„Na wieczorze panieńskim kumpeli chciałyśmy grać ryczące 40-stki, ale wyszedł klub emerycki. Cóż, siły już nie te”

kobieta wybiera się na imprezę fot. Adobe Stock, veronicagomezpola
„W klubie byłyśmy najstarsze, nie licząc paru brzuchatych, łysych facetów przy barze. I to oczywiście oni zwrócili na nas uwagę, próbując się przysiąść. – No nie! – syknęła mi do ucha Danka. – Cały klub pełen młodych ciach z ciałami jak z reklamy męskiej bielizny, a akurat ci tatuśkowie musieli się przyczepić”.
/ 25.03.2023 16:30
kobieta wybiera się na imprezę fot. Adobe Stock, veronicagomezpola

Danka była ostatnią panną w naszej paczce. No, może „panna” to niezbyt trafne określenie, bo Danusia, jak my wszystkie, była już dobrze po czterdziestce, szczęśliwie dochowała się dwójki dzieci i od dwunastu lat mieszkała z facetem. Trudno więc powiedzieć, by ślub mógł wiele zmienić w jej życiu, ale ponieważ już zdecydowała się na ten krok, chciała to zrobić „jak należy”. Czyli z pompą – weselem i obowiązkowo wieczorem panieńskim.

– Będziesz moją druhną – bardziej mi to oznajmiła, niż poprosiła, nie przyjmując tłumaczeń, że druhna raczej powinna być niezamężna.

– To przesąd, a zresztą skąd ja wezmę niezamężną przyjaciółkę?

No co fakt, to fakt. Trzymałyśmy się we cztery: ona, ja i dwie Karoliny, w tym jedna dla rozróżnienia od lat zwana Koko. Każda z nas była dzieciata, ja i Koko zamężne, natomiast Karolina rozwiedziona, a obecnie w nowym związku.

– Muszę mieć odjazdowy wieczór panieński! – zamarzyło się Dance. – No wiesz, z wszelkimi bajerami typu limuzyna, męski striptiz i balowanie do białego rana. Robert powiedział, że za wszystko zapłaci, a my mamy się po prostu zabawić najlepiej w życiu. Przygotujesz mi to, kochana? Kiedyś robiłaś najlepsze imprezy w trzech województwach, pamiętasz? To były czasy…

Trochę pamiętałam. Chociaż ledwo, bo od tego czasu minęło już dwadzieścia lat. Ale fakt, za młodu byłam bardziej znana pod pseudonimem Balanga niż z własnego imienia. Party, które kiedyś organizowałam, dzisiejsza młodzież określiłaby mianem „epickich”. Tyle że od piętnastu lat byłam przykładną żoną, matką dwóch nastolatków oraz sześciolatki, i jedyne przyjęcia, jakie urządzałam w ciągu ostatniej dekady to kinderbale moich dzieci.

– Dam radę! – obiecałam jednak przyszłej pannie młodej. – Zaszalejemy z dziewczynami jak kiedyś.

Marudzenie zaczęło się już na wstępie

Pomysł był prosty: żeby nie najeść się wstydu we własnym mieście, miałyśmy wyjechać do stolicy i tam zabalować. Sprawdziłam, jakie kluby są obecnie najmodniejsze, zarezerwowałam auto z szoferem i dowiedziałam się, gdzie można w sobotni wieczór podziwiać występ polskich Chippendales’ów.

Kazałam dziewczynom spakować seksowne kiecki oraz szpilki i zarządziłam zbiórkę przed moim blokiem o ósmej rano w sobotę.

– Tak wcześnie? Ale po co? O dziewiątej Basia ma basen, muszę ją zawieźć i odebrać. – Pierwsza zaczęła marudzić Koko. – Przecież dojedziemy w cztery godziny, spokojnie możemy ruszyć po obiedzie.

– Obiad jemy już w Warszawie na starówce o czternastej – wyjaśniłam. – Potem idziemy na manicure i pedicure w salonie spa i już się robi wieczór. Możemy wyjechać najpóźniej o dziewiątej.

– Ale Basia…

– Przestań! To wieczór panieński Danki! Jak ty brałaś ślub, Danka przyjechała z Monachium, chociaż miała akurat egzamin! I zdawała go potem na ciężkim kacu.

Koko mamrotała jeszcze chwilę, ale o ósmej w sobotę stanęła grzecznie koło mojego samochodu.

Tu dostrzegłam nowy problem.

– Jadę z przodu, mam chorobę lokomocyjną – oznajmiła Karolina, co spotkało się ze sprzeciwem Danki.

– Ale ja nie mogę jechać z tyłu! Przecież się, cholera, nie zmieszczę!

Faktycznie, Danusia nie należała do najszczuplejszych. Dziewczynie o jej gabarytach rzeczywiście niezbyt wygodnie byłoby na tylnej kanapie.

– Ale ja z tyłu będę rzygać – broniła swojej pozycji Karolina.

