchem kuchennym wynosiła pomidory, mąkę i płyn do mycia naczyń”
„Mój mąż nie mył zębów i walił bimbrem. Dlatego zdradziłam go z przystojnym geodetą i znosiłam plotki resztę życia”
„Córka zmienia mężów jak rękawiczki. Co chwilę się rozwodzi i przychodzi do mnie po kasę na kolejne wesele”