Nie przesadzaj! Kiedyś jeździłaś z tyłu i to w cztery osoby w polonezie, i jakoś nic ci nie było. Ja muszę jechać z przodu i koniec.

Przewróciłam oczami i powiedziałam, że skoro tak, to Karolina może prowadzić, a Danka siedzieć obok. W ten sposób obie będą z przodu, mnie na roli kierowcy nie zależy.

Droga, obiad i wizyta w spa upłynęły nam nawet przyjemnie. Byłyśmy podekscytowane imprezą. Gdyby nie to, że każda z nas przynajmniej ze cztery razy zadzwoniła do domu, żeby skontrolować, czy mężowie i dzieci wrócili z pracy i szkoły, zjedli obiad i wyprowadzili psa, byłoby niemal jak za dawnych lat. Śmiałyśmy się, żartowałyśmy i gadałyśmy o tym, z którym aktorem poszłybyśmy do łóżka.

Nie musi już nikogo czarować wyglądem

Po pomalowaniu paznokci i zmyciu odżywczych maseczek, miałyśmy godzinę na wyszykowanie się na imprezę. Miałam obawy, że to za mało czasu, ale Danka, z którą dzieliłam pokój, była gotowa już po dziesięciu minutach.

– Już? – zdziwiłam się.

– No, a co mam jeszcze zrobić? – wzruszyła ramionami. – Włosy mam krótkie, makijaż sobie zrobiłam, a żadna kiecka na świecie nie sprawi, że będę wyglądać młodziej i szczuplej.

Chciałam powiedzieć, że wygląda super, ale przyszło mi do głowy, że ona wcale tego nie oczekuje. Była przy kości, ale akceptowała swój wygląd. Zresztą, na stanowisku dyrektorki w dużej firmie jej figura nie miała znaczenia. Takie rzeczy liczyły się, kiedy chciało się robić wrażenie na chłopakach. Teraz Danka nikogo nie musiała czarować. Negocjowała milionowe kontrakty i odnosiła sukcesy w pracy, a nie w podbojach miłosnych.

Koko i Karolina też były gotowe przed czasem. Obie czekały w recepcji i oczywiście dzwoniły do swoich dzieciaków.

Wojtek ma rotawirusa – przywitała nas ponuro Karolina. – Właściwie powinnam wracać, sprawdziłam pociągi i…

– Chyba żartujesz! – krzyknęłyśmy chórem. – Wojtek jest pod opieką taty, nic mu nie będzie, a ty jesteś na wieczorze panieńskim przyjaciółki! O, auto już jest! Dziewczyny, jedziemy podbijać stolicę!

Niestety, w samochodzie Karolina i Koko rozmawiały wyłącznie o rotawirusach u dzieci. Ile trwa infekcja, jak przechodziła to córka Koko, i co Karolina ma kazać mężowi kupić w aptece. Danka z kolei musiała odpisać na pilnego maila z pracy i podniosła wzrok znad telefonu dopiero pod pierwszym klubem. Nim weszłyśmy do środka, zadzwonił mój mąż z pytaniem, gdzie trzymamy nutellę i na jaki program nastawić zmywarkę.

Za Dankę! – wzniosłam toast, kiedy wreszcie przestawiłyśmy się na tryb imprezowy. – I za tę noc! Aby była niezapomniana!

Podniosłyśmy kieliszki z szampanem, ale zauważyłam, że Karolina nic nie wypiła. Zapytana, wyjaśniła, że ma zgagę, a ja przewróciłam oczami. Jedyne, co kiedyś mogło powstrzymać ją od wypicia drinka to szczękościsk. A i tak pewnie próbowałaby pić przez słomkę. Była niemniej imprezowa niż ja, wszyscy znali ją jako królową tańca na stole!

Z tego tańczenia niewiele nam wyszło

W klubie byłyśmy najstarsze, nie licząc paru brzuchatych, łysych facetów przy barze. I to oczywiście oni zwrócili na nas uwagę, próbując się przysiąść. Coś okropnego…

– No nie! – syknęła mi do ucha Danka. – Cały klub pełen młodych ciach z ciałami jak z reklamy męskiej bielizny, a akurat ci tatuśkowie musieli się przyczepić!

– Mogłabyś mieć synów w wieku tych ciach – odszepnęłam.

Mimo to postanowiłyśmy potańczyć. No dobra, muzyka była jakaś taka jazgotliwa i mechaniczna, a stroboskopy z lekka nas oślepiały, ale jak można nie zatańczyć na wieczorze panieńskim przyjaciółki?

– Boże, zaraz dostanę zawału – wystękała Danka po pięciu minutach na parkiecie.

– A mnie złapał skurcz w łydce – zawtórowała jej Koko i na tym nasze tańce się skończyły.

Zgodnie z planem, następny miał być klub z męskim striptizem. Tu już nie byłyśmy najstarsze. Przyszło sporo kobiet w naszym wieku, a nawet po pięćdziesiątce. Za to tancerze chyba dopiero co osiągnęli pełnoletność. Wydawało się to wręcz nieprzyzwoite. Panie nagradzały każdy ich taniec głośnym i entuzjastycznym aplauzem.

– Rany, ale hałas! Zaraz ogłuchnę! – wrzasnęła mi do ucha Karolina, kiedy piski na widowni sięgnęły zenitu. – Te baby są jakieś nienormalne! Co one, chłopa w samych majtkach nie widziały?!

Po występie też można było potańczyć, ale Danka oznajmiła, że jest zbyt zmęczona, Koko miała niewygodne buty, natomiast Karolinę rozbolał brzuch, i co chwila musiała odchodzić od stolika.

– Cholera, ja chyba też mam tego rotawirusa – skonstatowała po kolejnej wizycie w toalecie. – Słuchajcie, nie obraźcie się, ale ja naprawdę muszę wracać do hotelu…

– Ja w sumie też bym wróciła – przyłączyła się Koko. – Pracowałam wczoraj do późna w nocy, żeby się ze wszystkim wyrobić i teraz praktycznie padam z nóg…

– Dziewczyny, no co wy! – oburzyłam się. – To jest wieczór panieński Danki! Miała być epicka noc! Miałyśmy zawstydzić ekipę z filmu „Kac Vegas”, a wy co?! Wymiękacie jeszcze przed drugą?!

Chciałam ratować sytuację ze względu na Danusię, chociaż tak naprawdę i ja byłam zmęczona. Szlajanie się po klubach było super dwadzieścia lat temu, teraz zwyczajnie tęskniłam za ciepłym prysznicem i wygodnym łóżkiem. Ale byłam skłonna poświęcić się, byle tylko Danka miała swój wymarzony wieczór panieński.

– Wiecie co, w sumie to już chyba też mam dość – odezwała się niespodziewanie ta ostatnia. – Zresztą muszę zadzwonić do kontrahenta w San Francisco. U nich akurat jest środek dnia. Więc w zasadzie to możemy już wracać do hotelu.

Po prostu lubimy już inne rzeczy

I tak się skończył wieczór, który miał być epicki. Żadna z nas nie była pijana, chociaż Karolina zwymiotowała pod hotelem. Męski striptiz nas rozczarował, a ja myślałam ze zgrozą, że mój najstarszy syn już za trzy lata teoretycznie będzie mógł robić takie rzeczy legalnie, bo skubaniec miał piętnaście lat i lubił tańczyć.

Danka spędziła pozostałą część nocy w hotelowym centrum konferencyjnym i rano była niewyspana, ale zadowolona.

– Wynegocjowałam dla mojej firmy zniżkę na trzysta tysięcy! – pochwaliła się przy śniadaniu. – To najlepszy deal, jaki zrobiłam! Moje zdrowie! – uniosła filiżankę z kawą.

W drodze powrotnej Karolina umierała na przednim fotelu, a Danka prowadziła przy dźwiękach opery Wagnera lecącej z jej iPoda.

Byłyśmy mocno zmęczone i w nieco nostalgicznych nastrojach…

Kiedy wróciłyśmy, nasi mężowie i narzeczeni wypytywali nas podejrzliwie, gdzie i jak intensywnie szalałyśmy. Nic dziwnego, skoro jedna słaniała się na nogach, druga była niewyspana i nakręcona jednocześnie, a dwie pozostałe na wszelkie zadawane pytania odpowiadały: „było całkiem miło”.

Mimo wszystko jednak ten wieczór uznałyśmy za fantastyczny. Jasne, wyszło na jaw, że nie jesteśmy już szalonymi balangowiczkami, tylko bardziej żonami, mamuśkami i wzorowymi pracownicami, ale przecież nie chodziło tylko o imprezę. Spędziłyśmy razem czas, a przy okazji przekonałyśmy się, że upływ czasu niespecjalnie nas martwi. Szaleństwa, tańce do rana i picie kolejki za kolejką były dobre za młodu, a teraz… cóż, po prostu cieszą nas inne rzeczy. Na przykład to, że na weselu Danki każda tańczyła z mężczyzną swojego życia, i że nadal, po tylu latach, mamy siebie, przyjaciółki, na które możemy liczyć. Czy tuż przed pięćdziesiątką można chcieć czegoś więcej?

Czytaj także:
„Koleżanki z pracy zrobiły ze mnie kozła ofiarnego. No tak, co samotna rycząca czterdziestka ma do roboty wieczorami”
„Mąż i synowie traktowali mnie jak służbę. Gdy domagałam się pomocy żartowali, że jako rycząca 40-tka mam humory”
„Wnuk wysłał mnie na... siłownię. Młode byczki wytykały mi, że jestem stara i niczego nie umiem”

Redakcja poleca

REKLAMA